Paweł Jasienica w poświęconych wojnie w Wandei – bo o niej mowa – „Rozważaniach o wojnie domowej”, których nowa edycja właśnie się ukazała, wskazywał na potrzebę opracowania i wydania „Chronologii europejskiego okrucieństwa w stuleciu XX”. I przypominał, że Roman Dmowski, ostrzegając przed zbliżającą się II wojną światową, przekonywał, iż w wojnie tej „chodzić będzie nie o to, kto przegra, lecz o to, kto zostanie wytępiony”.
Wandea przetrwała, choć została potwornie wykrwawiona i splądrowana. Zmarły w 1970 roku Paweł Jasienica nie mógł znać późniejszych ustaleń historyków, przede wszystkim Reynalda Sechera. Ten urodzony w Wandei badacz na podstawie szczątkowych archiwów – prywatnych i kościelnych – wyliczył, że pomiędzy 1792 a 1802 rokiem na tym terenie zginęło 117 257 mieszkańców, czyli 14,38 proc. populacji. W departamencie Maine-et-Loire wskaźnik ten był wyższy – 20,11 proc. Cholet, będące centrum rebelii, straciło 44 proc. ludności. Ten ostatni szacunek bierze jednak pod uwagę – co akcentuje Andrzej Cisek, autor pracy „Kłamstwo Bastylii” (2006) – „masowe deportacje Wandejczyków do innych departamentów republiki. Nie wiadomo, czy ludzie ci przeżyli. Być może z dala od swoich zostali z zimną krwią wymordowani”.
„Ludobójstwo francusko-francuskie” Sechera zostało wydane po raz pierwszy w 1986 roku i wywołało burzę. Protesty wzbudził przede wszystkim tytuł pracy, heroldowie rewolucji zablokowali autorowi karierę akademicką, ba, „nieznani sprawcy” grozili mu śmiercią. Tymczasem już siedemnaście lat wcześniej polski pisarz historyczny – Paweł Jasienica, komentując wydarzenia, które upamiętnia krzyż w Pouzauges, poświęcony tym, co oddali życie za Boga i Ojczyznę, pisał: „Oradour-sur-Glane? Tak jest! Oradour-sur-Glane wcześniejsze o lat sto pięćdziesiąt, obmyślone, przygotowane i wykonane przez Francuzów na innych Francuzach”.
Paweł Jasienica, jak mało kto, był predestynowany do zajmowania się wojną domową. Był oficerem Armii Krajowej, uczestnikiem operacji wyzwalania Wilna, a po rozbiciu wileńskiego AK przez Sowietów, adiutantem majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, dowódcy ugrupowania partyzanckiego walczącego na Białostocczyźnie. Po latach napisał: „Każda wojna domowa ma to do siebie, że z biegiem czasu staje się coraz bardziej okrutna. Historia nie zna wyjątków od tej reguły”.
Wojna domowa w Wandei rozpoczęła się, można by rzec, niczym powstanie styczniowe, od „branki”. Państwo miało dostarczyć trzysta tysięcy rekrutów, w tym Wandea cztery tysiące ludzi. „Niejeden z młodych Wandejczyków, co polegli w masakrach pod Cholet, Mans czy Savenay – pisał Paweł Jasienica – mógłby doczekać szlif oficerskich lub generalskich nawet, Pruskiej Iławy albo Borodina i tam dopiero ducha wyzionąć nie ze szkodą, lecz z pożytkiem dla ojczyzny. Historia nie grzeszy nadmiarem logiki w potocznym tego słowa znaczeniu. Posiada własną i stosuje się do niej w sposób rygorystyczny”.