Gdzie powiesić Fryderyka

Z Marcinem Macukiem, producentem Kasi Nosowskiej i grupy Hey, muzykiem zespołu Pogodno rozmawia Jacek Cieślak

Aktualizacja: 12.04.2008 08:33 Publikacja: 12.04.2008 04:48

Gdzie powiesić Fryderyka

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Na świecie producenci są najbardziej wpływowymi postaciami w muzycznym biznesie, a jak jest w Polsce?

Gdy w poniedziałek odebrałem nagrodę Fryderyka dla producenta roku, miałem bardzo nieprzyjemną rozmowę, w której starano mi się udowodnić, że nie byłem producentem „MTV Unplugged Hey”, bo nie dotknąłem ani jednej gałki przy stole mikserskim. A dla mnie producent to ktoś, kto ma muzyczny pomysł na płytę, nie musi być inżynierem dźwięku.

Rick Rubin, producent Metalliki, Red Hot Chili Peppers i innych, też nie kręci gałkami, tylko inspiruje muzyczne pomysły, wybiera instrumenty, muzyków, kreuje atmosferę.

Tak jest na świecie, ale w Polsce idea odpowiedzialności jednej osoby za realizację płyt pojawiła się stosunkowo niedawno. Stała się popularniejsza wraz z falą hip-hopu. Osobiście chylę czoło przed Leszkiem Kamińskim, Andrzejem Smolikiem, O.S.T.R. i Skalpelem, ale największym autorytetem był Grzegorz Ciechowski, człowiek wielkiego serca. Spotkaliśmy się z nim przed debiutem Pogodna. Brakowało nam kilku tysięcy do dokończenia nagrań w studiu. Zaoferował z miejsca, że gdybyśmy ich potrzebowali, to podejdzie do bankomatu i wypłaci pieniądze, bo bardzo mu się podobały nasze wstępne nagrania.

Trzeba zostać producentem bestsellerowych albumów Kasi Nosowskiej „UniSexBlues” i „MTV Unplugged Hey”, żeby Polska dowiedziała się o Marcinie Macuku, który od wielu lat gra z cenionym w branży zespołem Pogodno?

Całą sytuację odbieram jako błogosławieństwo. Szansa, jaką dostałem od zespołu Hey zaraz po wyprodukowaniu płyty Katarzyny „UniSexBlues”, była kropką nad „i”, dobrą pointą naszych wspólnych działań, bo wcześniej pomagałem przy powstaniu studyjnego albumu „Echosystem”. Na początku obawiałem się, że realizacja dwóch projektów związanych z Hey będzie rodzajem muzycznego kazirodztwa. Ale kusząca okazała się perspektywa, że dzięki koncertowi MTV Hey można było popracować nad aranżacjami starszych piosenek i nabrać do nich dystansu. Mam pogodną naturę i bardzo mi odpowiadało, że taką okazję, jaką było 15-lecie zespołu, potraktowaliśmy na luzie.

Ale na początku płyty Kasia Nosowska śpiewa bardzo spięta.

Kasia bywa spięta, ale to znaczy, że nie popada w rutynę, i to jest jej wielka siła napędowa.

Kiedy poczułeś, że zaczyna się twój czas w polskiej muzyce?

Zaczęło się od tego, że kręciłem się wokół Katarzyny, podsuwałem jej piosenki, synchronizowaliśmy terminy. Trwało to dobrych kilka lat. Pierwsza piosenka powstała pięć lat temu.

Długo zdobywałeś zaufanie Nosowskiej.

Związek jest dobry, kiedy trwa długo. Nasza znajomość jest właśnie taka, bo datuje się od pierwszej próby zespołu Hey, która odbyła się 16 lat temu.

Kasia mówiła, że czekała, aż dojrzejesz.

Tak właśnie postępują wytrawne kobiety. Są sytuacje, które mężczyzna powinien przeżyć. Musiałem pewnie zostać ojcem.

Jak to możliwe, że próbowałeś grać z Hey, ale kiedy zespół stał się najpopularniejszą polską formacją rockową lat 90. – nie było cię w składzie?

Ojcem chrzestnym zespołu i mojej znajomości z Katarzyną jest Piotr Banach, założyciel i pierwszy lider Hey. Poznaliśmy się w liceum. Miałem 16 lat i chciałem grać ofensywną muzykę. Zostałem basistą grupy Dum Dum, ale zależało mi na muzykowaniu z Piotrem, który powiedział, że zna fascynującą wokalistkę. To była Kasia Nosowska. Mieliśmy kilka prób, ale Banach chciał grać lżejszą muzykę niż Dum Dum. Rozstaliśmy się w przyjaźni i bardzo dobrze się stało, bo udało mi się skończyć szkołę, studia. A na to nie byłoby szans, gdybym był w Hey i robił z grupą wielką karierę. Często bywa tak, że młodzi ludzie źle kończą, gdy są za wcześnie klepani po ramieniu w uznaniu zasług. Chodzą nie o tych co trzeba godzinach nie do tych co trzeba klubów i co innego niż trzeba spożywają na kolację.

I kiedy Hey jeździło na koncerty limuzynami, zapełniało największe sale w Polsce – nie było ci żal zmarnowanej okazji?

Imponowała mi ich kariera, ale nie czułem ani zawiści, ani zazdrości. Cieszyłem się, że w Polsce jest możliwa taka popularność. Hey było wzorem. Jednak zajmowałem się własnymi sprawami. Nie mogłem wyjechać za granicę na studia z inżynierii dźwięku, więc sprzedałem wszystkie swoje wartościowe rzeczy, żeby kupić komputer i edukować się sam. Uczyłem się robienia remiksów piosenek dla Maanamu, Houk i Rotary. Założyłem zespół hiphopowy Snuz i dzięki temu, że pracowałem w różnych stylistykach z wieloma ludźmi – nauczyłem się łączyć style, a nie szufladkować artystów. W muzyce zawsze najciekawszy jest eklektyzm. Zasada jest prosta. Z dziesięciu projektów, które rozpoczynam, tylko trzy mogą być udane, ale wszystkie wytyczają drogę nowym wyzwaniom. Dlatego warto próbować, eksperymentować.

Niesamowita jest twoja historia jarocińska. Podczas przełomowej edycji festiwalu w 1992 r., kiedy zaczęła się kariera Hey, Kasi Kowalskiej i Elektrycznych Gitar – to nie oni, lecz Dum Dum zajęło pierwsze miejsce w konkursie. A jednak to nie twoja grupa zdobyła ogólnopolską popularność.

Zajęliśmy pierwsze miejsce, ale obrzucono nas kamieniami i wyzwiskami.

Skąd się wzięła nazwa twojego macierzystego zespołu Pogodno?

Tak się nazywa stara willowa dzielnica Szczecina. Przypomina warszawską Saską Kępę. Polecam.

Dużo mówi się o Wrocławiu, a jakie są nasze północne Ziemie Odzyskane i Szczecin?

Jestem z Gryfina, ale Szczecin jest dla mnie drugim domem – tam chodziłem do szkoły i długo mieszkałem. Ma fantastyczne położenie. Miałem wszędzie blisko – do Berlina, Kopenhagi, Sztokholmu. Ze Szczecina można dojechać szybciej do wszystkich tych miast niż do Poznania, co dopiero do Warszawy. Problem polega jednak na tym, że nikt z władz nie potrafi wykorzystać szansy, jaką daje dobre położenie. Znałem mnóstwo osób, które miały wspaniałe pomysły i projekty, ale odbijały się od betonowych ścian urzędów. Przez to jednak tworzyło się wiele inicjatyw oddolnych i towarzyskich – takich jak Piotra Banacha, Pogodno, Andrzeja Smolika. Ponieważ nikt się nami nie zajmował – łączyliśmy siły, wspieraliśmy się. W rzadko którym mieście muzycy rockowi, techno i hip-hop lubią się i spotykają, a w Szczecinie tak było. Ważna jest bliskość morza i portu, do którego szybciej docierały nowinki muzyczne. Najlepszym przykładem są Kasia Nosowska i Andrzej Smolik. Ich ojcowie są marynarzami.

Czy niemiecka przeszłość ma tak duże znaczenie jak we Wrocławiu?

Moja rodzina przyjechała z Kresów, kiedy Pomorze Szczecińskie było puste. Niemców nie spotkali.

Macuk to chyba białoruskie nazwisko.

Rodzina mojej mamy, pradziadkowie Foglowie, mieli korzenie niemieckie, brandenburskie, taty zaś – białoruskie i estońskie. Nie chciałbym przesadzać, że takie pochodzenie uformowało mnie pod każdym względem, ale geny mam takie, że jednorodność od razu mnie nudzi. Jak już mówiłem, najbardziej cenię sobie eklektyzm.

Eklektyczne były nagrania Franka Zappy i zawsze, kiedy słucham Pogodna, kojarzycie mi się z jego artystyczną formułą – pastiszem, parodią, stylistyczną różnorodnością.

To ciekawe, bo znaliśmy Zappę bardziej z opowieści niż z płyt. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że do dziś wysłuchałem może półtora jego albumu. Ale myślę, że duch Zappy zawsze unosił się nad Pogodnem. Choć powiedzmy sobie szczerze: Zappa to wyższa matematyka, a my jesteśmy prymitywistami. I dobrze nam z tym. Poza tym Pogodno jest czymś więcej niż zespołem.

Jak Barcelona. Ale co to konkretnie znaczy w waszym wypadku?

Pogodno to dla nas opoka i męska przyjaźń. Znamy się ze sobą dłużej niż z naszymi dziewczynami. Kłócimy się, rozstajemy, ale kiedy trzeba – jesteśmy razem.

Dlaczego do tej pory nie odnieśliście spektakularnego sukcesu?

Niczego nie kalkulujemy, niektóre rzeczy robimy nieumiejętnie i właśnie to jest dla nas zbawienne. Bo gdybyśmy potrafili zaistnieć w komercyjnych mediach – przestalibyśmy być sobą.

Tylko Pogodno mogło nagrać słuchowisko według „Tequili” Krzysztofa Vargi czy współtworzyć widowisko „Opherafolia” o najbardziej hardcore’owej blogerce w Polsce, Alinie – we wrocławskim Teatrze Capitol z udziałem 20 aktorów, na obrotowej scenie ze scenografią z papieru i filcu.

Fryderyk wzmocnił twoją pozycję w Pogodnie?

Koledzy pytają mnie, gdzie go sobie powieszę: w toalecie czy na lusterku w samochodzie. Lubię te koleżeńskie docinki. Czuję w nich miłość i serce.

Rz: Na świecie producenci są najbardziej wpływowymi postaciami w muzycznym biznesie, a jak jest w Polsce?

Gdy w poniedziałek odebrałem nagrodę Fryderyka dla producenta roku, miałem bardzo nieprzyjemną rozmowę, w której starano mi się udowodnić, że nie byłem producentem „MTV Unplugged Hey”, bo nie dotknąłem ani jednej gałki przy stole mikserskim. A dla mnie producent to ktoś, kto ma muzyczny pomysł na płytę, nie musi być inżynierem dźwięku.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej