Mniej ludzko?
Udostępnienie ludzkich warunków 70 procentom społeczeństwa oznacza tak naprawdę ogłupienie ich w znacznym stopniu. Jeżeli chodzi o uczestnictwo w sferze kultury, to mamy regres po 1989 r. Mamy do czynienia z inwazją kultury masowej, jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, co jest znacznym obniżeniem standardów uczestnictwa w kulturze. Muzyka służy tylko i wyłącznie temu, żeby nie przeszkadzać w zakupach. Książki służą tylko i wyłącznie temu, żeby poprawić swą sytuację na rynku pracy. Na każdym polu tak naprawdę uczestnictwo w kulturze staje się coraz mniej wymagające. Ludzie zadają sobie coraz mniej trudu, a coraz bardziej nakierowani są tylko i wyłącznie czysto pragmatycznie na sprzedawalność. Tak nie było przed 1989 r., chociażby z tego powodu, że sytuacja rynkowa była czymś totalnie abstrakcyjnym. To też jest prawdą na temat przemian kulturowych i przemian na polu innym niż ekonomiczne.
I chyba poważny kryzys etosu inteligencji?
Rzeczywiście, warto się zastanowić w ogóle nad pojęciem inteligenta. Nie wiem, co to znaczy teraz w Polsce. Wydaje się, że coraz mniej. Jeżeli jakieś intelektualne autorytety mówią, że warto to pielęgnować, ponieważ Polska jest jednym z bardzo niewielu państw, gdzie w ogóle coś takiego występuje, to można odpowiedzieć, że może jest właśnie coś niedobrego w tym, że mamy taką grupę. Bo w krajach, które wzrastały w jakiś normalny sposób, takiej grupy nie ma.
Sławomir Sierakowski, mój intelektualny partner, z którym robiłem „Szewców”, mówi o jakimś kompletnym niepowodzeniu, o jakiejś klęsce inteligencji, o tym, że ludzie, którzy teoretycznie stawiają sobie intelektualne wyzwania, intelektualne ogarnięcie rzeczywistości, zadowalają się byle czym i koncentrują się tylko i wyłącznie na obronie interesów korporacyjnych, status quo. Rozumiem, że dlatego Sierakowski wydaje dziś Brzozowskiego, bo tamten ciągle sobie i innym stawiał wciąż nowe wyzwania intelektualne. Kto je dziś sobie stawia?
W ogóle chyba nie jest czas stawiania wyzwań. Już to pan powiedział. Ludzie chcą zakupów w galerii handlowej.
Oczywiście. Moim prywatnym pragnieniem jest to, byśmy – ja i ludzie tacy jak ja – na trasie Warszawa – Poznań – Wrocław mogli dojechać do pracy, do swoich bliskich w warunkach godnych, a nie gorszych niż w XIX w. To się okazuje wyzwanie nie do przezwyciężenia.
No właśnie. Żadnych wielkich spraw ani idei. To bezpieczna postpolityczność.
Ani wielkich, ani małych, jak widać na drogach. Ale, jak rozumiem, my rozmawiamy o tym, jak nagłe przemiany przeorały każdą skibę naszego życia, struktury społeczne, kulturę, politykę. I to jest tak głębokie, że nie bardzo jeszcze sobie zdajemy sprawę, co z tego wyrośnie. Za wcześnie, żebyśmy mogli to wiedzieć. Żyjemy w zupełnie innym społeczeństwie niż przed 1989 r., to zupełnie inne światy nie tylko dlatego, że samochody są inne, ale to jest kompletnie odmienny sposób myślenia o wszystkim. Jeszcze z pozostałościami tej bylejakości, z tym wszystkim, co było dobre i złe przed 1989 r. Tzn. są ci, którzy wtedy ustawiali się w kolejce po Gombrowicza, ale mamy też ludzi, którzy nie potrafią pracować. I to też przechodzi z pokolenia na pokolenie. Nie można tego opisać w jednym spektaklu ani opisać tego za pomocą jakiegoś modelu. Moim zadaniem jest próba opowiedzenia tego na różne sposoby. Akurat w tym sezonie zdarzyło się, że skoncentrowałem się na temacie rewolucji i przemian, i próbowałem to opowiedzieć z jednej i drugiej strony dwoma spektaklami. Ale jeszcze daleko jest do opowiedzenia tego w sposób kompletny. To nie jest tak, że jest gorzej albo lepiej. Jest inaczej. Oczywiście, jeżeli ktoś siebie postrzega w kategoriach konserwatysty, który najlepiej czułby się w starożytnej Grecji, jak prof. Ryszard Legutko, to każda zmiana jest zmianą na gorsze. Nie uważam, że jest degrengolada, jest inaczej. I fascynuje mnie to, że jest inaczej.
Nie spodobał się panu esej Legutki o duszy polskiej? Diagnoza wykorzenienia i powstawania zupełnie nowego społeczeństwa z dziedzictwem myślowym PRL, bez wykształcenia klasycznego, szlachetnych wzorców estetycznych itp.?
Wywiad prof. Legutki nie tyle mi się podobał lub nie podobał, ile mnie rozczarował banalnością klasycznego profesorskiego narzekania, że larum grają, że pora umierać, że pogoda brzydka i krajobraz klockowaty, a twarze nie tak drzewiej po spartańsku szlachetne. Innymi słowy: rzeczywistości mówimy stanowcze nie! Jestem zrażony do tego rodzaju wartościowania, ponieważ na gruncie wewnętrznego życia w polskim teatrze czymś ogromnie nadużywanym jest ciągle pojęcie dobrego smaku, dobrego rzemiosła, etosu i wysokiej kultury. I to często w ogromnej większości służy usprawiedliwieniu braku zainteresowania części tzw. środowiska tym, co się dzieje dookoła. Jak czytam o tej teatralnej inteligenckości, o tym udramatyzowanym apollińsko etosie, to mi się zimno robi, bo za tym wszystkim widzę absolutną obronę status quo ograniczoną tylko i wyłącznie do powtarzania kilku mętnych banałów na temat nowej sztuki „będącej przybrudzonym obrazem rzeczywistości w skali 1:1”.
Skostnienie, gnuśnienie – używa pan tych słów często i to w kontekście konserwatyzmu. To odruchowa klisza?
Nie można ograniczać się do recept babuni. „Gdzie się podziały tamte platońskie prywatki” – to zbyt łatwy ogląd rzeczywistości. Jest tak, że konserwatysta, w złym tego słowa znaczeniu, ogranicza się do tego, co mu wdrukowali rodzice, dziadkowie i prof. Legutko, i bezkrytycznie przyjmuje to, co mu się do wierzenia podaje. Sensowny radykalny konserwatyzm polega na tym, że ciągle poddaję próbie te wartości, które zostały mi powierzone. Sprawdzam, dlaczego one mają tyle tysięcy lat. Bo jeślibym w ogóle nie sprawdzał, tylko wiedział, że one i tak są najlepsze po prostu z zasady, że są genialne, a wszystko inne to jest popchłam nastolowaty – to jestem sześć stóp pod ziemią. To właśnie jest martwica mózgu. I w Krakowie jest dużo takich żywych trupów w schludnych garniturach. Czasami widzę, jak przychodzą na „Oresteję” w Starym ludzie, którzy mają po 20 lat, siadają i od pierwszej minuty już wszystko wiedzą o Ajschylosie, wiedzą doskonale, że to nie może tak wyglądać. Przeczytali ze dwa opracowania i już po prostu wiedzą. I widać to też w naszym życiu publicznym. Z jednej strony jest stawiający wyzwania intelektualne Sławomir Sierakowski, a z drugiej… Michał Kamiński w podobnym przecież do niego wieku.
Krzywdzi pan Kamińskiego. A i tak wygrywa Sławomir Nowak.A kto to jest?
Szef gabinetu politycznego premiera i jego prawa ręka. Nie mówi o ideach.Właśnie. „Przyszłość jest pod znakiem dzisiaj zmarłego Dantona” – powiedział Robespierre. Myślę, że zaledwie ta najbliższa przyszłość. Na dłuższą metę przyszłość jest pod znakiem Sierakowskiego. Brzozowski kontra cynizm, Brzozowski kontra tamte platońskie prywatki. Children of the revolution.
Ur. 1973, reżyser teatralny i dramaturg. Pierwszą sztukę („Słoń zielony”) opublikował w wieku 12 lat. Studiował w PWST w Warszawie i Krakowie, gdzie pracował z Krystianem Lupą, Jerzym Grzegorzewskim i Jerzym Jarockim.. Najbardziej znane jego spektakle to własny „Uśmiech grejpfruta” (2003), „... córka Fizdejki” wg Witkacego (2004), „Fanta$y” według Słowackiego (2005). „Szewcy u bram” według Witkacego (2007). We wrocławskim Teatrze Polskim wystawia obecnie „Sprawę Dantona” Stanisławy Przybyszewskiej.