Najgorzej było po wyborach. Wydawało się, że sytuacja Urbańskiego jest już beznadziejna. Zniszczyć chcieli go przegrani PiS-owcy (za to, że nie pomógł w wyborach PiS), zniszczyć chciała go zwycięska PO (za to, że za bardzo pomagał PiS w wyborach). – Platforma mogła pchnąć go jednym palcem, ale źle się do tego zabrali. Postawili na Katarasińską, a pani poseł okazała się naszym największym sojusznikiem – mówi współpracownik prezesa. Od kiedy ona rozpoczęła atak, Andrzej zaczął stawać na nogi.
Iwona Śledzińska-Katarasińska, posłanka PO: – Ceniłam kiedyś Urbańskiego jako dziennikarza. Jego programy były takie, jakie powinny być w telewizji publicznej. Ale od kiedy został prezesem TVP, całkowicie podporządkował się układowi politycznemu. A po wyborach zaczął wykonywać przedziwne ruchy, przez które stał się jeszcze mniej wiarygodny – mówi.
Pani poseł atakuje prezesa przy każdej okazji.
Teraz toczy się gra o telewizję z Platformą. Pomóc mu mogą SLD-owcy, podtrzymując weto prezydenta do ustawy medialnej. – On ma przewagę nad platformersami, bo zna mentalność i wewnętrzne kody komuchów. Dla platformersów komuchy to jednak świat nieznany. On ich zna, bo ma tę cudowną zdolność docierania do różnych ludzi – tłumaczy bliski współpracownik prezesa TVP.
Umie przekonać nie tylko SLD. Kiedy sprawa abonamentu wydawała się całkowicie przesądzona, namówił Piotr Waltera i Zygmunta Solorza, żeby wystąpili razem z nim w obronie opłaty. – Jest jak alpinista, który już spada i nagle chwyta się jednym palcem i powoli podciąga. Jeszcze dwa, trzy miesiące i będzie się trzymał mocno obiema rękami – przekonuje Paweł Burdzy.
Urbański był już sekretarzem generalnym partii, ministrem, wiceprezydentem miasta odpowiadającym m.in. za drogi i inwestycje, szefem gazety, prowadzącym programy publicystyczne, doradcą piszącym analizy polityczne, szefem Kancelarii Prezydenta, teraz jest prezesem TVP.
Co go najlepiej określa? – Kocha władzę – twierdzi Józef Orzeł, dobry znajomy Urbańskiego. „Lubię to” – powiedział kiedyś wprost.
– Kiedy był ministrem u prezydenta, przyszedł na prywatną imprezę w mieszkaniu znajomych, ktoś zauważył: to miło, że nas zaszczyciłeś. A on uśmiechnięty odpowiedział: – Bo minister powinien zawsze przychodzić do swojego ludu – relacjonuje jeden z uczestników przyjęcia. – On po prostu czuje się jak władca. Dobry, oświecony władca – ocenia Orzeł. Ale sam Urbański podkreśla, że umie sobie odpuścić i odejść, kiedy trzeba.
To jednocześnie erudyta, miłośnik historii, marzący o wielkich projektach. – Wpadam do niego na 15 minut, żeby załatwić coś pilnego, a on przez cztery godziny dyskutuje ze mną o Jagiellonach. Świat się wali, wszyscy mówią, że jego dni na Woronicza są policzone, a on cały czas widzi swój teatr ogromny. Wielką telewizję publiczną z poważną, mądrą debatą – opowiada Witold Pasek.
Urbański chętnie mówi o tym, jak media zżarły politykę, jak ją niszczą, sprowadzając debatę wyłącznie do gadżeciarstwa. – W telewizji potrzeba więcej prawdziwej polityki, a mniej pustego showmeństwa – mówi.
A co pan zrobił w telewizji, żeby było inaczej? – pytam. – Nie wszystko się udało. Ale przynajmniej nie poszliśmy z całym stadem – mówi. I chętnie opowiada o tym, że powiększył oglądalność, a dochody z reklam są najwyższe od ośmiu lat. – Ale co się zmieniło w debacie w telewizji? On sam nie udziela jasnej odpowiedzi, ale jego współpracownicy zgodnie przyznają, że sukcesy na tym polu są, najdelikatniej mówiąc, ograniczone. – Zżerała go ciągła walka o przetrwanie. Oni mu nie dali robić telewizji – mówią. – Andrzej byłyby świetnym prezesem telewizji, tylko jest z chorego układu – mówi wprost Maciej Strzembosz.
To opinia życzliwa dla Urbańskiego, bo przecież ten bardzo inteligentny wizjoner sam z premedytacją w ten układ wszedł. Co więcej, nie widzi w tym niczego złego.
Czym jest prawdziwa władza? – To igranie z diabłem. To zwielokrotniona moc czynienia dobra i zła. To jest chodzenie po cienkiej linie, pod którą jest diabeł, szatan, ciemne moce. Ale ma się też szanse zrobienia czegoś dobrego – mówi Urbański.
Fascynuje to pana? – Tak, władza fascynuje. Bo daje możliwość wpływy, zmieniania. Tu, gdzie jestem, mam szansę komunikowania się z milionami ludzi. To jest też nasze Hollywood. Można zrealizować sny i marzenia.
Andrzej Urbański chyba najbardziej szczęśliwy był, stojąc między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim przed debatą w TVP. Dziewięć milionów widzów, on w pełnym świetle między dwoma najważniejszymi graczami. Obaj są ideowo dość bliscy, choć na barykadzie stanął po stronie jednego z nich. I ma się zacząć prawdziwa debata.
– Tak, byłem wtedy wielce rad – przyznaje.Ta scena dobrze ilustruje jego problem. Bo był tam z nadania politycznego, jako człowiek Jarosława Kaczyńskiego.
– Co za znaczenie ma, że może starał się być niezależny. Ta telewizja była pisowska i każdy to widział – mówią jego przeciwnicy. Kiedy przyszedł do telewizji, wkrótce po tym, jak przestał być szefem Kancelarii Prezydenta, grupa dziennikarzy, łącznie z niżej podpisanym, uznała to za przekroczenie dopuszczalnych granic i opuściła TVP. Uznała go za namiestnika premiera i prezydenta. Jako dziennikarze poczuli się nieswojo. Nawet jeśli mieli poglądy nieodległe od Urbańskiego.
On tego problemu nie widzi: – To mitologia, że świat polityki i mediów powinien dzielić wielki mur. Nie da się. Jeśli szef wielkiego medium nie rozmawia z politykami, to znaczy, że nie rozumie, na czym polega jego praca – mówi.
– Nie widzi pan problemu w tym, że państwem rządziło dwóch braci, jeden był premierem, drugi prezydentem. I do rządzenia telewizją publiczną, która powinna ich kontrolować, posłali bliskiego sobie człowieka? – Rozumiem tych, którzy taki problem widzieli. Ale ja mam zaufanie do siebie. Wiem, że pewnych rzeczy nie zrobię, i że jak będzie bardzo źle, to zawsze mogę odejść.
– „Wiadomości” nie były przed wyborami bardzo propisowskie? – Nie. Tam mogły się zdarzać błędy. Ale „Wiadomości” po prostu nie przyłączyły się do zbiorowego antypisowkiego chóru. I stąd takie wrażenie – przekonuje.
Najważniejszy dylemat, przed jakim w wolnej Polsce stał Andrzej Urbański, to ten, o którym mówi Maciej Strzembosz: – On nie może się ciągle zdecydować, co go bardziej interesuje: kultura czy polityka.
Dlatego w świecie polityków nie uchodzi za swojego, a w świecie kultury i mediów jest postrzegany jako polityk grający zawsze dla braci Kaczyńskich. Ale on ciągle lawiruje między tymi światami. I ciągle płynie, jak statek u Felliniego.