UPA: zrozumieć, ale nie zapomnieć

W sprawie oceny Ukraińskiej Powstańczej Armii nie możemy się zgodzić z Ukraińcami. Ale dialog w sprawie zbrodni wołyńskich jest potrzebny i możliwy

Publikacja: 07.06.2008 02:54

UPA: zrozumieć, ale nie zapomnieć

Foto: Rzeczpospolita

W artykule „Myśmy wszystko zapomnieli” („Plus Minus” z 26.04.2008) Rafał Ziemkiewicz dowodził, że w Polsce „wymazujemy z pamięci” zbrodnie UPA wobec Polaków, gdy na Ukrainie rośnie rola nacjonalistów podnoszących coraz wyżej sztandary Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i UPA.

Nie zgadzam się z sugestią o zapominaniu o dramacie Wołynia, ale to temat na oddzielny artykuł. Chciałbym natomiast pokazać ukraiński, zwłaszcza nacjonalistyczny, punkt widzenia. Po to, by się zastanowić, czy z ukraińskimi nacjonalistami jest sens dyskutować, a jeśli tak – to jak dyskusja powinna wyglądać.

Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że na UPA i rzeź Wołynia inaczej patrzy Ukraina zachodnia, a inaczej wschodnia. Dla większości mieszkańców Doniecka, Ługańska czy Charkowa, a zwłaszcza dla komunistów, bohaterami II wojny światowej – czy też, używając sowieckiego słownictwa, Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – byli żołnierze Armii Czerwonej. Skoro tak, to antysowiecka UPA może być przez nich uznana jedynie za wroga. Tyle że z polskiego punktu widzenia krokodyle łzy ukraińskich komunistów nad polskimi ofiarami upowców raczej nie mają większej wartości. Ci sami komuniści powiedzą bowiem, że w Katyniu polskich oficerów mordowało nie NKWD, lecz Niemcy...

Inaczej jest na zachodzie kraju, a zwłaszcza na obszarach, które przed wojną należały do Polski. Ukraińska Powstańcza Armia to po prostu „nasi chłopcy”. Sąsiedzi ze wsi, a może nawet dziadkowie czy kuzyni. Ich obraz musi więc być pozytywny. Nie tylko walczyli o niepodległość Ukrainy, lecz bronili „naszej” wsi. Bronili przed wszystkimi, którzy się na nią porywali – Polakami, Niemcami, Sowietami. I w tym kontekście mieszkańcy Równego, Łucka, Tarnopola i Lwowa przyjmują wszelkie pochwały oraz krytykę kierowaną pod adresem Ukraińskiej Powstańczej Armii.

– Stepan Bandera (czołowy działacz OUN, współtwórca UPA – P. K.) to nasz bohater narodowy – mówił niedawno „Rz” Andrij Stećkiw, deputowany lwowskiej rady miejskiej z proprezydenckiego bloku Nasza Ukraina. A znany lwowski publicysta Anton Borkowskyj tłumaczył, że stawianie pomnika Bandery we Lwowie świadczy o dążeniu regionu do podkreślenia swojej odrębności. Na takie wypowiedzi można się zżymać, ale w żaden sposób nie można się temu dziwić.

Czasy bezpośrednio po I wojnie światowej są już dość odległe. Główne postaci na ówczesnej ukraińskiej scenie politycznej, poza może Mychajłą Hruszewskim, są dla Ukraińców dość kontrowersyjne. Choćby sojusznik Józefa Piłsudskiego, ataman Semen Petlura. Jego pomniki prędzej staną w Polsce niż na Ukrainie. Zachodnioukraińscy Strzelcy Siczowi, którzy dzielnie walczyli z Polakami, są dobrze wspominani we Lwowie, ale poza Galicją mało znani.

W bliższym nam okresie historycznym najbardziej znaczące dla naszych wschodnich sąsiadów okazały się – niestety, wroga Polsce – Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, a później stworzona przez nią Ukraińska Powstańcza Armia.

Nie ma innych struktur, które poważnie zasługiwałyby na uwagę. Ugodowe ugrupowania, istniejące w II Rzeczypospolitej, np. Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne (UNDO), nie odegrały aż tak znaczącej roli. Jedynie OUN-UPA znalazła oparcie wśród sporej części mieszkających na zachodzie Ukraińców, jedynie OUN-UPA realnie coś robiła dla sprawy niepodległości Ukrainy. Metody, jakie stosowała, są dla nas nie do przyjęcia, ale nie można odmówić jej znaczenia i nie dostrzegać roli, jaką odegrała.

Poza tym UPA funkcjonowała jeszcze po II wojnie światowej, walcząc z Sowietami. I dzięki temu mógł narodzić się mit armii walczącej ze wszystkimi wrogami Ukrainy, z Polakami, Niemcami i Rosjanami. Nie ma się co z powodu tego mitu złościć, jest czymś zupełnie naturalnym.

Przez wieki Ukraina była przez Polskę okupowana. Czy pamiętacie, jak w latach 1936 – 1937 Polska wysyłała na Wołyń osadników? Czy mówicie o tym, co podczas wojny działo się na Chełmszczyźnie? – mówił „Rz” Miłenkyj Semeniuk, szef Wołyńskiego Bractwa Weteranów OUN-UPA, były dowódca jednej z sotni UPA.

Oto inna teza wspierająca mit UPA. Chodzi właśnie o twierdzenie, że Polacy na ziemiach na wschód od Chełma i Przemyśla nie są rdzennymi mieszkańcami, a przeciwnie – najeźdźcami i okupantami.

Teza ta zakłada istnienie etnicznych ziem ukraińskich w ściśle określonych granicach, na zachodzie sięgających poza wspomniany Chełm czy Przemyśl. Skoro istnieją etniczne ziemie ukraińskie, to każdy, kto na nie wkraczał, był najeźdźcą. Nacjonaliści nie bawią się w rozważania, czy osiedlający się te kilkaset lat temu na ogromnych obszarach dzisiejszej zachodniej Ukrainy Polacy byli mile czy też źle widziani. Zajmowali „nie swoje ziemie”, a więc trzeba ich oceniać negatywnie. Poza tym starali się narzucać Ukraińcom (czy poprzednikom narodu ukraińskiego, na przykład Kozakom) swoją władzę. Po I wojnie światowej powstały dwa państwa ukraińskie, Ukraińska Republika Ludowa i Zachodnioukraińska Republika Ludowa. II Rzeczpospolita, zajmując część ich ziem, była najeźdźcą, a Polacy (choćby nastawieni całkowicie pokojowo i trudniący się zupełnie cywilnymi sprawami) żyjący we Lwowie, Tarnopolu, Łucku czy Równem – okupantami. I stąd może płynąć przyzwolenie dla decyzji kierownictwa UPA „wyczyszczenia” Wołynia i Galicji Wschodniej z Polaków.

Z takim widzeniem dziejów można i trzeba dyskutować. Nie, nie byliśmy okupantami, a dzisiejsza Ukraina zachodnia nie jest ukraińska „od zawsze”. Tak jak nasze ziemie zachodnie nie są polskie „od zawsze”. Ale na zrozumienie tego przez Ukraińców trzeba zapewne poczekać.

Lipiec 2003 roku. W Pawliwce, dawnym Porycku, nad mogiłami około 200 Polaków wymordowanych przez UPA pochylają się prezydenci Leonid Kuczma i Aleksander Kwaśniewski. Próbowałem wówczas rozmawiać z grupką nacjonalistycznie nastrojonych Ukraińców, którzy dotarli z opóźnieniem, powstrzymywani przez ukraińskich milicjantów. – Przecież to nieprawda, co na tym pomniku napisano. Wcale nie 200 Polaków zginęło, a najwyżej setka – denerwował się jeden z nich. – I wcale nie zostali napadnięci. UPA musiała zadziałać, bo to Polacy atakowali naszych. To Armia Krajowa była agresorem.

Gloryfikatorzy UPA starają się odwrócić kolejność wydarzeń. Strona polska wskazuje: Ukraińska Powstańcza Armia postanowiła usunąć Polaków z Wołynia. Wystosowała do nich żądanie odejścia „za Bug”. Gdy nie poskutkowało, użyła siły. Ukraińscy nacjonaliści twierdzą coś zupełnie odwrotnego: to Polacy na Wołyniu i istniejąca tam 27. Dywizja AK atakowali Ukraińców. Musieli się więc bronić i bronili się bardzo skutecznie. Nie przekonuje ich prosty argument: zdecydowanie mniej liczebni i słabsi Polacy musieliby być samobójcami, żeby atakować liczebniejszych i mocniejszych Ukraińców.

I kolejne twierdzenie: polskich ofiar było zdecydowanie mniej, niż mówi strona polska, a ukraińskich więcej (przypomnijmy, że na Wołyniu śmierć poniosło około 60 tys. Polaków, a w Galicji Wschodniej 35 – 40 tys.). Tu dyskutować jest trudno, ale na pewno trzeba. Mamy swoje, potwierdzone dokumentami, listy zabitych i zaginionych. To fakt, polskich wiosek po prostu już nie ma, naocznych świadków wydarzeń z Wołynia znaleźć jest niesłychanie trudno, a jeśli są, to dominują wśród nich Ukraińcy. Ale też – paradoksalnie – to miejscowi Ukraińcy wskazywali i wskazują kolejne miejsca pochówku polskich ofiar!

My już przywykliśmy, emocje opadły – mówił „Rz” szef polskiej organizacji w Łucku na Wołyniu Walenty Wakoluk. – Ja zawsze Ukraińcom mówię, że UPA była zrywem niepodległościowym narodu ukraińskiego i nie ma nic dziwnego, że walczyła z formacjami wojskowymi sowieckimi, niemieckimi czy nawet polskimi. Ale gdy zaczęli rżnąć ludność cywilną, to była zbrodnia. Oni odpowiadają, że AK też rżnęła. A ja na to: oczywiście, ten, kto zaczął, musi spodziewać się odwetu. I powiem, że Ukraińcy zaczynają tego słuchać.

W pojednawczym duchu wypowiadają się i Ukraińcy. – Tych, którzy 60 lat temu zginęli, do życia powrócić się już nie da. Tymczasem musimy pamiętać, że Ukraina bez Polski i Polska bez Ukrainy istnieć nie mogą. Mamy sąsiada na wschodzie, który uczynił wiele zła naszym narodom. I choćby dlatego potrzebna jest nasza dobra współpraca – mówił nam Miłenkyj Semeniuk. A zmarły w 2004 r. metropolita łucki i wołyński Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego podporządkowanego patriarchatowi kijowskiemu Jakiw podkreślał: – Dawne zło trzeba zapomnieć. Należy uszanować pomordowanych, położyć kwiaty na ich grobach. Ale najważniejsze – tak kształtować przyszłość, byśmy mogli żyć w pokoju i pracować dla swego zbawienia.

Polsko-ukraiński dialog w sprawie zbrodni wołyńskich jest potrzebny i jest możliwy. My, Polacy, nie powinniśmy – ba, nie możemy! – wyrzekać się swoich prawd i swoich racji. Powinniśmy natomiast zrozumieć prawdy Ukraińców, by móc rzeczowo z nimi rozmawiać.

W artykule „Myśmy wszystko zapomnieli” („Plus Minus” z 26.04.2008) Rafał Ziemkiewicz dowodził, że w Polsce „wymazujemy z pamięci” zbrodnie UPA wobec Polaków, gdy na Ukrainie rośnie rola nacjonalistów podnoszących coraz wyżej sztandary Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i UPA.

Nie zgadzam się z sugestią o zapominaniu o dramacie Wołynia, ale to temat na oddzielny artykuł. Chciałbym natomiast pokazać ukraiński, zwłaszcza nacjonalistyczny, punkt widzenia. Po to, by się zastanowić, czy z ukraińskimi nacjonalistami jest sens dyskutować, a jeśli tak – to jak dyskusja powinna wyglądać.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy