Otóż "Rzeczpospolita" podała, że według pewnego brytyjskiego raportu fakt, iż przedszkolaki nie chcą jeść ostrych orientalnych dań, które różnią się od domowych angielskich posiłków, może świadczyć o ich... rasizmie. Zawarte w raporcie twierdzenia są wytycznymi dla wychowawców w przedszkolach. Można się oczywiście z tego wyśmiewać. Ale można też dostrzec w całej sprawie charakterystyczny dla rosnącej liczby polityków i ekspertów sposób patrzenia. Wszyscy oni zdają się ulegać utopii równości. Chcą wepchnąć całą różnorodność świata i ludzi w jeden racjonalny, geometrycznie wywiedziony, wzór. Równość w ich oczach to jednolitość. Człowiek staje się abstraktem, liczbą, jedną z wielu cząstek. Bez przeszłości, tradycji, bez różnicy smaku, wartości.

A skoro tak, to zadaniem prawodawców staje się maksymalne ograniczenie tego, co odziedziczone, przypadkowe, czego nie daje się kontrolować i wywieść z prostych reguł. Ot, takich choćby, że skoro wszystkie dzieci są sobie równe, to wszystkie powinny to samo lubić i tego samego nie lubić.

Takie podejście ma też poważniejsze konsekwencje. Coraz częściej choćby pojawiają się głosy wzywające albo do obniżenia, albo wręcz zniesienia cenzusu wieku w wyborach. Ostatnio miecka partia FDP zaproponowała, żeby prawo wyborcze przyznać dzieciom. I znowu to samo: jeśli ktoś posługuje się abstrakcyjną zasadą równości, to rzeczywiście każde ograniczenie wieku będzie arbitralne. Dlaczego ktoś ma prawo głosować dopiero od 18. roku życia? A może od 16.? A może od 10.?

Na szczęście zapędy utopistów i abstrakcjonistów wciąż natrafiają na opór. Pytanie tylko, jak długo. A potem? Potem, jak w starej piosence, "przyjdzie walec i wyrówna".