Polka ze Lwowa opowiadała mi, że kiedy jej mała siostrzyczka została zabita we wsi pod Tarnopolem, ukraińskie dzieci ze śmiechem biegały, przedrzeźniając ją po polsku: „Nie zabijaj mnie”.
Ma się wrażenie, że w mózgach Ukraińców powstała jakaś ciemna, groźna fabryka śmierci, która produkuje zło. Bo jak inaczej wytłumaczyć sobie, że grupa bandytów z UPA wpada do wsi i morduje po kolei rodzinę po rodzinie, dom po domu. A za ojcami idą 12-, 15-letni synowie i córki, i dorzynają niedobitych. To są fakty. Znane są przypadki, kiedy banderowcy mordowali ludzi, a ukraińskie dziewczęta zapalały ogniska i śpiewały pieśni radości.
Czy to można nazwać tylko zdziczeniem? Chcę powiedzieć bardzo mocno. To, co się stało na Kresach, to klęska ludzkości, człowieczeństwa, dziejowy kataklizm, który wstrząsnął naszą cywilizacją.
Hitlerowcy stworzyli bezduszną machinę do zabijania. Machina sowiecka nie działała tak sprawnie, ale też była beznamiętna. Nigdzie jednak nie było takiego delektowania się ludzkim cierpieniem.
Mordy na polskich Kresach wyróżniają ukraińskich faszystów. Powiadam, oni traktowali życie ludzkie jak zabawę. Krew, przerażenie, krzyki, straszliwe cierpienie, rozpacz, wbijanie gwoździ w mózg, ścinanie kosą głów ludzi zakopanych w ziemi i szyderczy rechot zbrodniarzy. Przedłużali wymyślne agonie, by się cieszyć. Jeśli nie zmierzymy się z tragedią na Kresach, długo jeszcze będzie cierpieć nasz naród, ale i złe idee rozwijać się będą na Ukrainie.
Jest taki nurt w polskiej publicystyce i polskim myśleniu – zabijali oni, zabijaliśmy my. Wszystko jest relatywne, a każdy z narodów ma prawo do własnych bohaterów.
Mówi się rzeczy jeszcze bardziej idiotyczne. Że była to wojna domowa. Jeśli chodzi o śmierć, nie ma żadnego relatywizmu.
Powtórzę: ukraińscy mordercy zabijali Polaków tylko dlatego, że byli Polakami. To mieści się w definicji ludobójstwa. Według udokumentowanych opracowań zginęło ok. 150 tysięcy Polaków.
Ukraińcy mówią, że nigdy się nie przyznają, że rzezie na Kresach były ludobójstwem. Najchętniej by o wszystkim zapomnieli.
Na Ukrainie panuje poprawność polityczna, O UPA oficjalnie mówi się tylko dobrze. To terror polityczny i psychologiczny. Wynaturza się prawdę, zasady moralne. Ci ludzie któregoś dnia obudzą się z ciemnego snu.
Rzetelni i dobrzy Ukraińcy boją się mówić o mordach. Po latach pojechałem do swojej wsi, razem z telewizją, bo sam bym się chyba nie odważył.
Zaszedłem do jednej Ukrainki i spytałem, czy słyszała o mordowaniu Polaków. Natychmiast kazała mi wyjść. Prosiła, bym więcej nie przychodził, bo się boi. Inni mówili, że nie pamiętają, chociaż pamiętają.
Kiedy jeździłam po wsiach na Wołyniu, ciągle słyszałam to samo: nie wiem, nie pamiętam. Ale jak żyło się przed rzezią świetnie pamiętali. Opowiadali o sielance – jak zgodnie żyli z Polakami, bawili się razem na weselach. Tracili pamięć o wszystkim, co było potem.
Miałem tylko jeden przypadek w swej wsi, gdy podszedł do mnie 80-letni staruszek, wziął mnie na bok i wyznał, że przez kilkadziesiąt lat nosi w sobie ciężki grzech i chce, bym mu wybaczył. Ja spytałem, co mam mu wybaczyć. Dał do zrozumienia, że mordował. I powiedział, że jest mu ciężko. Poprosił, bym mu przynajmniej podał rękę. Podałem mu rękę, bo to był człowiek, cierpiał. Gdy odchodził, wyszeptał, że teraz mu lżej.
Każdy, kto żył wtedy na Kresach, o swoim ocaleniu mówi jak o cudzie lub szczęśliwym zbiegu okoliczności.
Mnie uratowała ukraińska sąsiadka Olga Misiurak. Młoda dziewczyna, która się przyjaźniła z matką. Schroniliśmy się w jej stodole.
Wielu było Ukraińców, i to mówię z satysfakcją, którzy ratowali Polaków. I, niestety, bardzo często byli mordowani przez UPA. Im się należy szacunek i znak pamięci ze strony Polaków. To są prawdziwi bohaterowie Ukrainy. Wiktor Poliszczuk, rzetelny badacz ukraiński, pisze, że z rąk ukraińskich faszystów zginęło ponad 60 tysięcy Ukraińców. Mordowali swoich, dlatego, że nie chcieli wstępować do UPA albo dlatego, że pomagali Polakom. Był też trzeci powód. Jak mąż był Polakiem, a żona Ukrainką, to musiała zabić męża. A mąż Ukrainiec – żonę Polkę. Za odmowę karano śmiercią.
Ten wątek pojawia się w pana twórczości.
„Ukraiński kochanek” opowiada o wielkiej miłości Polki i Ukraińca i kawałku kresowej historii. Książka została oparta na solidnym materiale faktograficznym, pamiętnikach Polki mieszkającej na Pokuciu.
Czy, pisząc, rozładowuje pan lęk z dzieciństwa?
U samego początku mego życia jest ta ciemna ścieżka. Być może pisanie jest terapią, ale z całą pewnością koniecznością, oddechem wolności, uwalnianiem się od demonów zła, obłaskawianiem ich. To próba wykrzyczenia grozy, przerażenia, bólu i łez. Nie zawsze udana. W ostatnich latach wracają do mnie koszmary, lęki, depresje. Najgorsze są noce, starzy ludzie płaczą.
Pisząc ostatnią scenę „Ukraińskiego kochanka”, drżałem. Nie zachowywałem się jak profesjonalista. To bardzo osobiste. Ale muszę o tym mówić. Bo trzeba wykrzyczeć świat zła. Takiego ludobójstwa Polacy nigdy wcześniej nie przeżyli. Nie możemy pozwolić, by głupi ludzie amputowali nam narodową pamięć. Tylko 20 procent Polaków wie, co wydarzyło się na Kresach. Może dlatego ocalałem, by krzyczeć i wołać w imieniu tych, którzy nie mogą już o tym mówić. Bo każde nowe kłamstwo o ludobójstwie to kolejny cios zadany ofiarom. Jakby nowa śmierć.