Tłum zadowolonych z życia ludzi niósł mnie w upalny niedzielny wieczór od Wangfujingu, najsłynniejszego deptaka handlowego Chin, w stronę placu Tiananmen. Nie było mnie tu w 1989 roku, gdy czołgi rozjeżdżały manifestację studentów. Ale pamiętam rok 1999 i pełne napięcia letnie wieczory, gdy władza rozprawiała się na placu z protestami ruchu religijnego Falun Gong. Pamiętam przygotowania do obchodów 50-lecia ChRL tego samego roku: ludzie byli wściekli, że ciągłe próby parady paraliżują życie miasta. Mało kogo obchodziła wtedy cała ta uroczystość. Pamiętam gwałtowny wybuch radości, gdy przed siedmioma laty MKOl przyznał Pekinowi organizację tych igrzysk. Pamiętam też wiele zwyczajnych, codziennych chwil na placu wypełnionym zwykle oszołomionymi wielkim światem turystami z prowincji – zwyczajni pekińczycy zajęci codziennym życiem i patrzący z góry na przyjezdnych rzadko tu się wybierali.
Zawsze lubiłem przychodzić na plac – był jak wielka antena wychwytująca całą mieszaninę społecznych nastrojów: gniew, radość, napięcie, rozpacz, oszołomienie, obojętność.
W niedzielny wieczór, nazajutrz po pierwszym od dwóch lat powrocie do Chin, zorientowałem się dopiero po chwili, czym się różni ten mój spacer od dziesiątek poprzednich. W powietrzu unosił się nieznany mi z wcześniejszych wypraw na plac zbiorowy nastrój: satysfakcja.
Zrozumienie kontekstu, w jakim odbywają się te igrzyska, jest niemożliwe bez zrozumienia wielkiego marszu ku dostatkowi, jaki trwa w tym kraju. W wielkich miastach, takich jak Pekin, poprawia się właściwie wszystkim. Ci, którzy kiedyś mogli jedynie pomarzyć o wycieczcie do Hongkongu, dziś jeżdżą na wakacje do Włoch. Ci, którzy jeszcze przed dekadą mieli dwie pary tanich spodni i dwie stare koszule, dziś chodzą w nowych ubraniach i kolorowych adidasach. W ciągu ostatnich czterech lat liczba samochodów zarejestrowanych w Pekinie podwoiła się z dwóch milionów do czterech. Podczas ostatniej wizyty dwa lata temu pisałem o Li Changjiangu, obrotnym przyjezdnym z prowincji, który dzięki pomysłowości i ciężkiej pracy dorobił się w Pekinie małej firmy wynajmującej kwiaty lokalnym biurom. – Biznes nie rozwija się tak szybko, jakbym chciał, ale nasze życie ciągle się polepsza – mówi Li. Jego syn zdał egzaminy na elitarny Uniwersytet Pekiński – osiągnięcie wyjątkowe dla przeciętnego chłopskiego dziecka.
Z ciasnej nory w podziemiach bloku mieszkalnego państwo Li przenieśli się niedawno do dwupokojowego mieszkania w nowo wybudowanym domu. Przez lata chińska duma skrywała się głęboko pod pokładami kompleksów. Obcokrajowcy byli nieporównywalnie bogatsi, ich miasta znacznie nowocześniejsze, ich gospodarki potężniejsze. W oczach tych milionów zadowolonych z życia Chińczyków ich kraj właśnie wychodzi z cienia. Te igrzyska to dla nich wielkie święto przede wszystkim z tej okazji. I nie chcą, by ktokolwiek im to święto zakłócał.