Wszyscy wiemy, że Karadżić był – jak to ujął Richard Holbrooke, amerykański wysłannik do byłej Jugosławii i główny architekt porozumienia z Dayton, które kończyło wojnę – „jednym z największych masowych morderców XX wieku”, „okrutnym człowiekiem”, „równym na skali zbrodni Osamie bin Ladenowi i Saddamowi Husajnowi”, „znacznie gorszym niż prezydent Zimabawe Robert Mugabe, były prezydent Filipin Ferdynand Marcos czy prezydent Miloszević”.
Karadżić przebąkuje co prawda, że ten sam Richard Holbrooke w 1996 roku zawarł z nim tajną umowę, na mocy której Amerykanie de facto chronili Serba do 2000 roku, ale czy Karadżiciowi w ogóle można wierzyć?
W trakcie procesu zapewne będzie próbował obsadzić się w roli ofiary polityki międzynarodowej, która nie wadziła nikomu, póki nie mieszała szyków Amerykanom i powojennym władzom Serbii. Gdy jego użyteczność wyczerpała się – trafił do Hagi. Karadżić byłby w tej wersji nie katem, ale ofiarą międzynarodowego wymiaru – pożal się Boże – sprawiedliwości, pionkiem w grze międzynarodowych potęg, serbskim patriotą zaszczutym przez media, skazanym, jeszcze zanim pojawił się w sądzie.
Jeśli Alphonse Orie, sędzia Międzynarodowego Trybunału Karnego do spraw Zbrodni Wojennych w byłej Jugosławii kierujący sprawą Karadżicia w Hadze, nie zdoła za pomocą instrumentów prawnych wykazać bezzasadności tego typu twierdzeń, to ciężki będzie los i jego samego, i całej koncepcji „międzynarodowej sprawiedliwości”. Sam pomysł osądzania tyranów winnych śmierci tysięcy ludzi – owszem – wydaje się szlachetny i godny pochwały, jednak 15-letnia praktyka działania tego typu instytucji budzi ogromne kontrowersje, które przy sprawie Karadżicia znowu wypłyną na światło dzienne.
Pomysł stworzenia międzynarodowego trybunału, przed którym mieliby stawać tyrani, ma długą i burzliwą historię. Już traktat wersalski zakładał, że cesarz Wilhelm II zostanie postawiony przed międzynarodowym sądem, przed którym odpowie za „jawne wykroczenia przeciwko międzynarodowej moralności i świętej władzy traktatów”. Jednak Holendrzy nie zgodzili się na wydanie przebywającego w ich kraju ostatniego cesarza Niemiec i Wilhelm zmarł nie niepokojony przez wymiar sprawiedliwości w 1941 roku.