Powrót mocarstwa

Rosja była imperium od stuleci. Ostatnie 15 lat nie stanowiło początku nowej rzeczywistości, lecz po prostu pewne odchylenie kursu, który ma teraz zostać wyprostowany

Aktualizacja: 06.09.2008 05:29 Publikacja: 06.09.2008 05:28

Rosyjscy żołnierze we wsi Igoeti, 50 km od stolicy Gruzji, 16 sierpnia b.r.

Rosyjscy żołnierze we wsi Igoeti, 50 km od stolicy Gruzji, 16 sierpnia b.r.

Foto: AFP

Red

Rosyjska inwazja na Gruzję nie zmieniła równowagi sił w Eurazji. Po prostu dała wszystkim poznać, że ta równowaga już uległa zmianie. USA są zaprzątnięte wojnami w Iraku i Afganistanie oraz potencjalnym konfliktem z Iranem, a także niestabilną sytuacją w Pakistanie. Nie mają w rezerwie strategicznych sił lądowych i nie są w stanie interweniować na obrzeżach Rosji. To stworzyło Rosjanom możliwość utwierdzenia swych wpływów w byłej sferze sowieckiej. Moskwa nie musiała się przejmować potencjalną reakcją USA czy Europy. Równowaga sił była już więc inna i to od Rosjan zależało, kiedy uczynią ten fakt publicznie wiadomym.

Jeśli spojrzymy na rozwój wypadków od 7 sierpnia, pojawia się jedna dość tajemnicza kwestia: dlaczego Gruzini postanowili najechać Osetię Płd. akurat wtedy? Wprawdzie przez poprzednie trzy noce Osetyjczycy prowadzili silny ostrzał artyleryjski gruzińskich wiosek, ale nawet jeśli był on intensywniejszy niż zwykle, taka wymiana ognia należała tam do rutyny. Gruzini może nie sprawili się dobrze w sensie wojskowym, ale zaangażowali dość pokaźne siły, których zgromadzenie musiało zająć wiele dni. Krok Gruzji został więc podjęty z rozmysłem.

Stany Zjednoczone są najbliższym sojusznikiem Gruzji. Utrzymywały ok. 130 doradców wojskowych, a także wielu cywilnych zaangażowanych we wszystkie aspekty działalności państwa. Jest nie do pojęcia, żeby Amerykanie byli nieświadomi mobilizacji w Gruzji i jej zamiarów. Wykluczone też, by nie wiedzieli, że Rosjanie rozmieścili znaczne siły przy granicy Osetii. Techniczne środki wywiadowcze USA nie mogły nie zauważyć przemieszczania się na wysunięte pozycje tysięcy żołnierzy rosyjskich. Jak analitycy wywiadu przeoczyli możliwość, że Rosja zastawiła pułapkę w nadziei, iż Gruzini wtargną, dając jej uzasadnienie do kontrataku?

Trudno sobie wyobrazić, że Gruzini przypuścili swój atak wbrew życzeniom USA. Są zależni od Ameryki i ich sytuacja im na to nie pozwala. To pozostawia nam dwie możliwości. Pierwsza to ogromny błąd wywiadowczy, przez który Amerykanie albo nie byli świadomi rozmieszczenia sił rosyjskich, albo wiedzieli o nich, ale podobnie jak Gruzini źle oszacowali intencje Moskwy. Druga to fakt, że USA wciąż postrzegały Rosję przez pryzmat sytuacji lat 90., kiedy jej siły zbrojne były w rozsypce, a struktury władzy ogarnięte paraliżem. Od czasu wojny afgańskiej Stany Zjednoczone nie były świadkiem istotnych kroków militarnych Rosji poza jej granicami, mogły więc uznać, że nie zaryzykuje ona konsekwencji inwazji.

Jeśli to rozumowanie jest słuszne, prowadzi do kluczowego elementu obecnej sytuacji: Rosja zmieniła się dramatycznie wraz ze zmianą równowagi sił w regionie. Chętnie chwyciła nadarzającą się okazję, by uświadomić innym tę prawdę: oto może najechać Gruzję, a ani USA, ani Europa nie będą w stanie w znaczący sposób zareagować. Pod względem gospodarczym Rosja jako eksporter energii radzi sobie całkiem nieźle, zwłaszcza w relacjach z Europą. Politycznie zaś, o czym za chwilę, Amerykanie potrzebują Rosjan bardziej niż Rosjanie Amerykanów. Wedle kalkulacji Moskwy była to właściwa chwila na uderzenie.

Aby zrozumieć rosyjski tok myślenia, musimy się skupić na dwóch wydarzeniach. Pierwsze to pomarańczowa rewolucja na Ukrainie. Choć z punktu widzenia Zachodu był to triumf demokracji, to dla Moskwy była to finansowana przez CIA ingerencja w wewnętrzne sprawy Ukrainy, mająca na celu przyciągnięcie tego kraju do NATO i domknięcie kręgu otaczającego Rosję.

Zarówno prezydent Bush senior, jak i Clinton obiecywali wcześniej, że NATO nie będzie się rozszerzać na były obszar sowieckiego imperium. Tę obietnicę złamano już w 1999 r., przyjmując do NATO Polskę, Węgry i Czechy, a następnie w 2004 r., kiedy do sojuszu dołączyła nie tylko reszta byłych sowieckich satelitów w obecnej Europie Środkowej, ale także trzy państwa bałtyckie wchodzące kiedyś w skład ZSRR.

Rosjanie tolerowali to, ale mówienie o przyjęciu do NATO Ukrainy stanowiło dla nich fundamentalne zagrożenie bezpieczeństwa narodowego. Z ich perspektywy krok taki groził destabilizacją Federacji Rosyjskiej. Kiedy zaś USA posunęły się do tego, by wspominać o wejściu do sojuszu Gruzji, publicznie wyrażona konkluzja Moskwy była taka, że Amerykanie chcą okrążyć i złamać Rosję.

Drugie, nieco mniej istotne, wydarzenie to poparcie przez Europę i USA oderwania Kosowa od Serbii. Rosja sympatyzuje z Serbią, ale głębszy problem w tym wypadku dotyczy przyjętej po II wojnie zasady, że aby nie dopuścić do wojen, granice państw należy uznać za niezmienne. Skoro w Kosowie tę zasadę złamano, to mogą za tym iść inne przesunięcia granic – w tym dotyczące regionów domagających się niezależności od Rosji. Rosjanie żądali, by nie przyznawać Kosowu niepodległości, lecz poprzestać na jego nieformalnej autonomii (co w praktyce oznacza to samo), ale zostali zignorowani.

Mogli więc dojść do wniosku, że ani Ameryka, ani Europa nie zamierzają uwzględniać ich poglądów nawet w drugorzędnych sprawach. Otwarta pozostawała kwestia, jak ma zareagować. Odrzuciwszy możliwość działania w Kosowie, postanowiła odpowiedzieć tam, gdzie miała wszystkie karty w ręku: w Osetii Południowej.

Kierowały nią przy tym dwa motywy, z których odwet za Kosowo był drugorzędny. Skoro Kosowo miało prawo do niepodległości pod skrzydłami Zachodu, to dlaczego Osetia Płd. i Abchazja nie mogłyby się stać samodzielne pod kuratelą rosyjską? Ale to miało znaczenie tylko na scenie wewnątrzrosyjskiej.

Drugi powód był o wiele istotniejszy. Premier Putin mówił kiedyś, że upadek ZSRR był geopolityczną katastrofą. To nie oznaczało, że chciałby przywrócić sowieckie państwo. Chodziło raczej o to, że powstała sytuacja, w której bezpieczeństwo Rosji zostało zagrożone przez interesy Zachodu. Weźmy na przykład pod uwagę taki fakt: podczas zimnej wojny Sankt Petersburg był oddalony o prawie 2 tys. km od najbliższego członka NATO. Od kiedy do sojuszu weszła Estonia, ta odległość zmalała do nieco ponad 100 km. Dezintegracja ZSRR sprawiła, że Rosję otacza grupa krajów, które postrzega ona jako w różnym stopniu wrogie i będące pod silnym wpływem USA, Europy, a niekiedy i Chin.

Chcąc przywrócić rosyjską strefę wpływów w regionie, Putin musiał uczynić dwie rzeczy. Po pierwsze – przywrócić wiarygodność rosyjskiej armii. Po drugie – wykazać, że zachodnie gwarancje (w tym te związane z członkostwem w NATO) nic nie znaczą w obliczu rosyjskiej siły. Nie chciał bezpośredniej konfrontacji z NATO, dążył natomiast do pokonania kraju, który ma bliskie stosunki z USA i uchodzi za będący pod ich ochroną. Gruzja była doskonałym kandydatem.

Operacja w Gruzji (sprawna, choć nie perfekcyjna) przywróciła wiarygodność armii. Ale przede wszystkim inwazja obnażyła pewien niezbyt głęboko ukryty sekret. Kiedy USA są uwikłane w konflikty na Bliskim Wschodzie, amerykańskie gwarancje nie mają żadnej wartości. Jest to lekcja nie na użytek Amerykanów. Z punktu widzenia Rosjan powinny ją przełknąć Ukraina, Bałtowie, a także Polska i Czechy. W lipcu czeski rząd podpisał z Waszyngtonem umowę o zainstalowaniu u siebie elementów tarczy antyrakietowej. W sierpniu zaś, kilka dni po rozpoczęciu konfliktu w Gruzji, także rząd w Warszawie ogłosił swoją zgodę na budowę na terytorium Polski bazy systemu antyrakietowego. Polsko-amerykańskie porozumienie zostało pospiesznie podpisane jako wyzwanie wobec Rosji. Rosjanie odpowiedzieli na to groźbami, które Condoleezza Rice zbyła jako „absurdalne”.

Rosjanie dobrze wiedzieli, że USA potępią ich atak. Było im to jak najbardziej na rękę. Im głośniej wypowiadają się przywódcy amerykańscy, tym większy jest kontrast z ich bezczynnością, a przecież o to właśnie chodziło: wykazać, że amerykańskie gwarancje to puste słowa. Rosjanie wiedzą coś jeszcze, równie ważnego: dla Stanów Zjednoczonych Bliski Wschód (a szczególnie Iran) jest o wiele ważniejszy od Kaukazu. Gruzja jest wobec niego sprawą marginalną. Rosjanie są w stanie napytać Amerykanom biedy, np. sprzedając systemy obrony przeciwlotniczej lub broń nie tylko Iranowi, ale także Syrii.

Waszyngton stoi więc wobec problemu: albo przeorientuje swoją strategię w stronę Kaukazu, albo musi poważnie ograniczyć swoje retorsje wobec Moskwy w związku z Gruzją. Innymi słowy, Rosjanie zapędzili Amerykanów w kozi róg. Europejczycy, pozbawieni sprawnych korpusów ekspedycyjnych, zależni od rosyjskiej energii, mają jeszcze mniej opcji. Jeśli nic nowego się nie wydarzy, okaże się, że Rosja udowodniła, iż nawet jeśli nie jest globalnym mocarstwem, to powróciła do statusu mocarstwa regionalnego. Zmusiła też wszystkie kraje na swych obrzeżach do przemyślenia pozycji, jaką wobec niej zajmują.

Publiczny powrót Rosji do rangi mocarstwa nie nastąpił wczoraj – dzieje się to od chwili objęcia władzy przez Putina, a szczególnie intensywnie od pięciu lat. Ma to związek z umacnianiem się wewnętrznym kraju, ale przede wszystkim wynika z faktu, iż wojny na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie postawiły USA w sytuacji niedoboru sił i środków. Konflikt w Gruzji stworzył więc Moskwie okazję do utwierdzenia nowej rzeczywistości w regionie.

Ta wojna nie była niespodzianką – jej przesłanki narastały od miesięcy. Ale geopolityczne fundamenty pod nią zaczęły być kładzione od 1992 r. Rosja była imperium od stuleci. Ostatnie 15 lat nie stanowiło początku nowej rzeczywistości, lecz po prostu pewne odchylenie kursu, który ma teraz zostać wyprostowany. Czy USA i ich sojusznicy są w stanie sformułować spójną odpowiedź, jest dziś kluczowym zagadnieniem polityki zagranicznej Zachodu.

Jest amerykańskim politologiem specjalizującym się w analizie wojskowych aspektów polityki międzynarodowej, jednym z pionierów komputerowych gier wojennych i zastosowań modeli matematycznych w planowaniu politycznym i militarnym. W trakcie pracy na licznych uczelniach amerykańskich był konsultantem ds. strategii dowódców wojskowych wysokich szczebli. W 1996 r. założył prywatną firmę analiz wywiadowczych Stratfor, którą kieruje do dziś. Opublikował m.in. głośną książkę „Tajna wojna Ameryki. Za kulisami ukrytej walki USA z ich wrogami”.

tłum. p.b.

© Nyrev Inc, distr by NYT syndArtykuł ukazał się w „New York Review of Books” (nr 14/2008)

Rosyjska inwazja na Gruzję nie zmieniła równowagi sił w Eurazji. Po prostu dała wszystkim poznać, że ta równowaga już uległa zmianie. USA są zaprzątnięte wojnami w Iraku i Afganistanie oraz potencjalnym konfliktem z Iranem, a także niestabilną sytuacją w Pakistanie. Nie mają w rezerwie strategicznych sił lądowych i nie są w stanie interweniować na obrzeżach Rosji. To stworzyło Rosjanom możliwość utwierdzenia swych wpływów w byłej sferze sowieckiej. Moskwa nie musiała się przejmować potencjalną reakcją USA czy Europy. Równowaga sił była już więc inna i to od Rosjan zależało, kiedy uczynią ten fakt publicznie wiadomym.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy