Bajki architektów

Wenecja nie ma litości dla snobów, nawet tych z najwyższych artystycznych sfer. Zamęcza, głodzi, drenuje kieszeń. Za to stare wygi na Biennale podejmuje z serdecznością dobrej ciotki wyjmującej z kredensu łakocie

Aktualizacja: 27.09.2008 07:02 Publikacja: 27.09.2008 02:53

Oprócz efemerycznych instalacji, architekci pozostawili w Wenecji trwalsze ślady, jak ten czwarty mo

Oprócz efemerycznych instalacji, architekci pozostawili w Wenecji trwalsze ślady, jak ten czwarty most nad Canal Grande zaprojektowany przez Santiago Calatravę

Foto: Reuters

W najbardziej zatłoczonym mieście świata trenują maratończycy. Serio. Pomykają nadbrzeżami, pokonują mosty, biorą ostre zakręty w ciasnych zaułkach. Zawody odbędą się 25 października, finał na Piazza San Marco, ostatnie metry – na pontonach poprowadzonych w poprzek Canale GrandeJestem pewna, że za jakiś czas cudo na lagunie stanie się ojczyzną nowej konkurencji: wyścigu odbiorców sztuki. Bo wszelkiego typu konfrontacje to atawizm. Także w dziedzinach twórczych, w których tak naprawdę niczego nie da się zmierzyć ani obiektywnie ocenić. A świadomość udziału w najsłynniejszych plastycznych konkursach świata działa na odbiorców jak pigułka ecstasy. Z roku na rok przybywa osób gotowych ponosić trudy zwiedzania biennale odbywającego się nad Adriatykiem od 113 lat, od 22 lat dopełnianego międzynarodowymi wystawami architektury.

Nowicjuszy w tej dyscyplinie widać z daleka. Mapa w dłoni, pot na czole, obłęd w oku, plastry na stopach. Kontuzjowani i niepełnosprawni odpadają w przedbiegach. W tym roku władze miejskie ugięły się pod presją zarzutu „niepoprawności politycznej”. Pod szumnym hasłem „Wenecja dostępna” postawiono przy moście na nadmorskiej promenadzie podjazd dla inwalidów. Przy jednym moście, na 409 istniejących! Doprawdy, postęp.

Żeby stać się mistrzem zwiedzania, trzeba mieć wieloletni trening. A także predyspozycje. Najważniejsze – kondycja Korzeniowskiego plus wygodne obuwie. Niezbędne: zacietrzewienie guerillasa, cierpliwość Indianina, koncentracja skauta tropiciela oraz wizjonerstwo stratega przed decydującą bitwą. Przydatne: lekka psychopatia i znacznie większa empatia. Dopiero z takim ekwipunkiem można stać się biennalistą praktykiem, nie zaś amatorem snobem.

Serenissima nie ma dla takich litości. Zamęcza, głodzi, drenuje kieszeń. Za to stare wygi podejmuje z serdecznością dobrej ciotki wyjmującej z kredensu łakocie. Żeby tej łaski dostąpić, najlepiej nie korzystać z hotelu czy pensjonatu, lecz wynająć appartamento. I to nie w oku turystycznego cyklonu, ale w części dla zwykłych mieszkańców.

Na przykład na wyspie San Pietro w dzielnicy Castello. Mało kto wie, że na niej wniesiono jedną z najstarszych świątyń weneckich (prawdopodobnie w VII wieku!), obok której stoi… wenecka krzywa wieża – pochylona kampanila. Dodam, że kościół San Pietro pełnił funkcje bazyliki do 1807 roku, kiedy tę godność przejęła Bazylika Świętego Marka.

Z San Pietro rzut beretem do Giardini, czyli Ogrodów Publicznych, gdzie skoncentrowane są biennalowe pokazy. Żabi skok na wybrzeże, do przystani tramwaju wodnego. A stamtąd – jazda na Giudeccę, Dorsoduro lub w przeciwnym kierunku – na Lido, Murano, San Michele. Albo po prostu spacery po całej Wenecji – z Castello wszędzie blisko.

Potem przywitanie z Giuseppe Garibaldim. A dokładnie z jego monumentem ustawionym przy wejściu do ogrodów. Paskudztwo dłuta Augusto Benvenutiego z 1885 roku. Pompatyczna statua ustawiona na fałszywej skale wyrastającej z brudnej sadzawki. Atrakcję bajora stanowiły żółwie czerwonolice. I pech, w tym roku je wcięło. Pewnie myk, myk, uciekły.

Tej straty nie rekompensuje lampa gigant imitująca dziesięciołodygowy kwiat, czerpiąca energię ze światła słonecznego. Ekologiczne dzieło zespołu angielsko-austriackiego, aneks do biennale architektury. Gadów nie zastąpi też namiot z produktami koncernu Nivea, jednego ze sponsorów tegorocznego przeglądu. Butik i salon kosmetyczny, z którego korzystały udręczone konsumowaniem sztuki panie.

Punkt obowiązkowy dla biennalistów to Arsenale, czyli eksstocznia floty wojennej. Kolos, który jeszcze w XVI wieku pracował z wydajnością galery na dobę! Większość zabudowań należy dziś do wojska, jednak artyści też coś wyszarpnęli dla siebie – Corderie, dawną fabrykę lin. Jej przestrzenie pozwalają twórczo zaszaleć.

Wyobraźnię pobudzają również spotkania z przeszłością. Kościoły, pałace, wille, miejsca użyteczności publicznej – wystawy odbywają się dosłownie wszędzie. Architektoniczne imprezy jeszcze nie osiągnęły skali weneckich biennale sztuki. Są znacznie młodsze i w powszechnym pojęciu mniej spektakularne od artystycznych. To jednak stan przejściowy. Z każdym rokiem przegląd się rozrasta, rozpryskuje po mieście, sięga okolicznych wysp, obrasta w coraz więcej specjalnych eventów. W tegorocznym biennale bierze udział 56 krajów, jest 59 pokazów architektury eksperymentalnej, 24 wydarzenia specjalne, kilkadziesiąt instalacji w przestrzeni miasta. Do tego dochodzą rozmaite atrakcje z gatunku durnostojek przyciągające zwykłych turystów.

O niektórych realizacjach w Arsenale pisałam w korespondencjach z Wenecji. Nie wspomniałam wówczas nagrodzonego Złotymi Lwami przewrotnego i dowcipnego projektu z pracowni Greg Lynn Form. Kalifornijski zespół doszedł do dwóch ważnych wniosków: że współczesny świat jest z tworzyw sztucznych i że obowiązuje w nim recykling materii oraz myśli. Toteż wykreowali meble z plastikowych zabawek po przejściach. Jaskrawożółte kaczuchy, fioletowe myszki i inne jadowicie kolorowe stwory zostały użyte jako podstawy stołów, siedziska, regały. Przekształcone i sprasowane zabawki straciły kiczowatość, ukazując nowe, surrealistyczne oblicze. Świetne.

Nieco zbliżoną ideę – pomysłowe zastosowanie banalnych przedmiotów – zaprezentowała chorwacka grupa Penezić & Rogina Architects. Zatytułowali instalację „Kto się boi Dużego Złego Wilka w cyfrowej erze?”. Nazwa zupełnie od czapy, jako że zagospodarowali sporą przestrzeń labiryntem z rur wyciągających niemiłe zapachy (jak nad okapami czy w toaletach), a między nimi ustawili sanitariaty w roli sprzętów do rekreacji. Może się przyjmie, w końcu niejeden lubi lekturę w ustronnym miejscu…

Jest też coś dla minimalisty z duszą nomady. Pociąg-dom. Każdy wagonik w kształcie innego mebla. Podstawowy surowiec – drewniane listewki. Z nich uformowane stolik do pracy, tapczan, półki, blat kuchenny, taras z rośliną. Najwyraźniej konstruktorzy z Atelier Bow-Wow są optymistami: nie przewidują złej pogody, bo pozostawili pojazd bez dachu.

A propos wędrownego stylu życia. Są ludy, które mają w tym zakresie spore doświadczenie. Totan Kuzemnajew z Kazachstanu (reprezentujący Rosyjskie Centrum Współczesnej Architektury) połączył w jednym obiekcie koczownicze tradycje ludów Azji i współczesną swobodę poruszania się po świecie. W jurcie przywodzącej na myśl mieszkańców stepu ustawił zdezelowany automobil sprzed kilkudziesięciu lat. Dookoła rupiecia, na ścianach namiotu, zawiesił telefony komórkowe i laptopy. Najzabawniejsze, że specyficzne domostwo przez cały czas trwania biennale zmienia miejsce postoju. Inteligentne.

Żeby ułatwić zwiedzanie w wielu punktach miasta i okolic, organizatorzy wydrukowali mapki i przewodniki. Przypominają grę w kartofla: dziesiątki cyferek zaznaczonych kółkami, połączonych plątaniną linii. Biennaliści neofici wpadają w panikę – jak to wszystko zaliczyć?! Bez strategii nie da rady. W zależności od humoru wybieraliśmy różne opcje: punkt po punkcie, trafianie palcem w plan z zamkniętymi oczami, włóczęga bez celu. Rezultat okazywał się identyczny: zabytek, w nim niespodzianka w postaci nowoczesnego dzieła. A po drodze zdarzały się przygody.

Niektóre pokazy towarzyszące biennale mają aspekt merkantylny. Na przykład prezentacja materiałów używanych we współczesnym budownictwie sakralnym (ze szczególnym uwzględnieniem eternitu!). Nuda, że zabić się deską. Za to otoczenie cudowne. Wirydarz klasztoru Franciszkanów. Piękna renesansowa budowa przylegająca do kościoła San Francesco della Vigna, zaprojektowanego przez Jacopo Sansovina, z fasadą autorstwa Andrei Palladia.

Wewnątrz świątyni ciemnawo. Na jednym z ołtarzu leży… lalka. Tak wydawało się na pierwszy rzut oka. Tymczasem są to doczesne szczątki 13-letniej świętej Krystyny zmarłej męczeńską śmiercią ponad 1700 lat temu. Biała sukienka i takież pończochy kontrastują ze zdrową śniadą cerą i burzą ciemnych włosów mumii. Widać służy jej opieka świętego Franciszka.

Franciszkanie potrafili zarobić na próżności bliźnich. Możnym weneckim rodom sprzedawali poszczególne kaplice (cena wahała się od 200 do 350 dukatów) oraz miejsca wiecznego spoczynku. Doża Andrea Gritti wydał aż 1 tys. dukatów za lokalizację przed ołtarzem głównym. W przedsionku między klasztorem a kościołem ukryte zostało cudo – „Sacra Conversazione” pędzla Gentile Belliniego. Chcesz zobaczyć w dobrym oświetleniu, wrzuć 20 centów. Tradycja oszczędzania nie ginie.

Ze świecką historią Wenecji można zapoznać się w… butiku-galerii przy Campo Santo Stefano. Niejaka Fiorella Manicini prezentuje tu swe krawieckie dzieła (szalone ręcznie malowane marynarki i płaszcze) na drewnianych podobiznach dożów, którzy wsławili się szczególnym okrucieństwem. Naturalnej wielkości figury opatrzone zostały imieniem, nazwiskiem i notką biograficzną. Powie ktoś, że to wpuszczanie jeleni w kanał, że to nie Larousse? Pewnie. Za to chapeau bas dla włoskiej fantazji.

Tej jesieni cały świat fetuje urodziny geniusza renesansowej architektury Andrei Palladia (naprawdę nazywał się della Gondola). Urodził się 500 lat temu i jak na tamtą epokę dożył zacnego wieku 72 lat, pracowicie wykorzystując swój ziemski czas. W Wenecji i okolicach co krok można natknąć się na dzieła twórcy nowożytnego stylu. Na liście jego dokonań, poza licznymi kościołami, rezydencjami i budowlami użyteczności publicznej, znajduje się Villa Foscari (popularnie zwana La Malcontenta) koło Wenecji. W tym okazałym pałacu wzorowanym na greckiej świątyni doszło do symbolicznego spotkania. Najmodniejszy obecnie architektoniczno-designerski team Zaha Hadid/Patrik Schumacher zinterpretował palladiańskie idee w formie environmentu.

Czym na tle innych realizacji Hadid wyróżnia się ten „złożony przestrzenny geotypiczny model” (by użyć określenia autorów)? Moim zdaniem – niczym. Stanowi natomiast poważne ostrzeżenie dla irańsko-angielskiej gwiazdy: jej wydajność przestała zachwycać, zaczęła nudzić. Na obecnym weneckim przeglądzie naliczyłam pięć jej prac, w różnych miejscach i pod rozmaitymi szyldami – od gigantycznej instalacji „Lotus” w Arsenale poczynając, na dokumentacji i modelu zaprojektowanego przez nią budynku dla Tajwanu kończąc. Basta! Dość tych manierycznych esów-floresów.

Natomiast pomysły Jorna Utzona, nestora duńskiej architektury, jakoś się nie przejadają. Ten 90-latek ma powody do zadowolenia. Z okazji urodzin uhonorowano go retrospektywą w nie byle miejscu – przy Canale Grande w Palazzo Franchetti, gdzie ma siedzibę wenecki Instytut Nauki, Literatury i Sztuki. Elegancka wystawa przywołująca najważniejsze światowe osiągnięcia mistrza z operą w Sydney na czele. Obok, na wideo, Duńczyk komentuje swe koncepcje. Mówi o inspiracjach tradycją chińską i naturą. Tworzy architekturę szlachetną, w zgodzie z krajobrazem. Budzi sympatię prostotą i powściągliwością.

Jestem pewna, że większość pytana o największą budowlę w Wenecji wymieni Pałac Dożów. Błąd. Na Giudecce (wyspie, której nazwę zwykło się łączyć z mieszkającymi tu od XIII wieku Żydami, lecz bardziej prawdopodobne jest jej pochodzenie od słowa „giudicati”, osądzeni) pod koniec XIX stulecia niejaki Giovanni Stucky wybudował młyn. Neogotycki moloch stał odłogiem od 1945 roku i niszczał. Nieco ponad rok temu otwarto tu Hiltona. Hotel miasteczko. Tak ogromny, że można się zgubić. Właściwie brzydactwo. W tym samym industrialno-ekskluzywnym stylu odrestaurowano pobliski browar, gdzie urządzono luksusowe mieszkania. Tam właśnie gniazdko uwili sobie… młodzi bułgarscy architekci. Na czas biennale, rzecz jasna. Kilka zawieszonych w przestrzeni pierścieni kryje w swych wnętrzach projekty rezydencji dla prominentów. Oryginalna interpretacja hasła wywoławczego tegorocznego przeglądu „Out there. Architektura poza budynkiem”. W wersji bułgarskiej z podtytułem „Komuno, wróć!”.

Wenecja stoi na palach. I na szkle. To jedna z najbardziej cenionych umiejętności tubylców. Co najmniej połowa pamiątkarskich butików oferuje biżuteryjne cacka z Murano. Vetri Murano to chroniona patentem marka światowej sławy. Wybrałam się więc na wyspę, na której już w VIII wieku narodziło się szklane niezwykle rzemiosło siedem stuleci później rozwinięte w produkcję masową. I tak trwa do dziś. Jednak Murano rozczarowuje. Przypomina bazar z pizzeriami. W zalewie wielobarwnych cacek oko gubi się, a rozsądek wymięka. Uciekać!

Za to na wyspie cmentarzysku San Michele panuje aura wiecznego spokoju. Jedną z najsłynniejszych nekropolii świata odwiedziłam po raz pierwszy. I jak większość, obejrzałam miejsca spoczynku Wielkich. Na grobowcu Diagiliewa dojrzałam parę poszarzałych ze starości, zniszczonych baletek. Maleńkich, jakby dziecinnych. Natomiast płytę nagrobną Strawińskiego pokrywa warstwa… śmieci. Szyszki, kamyczki, cukierki, muszelki. Na pozór badziewie, w istocie wyraz sympatii dla kompozytora, który jak wielu innych należał do fanów Wenecji. Z zadumy wyrwał mnie głos dobiegający jak początkowo sądziłam z niebios. Archanioł Gabriel przez megafony w kilku językach wypraszał gości. Obwieszczał koniec spotkania z duchami.

Na koniec – zasłużony spritz. Specjalność wenecka w postaci łagodnie alkoholizowanego napitku. – Ciao, carissima! Va bene? – wykrzykuje na mój widok Amalia, od niepamiętnych czasów szefowa kulinarnego przybytku położonego przy końcu Via Garibaldi, najszerszej weneckiej ulicy, która do 1808 roku była kanałem. To barek dla autochtonów. Na ścianach zdjęcia familii i przyjaciół, z głośników – hity sprzed kilkudziesięciu lat: Gigliola Cinquetti, Adriano Celentano, Rafaela Cara, przy ladzie – podtatusiali donżuani nucący tamte przeboje.

Podczas odpoczynku obserwacja psich parad. Na przekór trudnym warunkom miasto na lagunie jawi się jako psi raj. Tu nie ma bezpańskich zagłodzonych kundli. Nawet mieszaniec nutrii z jeżozwierzem, byle zarejestrowany przez związek kynologiczny, przechadza się na wypasionej smyczce, pod rozkochanym wzrokiem pana/pańci. Przy okazji właściciele wymieniają poglądy na każdy temat. Głośno, pełną gębą. Serdeczną, zwłaszcza po pobraniu kilku aperitivo di casa.

Relaks oferuje też trzech międzynarodowych artystów skrzykniętych przez Francesco Bonamiego, krytyka i kuratora weneckiego przeglądu sztuki sprzed pięciu lat. Zespół wykonał dzieło pod kryptonimem A 12. Na morzu vis-a-vis Giardini przycumowali sześcienną barkę. Jej wypolerowane jak lustra ściany bryły odbijają dookolną rzeczywistość. Do środka prowadzi trap. Wewnątrz niespodzianka: różowa „separatka”, w centrum której rośnie drzewo. Bajka w hołdzie Wenecji.

11. Międzynarodowe Biennale Architektury w Wenecji czynne do 23 listopada, www.labiennale.org/en/

W najbardziej zatłoczonym mieście świata trenują maratończycy. Serio. Pomykają nadbrzeżami, pokonują mosty, biorą ostre zakręty w ciasnych zaułkach. Zawody odbędą się 25 października, finał na Piazza San Marco, ostatnie metry – na pontonach poprowadzonych w poprzek Canale GrandeJestem pewna, że za jakiś czas cudo na lagunie stanie się ojczyzną nowej konkurencji: wyścigu odbiorców sztuki. Bo wszelkiego typu konfrontacje to atawizm. Także w dziedzinach twórczych, w których tak naprawdę niczego nie da się zmierzyć ani obiektywnie ocenić. A świadomość udziału w najsłynniejszych plastycznych konkursach świata działa na odbiorców jak pigułka ecstasy. Z roku na rok przybywa osób gotowych ponosić trudy zwiedzania biennale odbywającego się nad Adriatykiem od 113 lat, od 22 lat dopełnianego międzynarodowymi wystawami architektury.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy