W najbardziej zatłoczonym mieście świata trenują maratończycy. Serio. Pomykają nadbrzeżami, pokonują mosty, biorą ostre zakręty w ciasnych zaułkach. Zawody odbędą się 25 października, finał na Piazza San Marco, ostatnie metry – na pontonach poprowadzonych w poprzek Canale GrandeJestem pewna, że za jakiś czas cudo na lagunie stanie się ojczyzną nowej konkurencji: wyścigu odbiorców sztuki. Bo wszelkiego typu konfrontacje to atawizm. Także w dziedzinach twórczych, w których tak naprawdę niczego nie da się zmierzyć ani obiektywnie ocenić. A świadomość udziału w najsłynniejszych plastycznych konkursach świata działa na odbiorców jak pigułka ecstasy. Z roku na rok przybywa osób gotowych ponosić trudy zwiedzania biennale odbywającego się nad Adriatykiem od 113 lat, od 22 lat dopełnianego międzynarodowymi wystawami architektury.
Nowicjuszy w tej dyscyplinie widać z daleka. Mapa w dłoni, pot na czole, obłęd w oku, plastry na stopach. Kontuzjowani i niepełnosprawni odpadają w przedbiegach. W tym roku władze miejskie ugięły się pod presją zarzutu „niepoprawności politycznej”. Pod szumnym hasłem „Wenecja dostępna” postawiono przy moście na nadmorskiej promenadzie podjazd dla inwalidów. Przy jednym moście, na 409 istniejących! Doprawdy, postęp.
Żeby stać się mistrzem zwiedzania, trzeba mieć wieloletni trening. A także predyspozycje. Najważniejsze – kondycja Korzeniowskiego plus wygodne obuwie. Niezbędne: zacietrzewienie guerillasa, cierpliwość Indianina, koncentracja skauta tropiciela oraz wizjonerstwo stratega przed decydującą bitwą. Przydatne: lekka psychopatia i znacznie większa empatia. Dopiero z takim ekwipunkiem można stać się biennalistą praktykiem, nie zaś amatorem snobem.
Serenissima nie ma dla takich litości. Zamęcza, głodzi, drenuje kieszeń. Za to stare wygi podejmuje z serdecznością dobrej ciotki wyjmującej z kredensu łakocie. Żeby tej łaski dostąpić, najlepiej nie korzystać z hotelu czy pensjonatu, lecz wynająć appartamento. I to nie w oku turystycznego cyklonu, ale w części dla zwykłych mieszkańców.
Na przykład na wyspie San Pietro w dzielnicy Castello. Mało kto wie, że na niej wniesiono jedną z najstarszych świątyń weneckich (prawdopodobnie w VII wieku!), obok której stoi… wenecka krzywa wieża – pochylona kampanila. Dodam, że kościół San Pietro pełnił funkcje bazyliki do 1807 roku, kiedy tę godność przejęła Bazylika Świętego Marka.