[srodtytul]Od dzikiej płonki do szlachetnej renety[/srodtytul]
Nasi przodkowie w czasach przedpiastowskich musieli się kontentować dziką jabłonią leśną – płonką. Szlachetne owoce odmian zachodnioeuropejskich trafiły do nas dopiero we wczesnym średniowieczu, dzięki benedyktynom i cystersom. „Jabłka po leśnych, do kwaszenia kapusty używanych, najdawniejsze są daporty, dziś oportami zwane, które przez cystersów do klasztoru lubuskiego za Bolesława księcia wrocławskiego sprowadzone i po innych stronach Polski upowszechniły się” – pisał w XVI w. Marcin Kromer.Pochodzącą z XIII w. aportę, o żółtawej skórce i kwaskowatym miąższu, nadal można znaleźć w przydomowych sadach. Również kosztela, najstarsza odmiana polska – ulubiona jabłoń Jana III Sobieskiego i Marysieńki, rodząca słodkie owoce z podpalanym rumieńcem – znana jest w całym kraju od prawie pięciuset lat. Inne rodzime, lokalne zwykle odmiany, których sto lat temu pełno było w wiejskich sadach – przeróżne gołąbki, kogutki, michy, rzepki czy pąsówki – przeważnie do naszych czasów nie przetrwały.Jabłka, które wiele osób pamięta z dzieciństwa i młodości i które czasem jeszcze można kupić na bazarach, to na ogół młodsze odmiany zachodnioeuropejskie i rosyjskie. Najpierw, w XIX w., rozpowszechniły się w sadach dworskich, a potem, aż do lat 60. ubiegłego wieku, sadzono je masowo przy chłopskich zagrodach. Z krajów nadbałtyckich pochodzi zwiastująca schyłek lata oliwka inflancka, czyli papierówka, a także słynący z wybornego smaku, pałający paskowanym rumieńcem grafsztynek inflancki. Z Rosji przywędrowała do nas najlepsza na przetwory antonówka, a z Ukrainy – rodząca wielkie, prawie kuliste owoce Zorza. Złota reneta wywodzi się z XVII-wiecznej Anglii. Szara reneta – z Francji, podobnie jak doskonale owocująca dziś na Kurpiach kronselska. Ojczyzną malinówki, czyli malinowej oberlandzkiej, jest Holandia. Koksę pomarańczową uzyskano ok. 1830 r. w Anglii, a landsberską, w tym samym mniej więcej czasie, w okolicach dzisiejszego Gorzowa Wielkopolskiego.
[srodtytul]Zdążyć przed piłą[/srodtytul]
Wiadomo, że „najlepszy sadek, co go sadził dziadek”. Problem w tym, że wiele z istniejących dziś tradycyjnych sadów sadzili nie dziadkowie, lecz pradziadkowie dzisiejszych właścicieli – wyjaśnia Jarosław Pająkowski, dyrektor Zespołu Parków Krajobrazowych Chełmińskiego i Nadwiślańskiego, gdzie już przed kilkunastu laty, w ramach ochrony krajobrazu kulturowego, zaczęto odtwarzać stare sady.
Najmłodsze sady tradycyjne mają u nas pół wieku, najstarsze 80 –100 lat – co oznacza, że zbliża się ich naturalny kres. Od paru dziesiątków lat sadzi się u nas niemal wyłącznie odmiany karłowate, amerykańskie jonatan i delicious i ich „sporty”, czyli mutacje, takie jak starking, macintosh czy spartan. Dzięki ich wprowadzeniu – nad czym trudził się przez całe swe długie życie prof. Szczepan Pieniążek – jabłka stały się u nas owocami tanimi i dostępnymi o każdej porze roku. Ale to również prof. Pieniążek był inicjatorem utworzenia pierwszej w kraju kolekcji starych drzew owocowych w Ogrodzie Botanicznym PAN w Powsinie. Przy wszystkich swych zaletach, takich jak coroczne owocowanie, wysokie zbiory, łatwość pielęgnowania sadów i zbierania owoców, dzisiejsze odmiany mają banalny smak, nie nadają się też na ciasta i przetwory. Tym chętniej wspomina się, jak pięknie wyglądały wiosną dachy domów wśród obsypanych kwiatami koron starych drzew, a jesienią gałęzie uginające się od owoców.
Stare sady to dom ptaków, owadów, żab, jaszczurek i drobnych ssaków. Wysokopienne drzewa zatrzymują wodę w ziemi i chronią domy i ogrody od wiatru. Ze szkodnikami i chorobami radzą sobie siłami natury, prawie nie potrzebują chemii. Zawarte w ich owocach sole mineralne są lepiej przyswajane przez organizm niż te w owocach nowszych odmian. Ich przetrwanie to gwarancja zachowania różnorodności biologicznej w sadach, koniecznej na wypadek jakiegoś przyrodniczego kataklizmu, np. groźnej choroby drzew owocowych.