Rymkiewicz jest tylko jeden

Złe przeczucia natchnionego starca z Milanówka wywołują nerwowe reakcje. Milcz, starcze – przeszkadzasz nam śnić o nowych autostradach. Czemu straszysz ludzi? Przecież historia już się skończyła - pisze Piotr Semka

Aktualizacja: 26.10.2008 09:39 Publikacja: 25.10.2008 02:39

Rymkiewicz jest tylko jeden

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

„W Warszawie przejmuje mnie bardzo, że jest taka wielowarstwowa. Metro, tramwaje, naturalny wielkomiejski szum, a cały czas między tym wszystkim krzyże, tablice pamiątkowe i świadomość, że nie tak dawno tu było najprawdziwsze piekło, rzeź, że to wszystko jest zakopane pod tymi chodnikami, po których sobie gdzieś tam chodzimy na spacer”. – Nie, to nie cytat z „Kinderszenen”. To nie kreowany dziś na kryptofaszystę Jarosław Rymkiewicz, tylko Dorota Masłowska – cudowne dziecko Nagrody Nike.

Skoro jednak młoda pisarka zaczyna „mówić Rymkiewiczem” – to dlaczego Masłowskiej nikt nie poucza, że niebezpiecznie flirtuje z kultem śmierci? Dlaczego tylko autora „Kinderszenen” egzorcyzmują na łamach „Polityki”, „Dziennika” i „Gazety Wyborczej”? Dlaczego? Bo Masłowskiej wyrwała się refleksja, że zmarli w powstaniu jakoś na nas wpływają, a Rymkiewicz popełnił grubo poważniejszą myślozbrodnię – napisał o tym sporą książkę. I teraz ma za swoje.

Ale kontynuujmy zgadywankę z cytatów.

„Ulica Piwna, biegnąca w kierunku placu Zamkowego, wypełniona była ludem, oczekującym – na mocy umowy z Niemcami – wyjścia ku części miasta nieobjętej pierścieniem walki. I właśnie wtedy, gdy miały się za chwilę otworzyć barykady powstańcze – nadleciały samoloty i rozpoczęła się tragedia. Ofiarą jej padł kościół Świętego Marcina i lud, który się w nim schronił. Świątynia ta, która sklepieniami przykryła setki ginących ludzi, stała się wielkim ołtarzem ofiarnym”.

To już chyba musi być Rymkiewicz. Ta sama drobiazgowa topografia Warszawy i podnoszenie masakry do rangi jakiejś mistycznej ofiary. Niestety – pudło. To fragment z homilii prymasa Stefana Wyszyńskiego z 1972 r. w warszawskim kościele św. Marcina.

Prymas cytował też często słowa Piusa XII o Warszawie z 1944 roku jako „tyglu żarzącym, w którym wypala się nowa przyszłość, dająca narodowi przykład pragnienia wolności”.

Przypomnę, że prymas wygłaszał swoje kazania do warszawiaków, którzy powstanie świeżo pamiętali. Że niemal każdy z nich stracił kogoś w trakcie 63 powstańczych dni. To oni mieli znacznie większe prawo niż dzisiejsi krytycy Rymkiewicza rzucić arcybiskupowi Warszawy w twarz, że sztucznie sakralizuje nieodpowiedzialną awanturę grupy politykierów. Z drukiem takich oskarżeń nie byłoby problemu – prymasa można było swobodnie krytykować na łamach prasy PRL. A jednak wtedy słów prymasa słuchano z czcią. Może dlatego, że ci, co przeżyli powstanie, rozumieli więcej niż dzisiejsi krytycy Rymkiewicza.

[srodtytul]Komu wypada wypominać[/srodtytul]

W największym skrócie „Kinderszenen” to opowieść o wielkiej masakrze w dniach powstania wynikłej z podstępnego podrzucenia Polakom czołgu wypchanego trotylem, który wybuchł, zabijając setki ludzi. Rymkiewicz opisał jedną z wielu zbrodni niemieckich, używając do tego fascynującego języka i rzadkiej pisarskiej zdolności tworzenia obrazów literackich.Dlaczego „Kinderszenen” wydało się wielu czytelnikom książką inną czy nawet wyzywającą?

Może dlatego, że o niemieckich zbrodniach nikt od dawna już nie pisał ani nie kręcił o nich filmów. Owszem, okupacyjną traumę odreagowano w sztuce od końca lat 50. do lat 70. Potem temat przestał być żywy, co więcej, uznano, że wojennej makabry jest już za dużo. Po 1989 roku odrabiano zaległości w pokazywaniu zbrodni sowieckich i komunistycznych. A o zbrodniach niemieckich, czy, jak to zaczęto pisać – nazistowskich, jakoś zapomniano.

A dziś niepostrzeżenie pisaniu o zbrodniach Niemców towarzyszą reakcje nadające temu jakiś rys niestosowności. Oczywiście nie wprost. Mój kolega przyrównał „Kinderszenen” do retoryki Gomułki, który propagandowo grał kartą antygermańską.

A tymczasem Rymkiewicz zrobił to, co robią inni. Pisze o tragedii powstania, sięgając po relacje i swoją wyobraźnię, i dywaguje o warunkach wybaczenia. Czym to się różni od światowego bestsellera – książki Jonathana Littla o mordowaniu Żydów?O czym innym jest „Strach” Jana Grossa? O czym innym jest niemiecki film o zagładzie statku „Wilhelm Gustloff”? O czym innym była proza o Holokauście Eli Wiesela? Paweł Śpiewak, reklamując książkę Daniela Mendelsona „Zagubieni”, pisze: „Zagłada jest zbiorczym imieniem milionów pojedynczych cierpień i śmierci. Tylko wtedy gdy zdołamy dotrzeć do pojedynczych losów, możemy zacząć rozumieć, co się stało”.

Sztuka zawsze absolutyzuje pojedyncze wypadki historii. Inaczej czyta się o eksplozji czołgu-pułapki w grubej historii powstania, a inaczej, jak wybuch obryzgał krwią ściany domów do trzeciego piętra. Inaczej przyjmuje się do wiadomości, ilu ludzi zginęło na warszawskiej Starówce, a inaczej czyta się uwagę, że domy na miejscu masakry w latach 60. budowano na specjalnych słupach, aby nie kopać głębszych fundamentów w ziemi przemieszanej z ludzkimi szczątkami.

I inaczej przyjmuje się uwagi politologów, że dzisiejszy ład europejski nie musi trwać wiecznie, a inaczej czyta się ponure pytanie Rymkiewicza, skąd bierzemy pewność, że zza kotary na Krakowskim Przedmieściu już nigdy warszawiacy nie będą nasłuchiwać wrogich czołgów.

Takie złe przeczucia natchnionego starca z Milanówka wywołują nerwowe reakcje. Milcz, starcze – przeszkadzasz nam śnić o nowych autostradach. Czemu straszysz ludzi? Przecież historia już się skończyła. Żyjemy w bezpiecznym europejskim szklanym pałacu, zabezpieczeni dodatkowo uczestnictwem w NATO. Schowajmy się w Unii, zamiast roztrząsać, ile polskości jest jeszcze w dzisiejszej Polsce.

Ale jeśli Rymkiewicz tak skutecznie burzy spokój „zmęczonych liberałów”, to być może dlatego, że po Gruzji trudniej być pewnym, że jedynym naszym problemem będzie już tylko kupno nowych domów i jeszcze nowszych samochodów. Może autor poruszył znów jakiś ważny temat – tak jak „wieszaniem” przed dwoma laty przewidział dzisiejszą żarliwą obronę bezkarności Wojciecha Jaruzelskiego?

[srodtytul]Nietzsche z Milanówka?[/srodtytul]

Ulubioną linią krytyków Rymkiewicza jest dziś porównanie jego urzeczenia powstańczą ofiarą do pisarzy niemieckich z lat 20. i 30. sławiących wojenną „kąpiel w ogniu” jako ożywcze doświadczenie niemieckiego ducha. To niezbyt trafna analogia. Pokolenie Ernsta Juengera nie wybierało się na fronty I wojny światowej, aby bronić samego istnienia Rzeszy niemieckiej. Chciało ono powtórzyć zwycięskie wojny Prus z lat 1864 – 1871. Na wagonach wypisywano kredą wierszyki o spacerku na paryskie bulwary i perorowano o prawie Niemiec do zdobycia odpowiedniego dla swojego potencjału „miejsca pod słońcem”. Potem po I wojnie światowej sławienie wojennych „stalowych burz” było ideologią rewanżu predystynowanych do przewodzenia światu germanów.

Z kolei pochwała powstania, jaką stworzył Rymkiewicz, to raczej fatalistyczna nauka dla skazanego nieraz w dziejach tylko na swe siły narodu, który musi zdobywać się na to, co niemożliwe, aby w ogóle przetrwać. Który musi odpowiadać pogardą śmierci na szaleństwo zabijania ze strony wrogów.

Przyrównywanie Rymkiewicza do nazistowskich ideologów niebezpiecznego życia to tak jakby zrównywanie bandyckiego zabijaki z ojcem rodziny, który musi walczyć w jej obronie, gdy gang napada na jego dom.Mnie też razi porównywanie Niemców i Polaków walczących o katedrę św. Jana do fascynujących zmagań dwóch sczepionych na śmierć i życie tygrysów. Ale sądzę, że wizja Rymkiewicza smakującego spalenie Warszawy jak Neron radujący się na widok płonącego Rzymu to podła klisza.

Autor „Kinderszenen” broni sensu powstania, bo wie, że bez tego doświadczenia Polacy byliby dziś narodem o innym dziedzictwie duchowym niż np. Czesi czy Bułgarzy. Nie mielibyśmy doświadczenia duchowej nowenny tysiąclecia zainicjowanej przez prymasa, który łunę powstania oglądał z Kampinosu. Być może nie wydalibyśmy takich postaci jak Jan Paweł II ani nie stworzylibyśmy „Solidarności”.

Bo powstanie było zmorą, jakiej bali się komuniści. Jeszcze w 1950 roku, gdy profesor Jan Zachwatowicz proponował Bierutowi odbudowę na Starówce Barbakanu – ten wyrażał obawy, czy takich fortyfikacji nie wykorzysta w razie jakichś rozruchów „reakcja”. W sześć lat po zmiażdżeniu powstania komunistyczny dyktator bał się cieni warszawskich bohaterów.

Pamiętając o zrywie z 1944 roku, Rosjanie nie zaryzykowali interwencji w 1956 roku. Bez troski, by dorównać pamięci zabitych w powstaniu przyjaciół – nie byłoby wspaniałych życiorysów Władysława Bartoszewskiego, Jana Nowaka-Jeziorańskiego czy Wiesława Chrzanowskiego. To nasza polska specyfika i powinniśmy ją cenić, a nie się jej wstydzić.

[srodtytul]„Eroica“ a nihilizm[/srodtytul]

Dziś znów oglądamy powtórkę ze sporów szyderców z obrońcami „bohaterszczyzny” z przełomu lat 50. i 60. I tak jak pięć dekad temu uczulenie na Rymkiewicza to chęć odreagowania własnego poczucia porażki. Skoro jesteśmy nędznymi robakami, jak, możemy myśleć o heroizmie.

Niegdysiejsi akowcy Roman Bratny czy Tadeusz Konwicki, przejście na stronę PZPR maskowali kpinami z bohaterszczyzny. Obolali klęską ostatniej wojny Polacy traktowali takie filmy jak „Eroica” czy „Zezowate szczęście” jako odreagowanie absurdem goryczy porażki.

Ale już Zbigniew Herbert rozumiał, że to droga donikąd i tani sznyt. Choć psychologicznie reakcja była zrozumiała – to otwierała drogę do cynizmu, który z czasem zamienia się w nihilizm. Herbert czuł, że coś jesteśmy winni tym, po których zostały katyńskie guziki. W III RP nie uznano go wprawdzie za faszystę, ale już za wariata tak.

Dziś nowi szydercy sarkają, że Rymkiewicz bałamuci Polaków marzeniami o jakimś wielkim czynie. Tymczasem pisarz z Milanówka po prostu przypomina nam, że polska suwerenność często drażni sąsiadów. Jako starzec pamiętający wojny ma prawo się dzielić swoją intuicją. Ma prawo ostrzegać: nie bądźcie aż tacy pewni, że akurat was historia zwolni od wyzwań, o jakie otarło się moje pokolenie.

Czy to znaczy, że nie chce on, by Polska miała dobre autostrady i ciepłą wodę w kranie? Tak nie jest, ale przypomina, że obok sytuacji silnego i bezpiecznego państwa zdarzają się i słabości, gdy stajemy wobec obcego dyktatu lub jesteśmy bliscy zagłady.

70 lat temu też trzeba było wybierać – między obroną własnej podmiotowości a statusem wasala czekającego cierpliwie, ile okruchów hitlerowska ręka zrzuci z pańskiego stołu.

W Protektoriacie Czech i Moraw w czasie wojny też była ciepła woda w kranach.

Adwersarze Rymkiewicza chętnie karykaturyzują jego sądy. Abp Józef Życiński głosi, że w „Kinderszenen” „mechanizmem dziejów, który nadaje sens historii, jest rzeź, masakra, przelew krwi i że gdyby nie było Powstania Warszawskiego, właściwie nie byłoby polskiej świadomości patriotyzmu”. To nieprawda. Rymkiewicz nie wartościuje dziejów, dzieląc je na te dobre – naznaczone krwią – i te złe – gdy budowano Gdynię czy COP.

To polemiści Rymkiewicza tak długo kojarzą jego książkę z hasłem „hańba żyjącym” – że tworzą wrażenie, jakoby autor był opanowany jakąś ideową nekrofilią. Aby przesłanie „Kinderszenen” sprowadzić do jakiegoś odpychającego symbolu samozatracenia albo dzielenia Polaków na lepszych i gorszych. To bardzo nieuczciwa praktyka.

Adam Krzemiński na łamach „Polityki”, polemizując z Rymkiewiczem, z satysfakcją oznajmia: „Dzisiejsza Polska – w jednej trzeciej na terenach poniemieckich – ma zresztą bardzo zróżnicowane mity założycielskie. Legenda powstania warszawskiego jest odległa nie tylko w Szczecinie, Wrocławiu, Olsztynie, ale i w Poznaniu, Łodzi czy Rzeszowie. Jeśli coś Polaków – od Odry i Nysy po Bug – spina w całość, to już nie tyle doświadczenie wojenne, ile powojenne – peerelowska rzeczywistość i wyślizgiwanie się z niej”.

Adama Krzemińskiego to cieszy – mnie zaś martwi.

[srodtytul]Obok Boga, ale nie przeciw Bogu[/srodtytul]

W swojej książce Rymkiewicz zachowuje dystans wobec chrześcijańskiej wizji dziejów. Obca jest mu wiara w transcendentny wymiar ludzkiego cierpienia. Przypomina w tym sensie tych świeckich Żydów, którzy nie widzieli w cierpieniach swojego narodu głębszego sensu lub wręcz wyprowadzali z niego swoją niewiarę.

Ale pisząc o powstaniu jako ofierze, Rymkiewicz nie jest bynajmniej antychrześcijańskim nihilistą. W powstaniu widzi wystąpienie w obronie ludzkiej godności – i tu jego tezy stykają się z hołdem dla powstańczej ofiary, jaki składali prymas Wyszyński czy Jan Paweł II w trakcie mszy w Warszawie w 1979 roku. Jako dowód antychrześcijaństwa książki przytacza się zdanie z „Kinderszenen” – że Polacy za wcześnie przebaczyli Niemcom.

Tu z Rymkiewiczem także się różnię, ale szanuję jego prawo jako świadka wojny do stawiania Niemcom wymagań w tej mierze. Nasi zachodni sąsiedzi zbyt często postrzegają wybaczenie jako proces wymierzalny ilością lat dyplomatycznych gestów, milionami marek spłaconych ofiarom. Na końcu przychodzą księgowi, by zamknąć rubryki rozliczeń.

A jeśli ktoś w Polsce ma jeszcze wątpliwości – to zaraz pojawia się rozdrażnienie i teza o instrumentalnym antygermanizmie. Takiego poczucia spłacenia długów Niemcy nie mają ani wobec Żydów, ani nawet wobec Rosjan. Rymkiewicz jako przedstawiciel wojennego pokolenia, które widziało niemieckie porządki nad Wisłą, ma prawo zadawać takie pytania.

Ja do chóru „przepraszam za Rymkiewicza” nie dołączę. Nie dlatego, bym nie znajdował w jego książce opinii przeszarżowanych. Ale dlatego że nikt na podobną refleksję nad wojną i testamentem duchowym powstania w dzisiejszej Polsce nie umie się zdobyć. Gdyby autorów książek podobnych do „Kinderszenen” były dziś w Polsce tuziny – też kręciłbym nosem na nadmiar narodowej martyrologii. Ale dziś w Polsce jest jeden Rymkiewicz i mówi rzeczy odważne, pod prąd. Można zatykać uszy, ale pytań, jakie nam stawia pisarz, to nie unieważni.

[ramka][b]O „Kinderszenen” pisali:[/b]

[srodtytul][link=http://www.rp.pl/artykul/203087.html]Paweł Lisicki[/link][/srodtytul]

Kiedy czytałem „Kinderszenen”, miałem osobliwe wrażenie, jakbym czytał Heideggera, z całym jego pustym patosem i nihilistyczną fascynacją losem, heroizmem, trwogą.

Powstanie staje się w tym ujęciu najważniejszym wydarzeniem polskich dziejów. Polskość rodzi się i tworzy w obliczu zderzenia z bezsensowną śmiercią, z nicością, z furią niemieckiej zagłady. Tylko co tak ustanowiona polskość ma wspólnego z Polakami? Najbardziej charakterystyczną cechą polskiej tradycji jest romantyzm. A polski romantyzm miał w sobie zakodowaną niewzruszoną wiarę w wyższy, metafizyczny porządek słuszności. W „Kinderszenen” o takiej wierze nie ma mowy.

[srodtytul][link=http://www.rp.pl/artykul/206347.html]Piotr Skwieciński[/link][/srodtytul]

Negatywne emocje publicystów wzbudza rzekome wskrzeszanie przez Rymkiewicza „etosu plemiennego”. To nie etos plemienny. To po prostu polski patriotyzm w jednej z jego mniej klasycznych wersji. Istotne jest, czy polski patriotyzm, przez wieki korzystający z historycznie uwarunkowanego zrostu z tradycjonalnym katolicyzmem, przetrzyma jego znaczące osłabienie. Patrząc z tej perspektywy, dzieło Rymkiewicza pełni rolę ważną, pozytywną i pionierską.

Rymkiewicz – pomimo i wbrew krytyce polskiego romantyzmu staje na gruncie polskiego romantyzmu rozumianego tak, jak w sensie politycznym zawsze rozumiano go nad Wisłą: jako zaprzeczenie politycznego realizmu, jako dążenie do czynu zbrojnego, niezależnego od szans.

Rymkiewiczowska romantyczna manifestacja byłaby groźna w starym świecie i w dawnej Polsce. W Polsce obecnej Rymkiewicz nie zapłodni więc nikogo do żadnych katastrofalnych politycznych fantasmagorii. Silnie wesprze natomiast intelektualnie tych, którzy chcą przetrwania polskości w sporze z tymi, którzy chętnie widzieliby jej roztopienie w kontynentalnym oceanie.[/ramka]

„W Warszawie przejmuje mnie bardzo, że jest taka wielowarstwowa. Metro, tramwaje, naturalny wielkomiejski szum, a cały czas między tym wszystkim krzyże, tablice pamiątkowe i świadomość, że nie tak dawno tu było najprawdziwsze piekło, rzeź, że to wszystko jest zakopane pod tymi chodnikami, po których sobie gdzieś tam chodzimy na spacer”. – Nie, to nie cytat z „Kinderszenen”. To nie kreowany dziś na kryptofaszystę Jarosław Rymkiewicz, tylko Dorota Masłowska – cudowne dziecko Nagrody Nike.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał