Portugalski krupier

Czasami się wydaje, że ktoś sobie Jorge Mendesa wymyślił. Pieniądze lubią ciszę, ale bez przesady: handlować najlepszym piłkarzem świata, dwoma najlepiej opłacanymi trenerami, znać wszystkich wielkich futbolu i ciągle pozostawać niemal anonimowym?

Aktualizacja: 26.01.2009 08:20 Publikacja: 24.01.2009 00:46

Jorge Mendes ze swoim podopiecznym Cristiano Ronaldo

Jorge Mendes ze swoim podopiecznym Cristiano Ronaldo

Foto: Reuters/Forum

Zawistni koledzy przezwali go Ośmiornicą. Podobno chciałby położyć ręce na każdej transakcji. Najsławniejsi klienci Cristiano Ronaldo i Jose Mourinho są z nim w przyjaźni. Ponoć trudno znaleźć bardziej szczerego i lojalnego człowieka od Jorge. Cristiano wymienił go zresztą jako jednego z pierwszych w mowie dziękczynnej po odebraniu nagrody piłkarza roku 2008. Szefowie klubów mówią o portugalskim agencie piłkarskim dobrze albo wcale. Bo coraz trudniej dziś ubić jakikolwiek interes bez niego, a poza tym – podobno rzeczywiście da się lubić.

Może tak, może nie. Większość przecież go nie zna. Mendes wywiadów udziela od wielkiego dzwonu, na scenę trafia tylko, gdy nie zdąży się w porę usunąć, nie znosi wychodzić przed tych, na których zarabia.

Nawet kibice, którzy futbolem oddychają, mieliby problem z rozpoznaniem go na zdjęciu. Znają go jako imię i nazwisko. Jorge Mendes zawarł tajną umowę z prezesem Realu Madryt, że Cristiano Ronaldo przeniesie się tam wkrótce z Manchesteru United, bijąc transferowy rekord świata. Jorge Mendes przyleciał na spotkanie z Romanem Abramowiczem, by ustalić szczegóły rozstania Chelsea z trenerem Mourinho. Jorge Mendes przyleciał na spotkanie z Romanem Abramowiczem, by ustalić szczegóły zatrudnienia w Chelsea trenera Luiza Felipe Scolariego. Jorge Mendes był widziany w restauracji w Fulham z najdroższym piłkarzem Afryki Didierem Drogbą. Chce go ściągnąć do Interu Mediolan, by znów grał pod skrzydłami Mourinho.

I tak dalej, i tak dalej, bo Mendes lubi sprawy załatwiać osobiście. Śniadanie z tymi, którzy wydają pieniądze w Interze, obiad z przyjaciółmi z Realu, kolacja w cztery oczy z Txiki Beguiristainem, transferowym macherem FC Barcelony, odwiedziny w domach najlepszych klientów.

Jedna powietrzna taksówka za drugą, a strój ciągle nienaganny. Jeśli nie krawat, to przynajmniej ładny szalik, włosy krótko ostrzyżone, raczej bez żelu. Zegarek jak dzieło sztuki, ma ich całą kolekcję. Trzy komórki pracują na zmianę. Połączeń od Mendesa się nie odrzuca.

[srodtytul]Pan procent[/srodtytul]

Mówią, że tylko na rachunki telefoniczne wydaje 10 tysięcy euro miesięcznie. To dwa razy więcej niż kiedyś jako trzecioligowy piłkarz, chłopak z niezamożnej lizbońskiej rodziny, dostał na rozkręcenie swojego pierwszego biznesu. Założył na kredyt wypożyczalnię kaset wideo w Viana do Castelo, na północy Portugalii, dzierżawił też bandy reklamowe od klubu, w którym grał. To co zarobił, zainwestował w dyskoteki. Poznał w nich właściwych ludzi, oni polecili go innym, a potem już poszło.

Zawsze miał dar przekonywania, oko do wypatrywania talentów, sporo uroku i szczęście. Na parkiecie spotkał swojego pierwszego klienta, bramkarza Nuno. Sprzedał go w 1997 roku z Vitorii Guimaraes do hiszpańskiego Deportivo La Coruna, to był jego pierwszy transfer. Dziś kieruje największym centrum handlu piłkarzami i trenerami w Europie. Chce też podbić obie Ameryki. Podpisał umowę z firmą z USA, która nie tylko negocjuje transfery sportowców, ale też wynajmuje ich do filmów, reklam i odczytów, organizuje europejskim klubom pokazowe mecze w Stanach. To ona swego czasu wysłała Davida Beckhama do Los Angeles Galaxy.

Kiedyś Portugalię rozsławiała trójka F: Fatima, fado, futbol. Dziś w samym futbolu 10-milionowy naród ma trójkę naj: najlepszego piłkarza, najsłynniejszego trenera i najpotężniejszego menedżera. Jeśli Cristiano Ronaldo i Mourinho nazywa się portugalskimi ambasadorami, to Jorge Paulo Mendes Agostinho, rocznik 1966, jest ministrem spraw zagranicznych.

Na piłkarzy, którymi się opiekuje, kluby wydały przez ostatnich kilka lat blisko pół miliarda euro. Do niego należą niemal wszystkie portugalskie gwiazdy, od Pepe i Ricardo Carvalho w obronie, przez Deco, Simao Sabrosę, Ricardo Quaresmę w pomocy, po Cristiano Ronaldo i Nuno Gomesa w ataku. Ma świetne kontakty w szkółkach piłkarskich, na czele ze słynnym Alcochete pod Lizboną, gdzie znalazł kiedyś Cristiano. Zmonopolizował wysyłanie Portugalczyków do angielskiej Premiership, najbogatszej ligi świata, a to tylko jeden z jego rynków.

Rozbudował przyczółki w Hiszpanii, teraz zaczyna opanowywać Włochy. Tylko ostatniego lata załatwił Mourinho i Scolariemu najwyższe trenerskie pensje w futbolu. Jednemu w Mediolanie, drugiemu w Londynie, pobił rekord transferowy w Rosji, sprzedając Zenitowi Sankt Petersburg mało znanego wcześniej Danny’ego za 30 mln euro.

Działa w imieniu klubów i w imieniu piłkarzy. Kojarzy pary. Hiszpański „El Pais” napisał, że jest jak krupier w kasynie. Nad stołem fruwają stawki liczone w dziesiątkach milionów euro, a o takich jak on mówi się „mister 10 procent”. Dziesięć to liczba umowna. Sztywnych reguł nie ma. Najbardziej cwani z transferu za 7 mln funtów brali 5 mln dla siebie, ale zapewne musieli się podzielić z tymi, którzy przymknęli na to oko. Mendes uchodzi za mistrza innej specjalności: nakłaniania piłkarzy, by porzucali dla niego dotychczasowych menedżerów.

[srodtytul]Muzeum sukcesów[/srodtytul]

Siódme piętro wieżowca przy placu Bom Sucesso. Dzielnica Boavista, jeden z najlepszych adresów w kraju. Centrum Porto, stare wille z dużymi ogrodami, pięciogwiazdkowe hotele, wysokie biurowce. Boavista, znaczy piękny widok. Taki jak z wielkich okien siedziby GestiFute. To nazwa najważniejszej firmy Mendesa.

GestiFute ma już 13 lat, w portfolio ponad 70 piłkarzy, nie tylko Portugalczyków. I kierowcę wyścigowego Alvaro Parente startującego na zapleczu Formuły 1. Z niektórymi piłkarzami podpisuje umowy, a w niektórych, mówiąc brutalnie, wykupuje udziały (pozostałą część kupuje jakiś klub), bo tak coraz częściej wyglądają transfery. Firma Mendesa negocjuje umowy z klubami, ale i kontrakty reklamowe. Wyręcza sportowców w walce o podwyżki, jest ich biurem prasowym. Bywa centrum zarządzania kryzysowego, gdy piłkarz wpada w kłopoty z prawem lub samym sobą. Gdy zachoruje jego żona, dziecko, pies, rybka w akwarium, gdy rozbije samochód.

Firma wydaje też biografie swoich sportowców, robi zdjęcia i wywiady gotowce do ściągnięcia ze strony internetowej, a biuro przypomina muzeum sukcesów Mendesa. Koszulki jego najbardziej znanych zawodników wiszą na ścianach oprawione jak obrazy, na szafkach stoją małe figurki piłkarzy, pełno jest zdjęć szefa ze wszystkimi świętymi futbolu.

Mendes, jak mówią ci, którzy go poznali, nie tyle pojawia się w biurze, ile przez nie przelatuje jak tajfun. Od spokojnej, codziennej pracy ma zaufanych ludzi. Siostrzeniec Jorge, Luis Correia, zostawił pracę w banku, gdy firma wujka zaczęła się rozrastać. Dziś odpowiada w niej za finanse i wykorzystywanie wizerunku sportowców. Antonio Alberto, kolega Mendesa z boiska, który kiedyś zakładał razem z nim wypożyczalnię kaset, też pracuje w transferowym imperium.

GestiFute zatrudnia blisko 20 osób. Rocznie na samo utrzymanie potrzebuje 5 mln euro. Ma spółki córki – GestiFute Media, PolarisSports – i dwie siedziby. Ale w stolicy otworzył tylko oddział. Centrala jest właśnie w Porto. Mieście, które dało Mendesowi fortunę. A ściśle mówiąc, dała mu ją miejscowa duma Futebol Clube Porto.

[srodtytul]Polisa na karierę[/srodtytul]

Stadion Smoka, na którym gra FC Porto, jest o kilka stacji metra od GestiFute, ale jeden z działów klubu, zajmujący się klubowym marketingiem, sponsorami, wizerunkami sportowców, też osiadł przy placu Bom Sucesso, tylko kilka pięter niżej. Jest w tym jakiś symbol, nawet jeśli niezamierzony, bo Mendes i FC Porto to nierozłączna para. Związana świetnymi interesami, wieloma wspólnymi tajemnicami.

Klub z Porto, dwukrotny zdobywca Pucharu Europy, jest od lat transferowym centrum Portugalii. Ma świetną sieć poszukiwaczy talentów w Europie i Ameryce Południowej. Tanio kupuje, drogo sprzedaje, do pośrednictwa dopuszcza tylko zaufane osoby. Był też ostatnio bohaterem jednej z największych afer korupcyjnych piłkarskiej Europy, tzw. Złotego Gwizdka, oskarżonym o kupowanie przychylności sędziów, ale to w tej historii tylko przypisy. Nikt w futbolu nie jest doskonały.

Nie tak dawno zaufanym człowiekiem FC Porto i najpotężniejszym menedżerem Portugalii był Jose Veiga. Agent słynnego Luisa Figo, zamieszany też w transfer wszech czasów: Zinedine’a Zidane’a do Realu Madryt za 65 mln dolarów. To był 2001 rok, dolar stał wyżej niż euro, do dziś nikt nie kupił piłkarza za więcej. Ale Veiga poczuł się w pewnym momencie mocniejszy od ludzi, z którymi robił interesy. Skłócił się z Porto o przyszłość jednego z piłkarzy, a miał pecha, bo właśnie w klubie zaczął się pojawiać młody menedżer, niejaki Mendes. Obrotny, a bardziej lojalny.

W 2001 r. Mendes sprzedał Porto swoją polisę na dalszą karierę pomocnika Costinhę. Talent dostrzegł w nim dużo wcześniej, wyciągnął go z portugalskiej drugiej ligi, a gdy nie znaleźli się chętni w kraju, wysłał go do AS Monaco. Dopiero stamtąd piłkarz trafił do Porto, zaczynając złote lata: swoje, klubu, Mendesa. Przed Costinhą do FC Porto przyszedł Deco, rok później nieznany jeszcze Europie trener Mourinho.

Grupa wybitnych piłkarzy spotkała się z wybitnym trenerem, w 2003 r. zdobyli razem Puchar UEFA, w 2004 r. wygrali Ligę Mistrzów. Na końcu Europy nieoczekiwanie wyrosła potęga silniejsza od Milanów, Realów, Manchesterów United, a z nią rosło imperium Mendesa. Każdy chciał kupić z Porto piłkarzy, którzy w międzyczasie stali się jego klientami. Po wygranym finale Ligi Mistrzów do Mendesa dołączył też Mourinho. Trener miał wprawdzie swojego menedżera, ale szybko zmienił go na nowego.

[srodtytul]Ucieczka do rajów[/srodtytul]

Mourinho wspominał w jednej ze swoich biografii, że po finale LM w Gelsenkirchen jego telefon nie milknął. Menedżerowie z całego świata, od Argentyny po Holandię, obiecywali złote góry, ale on już wcześniej obiecał, że pierwszeństwo będzie miała Chelsea i miliardy Abramowicza. Londyński klub był pod opieką najpotężniejszego wówczas agenta piłkarskiego Piniego Zahaviego, to on zainteresował rosyjskiego oligarchę wielkim futbolem, ale Mendes jakoś potrafił się wkupić w jego łaski. Może dlatego, że nie chciał z Zahavim walczyć, ale współpracować. Szanował silniejszych, dbał o to, by każda strona zarobiła. I nie przesadzał z autopromocją, co w zawodzie pełnym blagierów, Papkinów i cwaniaków, przypominających sobie o kliencie tylko w dniu skasowania prowizji, jest rzadką cechą.

Tytuł „król transferów“ – to brzmi różnie. Branża jest zyskowna, ale mało przyjemna. Etykieta umarła tu razem z wejściem tzw. prawa Bosmana, czyli orzeczeniem trybunału Unii Europejskiej z 1995 r. zrównującym prawa piłkarzy z tymi, które obowiązują przedstawicieli innych zawodów. Zawodnicy przestali być, jak wcześniej, na łasce handlujących nimi klubów. Zaczęli decydować o sobie, potrzebowali pomocy menedżerów, a prowizje dla nich poszybowały w górę równie szybko jak pensje w klubach.

Od tego czasu transfery zaczęły obrastać w te same pasożyty, co inne dziedziny gospodarki. Ruszyły ucieczki do rajów podatkowych i piętrowe tworzenie spółek, by zgubić trop kontrolerów finansowych. Miliony euro giną gdzieś po drodze z klubu do klubu, najczęściej za obopólną zgodą. Fundusze spekulacyjne inwestują w piłkarzy, a spekulacje są właściwie nieograniczone.

Kto powiedział, ile jest wart człowiek kopiący piłkę? Nie ma ceny za uncję czy baryłkę, nie ma limitu szaleństwa. Są za to łapówki, którymi można przekonać trenera do stawiania na zawodnika, o którym wiadomo, że ma dwie lewe nogi, byle tylko zapewnić mu promocję i popchnąć dalej. Można obłaskawić dziennikarzy, by pisali o wymyślonych ofertach z innych klubów, stwarzając wrażenie, że o towar bije się pół świata, i podbijając cenę. Znane nazwisko menedżera też ją podbija. Jest jak logo projektanta na damskiej torebce.

Jest w transferach kilka znanych marek. Są wielkie agencje sieciowe jak IMG, są potężni menedżerowie, są wreszcie spółki rodzinne. Brazylijczykiem Kaką handluje ojciec, Ronaldinho brat, Davidem Beckhamem menedżer jego żony Simon Fuller. Jason Ferguson bierze prowizję od transferów, które robi jego ojciec Alex w Manchesterze United, innych obrotnych dzieci nie brakuje. Mendes ze swoim GestiFute stoi gdzieś pośrodku. Tam, gdzie podobno leży prawda, a na pewno leżą wielkie pieniądze.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał