Moja 70 – letnia kuzynka, która cierpiała silne bóle z powodu niewykrytego złamania kręgosłupa, zamiast diagnozy usłyszała od lekarza, że „stary kręgosłup musi boleć”. Nie uwierzyła i poszła na kolejną konsultację, po której w trybie pilnym trafiła na stół operacyjny. Dzięki temu wciąż może chodzić.
Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Inna osoba, cierpiąc po operacji mózgu na coraz silniejszy ból głowy, przez kilka godzin ze swojej sali szpitalnej dzwoniła po pielęgniarkę. Potem przestała dzwonić, bo straciła przytomność. Doznała rozległego udaru. Nie udało się jej uratować.
Takich drastycznych przykładów można wymieniać dziesiątki. Wspólnym mianownikiem tych historii pisanych codziennie przez polskie przychodnie i szpitale jest to, że pacjenci niepotrzebnie w nich cierpią. Ból jest u nas tak powszechny, że zarówno leczeni, jak i leczący traktują go jako coś nieodłącznie wpisanego w los chorego. Ci, którzy mają odwagę się skarżyć, często traktowani są jak uciążliwi petenci, a nie jak ludzie, których powinno się traktować po ludzku i zwyczajnie ulżyć ich cierpieniom.
– Ból jest sprzymierzeńcem, kiedy ostrzega, że coś złego dzieje się z naszym ciałem. Jednak zbyt duże cierpienie staje się naszym wrogiem – mówi „Rz” prof. Krystyna de Walden-Gałuszko, prezes Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego, do niedawna konsultant krajowy w dziedzinie medycyny paliatywnej. – Jeśli w dziesięciostopniowej skali natężenie bólu nie przekracza poziomu trzeciego, uznajemy, że jest możliwe do wytrzymania. Na poziomie piątym – szóstym bezwzględnie wymaga naszej interwencji, a powyżej to już horror.
[srodtytul]Certyfikat dla miłosiernych[/srodtytul]