Kto się wstydzi Romana Dmowskiego

Doktryny przywódcy endecji były wytworem okresu, w którym działał. To, co było wówczas tylko reakcyjnością czy wstecznictwem, na skutek tego, że zostało zdeformowane i doprowadzone do skrajnej postaci przez nazizm, nabrało zupełnie innych wymiarów i ma dzisiaj inne konotacje

Aktualizacja: 09.05.2009 15:08 Publikacja: 09.05.2009 15:00

Kto się wstydzi Romana Dmowskiego

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

„Nie naród tworzy państwo, lecz państwo tworzy naród” – stwierdził przed laty Roman Dmowski. Marne państwo, jak dzisiejsza Polska, tworzy marny naród – jak nasz. Pełen urazów, żyjący w stałym poczuciu winy za grzechy własne i cudze, pozbawiony ideowego kośćca. Odarty z dumy, czyli z tego, co najważniejsze dla każdej nacji mającej ambicję wieść żywot w niezależnym, niezawisłym, niepodległym kraju.

Tej dumy, bywało, że nadmiernej, nie brakowało nigdy w II Rzeczypospolitej, państwie powstałym ze snów i modlitw kilku pokoleń „urodzonych w niewoli, okutych w powiciu”. Ten cud niepodległości, w powszechnej opinii, zawdzięczaliśmy Józefowi Piłsudskiemu i corocznie, 11 listopada, przypominamy sobie o tym, odkurzając na tę okoliczność pieśni legionowe.

Rzadko kiedy natomiast przywołuje się z tej okazji drugiego człowieka o zasługach dla niepodległości Polski nie mniejszych – Romana Dmowskiego właśnie. To polityka Piłsudskiego umożliwiła objęcie przez Polaków władzy w kraju i nie dopuściła bolszewików do stworzenia tu kolejnego Priwyslanskiego Kraju, tyle że pod czerwoną flagą. Ale to Dmowski – przy współudziale Paderewskiego i niedocenianego Sienkiewicza – zapewnił nam pomoc pieniężną i wojskową Zachodu, sympatię Ameryki i jeśli nie całej ententy, to przynajmniej Francji. I to on wywalczył dla II Rzeczypospolitej granice zachodnie. Okazać się miały one nietrwałe, wytrzymały zaledwie 20 lat, a gdy Dmowski umierał w styczniu 1939 roku, niepodległość była już przegrana.

Był wytrawnym politykiem, ale nade wszystko autorytetem moralnym dla naszych dziadów. To on wychowywał społeczeństwo, on kształtował poglądy, jego „Myśli nowoczesnego Polaka” stały na honorowym miejscu w bibliotece każdego polskiego inteligenta tamtej doby. A właściwie inaczej, każdego światłego obywatela czującego się Polakiem. To przecież on sprawił, że chłop stał się Polakiem. Także w zaborze rosyjskim, gdzie proces wynaradawiania się włościan przybierał galopujące tempo.

[srodtytul]Nie ma takich ofiar...[/srodtytul]

Liberalizm XIX wieku był mu obcy – pisali Marcin Król i Wojciech Karpiński w książce »Od Mochnackiego do Piłsudskiego« – totalitarne ruchy XX wieku uważał za ostatni objaw rozkładu zeszłowiecznych pojęć. Zdaniem Dmowskiego zbankrutowały prawa jednostki i oparta na nich polityka. W wielkim kryzysie widział koronny dowód tezy o upadku Zachodu: sprzeczności kapitalizmu nie da się przezwyciężyć, demokracja parlamentarna skazana została na zagładę. W tej sytuacji materialna niższość Polaków wobec Zachodu może się okazać przewagą. Rządy oligarchii narodowej wyprowadzą nas z chaosu”.

Był wizjonerem politycznym, choć w swych przewidywaniach mylił się wielokrotnie. Ale trzymał się swoich zasad, będąc np. niebywale konsekwentnym w antyniemieckości. Uważał bowiem, że „... jeżeli Polska ma wytrzymać nacisk fali niemieckiej, nie ma ofiar, których by naród nie powinien uczynić dla najszerszego rozwinięcia pracy kulturalnej, dla postępu, który by prowadził ją do dorównania przeciwnikowi. Inaczej skazana jest na rolę niemieckiego Hinterlandu”.

Jego wpływ na dusze polskie był przemożny, na bieżącą politykę – mocno ograniczony. Sam się zresztą do władzy nie garnął, zapewne dlatego, że – jak Piłsudski – był maksymalistą. Tylko przez kilka miesięcy w

1923 roku był ministrem spraw zagranicznych w rządzie Witosa. Zresztą pakt Narodowej Demokracji z ludowcami zawarty został w tym samym, 1923 roku, pod nieobecność Dmowskiego w kraju. On był przeciwny tej, jak i każdej innej, koalicji. A na to, że endecja będzie samodzielnie sprawowała rządy w Polsce, się nie zanosiło. Charakterystyczne, że nawet po śmierci Piłsudskiego Dmowski nie stwierdził, że to jego czas nadchodzi. Przeciwnie, pozostawał jeszcze bardziej na uboczu, pilnując i broniąc czystości doktryny.

Ta czystość była też innego rodzaju. Po obaleniu rządu Grabskiego piłsudczycy odgrażali się, że skierują do sądu sprawy o zaistniałe w międzyczasie afery finansowe. Miało ich być, rzekomo, 50. Nie odbyła się ani jedna rozprawa, co nie znaczy jednak, że nie zdarzały się nieprawidłowości w rządzeniu państwem i to mające korupcyjne podteksty. Tyle że za sprawą endeckiego koalicjanta – ludowców.

Trochę to wszystko przypomina niedawny, jakże trudny, sojusz Prawa i Sprawiedliwości z Samoobroną. A Dmowski cząstkowej władzy nie chciał brać, dość się napatrzył na demoralizację – i przed wojną wśród krakowskich „stańczyków” i po wojnie, przed, a zwłaszcza po zamachu majowym w obozie sanacyjnym.

W dzisiejszych czasach, gdy sparszywienie polityków doszło do granic niedawno jeszcze niewyobrażalnych, mówienie o moralności przywódców państw i narodów wydaje się żartem. Ale to w etyce tkwiła wielkość Dmowskiego. W ostatnim roku wojny kierowany przez niego Komitet Narodowy uznany był przez aliantów jako de facto rząd polski. Był wówczas Roman Dmowski panem sytuacji: miał poparcie francuskie, za sobą armię generała Hallera, w kraju czekającą na niego Wielkopolskę – mógł walczyć z Piłsudskim, trzymając w tej walce w ręku ogromne atuty. Nie zrobił tak, w imię tego, czego obecni politycy nie byliby w stanie pojąć – dobra ojczyzny.

W 1981 r. Jan Nowak-Jeziorański napisał w „Tygodniu Polskim”: „Łączył ich (Piłsudskiego i Dmowskiego – przyp. K.M.) wspólny cel i ta wspólnota sprawiła, że mimo wszystkich różnic i antagonizmów dziejowa okazja, jaka stanęła przed Polską, została w pełni wykorzystana, dzieło wyzwolenia stało się zdobyczą całego narodu, a oni obaj częścią naszego dziedzictwa”.

[srodtytul]Lampki na Bródnie[/srodtytul]

Chciałoby się, żeby tak było, nie wydaje się jednak, by w dzisiejszej Polsce istniało jakiekolwiek wspólne dziedzictwo. Czytam np. taką oto deklarację Bożeny Umińskiej-Keff, przedstawioną na łamach „Tygodnika Powszechnego” (26 kwietnia): „... nie cierpię Polski za samozadowolenie, pod którym fermentują kompleksy, za cierpiętnictwo, za mitologizowaną historię i za bajzel w tożsamości. I za pomnik Dmowskiego w Warszawie. Uważam, że to tak, jakby Niemcy postawili pomnik Goebbelsowi”.

W tej polemice z Polską i Polakami pani Umińska-Keff (to ta sama, która doszukała się w „Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego antysemityzmu i zażyczyła sobie wyrugowania powieści z kanonu szkolnych lektur) zapomniała o jednej jeszcze zbrodni popełnionej w stolicy kraju, którego tak nie cierpi.

Otóż, nie tylko stoi u nas w Warszawie pomnik Romana Dmowskiego, ale mamy i rondo jego imienia, a na Cmentarzu Bródnowskim jest jego grób, przy którym zawsze palą się lampki. Pomnik przywódcy Narodowej Demokracji bywał profanowany, malowany farbami, o znieważaniu mogiły nie słyszałem, być może wszystko przed nami.

Roman Dmowski bowiem, istotnie, był antysemitą. I jeśli dziś mówimy, że wychował społeczeństwo polskie, to również wszczepiając mu antysemityzm. A to w dzisiejszej dobie poprawności politycznej – grzech najcięższy z możliwych.

Ale jak to było naprawdę? „Żydzi – pisał Stanisław Cat-Mackiewicz w »Historii Polski od 11 XI 1918 do 17 IX 1939« – byli dla Dmowskiego teoretycznie równie godni zwalczania jak zaborcy, praktycznie zwalczał ich jednak więcej. Uważał bowiem, że Żydzi szczelniej okupują nasze życie gospodarcze niż zaborcy nasze życie polityczne. Obawiał się też nade wszystko przenikania elementu żydowskiego do naszej kultury i literatury. Dążył do emancypacji narodu polskiego spod gospodarczej przewagi Żydów, do stworzenia polskiego mieszczaństwa, do oswobodzenia chłopa od handlu żydowskiego”.

Według spisu powszechnego z 1931 r. wyznanie mojżeszowe deklarowało 3,1 mln obywateli, a tylko 370 tys. spośród nich jako język ojczysty podawało polski. Co z tego wynikało?

„Los tego getta jest z punktu widzenia polskiej racji stanu doskonale obojętny. Póki ono nie wymrze, nie wyemigruje lub nie zasymiluje się, powinno się je wyizolować. Przede wszystkim w drodze pozbawienia praw politycznych. Broń Boże nie w drodze ustaw wyjątkowych. Po prostu wzorem najdemokratyczniejszej republiki Stanów Zjednoczonych, która wprowadziła w całym szeregu stanów egzamin dla wyborców z języka angielskiego i konstytucji. U nas i to zupełnie wystarczy, by pozbawiać fołksfront przeszło miliona wyborców, którzy o losach Polski nie powinni mieć nic do gadania”.

Nie, to nie wyjątek z pism Romana Dmowskiego, lecz artykuł redakcyjny „Polityki” (dawniej „Buntu Młodych”) z lutego 1937 roku. Pismo to redagował Jerzy Giedroyc, którego o zoologiczny antysemityzm trudno raczej posądzać, choć niewykluczone, że pani Umińska-Keff sądzi inaczej.

Mniej więcej w tym samym czasie, na początku 1937 roku, inna znana osobistość tamtej epoki, Bogusław Miedziński, w trakcie debaty sejmowej poświęconej polityce migracyjnej powiedział: „Osobiście bardzo lubię Duńczyków, ale gdybym miał ich w Polsce 3 miliony, to bym Boga prosił, aby ich najprędzej stąd zabrał”.

[srodtytul]Tragiczne współżycie dwóch ras[/srodtytul]

Podobnych cytatów można przywołać tu setki. Antysemityzm w II Rzeczypospolitej istniał, bo istnieć musiał. I nie ma on nic wspólnego, albo bardzo niewiele, z antysemityzmem czasu Holokaustu i lat powojennych. Tymczasem bez ładu i składu łączy się dziś nazistowskie Endlösung ze sporami o charakterze religijnym, obyczajowym czy językowym. Nie rozróżnia się organizowanych przez państwo pogromów od zamieszek o charakterze kryminalnym. A konflikty polsko-żydowskie były wyrazem starcia dwóch całkowicie obcych sobie i nieznających się mimo sąsiedztwa grup narodowo-religijnych.

W 1926 roku Roman Dmowski powołał do życia Obóz Wielkiej Polski, organizację rozwiązaną siedem lat później. Niezależnie od tego, na ile spełniła ona w praktyce założone cele, była próbą uformowania narodu na nowych, niepartyjnych podstawach. Przy czym Dmowski przestrzegał przed importem do Polski faszyzmu i w roku 1934 to on w gruncie rzeczy doprowadził do rozłamu ruchu narodowego, nie wyrażając zgody na program faszystowski.

Ale pani Umińska-Keff wie lepiej: „Przecież stworzony przez Dmowskiego endecki program w swych założeniach wyprzedzał nawet rasistowskie ustawy norymberskie. Nie był oczywiście realizowany, ale istniał. Postulowano m.in. zakaz małżeństw polsko-żydowskich i pozbawienie Żydów praw wyborczych. Dmowski dobrze przygotował grunt pod najgorsze polskie postawy wobec późniejszej Zagłady”.

Papier wszystko zniesie, samorzutna lustratorka Dmowskiego na wszelki wypadek podpiera się jednak autorytetem swej żydowskiej matki, która „pamięta, jak przed wojną pojawiali się we Lwowie endeccy żyletkarze i cięli Żydów żyletkami, aż krew się lała. Dla niej i dla mnie Dmowski to postać obrzydła – jego nazwisko nierozerwalnie wiąże się z ideologią nacjonalizmu i antysemityzmu”.

Lała się nie tylko krew żydowska. Cytowany już tutaj Stanisław Cat-Mackiewicz wspominał, że jeden, jedyny raz widział „wspólny front młodzieży wszechpolskiej, ukraińskiej i białoruskiej. Było to podczas zajść antyżydowskich na Uniwersytecie Wileńskim”. Jego brat Józef w reportażu z Brześcia Litewskiego z maja 1937 r. opisał pogrom, jaki tam miał miejsce („nastąpiło kompletne zniszczenie żydowskiego mienia ruchomego w całym mieście”), ale szczegółowo przedstawił też jego przyczynę – zabójstwo policjanta Kędziory sztyletem rzeźnickim, do czego doszło, gdy wywiadowca się zainteresował, skąd pochodziło mięso przywiezione do żydowskiej jatki.

Józef Mackiewicz prawdę o wypadkach bielskich nazwał po imieniu jako „tragiczne współżycie dwóch ras, wymagające natychmiastowego rozwiązania problemu żydowskiego w Polsce”.

Bracia Mackiewiczowie bynajmniej nie sympatyzowali z endecją, a jednak w 1938 r. poparli bojkot sklepów żydowskich. Józef pisał wtedy: „Słuszne lub niesłuszne są metody akcji antyżydowskiej, ale odcinek jej jeden, bojkotowy, a popierający firmy chrześcijańskie, wydaje się nam celowy i zrozumiały. O wiele zaś sympatyczniejszy od metod pałkarskich i druzgotania szyb”. Stanisław natomiast, w swoim felietonowym stylu, doradzał: „My Polacy powinniśmy się starać, aby przerzucić Żydów do innych społeczeństw, a zwłaszcza do tych, które twierdzą, że Żydów lubią, jak do bolszewików, względnie do obu Ameryk”.

[srodtytul]Głuche tony uczuciowe[/srodtytul]

Doktryny Romana Dmowskiego były wytworem okresu, w którym żył on i działał. Na doktrynie tej z całą pewnością zaciążyła żydocentryczna wizja świata, której ulegał. Ale to, co było wówczas tylko reakcyjnością czy wstecznictwem, na skutek tego, że zostało zdeformowane i doprowadzone do skrajnej postaci przez nazizm, nabrało zupełnie innych wymiarów i ma dzisiaj inne konotacje.

I dlatego słusznie pisał Juliusz Mieroszewski: „Ani Piłsudskiego, ani Dmowskiego nie można przykroić do epoki atomowej. Jest rzeczą krzywdzącą dla pamięci tych dwóch wybitnych Polaków – aktualizowanie ich teorii, doktryn i wskazań, które powstały w zupełnie odmiennych warunkach i w innym, definitywnie zamkniętym okresie historycznym”.

Publicysta paryskiej „Kultury” przypuszczał np., że gdyby Dmowski przeżył wojnę, „zdałby sobie sprawę z tego, że problem ukraiński jest zupełnie czymś innym dziś niż 50 lat temu i wymaga w tym względzie reorientacji polskiej polityki”.

Mniejszości narodowe Dmowski chciał zasymilować, poza Żydami. Endecy nagminnie popełniali ten błąd, że stawiali znak równości między Żydami i innymi mniejszościami. Przy tym za swoim przywódcą widzieli w Rosji sojusznika antyniemieckiego i antyukraińskiego. Nawiasem mówiąc, wiele z przypisywanych Dmowskiemu poglądów z rzeczywistością miało tylko trochę wspólnego. Z jego opublikowanej korespondencji wynika, że ten rzekomy rusofil w listach nazywał Moskali „kacapami” i „bydłem”.

Miał za sobą Dmowski naród, szczególnie na początku niepodległości. I na jego akcjach, i całej endecji zaciążyło wówczas fatalnie zabójstwo Gabriela Narutowicza. Później nie potrafił dojść do ładu z Kościołem, nie tylko z hierarchami. To były głębsze sprawy, których dotknął – jak się zdaje – Jan Emil Skiwski, tak charakteryzując Dmowskiego: „Oto pisarz pełnej miary, a przy tym skrupulant i logik. Horyzonty swoje, raczej dalekie niż rozległe, stara się do nas przybliżyć, niby przez lornetkę zeissowską – prostotą, logiką i jasnością wykładu. Ale ten świetny pisarz i wyborny logik ma głuche tony w skali uczuciowej. Jest – wyjątkowo jak na Polaka – mało obdarzony wyobraźnią religijną. Religia to dla niego organizatorka życia na ziemi. Jej zaświaty go nie obchodzą. Godzi się na nią, ale tylko dlatego, że widzi w nich pewną – rzec by można – policję transcendentalną, wygodną dla polityka”.

Skądinąd miał coś w sobie z policjanta. Stanisław Grabski w rozmowie z Mieczysławem Pruszyńskim opublikowanej w 1935 roku w „Buncie Młodych” opowiadał jak to w 1908 r., mówiąc o przyszłej, niepodległej Polsce, Dmowski rezerwował dla siebie w niej stanowisko... naczelnika policji państwowej, „bo ten ma faktyczną władzę w państwie i utrzymuje w nim porządek. A utrzymanie dobrego porządku w Polsce będzie najważniejszą rzeczą”.

Jeżeli Piłsudski był dziedzicem Polski szlacheckiej, to Dmowski chciał zmiany Polski szlachecko-państwowej w etniczno-plemienną. Wraz z nim na polityczną arenę wkroczyło mieszczaństwo czy wręcz drobnomieszczaństwo. Taki był rodowód Dmowskiego, czy jednak jego ideologia była oryginalnym produktem warszawskiego Kamionka? Nie do końca, nie zapominajmy jednak, że polski nacjonalizm musiał dać odpór nacjonalizmowi rosyjskiemu i niemieckiemu. Jeśli więc endecję nazywano czasem polską Hakatą, to były po temu racjonalne przyczyny. I, być może, nacjonalizm polski nie był słabszy od niemieckiego, a od rosyjskiego – po rewolucji bolszewickiej – stał się mocniejszy z całą pewnością. Tylko nasze państwo okazało się słabsze od niemieckiego, tym bardziej od połączonych sił dwóch państw: III Rzeszy i Sowietów.

Katastrofa wojenna wpędziła nas w półwiecze półpaństwowości, w którym to czasie przeszliśmy straszliwy okres rządów stalinowskich zbrodniarzy. Symbolizował ten okres Bolesław Bierut, odpowiedzialny za degenerację narodu polskiego i mękę jego najlepszych synów, tych, którzy przeżyli podwójną okupację i zamordowani zostali dopiero w rzekomo wyzwolonej Polsce. Imieniem Bieruta nazywano szkoły, zakłady pracy, uniwersytet we Wrocławiu. Przeprowadzona „debierutyzacja” nie objęła przecież Cmentarza Wojskowego na Powązkach, gdzie stoi monumentalny grobowiec tego człowieka, dla którego miejsce jest tylko w jednym panteonie – narodowego zaprzaństwa. Ale to nie Bierut, lecz Dmowski jest solą w oku tej formacji, którą reprezentuje pani Bożena Umińska-Keff.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy