Dziki Zachód z pingwinami

Koniec świętego spokoju na Antarktydzie. Coraz więcej turystów chce zdobywać biegun a w powietrzu wisi konflikt o ogromne złoża ropy

Publikacja: 11.07.2009 15:00

Inauguracja komercyjnych lotów na Antarktydę. W styczniu ub.r. Airbus wylądował na pasie wykutym w l

Inauguracja komercyjnych lotów na Antarktydę. W styczniu ub.r. Airbus wylądował na pasie wykutym w lodzie na wschodnim brzegu kontynentu

Foto: afp/POOL

Red

Przejmujące zimno, wieczna noc lub nieustający dzień, powietrze ostre niczym szkło. I wszechogarniająca cisza. Skrzypienie śniegu pod stopami tylko przez pierwsze dni wydaje ci się urocze. A potem zaczyna denerwować, podobnie jak migotanie białego puchu w promieniach słońca. Z powodu oddalenia od reszty świata można sobie pomyśleć, że jest się na innej planecie. Na szczęście są płyty, Internet i książki. Gdyby nie to – można by zwariować.

Tak swoje doświadczenia z Antarktydy podsumowuje wielu polarników. A jednak kontynent położony na południowym krańcu ziemi fascynuje i przyciąga coraz większe masy ludzi: zamożnych turystów, setki badaczy oraz dziesiątki śmiałków, którzy biją zwariowane rekordy. Tylko w minionym sezonie letnim (trwającym na południowej półkuli od listopada do lutego) w wyścig do bieguna południowego wyruszyła m.in. para ojciec i syn, niewidomy były wioślarz, który wcześniej zdobył biegun północny i Everest, a także dwukrotny medalista olimpijski.

Antarktyda kusi, bo to ostatnie nieskalane obecnością człowieka miejsce na ziemi. Jednak jej dziewiczość coraz częściej jest podawana w wątpliwość. Na dodatek status prawny Antarktydy, teoretycznie jasny i niepodlegający dyskusji, komplikuje się coraz bardziej.

13 maja tego roku upłynął termin składania dokumentów w ONZ przez państwa morskie, które chciałyby poszerzyć obszar eksploatowanych przez siebie szelfów kontynentalnych. Teoretycznie Antarktyda nie należy do nikogo, a jednak co najmniej trzy państwa zgłosiły zainteresowanie jej szelfem. Wszystko przez zasoby ropy i gazu, które mogą się tam znajdować.

[srodtytul]Zakazane rewiry[/srodtytul]

Antarktyda, czyli jeden wielki rezerwat przyrody, została objęta ochroną za sprawą traktatu antarktycznego, który wszedł w życie w czerwcu 1961 roku. Głosi on, że teren od 60. stopnia szerokości południowej w dół należy do całej ludzkości. Głównym celem traktatu oprócz zapewnienia swobody badań naukowych było wyłączenie południowego kontynentu spod władzy wojskowych. Nie można tam testować broni ani technik wojskowych, chociaż wojsko i jego wyposażenie mogą być wykorzystywane, lecz jedynie w celach badawczych.

Wbrew pozorom założenia te nie są jedynie sublimacją zimnowojennych lęków. W 1938 roku szef lotnictwa III Rzeszy Hermann Göring wysłał podwładnych na teren Ziemi Królowej Maud (wschodnia Antarktyda), by go zabezpieczyli jako niemiecką posiadłość. Samoloty Luftwaffe spenetrowały wówczas dziewicze połacie kontynentu na głębokość mniej więcej 600 kilometrów, rozrzucając po drodze tysiące aluminiowych strzałek ozdobionych swastykami.

Z kolei tuż po wojnie, na przełomie 1946 i 1947 roku, na Antarktydzie wielką operację wojskową przeprowadzili Amerykanie. W sumie w akcji zwanej „Operation Highjump” wzięło udział 13 statków, a także 23 samoloty oraz ponad 4,7 tys. żołnierzy. Głównym celem operacji, obok sprawdzenia, jak w ekstremalnych warunkach dają sobie radę amerykańscy chłopcy, było znalezienie miejsc pod przyszłe bazy i – co najważniejsze – zaznaczenie obecności Stanów na tym skrawku lądu.

W tym samym czasie południowym kontynentem zainteresowali się też Argentyńczycy i Chilijczycy, którzy rozpoczęli budowę baz na wyspach położonych u jego wybrzeży.

Zaangażowanie coraz większej liczby krajów w eksplorację terenów polarnych sprawiło, że w końcu podpisano traktat antarktyczny.

Od czasu jego wejścia w życie uchwalono też wiele dodatkowych regulacji prawnych, głównie dotyczących ochrony środowiska. Najważniejszą z nich jest tzw. protokół madrycki, obowiązujący od 1998 roku. To bardzo restrykcyjny dokument, zwłaszcza w kwestii naruszania lokalnych ekosystemów. Zakazuje m.in. wznoszenia zabudowań w pobliżu kolonii pingwinów. Co ciekawe, wszystko wskazuje na to, że czerpią one wyraźne korzyści z ludzkiej obecności. Brytyjską bazę – Port Lockroy – zbudowano z dala od ptasich gniazd, ale dziś w jej pobliżu jest wielka kolonia pingwinów. Obecność człowieka odstrasza bowiem wyrzyki – drapieżne ptaszyska kradnące jaja i polujące na pingwinie pisklęta.

Inne punkty protokołu madryckiego zakazują przywożenia na obszar Antarktydy roślin oraz zwierząt z innych stron świata i gwarantują ochronę miejsc historycznych (jak wzniesiona w 1908 roku chata znanego brytyjskiego podróżnika sir Ernesta Shackletona). Uściślają też rodzaje odpadków, które mogą być wyrzucane na terenie kontynentu oraz pobliskiego oceanu.

Jednak najważniejszym aspektem tego dokumentu jest całkowity zakaz wydobywania surowców mineralnych na terenie Antarktydy oraz przylegającego do niej szelfu kontynentalnego. Chodzi tu przede wszystkim o złoża ropy i gazu ziemnego. Tamtejsze ich zasoby są trudne do oszacowania, ale niektórzy eksperci twierdzą, że mogą stanowić nawet jedną czwartą surowców, jakie pozostały jeszcze do wydobycia. Zakaz odwiertów ma obowiązywać 50 lat, czyli do 2048 roku. Jeśli sygnatariusze traktatu antarktycznego wcześniej zmienią zdanie w tej kwestii, potrzeba przynajmniej ich głosów, by ów zakaz uchylić.

Tak wygląda stan prawny Antarktydy. Teoretycznie więc obrońcy środowiska powinni spać spokojnie, bo jej los spoczywa w rękach międzynarodowego gremium, świadomego niezwykłości tego miejsca… Nic bardziej mylnego. Antarktyda to niemal Dziki Zachód XXI wieku. Niby istnieje nadzór, ale nikt nie pilnuje przestrzegania prawa. Dlatego Antarktydę rozjeżdżają skutery, samochody, samoloty. Oczywiście skala tych działań jest na razie niewielka, a kontynent ogromny, lecz liczba turystów docierających tylko na biegun południowy zwiększyła się czterokrotnie w ciągu ostatnich pięciu lat (dane te nie obejmują ostatniego sezonu 2008 – 2009) i wyniosła 164 osoby. – Ten wzrost liczby gości był dla nas niespodzianką. Nikt się tego nie spodziewał. Jest taki okres, kiedy turyści mogą do nas przychodzić (lato – przyp. red.) i przychodzą cały czas – mówi Jerry Marty z amerykańskiej National Science Foundation zarządzającej stacją badawczą na biegunie.

Obecnie dwie firmy: rosyjska Antarctic Logistics Centre International i amerykańska Antarctic Logistics and Expeditions, umożliwiają dotarcie na biegun zwykłym zjadaczom chleba. Oferują różne pakiety usług. Na przykład przelot na Antarktydę i przebycie na nartach ostatniego stopnia szerokości geograficznej (ok. 111 km) lub po prostu zawiezienie na biegun samolotem. Takie wycieczki nie są tanie, pierwsza kosztowała ostatnio 46,5 tys. dolarów, druga – 37 tys dolarów. – Czerpiemy korzyści z faktu, że coraz więcej ludzi na świecie podróżuje, co zwiększa zainteresowanie niezwykłymi celami wypraw – mówi David Rootes z Antarctic Logistics and Expeditions.

Według niego wyprawy polarne przyciągają różne osoby, ale jedno je łączy – są coraz gorzej przygotowane pod względem kondycyjnym. Często nie mają też pojęcia, jakich warunków mogą się spodziewać na biegunie, nie wiedzą, że nawet latem temperatura wynosi tam -50 stopni.

[srodtytul]Gorączka ropy[/srodtytul]

Jednak zdobywcy bieguna stanowią zaledwie ułamek wszystkich turystów odwiedzających latem Antarktydę. Istnieje cała masa operatorów oferujących antarktyczne wycieczki wspinaczkowe, odwiedziny w stacjach badawczych czy po prostu rejsy w pobliże kontynentu (75 proc. z nich ma w programie odwiedziny jakiejś placówki naukowej). Najczęściej statki zawijają do Port Lockroy, gdzie znajduje się nawet lokalna poczta.

W zeszłym sezonie w takich rejsach wzięło udział 46 tysięcy podróżnych. Niestety, nie informuje się ich, że większość wycieczkowców nie została przygotowana na zderzenie z górą lodową, a zaledwie 10 procent dna oceanu okalającego południowy kontynent jest dobrze zmapowane. Nic zatem dziwnego, że każdego roku co najmniej kilka statków wpada na skały lub osiada na mieliźnie. W minionym sezonie były to dwie jednostki: MV „Ocean Nova” i „Ushuaia”. Ich pasażerów oraz załogi ewakuowano. Jednak kilka miesięcy temu dowództwo marynarki chilijskiej oraz argentyńskiej obwieściło, że nie zamierza już nikogo ratować, a pasażerów pechowych statków pozostawi samym sobie. – Jak do tej pory nikt nie zginął, ale to tylko kwestia czasu. Przybywające w okolice Antarktydy statki robią się coraz większe i to nas ogromnie martwi – mówi Jan Huber z sekretariatu biura traktatu antarktycznego w Buenos Aires. Nieoficjalnie mówi się, że Argentyńczyków i Chilijczyków potwornie rozeźliło pojawienie się na antarktycznych wodach wycieczkowca „Golden Princess” mogącego zabrać na pokład blisko 4 tys. osób. Akcja ratunkowa z udziałem takiego giganta kosztowałaby masę pieniędzy.

Jest jeszcze jeden aspekt, który łączy Antarktydę z Dzikim Zachodem. Gorączka, ale nie złota, lecz ropy. W maju upłynął termin przedstawiania nowych roszczeń terytorialnych w specjalnej delegaturze ONZ zajmującej się szelfami kontynentalnymi. Prawo morskie mówi bowiem, że kraj ma prawo do użytkowania szelfu kontynentalnego ponad przysługujące mu normalnie 200 mil morskich (370 km), jeśli szelf rozciąga się poza ten obszar. W związku z tym kraje roszczące sobie prawo (nielegalnie w świetle traktatu antarktycznego) do części Antarktydy oraz jej szelfu złożyły stosowne papiery i tym samym chcą zagwarantować sobie prawo do użytkowania tych obszarów. A co za tym idzie, wydobywania znajdujących się tam surowców. Sprytne, nieprawdaż? „Zasadniczo to zabezpieczenie na przyszłość. Jeśli traktat antarktyczny zostanie obalony, będziemy mieli zabezpieczone roszczenia do tych terenów” – stwierdził w 2007 roku brytyjski Foreign Office.

Na razie dokumenty do ONZ wysłały Australia, Wielka Brytania, Argentyna i Chile. Nowa Zelandia zastrzegła sobie prawo uczynienia tego w przyszłości. Teraz zasadność tych wniosków będzie rozpatrywana przez międzynarodowe gremium prawników. Ich spory mogą się ciągnąć latami. Politycy są jednak optymistami. – Nie sądzę, żeby traktat antarktyczny był zagrożony. Przetrwał zimną wojnę, przetrwa i to – stwierdził jakiś czas temu premier Norwegii Jens Stoltenberg.

Ale czy na pewno? Ostatnie wydarzenia, a zwłaszcza międzynarodowa kłótnia o potencjalne skarby Arktyki, pokazują, że rewolwery kowbojów walczących o Antarktydę znajdą się w ruchu znacznie wcześniej, niż zakłada protokół madrycki. Na razie wszystkie strony potencjalnego konfliktu trzymają broń w kaburze, twierdząc, że szanują międzynarodowe ustalenia. Ale wystarczy jeden strzał, by na wybrzeżu południowego kontynentu wyrosły platformy wiertnicze oraz pięciogwiazdkowe hotele z opcją all inclusive.

Przejmujące zimno, wieczna noc lub nieustający dzień, powietrze ostre niczym szkło. I wszechogarniająca cisza. Skrzypienie śniegu pod stopami tylko przez pierwsze dni wydaje ci się urocze. A potem zaczyna denerwować, podobnie jak migotanie białego puchu w promieniach słońca. Z powodu oddalenia od reszty świata można sobie pomyśleć, że jest się na innej planecie. Na szczęście są płyty, Internet i książki. Gdyby nie to – można by zwariować.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy