Piękna i Porsche

Za przejęciem znacznego pakietu w największym europejskim koncernie motoryzacyjnym wcale nie stoi fundusz Qatar Investment Authority, choć to on wykłada pieniądze. Pomysł należy do drugiej żony emira Kataru

Publikacja: 01.08.2009 01:28

Carla Bruni i Mozah bin Nasser al-Missned, w głębi Nicolas Sarkozy i emir Kataru Hamad bin Khalif al

Carla Bruni i Mozah bin Nasser al-Missned, w głębi Nicolas Sarkozy i emir Kataru Hamad bin Khalif al-Thani w Pałacu Elizejskim 22 czerwca b.r.

Foto: AP

Piękna Mozah bin Nasser al Missned to matka siedmiorga z 27 dzieci emira, jedyna z trzech żon, która pokazuje się publicznie i według „Forbesa” należy do 100 najbardziej wpływowych kobiet na świecie.

Nie ukrywa, że od dawna szukała okazji do kupna europejskiej firmy motoryzacyjnej. Na co dzień wcale nie jeździ porsche, tylko prowadzi zwykłego sportowego mercedesa. – Ale zawsze podobały mi się porsche – powiedziała w wywiadzie dla niemieckiego „Focusa”. Wymyśliła więc, że kupno udziałów to najprostszy, bo raptem za kilka miliardów euro, sposób ściągnięcia nowoczesnych technologii do jej ulubionego katarskiego projektu – Miasteczka Nauki. Jest bowiem również katarskim ministrem oświaty. Volkswagen i Porsche nie mają nic przeciwko temu. Cayenne z napędem na cztery koła nadaje się nawet do jazdy po pustyni, a wybór to najlepsza reklama.

Katar jeszcze 70 lat temu był wioską poławiaczy pereł, którzy gwałtownie zbiednieli, gdy Japończycy zaczęli je przemysłowo hodować. Dzisiaj byłby mało znaczącym punktem na mapie, gdyby nie okazało się, że pod ziemią ma jedną piątą światowych rezerw gazu ziemnego. Teraz katarski PKB podwaja się co każde pięć lat tak dzięki eksploatacji nowych złóż, jak i inwestycjom zagranicznym. Roczny dochód na głowę Katarczyka to 101 tys. dolarów.

I nie zmieni tego kryzys finansowy. – Nie zamierzamy wygaszać naszego programu inwestycyjnego z powodu kryzysu – powiedział podczas niedawnej wizyty w Atenach emir Kataru Hamad bin Khalifa al Thani. Przygotowujemy budżet na przyszły rok, który będzie mówił sam za siebie – dodał.

[srodtytul]Emirowie na zakupach[/srodtytul]

W ostatnią środę minister skarbu Aleksander Grad ujawnił związkowcom, że tak naprawdę stocznie kupują nie sami Katarczycy, ale inwestorzy z czterech krajów Bliskiego Wschodu: Kataru, Kuwejtu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Bahrajnu. Umowa opiewająca na 115 mld dol. jest wspierana przez Qatar Islamic Bank, który jest właścicielem 26-procentowego pakietu akcji funduszu inwestycyjnego QInvest. Ten zestaw może się wydawać egzotyczny, ale to nie pierwsza taka inwestycja. – Katar nie będzie finansował zagranicznych projektów wyłącznie ze swoich pieniędzy – mówił podczas tegorocznego Forum Ekonomicznego w Davos Philippe Thorpe, prezes katarskiej Kontroli Nadzoru Finansowego. Na Bliskim Wschodzie dzisiaj funkcjonują dziesiątki funduszy inwestycyjnych czerpiących środki z eksportu ropy i gazu. Niespełna półtora roku temu Abu Zabi i Katar założyły wspólny fundusz z kapitałem w wysokości 2 mld dol. Wyłożyły je państwowy International Petroleum Investment Co. (IPIC) z Abu Zabi i Qatar Investment Authority (QIA). Chcą finansować inwestycje we wszystkich sektorach, od ropy i gazu po nieruchomości, turystykę, służbę zdrowia czy transport lotniczy. Te 2 mld dolarów to początek. QIA dysponuje środkami w wysokości 60 mld dolarów, IPIC ma pięciokrotnie więcej pieniędzy.

Podobne projekty Katarczycy mają do spółki z Omanem, Bahrajnem i Dubajem. Ich pieniądze ratowały w ubiegłym roku Citigroup: fundusz ADIA z Abu Zabi ma 4,9 proc. udziałów kupionych za 7,5 mld dol., Emiratczyków do wejścia w Citi namówił saudyjski książę al Waleed bin Talal. Książę ratował już Citi przed bankructwem na początku lat 90. Kupił wtedy 5-procentowy pakiet akcji. Decyzję, jak zwykle przed wydaniem dużych pieniędzy, podjął po kilkudniowym namyśle na pustyni. Oprócz tego książę ma duże pakiety akcji w tak różnych spółkach, jak News Corp., Procter & Gamble Co., Hewlett-Packard, PepsiCo Inc., Time Warner Inc. i Walt Disney Co. Fundusze z Kuwejtu i Abu Zabi mają razem ponad 15 proc. Daimlera AG, producenta mercedesów.

[wyimek]Stosunek świata zachodniego do arabskich pieniędzy zmienił się dopiero z początkiem kryzysu, kiedy okazało się, że innych funduszy na ratowanie niektórych wielkich firm po prostu nie ma[/wyimek]

Katar i Saudyjczycy z Olayanu podczas tego kryzysu ratowali szwajcarski Credit Suisse, gdzie za 8,7 mld dol. przejęły 8,7 proc. akcji, a do spółki z Abu Zabi wsparli brytyjski Barclays Bank, w który wpompowali prawie 10 miliardów funtów. I zapewne uratują znacznie więcej firm na świecie, bo dzisiaj w skarbcach bliskowschodnich szejków leży ponad 4 biliony dolarów. Ulubiony kierunek petrodolarów to dzisiaj Chiny, USA i Europa Zachodnia, ale coraz więcej misji rozpoznawczych pojawia się w naszym regionie.

[srodtytul]Gdzie Putin nie może[/srodtytul]

Pieniądze z Bliskiego Wschodu jeszcze dwa lata temu budziły na świecie podejrzliwość. Amerykanie uważali, że zasady działania arabskich instytucji finansowych są zbyt mało przejrzyste. Nie zgodzili się, kiedy firma Dubai Ports World chciała przejąć P&O – brytyjską firmę, która była operatorem sześciu portów na wschodnim wybrzeżu USA. Emiratczykom udało się dopiero wtedy, kiedy zgodzili się na pozostawienie zarządzania w gestii Amerykanów. Waszyngton długo uważał też, że nie można porównywać przejęcia przez amerykański koncern GE saudyjskiej fabryki chemicznej do przejęcia przez Saudyjczyków działu produkcji silników samolotowych tego samego GE.

Po długich targach ostatecznie dubajska giełda połknęła 28 proc. londyńskiej LSE i 20 procent nowojorskiej Nasdaq. Kolejne 20 proc. giełdy londyńskiej należy do Qatar Investment Authority (podobnie jak i 10 procent szwedzkiej OMX). A zatem połowa giełdy w Londynie należy dzisiaj do Arabów!

Brytyjscy właściciele trzeciej co do wielkości sieci detalicznej Sainsbury PLC obawiali się, że wejście arabskich pieniędzy do ich firmy drastycznie zmieni kulturę korporacyjną. Katarczycy ostatecznie kupili 24 proc. Sainsbury za pomocą swojego funduszu Delta Two i nic się nie stało. Rok później Brytyjczycy sami zachęcali Katar, aby zwiększył swój pakiet, ale spotkali się z odmową.

Na dobre stosunek świata do arabskich pieniędzy zmienił się dopiero z początkiem obecnego kryzysu, kiedy okazało się, że za państwowe środki nie da się wszystkiego uratować, a innych funduszy po prostu nie ma.

Kiedy w maju 2009 roku Qatargas (ten sam, który ma dostarczać gaz do Polski) otwierał terminal Sout Hook w Walii, w przecięciu wstęgi uczestniczyła królowa Elżbieta II i kilku innych członków rodziny panującej. Ze strony Kataru emir Hamad. Terminal jest własnością Qatar Petroleum (67,5 proc.), amerykańskiego ExxonMobil (24,15 proc.) i francuskiego Totala (8,35 proc.) Pełny rozruch jest planowany na koniec tego roku.

Prezydent Francji Nicolas Sarkozy razem z Carlą Bruni przyjmowali katarskich monarchów w Pałacu Elizejskim, sesja dla fotografów trwała wyjątkowo długo. Francuzi cieszyli się z nowych inwestycji w przemyśle obronnym (Lagardere, EADS, Airbus). – Nie widzę powodu, dla którego Katarczycy nie mogliby kupić 10 procent EADS. Airbus miałby wtedy solidne wsparcie finansowe – powiedziała Christine Lagarde, minister gospodarki Francji. Podobnego traktowania nie mogli się doprosić Rosjanie, którzy chcieli przejąć 10-procentowy pakiet EADS.

Diana Farrell, dyrektor McKinsey & Co. Global Institute wyliczyła, że tylko w roku 2008 Arabowie zainwestowali na świecie 130 – 150 mld dolarów. Jej zdaniem oprócz tradycyjnych kierunków inwestycji będą poszukiwać nowych lokalizacji w Europie. Polskie stocznie mogą okazać się pierwszym krokiem w naszym regionie.

[srodtytul]Najpierw spokój, potem pieniądze[/srodtytul]

Arabskie pieniądze są bardzo płochliwe. Katarczycy zawiesili rozmowy z Bułgarami o budowie terminalu gazu skroplonego po tym, jak Komisja Europejska przyznała, że ma problemy z korupcją w tym kraju. Nie doszło do żadnej katarskiej inwestycji w Malezji w roku, kiedy odwiedził ją szejk Hamad, ponieważ były tarcia w rządzie. Szejk nie chciał wtedy nawet słyszeć o udziale w jakimkolwiek forum biznesowym organizowanym podczas jego wizyty. Dopiero po kilku miesiącach Katarczycy stworzyli w Malezji własny fundusz inwestycyjny wyposażony w miliard dolarów. Taki sam fundusz mają w Finlandii.

Wiadomo również, że sam entuzjazm drugiej żony szejka nie wystarczyłby do zainwestowania w Porsche 5 mld euro. Warunkiem postawionym rodzinom Piechów i Porsche kontrolującym Porsche i Volkswagena była dymisja prezesa Wiedemana Wiedekinga, jednego z najlepszych motoryzacyjnych menedżerów na świecie, mimo że zwiększył fortunę rodzin o kilka miliardów euro.

Nie jest więc wykluczone, że list Komitetu Obrony Stoczni rzeczywiście mógł wstrzymać ostateczną decyzję arabskiego konsorcjum dotyczącą kupna stoczni w Polsce. Emir stawia twardo: tam, gdzie są nasze pieniądze, musi być spokój.

Emir Hamad bin Khalifa al Thaniest jest władcą tak samo światłym, jak i bezwzględnym. W zamachu stanu odebrał władzę własnemu ojcu, wykorzystując, że panujący emir pojechał na wakacje do Szwajcarii. Plotki mówią, że nawet wtrącił do więzienia teścia. Nie toleruje, kiedy nawet najbliższa rodzina wykorzystuje władzę i dostęp do państwowych pieniędzy dla własnych korzyści.

Przekonał się o tym niedawno jego kuzyn, szejk Saud al Thani, kiedy notorycznie przepłacał przy zakupach dzieł sztuki do Muzeum Sztuk Pięknych w Dausze, stolicy Kataru. Jako członkowi rodziny panującej w więzieniu przysługują mu przywileje – w celi ma łóżko, a nie matę rzuconą na podłogę. Stacja telewizyjna al Dżazira ma prawo do nadawania bez żadnej cenzury informacji z całego regionu, ale nie z Kataru. Dlaczego? – Bo to nudny kraj, nic tu się nie dzieje – odpowiadają jej reporterzy.

Emir jest wychowankiem Akademii Wojskowej w Sandhurst w Wielkiej Brytanii. Po powrocie do kraju w randze brytyjskiego pułkownika został dowódcą malutkiej armii. Potem ministrem obrony, Najwyższej Rady Planowania – głównej instytucji decydującej o polityce Kataru i jednocześnie instytucji nadzorującej strategiczny przemysł naftowo-gazowy. Wszystko jednak, co robił, skrupulatnie kontrolował ojciec wyznaczający granice reform. Nikt nie miał wątpliwości, że szejk Hamad jest jedynym rozsądnym kandydatem na przyszłego emira. Tyle że był również bardzo niecierpliwy, a dodatkowo nie akceptował wizji politycznej ojca, który wszedł w zażyłość z Irańczykami i Irakijczykami. Nie odpowiadała mu również polityka gospodarcza ojca, którą uważał za zbyt konserwatywną.

W zamachu stanu, jakiego dokonał, Katarczycy nie widzieli nic niezwykłego, bo jego ojciec zdobył władzę, usuwając z tronu swojego wuja w 1972 roku, w rok po odzyskaniu niepodległości od Wielkiej Brytanii. – Nie jestem szczęśliwy z powodu tego, co się wydarzyło, ale tak musiało się stać i tylko ja mogłem to zrobić – tłumaczył się potem.

Stary emir nie zamierzał się poddać i ze Szwajcarii słał listy do władców Bliskiego Wschodu. Szybko skapitulował, kiedy z Waszyngtonu przysłano list z gratulacjami i już nikt nie miał wątpliwości, kto rządzi Katarem. Szejk Hamad przy każdej okazji podkreślał, że były władca nadal pozostaje ukochanym ojcem wszystkich Katarczyków, tyle że to on będzie rządził krajem. Na początku nie wszyscy go popierali. Rok po odsunięciu ojca od władzy przeżył zamach na życie. Wtedy także próbował odzyskać choć część majątku, który zagarnął jego ojciec. Sprawa nawet znalazła się w sądzie, ostatecznie były emir zgodził się na ugodę, ale nie wiadomo, na jakich warunkach.

[srodtytul]Jak Szwecja, ale bez podatków[/srodtytul]

Amłody emir zabrał się do roboty. Katar zmienił się w jeden z najbardziej postępowych krajów w regionie Zatoki Perskiej. Katarczycy, którzy stanowią 40 proc. ludności kraju, mają zagwarantowaną darmową opiekę lekarską, oświatę, mieszkanie, dodatek socjalny, pokrycie kosztów ślubu, nie mówiąc o nieoprocentowanych kredytach hipotecznych i pożyczkach na zakup mebli do nowych domów. – To coś w rodzaju lepszej Szwecji, w której nie ma też podatków – tłumaczył w wywiadzie dla CNN emir Hamad.

Za pieniądze z eksportu ropy modernizował gospodarkę. Równocześnie ostro wziął się do reform społecznych i Katar był w roku 1997 drugim krajem po Iranie, w którym kobiety uzyskały prawo głosu, weszły nawet do rządu, obejmując ministerskie teki. Prawo głosu i uczestniczenia w życiu politycznym gwarantuje im przyjęta w 2005 roku konstytucja.

Kobiety mogą prowadzić auta i nie mają obowiązku noszenia hidżabów i burek, jak jest to w sąsiedniej Arabii Saudyjskiej. W międzynarodowych sieciach hotelowych – tak jak w Dubaju – można napić się alkoholu. Rok temu w obecności Mozah otwarto pierwszy kościół katolicki. Katar ma również ambicje uczestniczenia w polityce międzynarodowej. Szejk Hamad mediował pomiędzy chrześcijanami, sunnitami i szyitami w Libanie, gdzie po półtorarocznym paraliżu politycznym pomógł doprowadzić do wyboru prezydenta. Wynegocjował pokój w Jemenie, a przy tym wszystkim nie miał problemu z utrzymaniem dobrych stosunków z USA, Francją i Wielką Brytanią z jednej strony, jednocześnie deklarując się jako przyjaciel Irańczyków, Syryjczyków. Nieoficjalnie służy jako pośrednik w negocjacjach między Wschodem i Zachodem.

Nie zawsze jednak był uczciwy wobec ludzi, których nazywa przyjaciółmi. Kiedy w 2003 roku Katar zorganizował konferencję islamską, której celem było powstrzymanie inwazji amerykańskiej na Irak, doskonale wiedział, że w pobliskiej bazie USA pełną parą szły przygotowania do ataku. Kiedy czytano komunikat końcowy, słychać było samoloty wojskowe przelatujące nad centrum konferencyjnym. A przy tym obecność amerykańskich baz nie przeszkadza emirowi w udzielaniu gościny terrorystom bin Ladena.

Katar nie wzdraga się przed przyjmowaniem oficjalnych delegacji izraelskich, zresztą regularnie sprzedaje Izraelczykom gaz. To nie przeszkadza, że przy każdej możliwej okazji atakuje rząd w Tel Awiwie za akty przemocy wobec Palestyńczyków. A do jego przyjaciół należą Fidel Castro i wenezuelski dyktator Hugo Chavez.

Tak naprawdę za liberalizacją życia w Katarze stoi Mozah. To dzięki niej kobiety weszły do rządu. Ona sama oprócz ministerskiej teki ma jeszcze kilkanaście doktoratów honoris causa największych uniwersytetów amerykańskich i brytyjskich. Jest również szefową Qatar Foundation (QF) kontrolującej Fundację na rzecz Oświaty, Nauki i Rozwoju. Jej ulubiony projekt „Miasto nauki” ma nowoczesną klinikę i uczelnię medyczną zbudowaną wspólnie z nowojorskim Weill Medical College. Znajduje się tam również Politechnika, do której chce teraz ściągnąć jako wykładowców inżynierów z Porsche. Bez ograniczeń studiują tam Izraelczycy, a naboru dokonuje nowojorski Cornell University. W ceremonii otwarcia Politechniki żona emira uczestniczyła ubrana, jak rzadko jej się to zdarza, w czarną burkę i hidżab. Tyle że nie odmówiła sobie założenia naszyjnika z drogich kamieni. Przy okazji nie omieszkała dodać: – W Katarze kobiety stanowią 60 procent absolwentów wyższych uczelni i 40 procent siły roboczej.

[srodtytul]Flagi z przeceny[/srodtytul]

Na razie Katar stał się nową mekką ekspatów – Brytyjczyków, Amerykanów, Australijczyków, którzy stracili pracę w Dubaju. W Dausze życie towarzyskie nie jest tak ożywione, jak w tym najbardziej liberalnym emiracie, jednak nie widać kryzysu, który brutalnie zakończył sen o życiu na kredyt wielu młodych finansistów. Pensje są tu niższe (można liczyć na 150 tys. dolarów rocznie), ale i tak po nadmorskim bulwarze suną najdroższe limuzyny świata. Czasami rolls-royce’y stają zderzak w zderzak. Piękny widok.

W tym samym czasie z miasta blaszanymi autobusami wyjeżdżają Hindusi i Pakistańczycy, to oni budują kolejne wieżowce. Nie ma tutaj kryzysu na rynku nieruchomości, ceny nadal idą w górę. Zagraniczne delegacje szukające pieniędzy wędrują od firmy do firmy. Katar nie jest w stanie rozwijać się wyłącznie z eksportu ropy i gazu, dlatego nadal szuka inwestycji na świecie.

Kiedy Polska podpisała z Katarem kontrakt na 20-letnie dostawy gazu skroplonego, portal Frendship Pins zaczął reklamować sprzedaż znaczków ze skrzyżowanymi flagami Kataru i Polski. Ale chyba źle wróży przyszłości katarskich inwestycji w Polsce fakt, że Friendship Pins właśnie zaczął je wyprzedawać po cenie obniżonej o 70 procent.

Tylko dlaczego w takim razie Qatar Airways, jedna z najlepszych linii lotniczych na świecie, planuje wkrótce otworzyć połączenie Dauha – Warszawa? Nie po to, aby kupić Polskie Linie lotnicze LOT, dla których minister skarbu rozpaczliwie szuka inwestora. Bo QA zamierza rozwijać się bez takich zakupów. Więc jedyny rozsądny powód to szukanie pasażerów, których można przewieźć dalej, na wschód i południe.

Piękna Mozah bin Nasser al Missned to matka siedmiorga z 27 dzieci emira, jedyna z trzech żon, która pokazuje się publicznie i według „Forbesa” należy do 100 najbardziej wpływowych kobiet na świecie.

Nie ukrywa, że od dawna szukała okazji do kupna europejskiej firmy motoryzacyjnej. Na co dzień wcale nie jeździ porsche, tylko prowadzi zwykłego sportowego mercedesa. – Ale zawsze podobały mi się porsche – powiedziała w wywiadzie dla niemieckiego „Focusa”. Wymyśliła więc, że kupno udziałów to najprostszy, bo raptem za kilka miliardów euro, sposób ściągnięcia nowoczesnych technologii do jej ulubionego katarskiego projektu – Miasteczka Nauki. Jest bowiem również katarskim ministrem oświaty. Volkswagen i Porsche nie mają nic przeciwko temu. Cayenne z napędem na cztery koła nadaje się nawet do jazdy po pustyni, a wybór to najlepsza reklama.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy