Jak się słuchają

Troska o bezpieczeństwo obywateli i państwa przybrała formy monstrualnej groteski tworzonej przy naszej zgodzie na oddanie państwu indywidualnych wolności

Publikacja: 24.10.2009 15:00

Jak się słuchają

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

„Nauczmy się żyć z podsłuchami, bo podsłuchy to dzisiaj norma” – mówi lider PSL, wicepremier polskiego rządu Waldemar Pawlak przy okazji ujawnienia podsłuchów dziennikarzy, dodając, że ceni sobie „pewność, że dla mojego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa państwa jestem na stałym monitoringu”. Wiem, wiem, gdyby te słowa wypowiedział Jarosław Kaczyński, otworzyłoby się niebo, a gromom i błyskawicom nie byłoby końca. Tymczasem słowa Pawlaka wypowiedziane z charakterystycznym dla premiera obliczem powleczonym jakby cienką warstwą botoksu, lekko tylko zmąconym nieuchwytnym błyskiem w oku, prawie nikogo nie zainteresowały.

Nie zainteresowały, bo Pawlak powiedział prawdę oraz trafnie zdiagnozował nastroje społeczne. Mając do wyboru bezpieczeństwo i wolność większość Polaków, nie zastanawiając się, wybiera bezpieczeństwo. Chyba że oczywiście rządzą albo podsłuchy zakładają Kaczyńscy – wtedy większość Polaków wybiera wolność, ale to zupełnie oddzielna sprawa.

Na miejscu podsłuchanych kolegów dziennikarzy nie liczyłbym na zbytnie współczucie opinii publicznej i to nie tylko dlatego, że podsłuchiwały służby podległe politycznie premierowi Tuskowi, który dziś każdą katastrofę potrafi zamienić w triumf. Żyjemy w kulturze politycznej, w której kontrola państwa i innych instytucji nad prywatnym życiem obywateli nie tylko spotyka się z akceptacją społeczną, ale też staje się wręcz wymogiem wysuwanym wobec wszelkiej maści władzy – od rządu państwa do administracji osiedlowej.

My naprawdę chcemy być podsłuchiwani, obserwowani przez ukryte kamery, godzimy się na pobieranie odcisków palców i podajemy różnym podejrzanym typom swoje dane osobowe. Chcemy z dwóch powodów: po pierwsze – tłumaczymy sobie – lepiej dmuchać na zimne, niech już mnie sobie podsłuchają, niech popatrzą na mnie, jak wyprowadzam psa na osiedlu, a nawet sikam pod krzakiem; jeśli to ma uchronić mnie przed bandytą, a państwo przed korupcją/ atakiem terrorystycznym/ powrotem Kaczyńskich do władzy, to niech tak będzie. Drugi powód jest taki, że dzięki postępom technologii większość urządzeń służących do obserwacji i kontroli ludzi jest nieinwazyjna. Nie widzimy, nie słyszymy, nie czujemy – nic nie zakłóca nam świętego spokoju, który jest przecież podstawową aspiracją każdego normalnego człowieka.

Ten społeczny konformizm postępuje w tempie tak zastraszającym, że to, co jeszcze kilka lat temu wydawało się groteskowym pomysłem z Orwella, dziś staje się realistyczną propozycją, a jutro będzie w powszechnym użyciu. Kilka dni temu światowe media obiegła informacja o testowaniu w Wielkiej Brytanii nowego systemu kontroli pasażerów na lotniskach. W Manchesterze zainstalowano urządzenie prześwietlające ciało, dzięki któremu pasażer, przechodząc przez bramkę, może uniknąć takich niedogodności, jak zdejmowanie butów czy wyciąganie paska ze szlufek, za to kontroler ogląda sobie czarno-biały obraz pasażera w pełnej krasie, włącznie z takimi drobiazgami, jak implanty silikonowe w piersiach kobiet, kolczyki i inne metalowe ozdoby w najbardziej intymnych miejscach oraz oczywiście genitalia.

W Manchesterze dopiero wypróbowują przydatność nowych urządzeń, w Los Angeles, Nowym Jorku i na kilku innych lotniskach amerykańskich tego typu skanery już działają. Na pomysł, by nieznajomy facet oglądał pod rentgenem czyjeś genitalia w celu określenia jego zdolności przekroczenia granicy USA, nie wpadł nawet Orwell, o Stanisławie Barei nie wspominając, jednak takie właśnie rozwiązanie wchodzi obecnie w życie w kraju naszego największego sojusznika. Wkrótce wszyscy zainteresowani mężczyźni w Polsce będą zadawać sobie dramatyczne pytanie: czy dla uzyskania amerykańskiej wizy warto pokazywać im jaja?

Uzasadniona troska o bezpieczeństwo obywateli i państwa przybrała dziś formy monstrualnej groteski. W Wielkiej Brytanii – kraju słusznie nazywanym kiedyś ojczyzną swobód obywatelskich i tolerancji wobec jednostki – funkcjonuje ponad 14 milionów kamer przemysłowych, które obserwują ludzi non stop. Nawiasem mówiąc, państwo nie odwzajemnia się obywatelom – ostatnio w coraz większej liczbie stref w miastach zaczyna obowiązywać zakaz fotografowania, a brytyjskie media pełne są anegdotycznych relacji z zatrzymań turystów za fotografowanie Londynu. Absurdy znane nam z komunizmu wracają do nas po latach przenoszone od wolnych społeczeństw i traktowane jako uzasadniona reakcja na rzekome zagrożenia dla tychże wolnych społeczeństw.

Najbardziej zaskakujące w tym wszystkim jest to, że system ciągłego nadzoru, w jakim żyjemy, nie jest wynikiem żadnego spisku władz ani rezultatem zbyt gorliwego wprowadzania w życie przepisów mających chronić nas przed zagrożeniami. Jak trafnie wyczuwa to premier Pawlak, jest raczej odpowiedzią władz na zapotrzebowanie społeczne równie silne w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce czy w innych krajach zachodnich demokracji. Przeciętny Polak nie marzy o niczym innym, jak o mieszkaniu na zamkniętym osiedlu, i nie widzi nic niestosownego w tłumaczeniu się osiedlowej ochronie z każdego swojego kroku oraz narażaniu swoich gości na upokarzające rozmowy z ochroniarzami. Obowiązuje zasada: nie musisz się bać, jeśli nie masz nic do ukrycia. Nie zdajemy sobie przy tym sprawy, że stopniowo tracimy wszystko, co do tego ukrycia mogłoby się nadać.

Nie zastanawiamy się, na ile instalowanie nowych kamer narusza nasze prawa obywatelskie. Nie widzimy nic niestosownego ani zagrażającego naszej wolności w tym, że otacza nas coraz szczelniejszy system nadzoru, w którym każda nasza transakcja jest zarejestrowana, każdy krok widoczny, każde stuknięcie w klawisz komputera zapamiętane i składowane na potrzeby nie wiadomo kogo i nie wiadomo gdzie. Podsłuchiwanie dziennikarzy? To przecież naturalne i w pełni zrozumiałe rozciągnięcie systemu nadzoru na osoby, które mogą wszystkim szkodzić, bo mają wpływ na życie publiczne. Jak trafnie zauważa premier Pawlak, dziwić należałoby się dopiero wtedy, jeśli nie byliby podsłuchiwani.

Warto zrozumieć, że w aferach podsłuchowych czy powolnym kurczeniu się stref niedostępnych dla państwa i innych funkcjonariuszy służb nadzoru nie chodzi o wysokiej klasy kamery, wybitnych albo śmiesznych agentów ani o nowoczesne systemy komputerowe. Chodzi o naszą zgodę na oddanie państwu indywidualnych wolności, które jeszcze kilkanaście lat temu wydawały się niezbywalne. Chodzi o zgodę na ingerowanie przez władze różnego stopnia i różnej wiarygodności w sfery naszej prywatności i w ogóle powolne zanikanie sfery życia prywatnego człowieka. Najbardziej jest to chyba widoczne w zgodzie na to, by nasze dzieci chroniła władza zamiast rodziców. Kiedyś o dzieci bawiące się na podwórku dbała matka, która co chwila wystawiała głowę przez okno, patrząc, czy synowi albo córce nie dzieje się krzywda.

Dziś nie ma podwórek, grupki nastolatków stojące choćby nie wiem jak niewinnie w miejscu publicznym stanowią zagrożenie, a odpowiedzią na brak dyscypliny młodzieży są akcje prowadzone przez odpowiednie organizacje i policję. To władze mają dziś zapewnić obywatelom święty spokój i oddalić od nich jakiekolwiek zagrożenia, bo przecież o to w gruncie rzeczy chodzi.

Nie chcę w żaden sposób pomniejszać wagi służb specjalnych i uzasadnionej potrzeby kontrolowania ważnych dla państwa procesów, zwłaszcza w takim kraju jak Polska, gdzie, gdyby nie podsłuch czy ukryta kamera, wiele afer nigdy nie ujrzałoby światła dziennego. Jednak wygląda na to, że w ciągu ostatnich lat przy okazji adaptacji światowych trendów społecznych, walki z globalnym terroryzmem i z rodzimą korupcją sami siebie uznaliśmy za winnych, dopóki kamera przemysłowa, komputer albo ochroniarz nie dowiodą naszej niewinności. Zgoda na nadzór ze strony różnego rodzaju władz zwierzchnich, a czasem aktywna w sprawowaniu tego nadzoru współpraca, to wyraz ograniczenia naszych aspiracji względem samych siebie jako społeczeństwa. Tylko czy my w ogóle chcemy być społeczeństwem?

„Nauczmy się żyć z podsłuchami, bo podsłuchy to dzisiaj norma” – mówi lider PSL, wicepremier polskiego rządu Waldemar Pawlak przy okazji ujawnienia podsłuchów dziennikarzy, dodając, że ceni sobie „pewność, że dla mojego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa państwa jestem na stałym monitoringu”. Wiem, wiem, gdyby te słowa wypowiedział Jarosław Kaczyński, otworzyłoby się niebo, a gromom i błyskawicom nie byłoby końca. Tymczasem słowa Pawlaka wypowiedziane z charakterystycznym dla premiera obliczem powleczonym jakby cienką warstwą botoksu, lekko tylko zmąconym nieuchwytnym błyskiem w oku, prawie nikogo nie zainteresowały.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska