„Nauczmy się żyć z podsłuchami, bo podsłuchy to dzisiaj norma” – mówi lider PSL, wicepremier polskiego rządu Waldemar Pawlak przy okazji ujawnienia podsłuchów dziennikarzy, dodając, że ceni sobie „pewność, że dla mojego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa państwa jestem na stałym monitoringu”. Wiem, wiem, gdyby te słowa wypowiedział Jarosław Kaczyński, otworzyłoby się niebo, a gromom i błyskawicom nie byłoby końca. Tymczasem słowa Pawlaka wypowiedziane z charakterystycznym dla premiera obliczem powleczonym jakby cienką warstwą botoksu, lekko tylko zmąconym nieuchwytnym błyskiem w oku, prawie nikogo nie zainteresowały.
Nie zainteresowały, bo Pawlak powiedział prawdę oraz trafnie zdiagnozował nastroje społeczne. Mając do wyboru bezpieczeństwo i wolność większość Polaków, nie zastanawiając się, wybiera bezpieczeństwo. Chyba że oczywiście rządzą albo podsłuchy zakładają Kaczyńscy – wtedy większość Polaków wybiera wolność, ale to zupełnie oddzielna sprawa.
Na miejscu podsłuchanych kolegów dziennikarzy nie liczyłbym na zbytnie współczucie opinii publicznej i to nie tylko dlatego, że podsłuchiwały służby podległe politycznie premierowi Tuskowi, który dziś każdą katastrofę potrafi zamienić w triumf. Żyjemy w kulturze politycznej, w której kontrola państwa i innych instytucji nad prywatnym życiem obywateli nie tylko spotyka się z akceptacją społeczną, ale też staje się wręcz wymogiem wysuwanym wobec wszelkiej maści władzy – od rządu państwa do administracji osiedlowej.
My naprawdę chcemy być podsłuchiwani, obserwowani przez ukryte kamery, godzimy się na pobieranie odcisków palców i podajemy różnym podejrzanym typom swoje dane osobowe. Chcemy z dwóch powodów: po pierwsze – tłumaczymy sobie – lepiej dmuchać na zimne, niech już mnie sobie podsłuchają, niech popatrzą na mnie, jak wyprowadzam psa na osiedlu, a nawet sikam pod krzakiem; jeśli to ma uchronić mnie przed bandytą, a państwo przed korupcją/ atakiem terrorystycznym/ powrotem Kaczyńskich do władzy, to niech tak będzie. Drugi powód jest taki, że dzięki postępom technologii większość urządzeń służących do obserwacji i kontroli ludzi jest nieinwazyjna. Nie widzimy, nie słyszymy, nie czujemy – nic nie zakłóca nam świętego spokoju, który jest przecież podstawową aspiracją każdego normalnego człowieka.
Ten społeczny konformizm postępuje w tempie tak zastraszającym, że to, co jeszcze kilka lat temu wydawało się groteskowym pomysłem z Orwella, dziś staje się realistyczną propozycją, a jutro będzie w powszechnym użyciu. Kilka dni temu światowe media obiegła informacja o testowaniu w Wielkiej Brytanii nowego systemu kontroli pasażerów na lotniskach. W Manchesterze zainstalowano urządzenie prześwietlające ciało, dzięki któremu pasażer, przechodząc przez bramkę, może uniknąć takich niedogodności, jak zdejmowanie butów czy wyciąganie paska ze szlufek, za to kontroler ogląda sobie czarno-biały obraz pasażera w pełnej krasie, włącznie z takimi drobiazgami, jak implanty silikonowe w piersiach kobiet, kolczyki i inne metalowe ozdoby w najbardziej intymnych miejscach oraz oczywiście genitalia.