[b]W „Dolinie nicości”, zaludnionej przez galerię typów, z którymi – mówiąc szczerze – nie chce się mieć do czynienia, jest jedna postać wyjątkowa: poety Daniela, fatalnie kończącego, a przecież najszlachetniejszego ze wszystkich. Jego historia jest tak przejmująca, bo znamy podobnych ludzi, którzy byli odtrąceni i za komuny, i później, gdy odtrąciła ich „Solidarność”, którą sami tworzyli.[/b]
Ja też znałem człowieka, który – jak się okazało po jego śmierci – zmarł z głodu, niezauważalnie dla otoczenia. Daniel Struna to ważna postać w „Dolinie nicości”, facet, który był spiritus movens krakowskiej opozycji w latach 70. i ukształtował wielu ludzi, wywarł na nich przemożny wpływ. Zderzenie jego i Returna ma dla tej książki, moim zdaniem, kapitalne znaczenie. Dlatego w tym kontekście mówię o nierozliczonej zdradzie, bo to Return ostatecznie doprowadza Daniela do tragicznego końca. Niezależnie od tego, że tą śmiercią będzie wstrząśnięty, ale jak każdy inteligentny człowiek potrafi ją sobie zracjonalizować i przekona sam siebie, że w życiu są wyższe racje, a Daniel – cóż, był nieudacznikiem. Ich historie wiele mówią też o tamtym systemie, który był straszny i groźny, mimo że w swojej końcówce już gnił. Potrafił jednak łamać i niszczyć ludzi, a teraz przeżywa swoje, powiedziałbym, życie po życiu. Kiedy widzę, jak młodego historyka wyrzuca się z pracy dlatego, że napisał niepoprawną książkę o Wałęsie, to przekonuję się, że tamten system, choć zza grobu, potrafi jeszcze kąsać.
[b]A ja przeczytałem kilka dni temu w „Gazecie Wyborczej” rozmowę z Jackiem Dukajem, nową gwiazdą literatury polskiej, który napisał książkę o stanie wojennym widzianym inaczej i przy okazji wytyka Polakom zbyt mało „zabawowy” stosunek do tradycji, historii, kultury.[/b]
A myślałem, że mamy już do nich stosunek wyłącznie zabawowy. Ja z kolei rozmawiałem z bardzo sympatycznym, zdolnym reżyserem Tomaszem Bagińskim przygotowującym film o powstaniu warszawskim. Chce w nim odejść, zadeklarował, od martyrologicznego tonu naszego opowiadania o powstaniu, od niezmiennie patetycznego jego opisu. Poprosiłem, by wymienił mi te martyrologiczne, patetyczne dzieła. Okazało się, że nie potrafi podać żadnego przykładu. Żyjemy w świecie fikcji, operujemy obiegowymi frazesami niemającymi nic wspólnego z rzeczywistością. Żyjemy – jak to powiedział Ryszard Legutko w „Eseju o duszy polskiej” – w kraju antynacjonalistycznym bez nacjonalizmu. Grozi nam, podobno, polska pycha, ciągle słyszę, że lubimy potrząsać szabelką, stroszyć husarskie skrzydła, więc pytam: gdzie i kiedy? W istocie jesteśmy ludźmi o wyjątkowo słabym poczuciu pewności siebie, bardzo źle siebie oceniającymi. A mamy do czynienia z kłamstwem nieprzypadkowym. Ci, którzy budują taki, a nie inny obraz rzeczywistości, mają w tym swój interes. Oczywiście, nie jest to czysty cynizm. Najpierw uwierzyć muszą w taką wykreowaną rzeczywistość ci, którzy ją tworzą. To jest taka zasada. W „Dolinie nicości” pokazuję niby-klasycznego cynika Niecnotę...
[b]... Urbana...[/b]
... który też poszukuje jakiegoś uzasadnienia moralnego dla swoich bezeceństw. I znajduje, stając na innym piętrze moralności. Bo okazuje się, że trzeba chronić ludzi przed tymi, którzy myślą w sposób totalitarny, którzy chcą wszystkim narzucić jeden porządek, itd. Zdawałoby się, że za złe rzeczy należy się wstydzić. U nas nie. U nas wstydzić się mogą tylko ci, którzy mówią, że za wyrządzone zło należy się wstydzić.
[b]Na czym i na kim można się w tej sytuacji oprzeć?[/b]
Na tradycji, którą mamy fascynującą, a której sami nie znamy i nie potrafimy zainteresować nią świata. A pole do popisu mamy ogromne. Jeśli Marquez potrafił zuniwersalizować kolumbijskie doświadczenia w swoim Macondo, to co człowiek jego talentu mógłby zrobić z doświadczeniami Polski, rozpiętej między Niemcami i Rosją, z doznaniem nazizmu i komunizmu, a wcześniej rozbiorów dokonanych przez trzy kraje prezentujące odmienne formy cywilizacyjne? To wszystko działo się na naszym terenie, ludzie przemieszczali się, kultury przenikały i jest to w zasadzie nieopisane.
A na kim się oprzeć? To zabawne, ale z pewnym niepokojem obserwuję siebie, gdyż w młodości bardzo mnie bawiły wszystkie formy chłopomanii, a im jestem starszy, tym więcej wartości znajduję w tak zwanym ludzie. Oczywiście, nie chodzi tutaj o chłopów, tzw. lud może mieszkać na wsi, a może żyć w mieście. W każdym razie są to zwykli ludzie, których nie idealizuję – bo w ogóle człowieka nie idealizuję – ale mam wrażenie, że to oni zachowali najwięcej zdrowego rozsądku i poczucia takiej elementarnej rzeczywistości, której nie znają elity, zakłamane najgłębiej.
[b] Nie krzywdzisz aby inteligencji?[/b]
Nie, choć jest to skomplikowana sprawa, gdyż to inteligencja poddana była największemu ciśnieniu. Komunizm zmuszał do kompromisów tych, którzy byli wyżej. Po 1956 roku nasza inteligencja, a przynajmniej znaczna jej część, zaczęła się zachowywać przyzwoicie, w ograniczony sposób przeciwstawiać władzy, ale coś tam przecież na sumieniu miała. I po upadku komunizmu zamiast spojrzeć prawdzie w oczy, zakłamała się po raz wtóry. Powtarzam raz jeszcze: tym ludziom poczucie wstydu jest obce.
[b]Ale i te spsiałe elity są w stanie wykrzesać coś z siebie, co w Polsce udowodnił rok 1980.[/b]
W ogóle w Polakach istnieje duży potencjał, co podkreślam w swojej publicystyce. Pokazała to „Solidarność”. Było w niej coś niezwykłego, wydawało się przecież, że jesteśmy już przez komunizm przemieleni, zniszczeni, a tu raptem...
[b]Jarosław Marek Rymkiewicz ma na tę okoliczność taką retoryczną formułę, że oto obudził się w polskim społeczeństwie duch narodowy.[/b]
Ta eksplozja społeczna była, rzeczywiście, niewiarygodna. Ale problem polega na tym jeszcze, że jeśli nawet zwykli ludzie mają słuszne intuicje, to sami nie zbudują swojej ideowej, językowej wykładni, nie stworzą grup wzorotwórczych. A przez cały czas są bombardowani przeciwstawnymi opiniami, którym w jakimś sensie ulegają, niekiedy wręcz wstydząc się swojego myślenia, swoich poglądów. Na szczęście historia pokazuje, że kolonizacja ludu przez elity ma ograniczony zasięg. Nie chcę nikogo idealizować, bo wiadomo, jaka potrafi być zbiorowość, tylko że obecnie naszym problemem nie są silne tożsamości, lecz ich brak. No i jeszcze to, że jakoś przyzwyczailiśmy się walczyć z zagrożeniami dnia wczorajszego czy przedwczorajszego, nie dostrzegając tego, co jest naszym zagrożeniem dzisiaj. Ale mówimy o ideach, a nie o literaturze.
[b]Zetknąłeś się zapewne z pozornie przyjaznym dla ciebie zdaniem: „Bronisław Wildstein to znakomity publicysta, tylko po co zajmuje się literaturą?”.[/b]
Nie, to nie jest dla mnie zdanie przyjazne. W bardziej otwartej formie brzmi następująco: „Wildstein jest fatalnym publicystą, a na domiar złego jeszcze przenosi swoje złe nawyki pisarskie na grunt literatury”.
[b]A do czego potrzebna ci jest literatura?[/b]
Odwrócę pytanie: do czego potrzebna mi jest publicystyka? Bo jeśli chodzi o literaturę, to piszę ją od zawsze. To znaczy, publikować zacząłem późno, bo w 1989 roku.
[b]No to bardzo późno, poloniści mają bowiem to do siebie, że już z pierwszym jako tako udanym wierszem pędzą do wydawcy.[/b]
Zapomniałeś, że świadomie ani nie wydałem książki, ani nie publikowałem w pismach cenzurowanych. Z jednym wyjątkiem już pod koniec PRL, gdy „Tygodnik Powszechny” poprosił mnie – mieszkającego wtedy w Paryżu – bym przeprowadził wywiad z Ionesco. I go zrobiłem. Ale oczywiście publikowałem od samego początku, czyli od 1977 roku, poza cenzurą, w podziemiu. A pisałem dla siebie samego dużo, dużo wcześniej. Zawsze uważałem się za pisarza, publicystyka narodziła się później. Ale pytałeś, czym jest dla mnie literatura. Otóż jest najgłębszą możliwą formą opisania świata, odwołującą się do całościowego jego przeżycia. Twórca usiłuje przekazać odbiorcy całość swojego doświadczenia. Jeżeli literatura byłaby tylko zespołem idei, to rodzi się pytanie, po cholerę ją pseudonimować, kiedy wszystko można opowiedzieć wprost. Ale literatura odnosi się do innych sfer człowieka, do emocji, buduje coś, co Eliot nazywał korelatem obiektywnym, jest w stanie zbudować językowy ekwiwalent świata. Doznawanie świata to jest literatura, ona musi wywołać odruch emocjonalny. Ja sztukę odbieram jak kucharka: albo przechodzi mnie mrowie w okolicach kręgosłupa, albo nie, a wtedy uważam, że jest to nic niewarte. Oczywiście, nie jest to jedyny miernik wartości sztuki, ale bynajmniej nie błahy.
Poza tym jako osoba racjonalna doskonale wiem, jak blisko znajdują się granice naszej racjonalności. Literatura powinna sięgać poza te granice i ukazać świat, który próbujemy zrozumieć, ale nigdy nie zrozumiemy go do końca.
[b]Dla mnie jednak „Dolina nicości” pozostanie powieścią stricte polityczną, w której nie doszukuję się tych innych wymiarów...[/b]
Już o tym mówiłem: „Wesele” pokazuje problemy krakowskich inteligentów w roku 1900.
[b]Nie dałeś mi postawić kropki w zdaniu. W określeniu „powieść polityczna” nie widzę nic uwłaczającego i mam nadzieję, że nie obraziłeś się, gdy w swoim czasie, pisząc o „Dolinie...”, porównałem cię do Kadena-Bandrowskiego[/b]?
Do Kadena mam stosunek raczej pozytywny, ale sytuuję się gdzie indziej, zgadzając się z tym, co o mojej książce napisali Tomek Burek i Dariusz Karłowicz, bo zrobili to najtrafniej. Karłowicz napisał, że „Dolina nicości” jest dla niego przede wszystkim powieścią religijną. Dla mnie też jest ona religijna. Żyjemy w różnych wymiarach, w wymiarze politycznym również, tu i teraz, i ja opisuję tych ludzi, którzy żyją tu i teraz. Ale to nie znaczy, że się w tym tu i teraz wyczerpuję. Na tym właśnie polega literatura. Moi bohaterowie prowadzą ciągłe dialogi, ale też walczą z tym, co było i co będzie, są rozpięci pomiędzy przeszłością a przyszłością, dokonują metafizycznych, fundamentalnych wyborów, które przejawiają się w konkretach, ale konkretach mających swoją głębię. To, że ci bohaterowie stają po jakiejś stronie w tych zasadniczych sprawach, które szarpią ludzkością i zawsze będą dla niej problemem, bo są ważne, pozwala mi nie zgodzić się z bieżącym, doraźnym odczytaniem „Doliny nicości”.
[b]Masz do tego prawo, jak nie możesz mi zabronić uważać „Doliny...” za książkę polityczną.[/b]
Nie mam możliwości ci tego zabronić – ujmę to w ten sposób. Bo już o prawie nie będę mówił.