Beynar, kolega Burłaja

Przypadek Pawła Jasienicy jak na dłoni pokazuje głupotę komuny, która przysparzała sobie przeciwników czy wrogów niejako na własne życzenie

Publikacja: 13.11.2009 18:48

Beynar, kolega Burłaja

Foto: Rzeczpospolita

Tomem „Tylko o historii”, zbiorem esejów drukowanych głównie w „Twórczości” w latach 1956 – 1961, dobiegła końca edycja „Dzieł” Pawła Jasienicy. Ten 15. w kolejności tytuł serii wydawanej nakładem Prószyńskiego i S-ki ukazuje się niemal dokładnie w 100. rocznicę urodzin autora „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”.

Jubileuszowe, można rzec, wydanie poprzedzone zostało głośną sprawą sądową przyznającą prawa do wydawanych utworów Jasienicy jego córce Ewie Beynar-Czeczott. Procesowała się z synem drugiej żony pisarza, która – jak wiadomo – okazała się agentką Służby Bezpieczeństwa, donoszącą na małżonka – zdaniem komuny – niepoprawnego, wiecznie coś knującego opozycjonistę.

W dorobku pisarza wyjątkowe znaczenie ma trylogia dziejów Polski od zarania naszej państwowości do rozbiorów w końcu wieku XVIII: „Polska Piastów”, „Polska Jagiellonów” i „Rzeczpospolita Obojga Narodów”. Nic dziwnego, że od tych właśnie utworów wydawca rozpoczął serię, wzmacniając ją następnie arcyciekawym „Pamiętnikiem” i świetnymi „Rozważaniami o wojnie domowej”. Dla tych jednak odbiorców – a ośmielam się do nich zaliczyć – którzy prace Jasienicy poznali dawno temu i wielokrotnie do nich wracali, najciekawsze w edycji „Dzieł” przyszło później, w postaci takich książek jak „Kraj nad Jangcy” czy „Ślady potyczek”, mających dotąd zaledwie jedno, i to niskonakładowe, wydanie ponad pół wieku temu.

To te, jakby mniej oczywiste, książki Pawła Jasienicy ustawiają jego twórczość w pełnym świetle i dopiero po ich lekturze ukazuje się całościowy wizerunek tego pisarza, publicysty i reportażysty, zajmującego się nie wyłącznie historią, choć niewątpliwie nią nade wszystko.

[srodtytul]Na milenijnych wykopkach[/srodtytul]

Zaczytani w „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”, w swoim czasie przeżywający autorskie problemy z cenzurą utrudniającą wydanie tego dzieła, z wolna zapominaliśmy o jeszcze jednej pasji Jasienicy – archeologii. Dowodzą tego takie jego książki jak „Słowiański rodowód” czy „Archeologia na wyrywki”. W latach 50. i 60. regularnie odwiedzał on rozrzucone po całym kraju stanowiska archeologiczne, pisząc kolejne reportaże o tym, co wykopano w Biskupinie, a co w Rokitnie, co w Poznaniu, a co w Opolu, co w Niemczy, a co w Szczecinie.

Zwraca uwagę zachodni kierunek tych wypraw – nieprzypadkowy. Jasienica swoim piórem wspierał bowiem badania milenijne zapoczątkowane 18 lat przed zbliżającym się tysiącleciem państwowości polskiej. Trudno czynić z tego zarzut, gdyż niezależnie od intencji władz akcentujących polskość Ziem Odzyskanych nasi archeolodzy wykonali wówczas ogromną pracę, tworząc wręcz, głośną w całej Europie polską szkołę archeologii.

Niemała część poczynionych wtedy ustaleń nie wytrzymała próby czasu, ale jest faktem, że udało się w tamtych latach upowszechnić zainteresowanie archeologią, że odkryciom naukowców towarzyszyły autentyczne emocje społeczne, które przełożyć się miały w „kibicowanie” badaniom prowadzonym w Egipcie pod kierownictwem profesora Michałowskiego.

Trudno oprzeć się refleksji, jak bardzo dzisiaj – gdy polska archeologia po ogromnej zapaści znów przypomina o sobie, a coraz to nowe odkrycia każą rewidować prawdy, zdawałoby się, niepodważalne, jak choćby te o istnieniu Polan czy o przyjęciu chrześcijaństwa (niewykluczone, że obchody milenijne powinniśmy szykować od nowa!) – przydałby się nam Jasienica w nowym wydaniu. Wydaje mi się nawet, że jest ktoś taki – myślę o Zdzisławie Skroku i jego eseistyce historycznej, niewystarczająco jednak spopularyzowanej. W każdym razie młodym reporterom warto podpowiedzieć, by jeździli w miejsca, gdzie budowane są autostrady. Pierwszymi, którzy pojawiają się w tych miejscach, są właśnie archeolodzy. I nie marnują tam czasu.

[srodtytul]Nad Hłybonokiem[/srodtytul]

Nie zestarzała się również niemała część eseistyki, powiedziałbym, historyczno-literackiej Pawła Jasienicy. Czasem dziwią wprawdzie jego chyba nazbyt kategoryczne sądy, gdy np. porównując Cerama z Kosidowskim, podkreśla wyższość drugiego, czy gdy na wyrost chwali pisarstwo Zbigniewa Nienackiego (tak, tak). Zdecydowany protest budzą z kolei jego kompletnie nieodpowiedzialne, za to wybitnie koniunkturalne, ataki na Józefa Mackiewicza, tym bardziej niestosowne, że w tamtych warunkach o jakiejkolwiek polemice mowy być nie mogło. Obaj adwersarze pisali więc do różnych odbiorców, krajowych i emigracyjnych. W związku z tym opinie ulegać mogły jedynie zaostrzeniu i nie dziwi fakt, że Józef Mackiewicz nigdy nie wybaczył Jasienicy artykułu „Moralne zwłoki szlachcica kresowego” („Świat”, nr 43/1955), obecnie – bez słowa komentarza – przedrukowanego w tomie „Ślady potyczek”. Ze szkodą dla pamięci nie Józefa Mackiewicza, lecz Pawła Jasienicy.

Ale już taką „Krew pobratymczą” (pierwodruk w „Twórczości” w styczniu 1956 r.) czyta się z niekłamaną przyjemnością. Jak wiele w tym szkicu poświęconym „Trylogii” Henryka Sienkiewicza powiedział autor o sobie i o świecie, w którym się wychował i który go ukształtował. Przypomnę, że Leon Lech Beynar urodził się, jak Lenin, w rosyjskim Symbirsku, po rewolucji jego rodzina wyjechała na Ukrainę i tam właśnie, w Taraszczy – jak wspominał – po raz pierwszy przeczytał „Ogniem i mieczem”, w 1919 roku. Naprzeciw jego domu, za sadem, było urwisko spadające ku stawowi, który nazywał się Hłybonok. Ulicą omijającą półkolem staw jeżdżono do Białej Cerkwi. Pobliskie sioło nazywało się Czaplinka, a mały Beynar miał znajomego nazwiskiem Burłaj. Czy można się dziwić, że w takich okolicznościach lektura pierwszej części „Trylogii” musiała być czymś niezwykłym? I że to z niej przyszły autor „Polski Jagiellonów” przejmie język, którego używać będzie z taką maestrią przez wszystkie lata. Że wreszcie nawet w trudnych latach PRL, gdy Sienkiewicza wprost oskarżano o nacjonalizm i wydawano wybiórczo („Szkice węglem” tak, ale już „Bez dogmatu” – w żadnym wypadku), pisał, że w „Ogniem i mieczem” „nawet ze świecą i w biały dzień nie znajdziesz ani cienia rasizmu, czyli najgorszej, najgroźniejszej, najbardziej nowoczesnej odmiany nacjonalizmu. (...) Która i za naszych dni stanowi problem nadzwyczaj niebezpieczny”.

[srodtytul]Skazany na nieistnienie[/srodtytul]

Wydobyte z zapomnienia szkice Jasienicy pozwalają zaryzykować opinię, że pisarz ten – tak jednoznacznie identyfikowany z opozycją antykomunistyczną – swoją twórczością w istocie... afirmował PRL. Przynajmniej do czasu, myślę tu o cezurze roku 1964 („List 34”) oraz roku 1968, gdy za sprawą towarzysza Wiesława autor „Polski Piastów” stał się przodującego ustroju wrogiem publicznym numer jeden.

Jego przypadek jak na dłoni pokazuje głupotę komuny, która przysparzała sobie przeciwników czy wrogów niejako na własne życzenie. W 1948 roku Jasienica zwalniany, za wstawiennictwem Bolesława Piaseckiego, z aresztu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego usłyszał: „Wyjdzie pan na wolność, zobaczymy, czy to się ojczyźnie opłaci”. 20 lat później, przez Gomułkę odsądzony od czci i wiary, mógł pisarz jedynie zasugerować z goryczą, by w tej kwestii wypowiedzieli się „czytelnicy moich książek zgłaszający zapotrzebowanie na stutysięczne ich nakłady”.

Przemawiała przez niego autorska duma z osiągniętego sukcesu, to jednak co wielokrotnie pisał wcześniej w swej publicystyce historycznej, m.in. o Polsce przedwrześniowej, o rozwoju wydarzeń w czasie II wojny światowej, ale i o szansach powstania styczniowego, świadczyło o przyjęciu przez Jasienicę klasycznej postawy poputczykowskiej. Bezbłędnie wychwycił to Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954”, który jednak zgoła niepotrzebnie wdał się przy okazji w bliskie Gomułce patroszenie życiorysu autora „Myśli o dawnej Polsce”. Życiorysu kogoś, kto niezależnie od popełnianych błędów był – jak pisał Kisiel – „... człowiekiem honoru. Żadnym prowokatorem nie był”. Tymczasem – jak mówił Jerzy Andrzejewski na pogrzebie Jasienicy – zaszczuto go. „Złamali go – to znów Kisiel – tak bezcelowo. Idioci”.

Ale Tyrmand idiotą nie był na pewno. Za to patologicznie nienawidził Bolesława Piaseckiego i z publikacji (do czasu zresztą) Jasienicy w paksowskim „Dziś i Jutro” wyciągnął wnioski idące o wiele za daleko. Nawiasem mówiąc, niech wolno mi będzie w tym miejscu wyrazić nadzieję, że może wreszcie Bolesław Piasecki doczeka się rzetelnej oceny, bo że jego czarna legenda utrzymuje się nazbyt długo, to więcej niż pewne.

Paweł Jasienica – pisał Zbigniew Żbikowski – „rozdarty wewnętrznie przez niemożliwą do pogodzenia sprzeczność pomiędzy »realizmem politycznym« – czyli uznaniem za trwałą sytuację międzynarodową Polski – a pragnieniem wolności słowa, został najpierw rzucony na żer partyjnym gazetom, które wplątały go w pomarcową antysemicką kampanię, następnie skazany na nieistnienie”. Od śmierci pisarza minęło 39 lat. Jego książki, 15 tytułów w 17 tomach, świadczą, że istnieje na nowo. I to jest ta zasadnicza zmiana, której na próżno wyczekiwał za życia.

Tomem „Tylko o historii”, zbiorem esejów drukowanych głównie w „Twórczości” w latach 1956 – 1961, dobiegła końca edycja „Dzieł” Pawła Jasienicy. Ten 15. w kolejności tytuł serii wydawanej nakładem Prószyńskiego i S-ki ukazuje się niemal dokładnie w 100. rocznicę urodzin autora „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”.

Jubileuszowe, można rzec, wydanie poprzedzone zostało głośną sprawą sądową przyznającą prawa do wydawanych utworów Jasienicy jego córce Ewie Beynar-Czeczott. Procesowała się z synem drugiej żony pisarza, która – jak wiadomo – okazała się agentką Służby Bezpieczeństwa, donoszącą na małżonka – zdaniem komuny – niepoprawnego, wiecznie coś knującego opozycjonistę.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał