Dali nam szkołę

W 1939 r. w Kolegium Ojców Marianów na warszawskich Bielanach małą maturę zdawali Tadeusz Gajcy i Wojciech Jaruzelski. W stanie wojennym zaprzyjaźniony jezuita pocieszał ks. Jana Bukowicza, marianina: „Nie martw się, Jasiu, myśmy wychowali Fidela Castro”

Aktualizacja: 14.11.2009 14:15 Publikacja: 14.11.2009 14:01

Pielgrzymka bielańczyków w Watykanie. Marzec 1929 r.

Pielgrzymka bielańczyków w Watykanie. Marzec 1929 r.

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Bita droga wiodła od granic Warszawy, czyli z Marymontu, przez dziesięć kilometrów. Przejeżdżający przez Lasek Bielański mogli spotkać Bronisława Załuskiego, dyrektora elitarnego Kolegium Ojców Marianów. Hrabia – na zdjęciach uwieczniony z szelmowskim uśmiechem i zawadiacko podkręconym wąsem – był inżynierem doktorem, filozofem ze specjalizacją w naukach przyrodniczych, pracownikiem naukowym SGGW. Jako brat marianin z pokorą przyjął na siebie ciężar obowiązków zakonnych i zawodowych. Jednak pasji do koni wyrzec się nie mógł. Uczniowie widywali go więc, jak cwałował po Lasku Bielańskim. Inspirował ich malarsko i poetycko.

Prof. Stefan Wilkanowicz, wychowanek szkoły, wspomina umieszczony na tablicy rysunek spienionego konia i jeźdźca. Pod nim podpis: „Jam nie Kozak, ni Skrzetuski, ale hrabia, brat doktor Załuski”. Dyrektor młodzieży imponował. Miał ambicję, by kierowany przez niego zakład nie ustępował takim placówkom jak Maredsous w Belgii, Feldkirchen w Tyrolu czy Downside w Anglii.

Bielany początkowo miały być ochronką. Miejscem, w którym ponad setka dzieci osieroconych podczas I wojny światowej znajdzie spokój i elementarne wykształcenie. W 1915 r. arcybiskup Aleksander Kakowski przekazał marianom teren po kamedułach wraz z zabudowaniami i przepięknym barokowym kościołem, w którym spoczęły serca Michała Korybuta Wiśniowieckiego i jego matki. Tu pochowany jest także Stanisław Staszic.

O los powojennych sierot zadbał ksiądz Jerzy Matulewicz, Litwin, odnowiciel zgromadzenia marianów, dziś błogosławiony Kościoła. Jednak dzieci podrosły, a Bielany wyśmienicie nadawały się do tego, by zorganizować naukowy poligon, patriotyczny eksperyment. W przeddzień odzyskania niepodległości, 5 sierpnia 1918 r., Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zezwoliło marianom na utworzenie szkoły.

[wyimek]Szkoła marianów ćwiczyła uczniów w samokształceniu i wyrabiała aspiracje, by wybijali się ponad przeciętność[/wyimek]

[srodtytul]Pod okiem triumwiratu[/srodtytul]

Statut gimnazjum głosił: „Człowiek, nawet uczony, a nie wychowany, uzbrojony w wiedzę, a bezbronny wobec własnych namiętności, uświadomiony o swoich prawach, a nie chcący uznać swoich obowiązków – to nowoczesny barbarzyńca”. Szkoła miała więc wychowywać. W duchu zasad katolickich i tradycji polskiej. Ćwiczyć uczniów w samokształceniu i wyrabiać aspiracje, by wybijali się ponad przeciętność.

Księża i wychowawcy czuwali nad szkołą i internatem. Szczególną rolę odgrywał tu „triumwirat”: brat dyrektor Załuski, główny wychowawca ksiądz Jan Sobczyk – z racji mocno zarysowanego pod sutanną brzucha zwany przez podopiecznych „Bemolem” – oraz ks. Józef Jarzębowski, kolekcjoner, zbieracz inkunabułów, rękopisów, dokumentów i autografów, który chlubił się posiadaniem podpisów kilku polskich królów. Ks. Jarzębowski opiekował się biblioteką, która z czasem osiągnęła 30 tys. woluminów, a w swoich zbiorach miała nawet Statut Łaskiego.

Nauczyciele zostali starannie wyselekcjonowani pod kątem merytorycznym, ale także światopoglądowym. Mieli nie tylko wiedzę, także osobowość. O Piotrze Halftnerze, fizyku i matematyku, mężczyźnie potężnym, krążyły słuchy, że był oficerem carskiej floty. Słynął z tego, że się nie patyczkował. Gdy na tablicy zobaczył niecenzuralny wierszyk zaczynający się od własnego nazwiska, dyżurnego odpowiedzialnego za czystość w sali podniósł do góry jak piórko i starannie, jak gąbką, wytarł nim tablicę.

Inny matematyk, profesor Knorr, był przeciwieństwem swojego kolegi. Poczciwości człowiek, któremu sumienie nie pozwalało postawić dwói nawet matematycznym debilom. Uczniowie testowali więc jego anielską cierpliwość. „Fedy” – bo tak go nazywano ze względu na wadę wymowy (w niektórych wyrazach, na przykład „wtedy”, gubił literę „t”) – wiedział jednak więcej, niż uczniowie podejrzewali. „Pod koniec klasy czwartej, aby mnie przygnębić, zadał mi przy wszystkich pytanie, co ja zamierzam robić po skończeniu szkoły, nie znając podstaw matematyki. Zgodnie ze swymi planami oznajmiłem, że będę pracował w ogrodzie zoologicznym. »Ale tam będziesz musiał liczyć papugi, chłopaczku«” – złośliwość tę Henryk Kuksz, wychowanek, zapamiętał.

Ksiądz Jan Sobczyk na lekcjach dogmatyki prowokował. Zachęcał do wyrażania wątpliwości. Gdy chłopcy w przypływie młodzieńczego buntu negowali potrzebę istnienia zakonów kontemplacyjnych, aż zacierał ręce. Potem zaś zarzucał ich literaturą przedmiotu i kontrargumentami. Biskup Zygmunt Kraszewski, uczeń szkoły, tak wspominał ks. Sobczyka: „Wywarł wielki wpływ na ukształtowanie mojego charakteru”.

Na Bielanach rzadko zdarzali się jednak uczniowie sprawiający problemy wychowawcze. Informator szkoły podaje, że przyjmuje się tylko „kandydatów normalnych, zdrowych fizycznie i moralnie, niespóźnionych wiekiem, przynajmniej średnio zdolnych, z rodzin katolickich w życiu i obyczaju”. Nie przyjmowano dzieci rozwodników, uczniów usuniętych z innych szkół za złe zachowanie i niepromowanych. Dyrekcja zastrzegała sobie prawo do relegowania ucznia.

[srodtytul]Innego wyjścia nie ma[/srodtytul]

W szkole funkcjonowała Uczniowska Rzeczpospolita Bielańska. Był to samorząd z prawdziwego zdarzenia – z władzami i własnym sądownictwem. Uczniowie decydowali o karach i o nagrodach. Tak uczyli się demokracji. W szkole było kino, rozgłośnia radiowa, klub kolarski, prawie każda klasa wydawała swoją gazetę.

Osobną instytucją była szkolna orkiestra. Ktoś poddał pomysł i w uczniach zagrało. Nic nie liczyło się bardziej od pragnienia posiadania trąby, bębna i akordeonu. Zawładnęły dziecięcą wyobraźnią. Szkoły jednak nie stać było na instrumenty. Samorząd wydał więc postanowienie: „Ażeby zebrać pieniądze na orkiestrę, Rada Koleżeńska postanowiła, żeby chłopcy nie jedli przez tydzień chleba i mięsa, ponieważ innego wyjścia nie ma”. Wychowawcy znaleźli jednak mniej radykalne wyjście i post ograniczył się tylko do rezygnacji z podwieczorku. Pierwszy koncert orkiestra dała podczas rezurekcji w 1922 r. Ryknęły trąby i akordeony, zadudniły bębny. Widać jeszcze uczniów na zdjęciu w kolorze sepii. Idą drogą w szkolnych mundurkach, ze lśniącymi trąbkami i fletami w ustach, pałkami na bębnach wystukują rytm. Skupieni i zasłuchani.

[srodtytul]Grać w piłkę i dawać ściągać[/srodtytul]

Hierarchia wśród uczniów była ustalona. – Szanowaliśmy tych, którzy dobrze się uczyli, dobrze grali w piłkę i dawali ściągać. W takiej kolejności – opowiada prof. Tadeusz Tołłoczko, były rektor Akademii Medycznej w Warszawie.

– Byłem najmłodszy i najsłabszy w klasie, ale nigdy mnie nawet nie szturchnięto, ponieważ byłem ceniony za gotowość i sprawność w podpowiadaniu – wspomina Andrzej Dobosz, który uczył się na Bielanach już po wojnie.

Szkoła kształtowała poczucie estetyki. Każdy szczegół był dopracowany. Ciężkie drewniane uczniowskie ławy i podwyższone biurka profesorów. Eleganckie granatowe mundurki i dobrane do nich czapki na wzór maciejówki, z denkiem z popielatego zamszu i niebieskim otokiem, do którego przypięty był posrebrzany liść dębu. Wystrzyżona trawa na boisku do piłki nożnej, osobne boiska do siatkówki, koszykówki, korty tenisowe, wielka hala gimnastyczna. Każda klasa miała własny stół do tenisa stołowego. Sąsiadujący z kolegium Centralny Instytut Wychowania Fizycznego w miarę potrzeb udostępniał młodzieży z Bielan swoje obiekty. Tam chodził na treningi wybitnie usportowiony uczeń Jerzy Iwanow-Szajnowicz, a nabyte umiejętności wykorzystał w czasie wojny jako as wywiadu alianckiego.

[srodtytul]Na dzwonek[/srodtytul]

Wzorowa dyscyplina dawała się uczniom we znaki. „Ci to dopiero dali mi szkołę” – mówił prof. Stefan Wilkanowicz, wychowanek marianów. Inny uczeń szkoły Henryk Kuksz wspominał: „Wszystko się we mnie buntowało przeciw tej strasznej regularności. Kłaść się spać na dzwonek, wstawać na dzwonek, śniadanie na dzwonek, lekcje – dzwonek, wolny czas – dzwonek, odrabianie zbiorowe lekcji oczywiście też na dzwonek. Mówili mi koledzy, że niejednokrotnie budziłem się w nocy, krzycząc: Już dzwonek!”.

Codziennie rano obowiązkowy był wspólny pacierz. Za to msza św. była dla chętnych. Inni mogli w tym czasie odrabiać lekcje. Szkoła miała opinię kuźni narodowców. Uczęszczali do niej synowie ziemian, inteligencji i przemysłowców. Czesne było wysokie, miesięczny koszt – 176 zł – to równowartość jednej porządnej urzędniczej pensji. Ale przyjmowano także dzieci robotników i chłopów. Najzdolniejsi korzystali z ulg, bywało, że na opłaty zrzucali się nauczyciele.

Problemy zaczęły się, gdy w latach 30. sanacja zaostrzyła kurs oświatowy. Na zebraniu dyrektorów szkół niepokorny Załuski podpadł nowemu kuratorowi, który rozwścieczony krzyczał na niego: „To wyście wychowali młodzież, która kulami śniegowymi obrzucała prezydenta Narutowicza, głowę państwa polskiego. To wyście wychowali młodzież zamawiającą msze za mordercę Niewiadomskiego”. Choć odważniejsi ściskali potem Załuskiemu ręce, nazywając kuratora „łobuzem”, konsekwencją starcia były coroczne szczegółowe wizytacje zakładu marianów. Rewizorzy, bo tak ich w kolegium nazywano, przetrząsali papiery. Nie mogli jednak znaleźć żadnego pretekstu, by Załuskiego usunąć.

Powód znalazł się, gdy harcerze z Bielan pojechali na zjazd do Katowic i odwiedzili Wojciecha Korfantego. Spotkanie z posłem chadecji reporter uwiecznił na zdjęciu. To wystarczyło. Dyrektora Załuskiego wezwano do złożenia wyjaśnień w sprawie „antypaństwowego czynu” wychowanków. Zażądano wydalenia wizytujących Korfantego uczniów. Gdy władze szkoły odmówiły, kolejna wizytacja odkryła inne „wykroczenia”. Zbyt małą liczbę portretów marszałka Józefa Piłsudskiego na ścianach w kolegium, fragment w jednej z uczniowskich prac, że Polska swą niepodległość zawdzięcza nie tylko marszałkowi Piłsudskiemu, ale też polityce Dmowskiego na kongresie wersalskim, oraz wzmiankę w kronice szkoły, że 19 marca wraz z obchodzonymi imieninami Marszałka uczniowie świętowali też imieniny swego wychowawcy księdza Józefa Jarzębowskiego. „Czy państwa nie razi wysoka niewłaściwość podobnego zestawienia tych nazwisk?” – pytał wizytator. Po jego raporcie szkoła zachowała wprawdzie najwyższą ocenę, lecz odsunięcie Załuskiego było przesądzone.

W sobotę, 1 lutego 1936 r., obchodzono imieniny prezydenta Mościckiego. Sztandary zajęły miejsce na estradzie, profesorowie w pierwszym rzędzie po prawej stronie, klasy parzyste po prawej, nieparzyste po lewej. Rozbrzmiewa hymn szkoły „Błękitne rozwińmy sztandary”, po nim pieśń „Dziś cała Polska hołd Ci składa”. Prof. Markowski wygłasza wykład „Pan prezydent jako największy zwierzchnik wszystkich organów państwa”, prof. Halftner mówi o znaczeniu wynalazczo-naukowej działalności prezydenta, rozbrzmiewa pieśń o prezydencie, po nim chóralna deklamacja wiersza „Na imieniny Pana Prezydenta”. W końcu po uroczystości dyrektor Załuski oznajmia, że udaje się na dłuższy urlop wypoczynkowy. Dla władz oświatowych to największy prezent. Na dwa lata przekazał ster w placówce swemu zastępcy, ks. Eugeniuszowi Kuleszy. Wrócił w 1938 r.

[srodtytul]Dwaj koledzy z klasy[/srodtytul]

W następnym roku, 1939, małą maturę na Bielanach zdawała klasa IV. Na liście uczniów numer szósty zajmuje Tadeusz Stefan Gajcy, numer 12. Wojciech Jaruzelski. Niewiele jest tak spektakularnych przykładów na to, jak różnie mogą się potoczyć ludzkie losy. Gajcy, syn akuszerki i ślusarza z Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego na Pradze, do szkoły trafił po tym, jak nie dostał się do Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego. Dla Jaruzelskiego, syna ziemianina z Trzecin, placówka na Bielanach była miejscem naturalnym.

W szkole Jaruzelski nazywany był Belą, bo katecheta ks. Jarzębowski na pierwszej lekcji powiedział mu, że tak jego imię brzmi po węgiersku. I tak zostało. W książce „Jaruzelski 1923 – 1945” Peter Raina, opierając się na wspomnieniach polonisty ks. Romana Kadzińskiego, pisze, że i Jaruzelski, i Gajcy mieli dobre oceny z przedmiotów humanistycznych.

Obydwaj próbowali też swych sił pisarskich. Patriotyczne artykuły Wojtka Jaruzelskiego przetrwały w szkolnych gazetkach. „Do przyszłych obowiązków harcerze muszą być dobrze przygotowani, gdyż naród będzie więcej od nas wymagał niż od innych, niewprawiających się w młodości do pracy dla kraju” – pisał w artykule „Służba Polsce”. Gajcy w tym czasie tworzy już poezję: „Jesteśmy znakami składającymi się na jeden fantastyczny rebus” – pisze. – „Któż go odczyta?”. Wybuchła wojna, po pewnym czasie poeta zrezygnował z tajnych kompletów polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim, by wydawać konspiracyjnie „Sztukę i Naród”. Zginął 16 sierpnia 1944 r. w powstaniu warszawskim.

Wojciech Jaruzelski przez lata utrzymywał kontakt z niektórymi nauczycielami z Bielan. „Z wdzięcznością zachowuję w pamięci swych nauczycieli i wychowawców z Bielan” – pisał do ks. Jana Przybysza.

[srodtytul]Po okiem Luftwaffe[/srodtytul]

W czasie wojny Bielany upatrzyła sobie niemiecka Luftwaffe. Stacjonowała w budynku obok szkoły. Jako przykrywka dla tajnego gimnazjum, którym kierował Piotr Halfner, powstała Miejska Szkoła Dróg i Mostów. Niemcy zgodzili się tylko na funkcjonowanie szkół zawodowych. W tym czasie wychowawcą młodzieży został ks. Leon Szeląg, kapelan Szarych Szeregów. Prosty Poleszuk jak nikt umiał dotrzeć do kilkunastoletnich uczniów. To jego gestapo ciągało na Szucha, gdy znaleziono u któregoś z wychowanków łuski po nabojach. W czasie powstania warszawskiego był kapelanem na Żoliborzu.

„Wszyscy uczniowie starszych klas (z wyjątkiem jednego) należeli do AK. Rozmawiałem z dowódcą oddziału AK, w którym było 34 bielańczyków” – wspominał Mieczysław Twarowski, wychowanek szkoły. Ks. Kadziński, polonista, wspominał po latach: „Z większości moich przedwojennych klas pozostała przy życiu po powstaniu warszawskim mniej niż połowa uczniów”.

W marcu 1945 r. w uroczystość świętego Józefa Robotnika Bielany wznowiły działalność. Na lekcje stawiło się 19 uczniów. Budynek szkoły nie nadawał się do użytku, zajęcia odbywały się więc w mieszkaniach zakonników. W spartańskich warunkach – bez wody, ogrzewania, elektryczności.

Rok później do szkoły zapisanych było już 247 chłopców, z czego połowa mieszkała w internacie. Przedwojenna inteligencja liczyła, że na Bielanach uda się wyedukować dzieci bez obowiązującej komunistycznej ideologii. – Z prawdziwej szkoły na Bielanach zapamiętałem szczególnie wychowawcę klasy historyka Gustawa Markowskiego. Niezwykle szczupły – być może z wrzodem żołądka – poświęcał wiele czasu na rozmowy ze mną na pauzach i po lekcjach. Chyba w latach 60. z nekrologu dowiedziałem się ze zdumieniem, że zakończył życie w randze dyrektora departamentu w Ministerstwie Oświaty – opowiada Andrzej Dobosz.

Ale byli też i tacy jak ks. Szeląg, którzy po wojnie przeszli najcięższe ubeckie więzienia. Prof. Tołłoczko spotkał się z nim po wielu latach, gdy jako lekarz przyjmował go do szpitala na Grochowie. „Pytałem, jak z apetytem, a on mi odpowiadał: Bo wiesz, Tadziu, jak byłem we Wronkach. Jak ze snem? Bo wiesz, Tadziu, jak byłem we Wronkach...”. Tak kończył życie człowiek, który wszystko oddał innym, dla siebie nie potrzebował niczego.

[srodtytul]Stara szkoła, nowe czasy[/srodtytul]

Jeszcze kilka lat po wojnie kolegium na Bielanach broniło się przed nowym porządkiem, w którym szkoła miała wychowywać nowego obywatela w duchu materializmu dialektycznego. Pierwszego maja uczniowie nie defilowali w pochodach, choć był to dzień wolny od nauki. Ale i tu szybko wkraczało nowe. W każdej szkole, również na Bielanach, miały działać organizacje socjalistyczne. Oficerowie ludowego Wojska Polskiego przychodzili z referatami.

W lutym 1947 r. aresztowano ucznia kolegium bielańskiego, a następnego dnia zatrzymani zostali jego czterej koledzy. Nie było procesu, jednak UB poinformował dyrekcję szkoły, że należeli do tajnej organizacji. Incydent dał pretekst, by odwołać z funkcji dyrektora ks. Załuskiego i głównego wychowawcę, ks. Aleksandra Perza.

Władzę w szkole przejął Piotr Halfter, po wojnie zastępca ks. Załuskiego. Co ciekawe, wspomnienia o nim są bardzo rozbieżne. W opinii zakonników Halfter przyczynił się do upaństwowienia szkoły. Uczniowie pamiętają, że dopiero jego następca był sprawcą upadku i że dopiero po odejściu Halfera poziom nauczania dramatycznie się obniżył. „Mój ojciec wyszedł z wywiadówki, usiadł pod drzewem, gdzie spędził z pół godziny, co pewnie ocaliło go przed zawałem, a następnie położył areszt na moją osobę. Postanowił już nigdy więcej nie posyłać mnie do tej szkoły” – wspominał Andrzej Dobosz.

Ostatni etap rozpoczął się pod koniec 1948 r. Wizytator okręgowy powiadomił, że wszystkim prywatnym szkołom zostały odebrane prawa państwowe. Wiosną na pospiesznie zwołanym zebraniu całego komitetu rodzicielskiego stawiło się 40 z 360 osób. Rodzicie wzięli sprawy we własne ręce i wystosowali do władz oświatowych prośbę o upaństwowienie kolegium. „Przez upaństwowienie szkoły zostanie zapewnione naszym dzieciom gruntowne wykształcenie oparte na naukowym materialistycznym światopoglądzie i nowoczesne wychowanie” – napisali we wniosku.

– Trudno się dziwić. Mieli na względzie dobro własnych dzieci. Chcieli im zapewnić lepszy start w dorosłe życie. Chcieli, by mieli matury, pokończyli uczelnie – mówi ks. Tadeusz Górski, marianin. Rocznik 1947 r. był ostatnim, który bez problemów dostał się na studia. Potem władza ludowa nie miała już żadnych zahamowań w nauczaniu „elity elit” pokory.

Decyzja zapadła. W maju 1949 r. na Bielanach odbyła się ostatnia matura. Szkołę upaństwowiono. Wtedy odeszli z niej nawet ci nieliczni nauczyciele, którzy takiej decyzji władz sprzyjali. Po roku z braku uczniów i kadry naukowej szkoła została zamknięta. W mury dawnej szkoły przeniosło się Niższe Seminarium Duchowne. W 1954 r. nastąpił koniec. Marianie zostali usunięci z Bielan.

Po 1989 r. bielańczycy zaczęli się spotykać na zjazdach absolwentów. Patrząc na własne dokonania, dochodzili do wniosku, że szkoła – przy wszystkich zaletach – źle przygotowała ich do nowych czasów. Prof. Tadeusz Tołłoczko, były rektor Akademii Medycznej w Warszawie, w rozmowie z kolegą, profesorem politechniki, usłyszał: „Zobacz, co oni z nas zrobili? Inwalidów!”. – Wyszliśmy z wyidealizowanego świata i nie umieliśmy się poruszać w życiu – ocenia Tołłoczko. – A jednak gdyby mnie na Bielany nie przyjęli, nie wiem, jak by się moje życie potoczyło.

[i]Korzystałam m.in. z prac ks. Tadeusza Górskiego z Kolegium Ojców Marianów na Bielanach, opracowania ks. Jana Bukowicza „Kolegium Bielańskie i jego ludzie”, pracy magisterskiej ks. Ryszarda Górowskiego „Wychowankowie Zakładu Naukowo-Wychowawczego prowadzonego przez Zgromadzenie Księży Marianów na Bielanach w Warszawie”, książki Henryka Kuksza „Jędrusiowa dola”, artykułu Andrzeja Dobosza „Pustelnik w tłumie” opublikowanego w „Europie” 28 kwietnia 2004 r., książki Petera Rainy „Jaruzelski 1923 – 1946”, wywiadu rzeki Tomasza Ponikło ze Stefanem Wilkanowiczem „Chrześcijanin”.

Szczególnie dziękuję ks. Tadeuszowi Górskiemu za udostępnienie materiałów z archiwum księży marianów.[/i]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy