„Wszyscy uczniowie starszych klas (z wyjątkiem jednego) należeli do AK. Rozmawiałem z dowódcą oddziału AK, w którym było 34 bielańczyków” – wspominał Mieczysław Twarowski, wychowanek szkoły. Ks. Kadziński, polonista, wspominał po latach: „Z większości moich przedwojennych klas pozostała przy życiu po powstaniu warszawskim mniej niż połowa uczniów”.
W marcu 1945 r. w uroczystość świętego Józefa Robotnika Bielany wznowiły działalność. Na lekcje stawiło się 19 uczniów. Budynek szkoły nie nadawał się do użytku, zajęcia odbywały się więc w mieszkaniach zakonników. W spartańskich warunkach – bez wody, ogrzewania, elektryczności.
Rok później do szkoły zapisanych było już 247 chłopców, z czego połowa mieszkała w internacie. Przedwojenna inteligencja liczyła, że na Bielanach uda się wyedukować dzieci bez obowiązującej komunistycznej ideologii. – Z prawdziwej szkoły na Bielanach zapamiętałem szczególnie wychowawcę klasy historyka Gustawa Markowskiego. Niezwykle szczupły – być może z wrzodem żołądka – poświęcał wiele czasu na rozmowy ze mną na pauzach i po lekcjach. Chyba w latach 60. z nekrologu dowiedziałem się ze zdumieniem, że zakończył życie w randze dyrektora departamentu w Ministerstwie Oświaty – opowiada Andrzej Dobosz.
Ale byli też i tacy jak ks. Szeląg, którzy po wojnie przeszli najcięższe ubeckie więzienia. Prof. Tołłoczko spotkał się z nim po wielu latach, gdy jako lekarz przyjmował go do szpitala na Grochowie. „Pytałem, jak z apetytem, a on mi odpowiadał: Bo wiesz, Tadziu, jak byłem we Wronkach. Jak ze snem? Bo wiesz, Tadziu, jak byłem we Wronkach...”. Tak kończył życie człowiek, który wszystko oddał innym, dla siebie nie potrzebował niczego.
[srodtytul]Stara szkoła, nowe czasy[/srodtytul]
Jeszcze kilka lat po wojnie kolegium na Bielanach broniło się przed nowym porządkiem, w którym szkoła miała wychowywać nowego obywatela w duchu materializmu dialektycznego. Pierwszego maja uczniowie nie defilowali w pochodach, choć był to dzień wolny od nauki. Ale i tu szybko wkraczało nowe. W każdej szkole, również na Bielanach, miały działać organizacje socjalistyczne. Oficerowie ludowego Wojska Polskiego przychodzili z referatami.
W lutym 1947 r. aresztowano ucznia kolegium bielańskiego, a następnego dnia zatrzymani zostali jego czterej koledzy. Nie było procesu, jednak UB poinformował dyrekcję szkoły, że należeli do tajnej organizacji. Incydent dał pretekst, by odwołać z funkcji dyrektora ks. Załuskiego i głównego wychowawcę, ks. Aleksandra Perza.
Władzę w szkole przejął Piotr Halfter, po wojnie zastępca ks. Załuskiego. Co ciekawe, wspomnienia o nim są bardzo rozbieżne. W opinii zakonników Halfter przyczynił się do upaństwowienia szkoły. Uczniowie pamiętają, że dopiero jego następca był sprawcą upadku i że dopiero po odejściu Halfera poziom nauczania dramatycznie się obniżył. „Mój ojciec wyszedł z wywiadówki, usiadł pod drzewem, gdzie spędził z pół godziny, co pewnie ocaliło go przed zawałem, a następnie położył areszt na moją osobę. Postanowił już nigdy więcej nie posyłać mnie do tej szkoły” – wspominał Andrzej Dobosz.
Ostatni etap rozpoczął się pod koniec 1948 r. Wizytator okręgowy powiadomił, że wszystkim prywatnym szkołom zostały odebrane prawa państwowe. Wiosną na pospiesznie zwołanym zebraniu całego komitetu rodzicielskiego stawiło się 40 z 360 osób. Rodzicie wzięli sprawy we własne ręce i wystosowali do władz oświatowych prośbę o upaństwowienie kolegium. „Przez upaństwowienie szkoły zostanie zapewnione naszym dzieciom gruntowne wykształcenie oparte na naukowym materialistycznym światopoglądzie i nowoczesne wychowanie” – napisali we wniosku.
– Trudno się dziwić. Mieli na względzie dobro własnych dzieci. Chcieli im zapewnić lepszy start w dorosłe życie. Chcieli, by mieli matury, pokończyli uczelnie – mówi ks. Tadeusz Górski, marianin. Rocznik 1947 r. był ostatnim, który bez problemów dostał się na studia. Potem władza ludowa nie miała już żadnych zahamowań w nauczaniu „elity elit” pokory.
Decyzja zapadła. W maju 1949 r. na Bielanach odbyła się ostatnia matura. Szkołę upaństwowiono. Wtedy odeszli z niej nawet ci nieliczni nauczyciele, którzy takiej decyzji władz sprzyjali. Po roku z braku uczniów i kadry naukowej szkoła została zamknięta. W mury dawnej szkoły przeniosło się Niższe Seminarium Duchowne. W 1954 r. nastąpił koniec. Marianie zostali usunięci z Bielan.
Po 1989 r. bielańczycy zaczęli się spotykać na zjazdach absolwentów. Patrząc na własne dokonania, dochodzili do wniosku, że szkoła – przy wszystkich zaletach – źle przygotowała ich do nowych czasów. Prof. Tadeusz Tołłoczko, były rektor Akademii Medycznej w Warszawie, w rozmowie z kolegą, profesorem politechniki, usłyszał: „Zobacz, co oni z nas zrobili? Inwalidów!”. – Wyszliśmy z wyidealizowanego świata i nie umieliśmy się poruszać w życiu – ocenia Tołłoczko. – A jednak gdyby mnie na Bielany nie przyjęli, nie wiem, jak by się moje życie potoczyło.
[i]Korzystałam m.in. z prac ks. Tadeusza Górskiego z Kolegium Ojców Marianów na Bielanach, opracowania ks. Jana Bukowicza „Kolegium Bielańskie i jego ludzie”, pracy magisterskiej ks. Ryszarda Górowskiego „Wychowankowie Zakładu Naukowo-Wychowawczego prowadzonego przez Zgromadzenie Księży Marianów na Bielanach w Warszawie”, książki Henryka Kuksza „Jędrusiowa dola”, artykułu Andrzeja Dobosza „Pustelnik w tłumie” opublikowanego w „Europie” 28 kwietnia 2004 r., książki Petera Rainy „Jaruzelski 1923 – 1946”, wywiadu rzeki Tomasza Ponikło ze Stefanem Wilkanowiczem „Chrześcijanin”.
Szczególnie dziękuję ks. Tadeuszowi Górskiemu za udostępnienie materiałów z archiwum księży marianów.[/i]