Polityczną podświadomość Polaków na temat Rosji wciąż kształtują mickiewiczowskie strofy „Do przyjaciół Moskali”. Żywimy się przesądem, który głosi, że aby stosunki polsko-rosyjskie się poprawiły, Rosja musi się wpierw zdemokratyzować, zliberalizować i generalnie ucywilizować. Kiedy się okazuje, że ów przesąd nie znajduje oparcia w rzeczywistości, czujemy się zawiedzeni i sfrustrowani. Zwłaszcza gdy nasz punkt widzenia różni się od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego.Polityczną podświadomość Polaków na temat Rosji wciąż kształtują mickiewiczowskie strofy „Do przyjaciół Moskali”. Żywimy się przesądem, który głosi, że aby stosunki polsko-rosyjskie się poprawiły, Rosja musi się wpierw zdemokratyzować, zliberalizować i generalnie ucywilizować. Kiedy się okazuje, że ów przesąd nie znajduje oparcia w rzeczywistości, czujemy się zawiedzeni i sfrustrowani. Zwłaszcza gdy nasz punkt widzenia różni się od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego.
Kwestię tego, jaka jest dziś Rosja, poruszył niedawno na łamach „Plusa-Minusa” Jan Rokita („Musimy czekać”, „Rzeczpospolita”, 3 – 4 października 2009). Według niego Rosja przechodzi proces „denikinizacji”. Jesteśmy świadkami pośmiertnego zwycięstwa Białej Gwardii w wojnie domowej „ku satysfakcji świata i przestrachowi Polaków”. Taka Rosja na zewnątrz wygląda nawet jako kraj umiarkowanie prozachodni, z szerokim zakresem swobód politycznych. Ale Polacy postrzegają ją inaczej – jako antyzachodnie państwo autorytarne, ponieważ punktem odniesienia jest dla nas „demokratyczna” epoka Jelcyna, a więc okres dosyć nietypowy dla rosyjskich dziejów. Tyle Rokita. Pójdźmy jednak dalej.
[srodtytul]20 lat z jedną ekipą[/srodtytul]
Projekt upodobnienia Rosji do Zachodu okazał się w latach 90. ubiegłego wieku niewypałem. Niezadowolenie społeczne spowodowane drastycznym przebiegiem transformacji polityczno-gospodarczej stanowiło istotną przeszkodę dla okcydentalizacji Rosjan. Rosjanie chcieli bowiem zachodniego dobrobytu, ale już nie zachodnich narzędzi politycznych i ekonomicznych potrzebnych do jego osiągnięcia. I dlatego to, co się nie udało za Jelcyna, udało się w jakimś stopniu za Putina.
Politycznym narzędziem podniesienia stopy życiowej społeczeństwa rosyjskiego stała się „suwerenna demokracja” (termin wprowadzony przez prominentnego polityka kremlowskiego Władisława Surkowa). W tym modelu, zwanym też bardziej pejoratywnie demokracją sterowaną, procedury demokratyczne służą jako fasada, za którą się kryje podporządkowanie życia politycznego i gospodarczego interesom elity państwowej. Jakiekolwiek przejawy tego podporządkowania tłumaczone są koniecznością zachowania suwerenności państwa wobec nieokiełznanych sił rynkowych, zarówno globalnych, jak i lokalnych. W zamian za to Rosjanie odczuli za Putina w swoich portfelach koniunkturę ekonomiczną napędzaną przez wysokie ceny ropy naftowej i gazu. Rosja poszła więc w ślady nie Zachodu, lecz krajów Zatoki Perskiej, bogacąc się na eksporcie surowców. Wybuch światowego kryzysu zahamował ten proces, ale na razie nie wywołał żadnej zasadniczej zmiany.