Innej Rosji nie będzie

Nawet jeśli na Kremlu zasiedliby „liberałowie”, z Moskwą, tak jak dziś, będzie można handlować lub prowadzić wymianę kulturalną, lecz nic poza tym

Aktualizacja: 21.11.2009 14:16 Publikacja: 21.11.2009 14:00

Innej Rosji nie będzie

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Polityczną podświadomość Polaków na temat Rosji wciąż kształtują mickiewiczowskie strofy „Do przyjaciół Moskali”. Żywimy się przesądem, który głosi, że aby stosunki polsko-rosyjskie się poprawiły, Rosja musi się wpierw zdemokratyzować, zliberalizować i generalnie ucywilizować. Kiedy się okazuje, że ów przesąd nie znajduje oparcia w rzeczywistości, czujemy się zawiedzeni i sfrustrowani. Zwłaszcza gdy nasz punkt widzenia różni się od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego.Polityczną podświadomość Polaków na temat Rosji wciąż kształtują mickiewiczowskie strofy „Do przyjaciół Moskali”. Żywimy się przesądem, który głosi, że aby stosunki polsko-rosyjskie się poprawiły, Rosja musi się wpierw zdemokratyzować, zliberalizować i generalnie ucywilizować. Kiedy się okazuje, że ów przesąd nie znajduje oparcia w rzeczywistości, czujemy się zawiedzeni i sfrustrowani. Zwłaszcza gdy nasz punkt widzenia różni się od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego.

Kwestię tego, jaka jest dziś Rosja, poruszył niedawno na łamach „Plusa-Minusa” Jan Rokita („Musimy czekać”, „Rzeczpospolita”, 3 – 4 października 2009). Według niego Rosja przechodzi proces „denikinizacji”. Jesteśmy świadkami pośmiertnego zwycięstwa Białej Gwardii w wojnie domowej „ku satysfakcji świata i przestrachowi Polaków”. Taka Rosja na zewnątrz wygląda nawet jako kraj umiarkowanie prozachodni, z szerokim zakresem swobód politycznych. Ale Polacy postrzegają ją inaczej – jako antyzachodnie państwo autorytarne, ponieważ punktem odniesienia jest dla nas „demokratyczna” epoka Jelcyna, a więc okres dosyć nietypowy dla rosyjskich dziejów. Tyle Rokita. Pójdźmy jednak dalej.

[srodtytul]20 lat z jedną ekipą[/srodtytul]

Projekt upodobnienia Rosji do Zachodu okazał się w latach 90. ubiegłego wieku niewypałem. Niezadowolenie społeczne spowodowane drastycznym przebiegiem transformacji polityczno-gospodarczej stanowiło istotną przeszkodę dla okcydentalizacji Rosjan. Rosjanie chcieli bowiem zachodniego dobrobytu, ale już nie zachodnich narzędzi politycznych i ekonomicznych potrzebnych do jego osiągnięcia. I dlatego to, co się nie udało za Jelcyna, udało się w jakimś stopniu za Putina.

Politycznym narzędziem podniesienia stopy życiowej społeczeństwa rosyjskiego stała się „suwerenna demokracja” (termin wprowadzony przez prominentnego polityka kremlowskiego Władisława Surkowa). W tym modelu, zwanym też bardziej pejoratywnie demokracją sterowaną, procedury demokratyczne służą jako fasada, za którą się kryje podporządkowanie życia politycznego i gospodarczego interesom elity państwowej. Jakiekolwiek przejawy tego podporządkowania tłumaczone są koniecznością zachowania suwerenności państwa wobec nieokiełznanych sił rynkowych, zarówno globalnych, jak i lokalnych. W zamian za to Rosjanie odczuli za Putina w swoich portfelach koniunkturę ekonomiczną napędzaną przez wysokie ceny ropy naftowej i gazu. Rosja poszła więc w ślady nie Zachodu, lecz krajów Zatoki Perskiej, bogacąc się na eksporcie surowców. Wybuch światowego kryzysu zahamował ten proces, ale na razie nie wywołał żadnej zasadniczej zmiany.

Grubą pomyłką jest jednak uważać, że dzieje najnowsze Rosji dzielą się na dwie odrębne epoki: „demokratyczną” – jelcynowską, i „autorytarną” – putinowską. To mit propagandowy, w dodatku bardzo poręczny i dla obecnego obozu władzy, i dla opozycji. Prokremlowscy „patrioci”, tacy jak Siergiej Markow, oficjalnie twierdzą, że odbiegające od standardów zachodnich praktyki reżimu putinowskiego to cena, którą warto było zapłacić za wyjście z okresu anarchii i chaosu lat 90.

Z kolei opozycyjni „liberałowie”, tacy jak Borys Niemcow, uważają lata 90. za okres bolesnej, aczkolwiek idącej we właściwym kierunku, transformacji polityczno-gospodarczej, zahamowanej dojściem do władzy „korporacji KGB”. Tymczasem nie można zapominać, że Putin był człowiekiem Jelcyna. Rosją od prawie 20 lat włada niemal ta sama ekipa, w której rywalizują między sobą rozmaite frakcje i która w ciągu dwóch dekad testowała po prostu rozmaite warianty zarządzania państwem. Jednak oligarchiczny kapitalizm państwowy jest od krachu ZSRR zjawiskiem ciągłym. Nic w tym dziwnego. Od wieków w Rosji władza i własność są ze sobą powiązane.

Wróćmy jednak do „suwerennej demokracji”. Towarzyszy jej określona polityka historyczna. Postsowieckie kalki na tym polu mogą świadczyć o trwałym dziedzictwie bolszewizmu. Oznaczałoby to, iż mamy do czynienia z groźnym spadkobiercą „imperium zła”, w nowych uwarunkowaniach nadal mobilizującym swoje społeczeństwo do wojny z Zachodem. Tak jednak nie jest.

Dzisiejsza Rosja to rzeczywiście, jak można wnioskować także z opinii Rokity, państwo kontrrewolucji. Chodzi tu jednak o dość specyficzną kontrrewolucję, w której spełnia się heglowska dialektyka dziejów. Jest to swoista narracja „końca historii”. Chodzi tu o przezwyciężenie sprzeczności i konfliktów rozdzierających Rosję nie tylko na początku lat 90., ale i w szerszym horyzoncie czasowym. Warunkiem tego jest zawarcie w mentalności rosyjskiej wiekuistej zgody między caratem a „dyktaturą proletariatu”, tradycjonalizmem Cerkwi prawosławnej a laicką nowoczesnością, uduchowieniem a konsumpcjonizmem, wreszcie między dysydencką działalnością antykomunistyczną a służbą w KGB (skąd my to znamy?).

Taka polityka historyczna ma, jak się zdaje, swoje korzenie... w okresie międzywojennym. W roku 1921 grupa białych emigrantów rosyjskich opublikowała w Pradze zbiór tekstów „Smiena wiech” („Zmiana drogowskazów”). Od tytułu tej publikacji ową grupę przyjęto określać mianem smienowiechowców. Jej czołowy przedstawiciel, Nikołaj Ustriałow, uważał, iż ustrój ZSRR jest jak rzodkiewka: na zewnątrz czerwony, a w środku biały. Zgodnie z tą wizją Związek Sowiecki to nie tyle projekt ideologiczny, ile kolejna emanacja rosyjskiego imperium, którego interes realizują, chcąc nie chcąc, bolszewicy. Ustriałowowi nie udało się jednak wkupić w ich łaski. Wprawdzie w roku 1935 wrócił do Związku Sowieckiego, jednak w roku 1937 oskarżono go o szpiegostwo oraz "działalność kontrrewo-lucyjną" i stracono.

[srodtytul]Postmodernistyczna ksenofobia[/srodtytul]

Poglądy „smienowiechowców” wpasowują się w dialektykę rosyjskiego „końca historii”, ale nie stają się bynajmniej ideologicznym narzędziem odbudowy imperium w sensie tradycjonalistycznym. Rosjanie bowiem, tak jak inne narody Europy Środkowo-Wschodniej, ulegają globalizacji, której kierunki wyznacza bądź co bądź Zachód. Są więc zapatrzeni w zachodnie wzorce konsumpcji i dążenia do indywidualnego sukcesu. Stają się zatem typową ponowoczesną zatomizowaną zbiorowością. Gotowi są popierać autorytarne skłonności „suwerennej demokracji” i jej mocarstwowe aspiracje, lecz mają one dla nich jedynie walor pragmatyczny. To właśnie różni takie podejście od staroświeckich, sentymentalnych postaw weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Rosja, zachowując logikę swoich dziejów, dostosowuje się zarazem do globalnego, postmodernistycznego trendu.

Symptomatyczny w tym kontekście okazał się stosunek społeczeństwa rosyjskiego do ubiegłorocznej wojny w Gruzji. Zdaniem socjologa, dyrektora moskiewskiego Centrum Lewady Lwa Gudkowa, Rosjanie poparli działania Kremla, ponieważ uznali, że konflikt ten wywołała Gruzja. Jednocześnie w społeczeństwie rosyjskim dominowały nastroje antywojenne. Nie były one jednak wyrazem jakichś odruchów moralnych, lecz zblazowania i cynizmu. Pod powierzchnią poparcia dla kremlowskiej polityki mieszały się akceptacja, obojętność i rozczarowanie.

Tak więc wielkie słowa polityków rosyjskich o mocarstwie, ojczyźnie, narodzie, dumie z rodzimych dziejów to tylko znane od czasu wiosek potiomkinowskich środki, które służą działaniom pozorującym różne wzniosłe sprawy. W Rosji nie odradza się ani nacjonalizm, ani bolszewizm, tylko kwitnie nihilizm. Jak zauważa wybitny polski kremlinolog Włodzimierz Marciniak, nihilizm ten sprzyja ksenofobii, zwłaszcza wobec przybyszów z Kaukazu i Azji Środkowej. Bo Rosja staje się czymś, czym nigdy nie była – z imperium przekształca się w państwo narodowe. Dają o sobie znać problemy z imigrantami z byłych republik sowieckich, którzy odbierają miejsca pracy rdzennym Rosjanom. Ksenofobiczne zachowania świadczą jednak nie o mobilizacji społeczeństwa, lecz o tendencjach rozkładowych w nim.

Obecnie wobec takiego stanu nie ma chyba alternatywy. Nie może być zresztą inaczej. Czołowy rosyjski dysydent czasów zarówno komunizmu, jak i postkomunizmu, Władimir Bukowski, powiedział parę lat temu, że nie interesują go wielkie idee, ponieważ w XX stuleciu pochłonęły one mnóstwo ofiar. Bukowskiego interesują natomiast małe sprawy, chociażby nauczenie rosyjskiego mężczyzny tego, jak nie pić na umór i przynosić do domu pieniądze. Niestety, takie poczciwe, z ducha liberalno-mieszczańskie, pomysły ujawniają tylko bezradność dzisiejszych rosyjskich opozycjonistów.

[srodtytul]Mesjanizm przeciw grawitacji[/srodtytul]

Pozostaje więc odpowiedzieć sobie na pytanie: czy takiej nihilistycznej Rosji należy się obawiać? Za jedną z odpowiedzi może chyba posłużyć wyznanie rosyjskiego ideologa neoeurazjanizmu, Aleksandra Dugina: „Zachód chce przekonać Rosję, że jej klęska w zimnej wojnie jest analogiczna do klęski III Rzeszy. Ale prawdziwa analogia to klęska Niemiec w I wojnie światowej. (...) Obecnie Rosja też dąży do odzyskania utraconej pozycji, chociaż to nie oznacza konieczności pójścia tą samą drogą co Niemcy epoki weimarskiej” („Europa”, 5 września 2009).

Dugin to jurodiwyj współczesnej rosyjskiej myśli politycznej. Mówi to, czego inni z jakichś przyczyn nie mówią. Chociaż być może jego szczerość jest jak potiomkinowska wioska i podlega czyjejś kontroli. Niemniej Dugin stwierdza coś, czego nie powinniśmy lekceważyć: „Imperialne dążenia Rosji to nie wybór moralny, lecz los. W tym kontekście nie podlegają one ocenie w kategoriach dobra i zła. (...) Rosja zawsze będzie dążyć do przesunięcia swojej strefy wpływów w kierunku zachodnim, tak jak Zachód będzie ją przesuwał w kierunku wschodnim. Te narody, które mieszkają między Rosją a Zachodem, zawsze będą znajdowały się w strefie przejściowej”.

A więc Rosji nie da się zmienić. Geopolityka rządzi się prawami fizyki. Te zaś są czymś innym niż romantyczno-mesjanistyczny paradygmat polskiej polityki. Racje moralne „Chrystusa narodów” (poszanowanie suwerenności mniejszych i słabszych krajów) nie przemawiają do możnych tego świata, którzy wierzą w geopolityczne prawo grawitacji. Dlatego jeśli tacy politycy, jak Garri Kasparow czy Andriej Iłłarionow, takie ruchy, jak rosyjska Solidarność czy Inna Rosja, zdobędą kiedyś jakimś cudem władzę i zechcą „suwerenną demokrację” zastąpić bardziej skrojonym na modłę zachodnią systemem, to istota stosunków polsko-rosyjskich pozostanie niezmieniona. Owszem, z Moskwą, tak jak dziś, będzie można handlować lub prowadzić wymianę kulturalną i edukacyjną, lecz nic poza tym. Wróg (w sensie niewartościującym – takim, jaki temu słowu nadał Carl Schmitt) pozostanie wrogiem.

Chyba że stanie się inaczej. Że dzisiejsi opozycyjni „liberałowie” po przejęciu Kremla, zamiast podjąć współpracę z policjantami politycznymi średniego i niższego szczebla (od czasów opryczniny Iwana Groźnego policja polityczna odgrywa w sprawowaniu władzy w Rosji kluczową rolę), wybiorą wariant naprawdę szaleńczy – zechcą oddać Moskwę w ręce liberalnych demokracji Zachodu. Jeżeli Zachód do tego czasu się uchowa. Tak czy inaczej romantyczno-mesjanistyczny paradygmat polskiej polityki nabierze wtedy nowego znaczenia. A „Do przyjaciół Moskali” zacznie stanowić motto realnej polskiej misji cywilizacyjnej na Wschodzie. Tylko czy wówczas będziemy mieli jeszcze do czynienia z Moskalami?

[i]Autor jest publicystą, autorem książki "Słudzy i wrogowie imperium. Rosyjskie rozmowy o końcu historii" (2009), redaktorem periodyku [/i]

[ramka]"Czterdzieści i Cztery". Do niedawna był scenarzystą programu "Koniec końców" (TVP 1), współpracuje z magazynem “Europa”."Czterdzieści i Cztery". Do niedawna był scenarzystą programu "Koniec końców" (TVP 1), współpracuje z magazynem “Europa”.[/ramka]

Polityczną podświadomość Polaków na temat Rosji wciąż kształtują mickiewiczowskie strofy „Do przyjaciół Moskali”. Żywimy się przesądem, który głosi, że aby stosunki polsko-rosyjskie się poprawiły, Rosja musi się wpierw zdemokratyzować, zliberalizować i generalnie ucywilizować. Kiedy się okazuje, że ów przesąd nie znajduje oparcia w rzeczywistości, czujemy się zawiedzeni i sfrustrowani. Zwłaszcza gdy nasz punkt widzenia różni się od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego.Polityczną podświadomość Polaków na temat Rosji wciąż kształtują mickiewiczowskie strofy „Do przyjaciół Moskali”. Żywimy się przesądem, który głosi, że aby stosunki polsko-rosyjskie się poprawiły, Rosja musi się wpierw zdemokratyzować, zliberalizować i generalnie ucywilizować. Kiedy się okazuje, że ów przesąd nie znajduje oparcia w rzeczywistości, czujemy się zawiedzeni i sfrustrowani. Zwłaszcza gdy nasz punkt widzenia różni się od niemieckiego, francuskiego czy amerykańskiego.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał