Apologia Kaczyńskiego

Ludwik Dorn głosi, że cnota polityczna lidera PiS „wypaliła się”. Nawet jeśli byłoby to prawdą, w niczym nie odbiera mu wymiaru i znaczenia dla najnowszej historii Polski

Aktualizacja: 06.12.2009 15:00 Publikacja: 05.12.2009 14:00

Apologia Kaczyńskiego

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

[b][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/12/05/apologia-kaczynskiego/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

„Już na początku niepodległości wiedziałem, że jest w Polsce dwóch ludzi w wybitnym stopniu posiadających szczególną polityczną cnotę, virtu, czyli według Machiavellego odwagę, dzielność i umiejętność wykorzystywania dla ambitnych celów politycznych Fortuny (...) Byli to Adam Michnik i Jarosław Kaczyński”. To deklaruje Ludwik Dorn na wstępie niezwykle interesującego wywiadu rzeki, jaki przeprowadziły z nim Amelia Łukasiak i Agnieszka Rybak. Wywiad zrobiony został już po rozwodzie „trzeciego bliźniaka” nie tylko z Jarosławem Kaczyńskim, ale i PiS. Rozwód ten, jak to rozwód, obfitował w gorszące zachowania (ze strony Kaczyńskiego) i skończył się w sądzie. Dorn nie ma więc powodu, aby oszczędzać swojego byłego szefa i przyjaciela. A jednak docenia jego polityczną rolę.

Można uznać, że wymienione przez Dorna postaci stały się emblematyczne dla dwóch obozów politycznych toczących walkę o Polskę po upadku komunizmu. O ile jednak Michnik wyrastał z określonego środowiska (choć i przerastał je) i w dużej mierze wyrażał (choć i tworzył) jego poglądy, o tyle Jarosław Kaczyński (razem ze swoim bratem) w znacznie większym stopniu zmuszony był od nowa sformować dominujący dziś projekt prawicy polskiej.

[srodtytul]Ideologia Michnika[/srodtytul]

Postawa Michnika wynika z przeświadczenia, że współcześnie tradycyjna rola narodów, a więc i państw, wyczerpuje się. Konkurencja państw kierowanych swoim interesem w globalizującym się świecie zastępowana jest przez konkurencję opcji ideowych. Dzieje się to zwłaszcza w Europie, której postępująca integracja ma również charakter ideologiczny. Obecny kształt Unii wyznaczany jest przez lewicowo-liberalną orientację. Obóz Michnika uznaje to za spełnienie dziejowego procesu, za przezwyciężenie tradycyjnych, opartych na nieracjonalnych impulsach, wspólnotowych form bytowania zbiorowości. Politykę wypiera system prawny wyrastający z niezwykle rozszerzonego ujęcia praw człowieka. Porządek społeczny dyktowany ma być przez szczelny system ustawodawczy, opiekuńczy wobec jednostki, a nadzorowany poprzez ponadnarodowe gremia.

Werbalnie akcentowana demokracja w tym stanie musi ulec daleko idącemu rozcieńczeniu. Pojawia się konieczność tworzenia kolejnych już ponadnarodowych pięter reprezentacji, które z realną demokracją mają niewiele wspólnego. Zwielokrotnienie uznawanych za postęp norm prawnych ogranicza możliwość samostanowienia zbiorowości.

Jak zwykle w takich utopijnych projektach, samoświadomość ich twórców i orędowników jest ograniczona. Przyjmują zespół idei i wynikające z nich, a mające uszczęśliwić wszystkich, polityczno-prawne rozwiązania, krzepnące w ideologię, w którą pierwsi zaczynają wierzyć jej twórcy. Trudno więc wymagać od nich przemyślenia wszystkich konsekwencji projektu, które mogłyby podważać ich wyjściową wiarę tudzież pozycję wyrastającą z ich politycznych przedsięwzięć.

W tym stanie rzeczy istotne jest wskazanie postaw, z których rodzi się owa ideologia. W Polsce jest to lęk połączony z pogardą wobec własnego narodu, który nie dorósł jakoby do nowoczesności. Należy więc modernizować (europeizować) go ponad głowami jego reprezentantów tak, aby wreszcie zatracił swoją specyfikę i roztopił się w europejskiej formie. Podejście to przeplata się z niechęcią wobec państwa, którą wyzwoliło długotrwałe obcowanie z opresyjną jego karykaturą, jaką był PRL. W ogóle postawa owego „postępowego” obozu w ogromnej mierze oparta jest na irracjonalnych, dziedziczonych z przeszłości fobiach, w czym, wbrew pozorom nie różni się specjalnie od lewicy europejskiej.

[srodtytul]Państwo jako idea centralna[/srodtytul]

Koncepcja Jarosława Kaczyńskiego była zaprzeczeniem naszkicowanej ideologii, choć ideologią nazwać jej nie sposób. Odwoływała się do głęboko zakorzenionych w tradycji zasad i odnosiła je do nowej rzeczywistości. Była na wskroś polityczna. Jej fundamentem była idea państwa. To wokół niej organizowany był polityczny projekt Kaczyńskich.

Gdy ogromna większość elit, myśląca jeszcze w kategoriach oporu przeciw PRL, zastanawiała się nad spętaniem państwa, Kaczyńscy zdawali sobie sprawę, że trzeba je odbudować jako optymalną i niezastępowalną formę funkcjonowania narodu. Kiedy ogromna większość zastanawiała się, jak złagodzić prawo, aby nie wadziło ono jednostce, Kaczyńscy wiedzieli, że jako kościec państwa powinno ono instytucjonalizować ideę sprawiedliwości. Gdy większość polskich elit uważała, że szansa ofiarowana nam przez historię jest czymś danym na zawsze i zwłaszcza po wejściu do NATO i UE znaleźliśmy się już w królestwie wiecznego pokoju, Kaczyńscy zdawali sobie sprawę, że to tylko złudzenie, a o bezpieczeństwo, tak jak o pozycję w Europie musimy zatroszczyć się sami.

Ta państwowotwórcza postawa wynikała ze świadomości roli i wartości narodowej wspólnoty, która była wówczas kwestionowana i przeciwstawiana społeczeństwu. Silne państwo ma bronić jednostki i wspólnoty przed dominacją potężnych grup interesu. Traktowane jako forma obywatelskiego narodu musi być ograniczone i respektować autonomię osoby ludzkiej, co mocno wpisane jest w tradycję zachodnią ufundowaną na chrześcijaństwie.

[srodtytul]Diagnoza III RP[/srodtytul]

Można przyjąć, że ten spór wyznacza oś politycznego podziału w Polsce. Inne kwestie były jego pochodnymi. Spór o dekomunizację i lustrację również można zobaczyć w tym kontekście. Dekomunizacja i lustracja były aktem sprawiedliwości i elementem budowy zdrowego państwa. PRL jako państwo zdeprawowane, totalitarne i niesuwerenne wymagało potępienia tak jak i jego funkcjonariusze. Wspólnota potrzebowała rozliczenia i oczyszczenia, aby móc się oprzeć na wyrazistym systemie aksjologicznym przy tworzeniu nowego państwa. „Solidarność”, która była heroicznym ruchem również moralnego odrodzenia, stanowiła kapitał społeczny i mogła być fundamentem odbudowy zdrowej wspólnoty.

Wymiar moralny – jak zawsze – stapia się w tym wypadku z wymiarem pragmatycznym. Odsunięcie od władzy nomenklatury byłoby nie tylko aktem sprawiedliwości, ale i posunięciem koniecznym do budowy zdrowego państwa. Komunistyczna oligarchia pozostawiona na kluczowych stanowiskach i tworząca rozległą sieci wspólnych interesów była zagrożeniem dla demokracji, wolnego rynku i państwa prawa. Dopiero usunięcie jej z uprzywilejowanych pozycji umożliwiało tworzenie niezainfekowanych instytucji.

Już na początku III RP zdawał sobie sprawę z tego Kaczyński, wskazując na zagrożenie „latynizacją” Polski. Chodziło o niebezpieczeństwo upodobnienia się do krajów Ameryki Łacińskiej, w których nastąpiło zrośnięcie i petryfikacja elit polityczno-biznesowych. Zastygły one w system oligarchiczny, w którym demokracja i wolny rynek pozostawały wyłącznie grą pozorów. Niestety, III RP w dużej mierze uległa tym schorzeniom.

W znacznym stopniu Kaczyńskiemu zawdzięczamy jednak, iż nie przybrały one ostrzejszej formy. Projekt Adama Michnika, aby „Solidarność” zawarła koalicję z „liberalnym” odłamem PZPR reprezentowanym przez Aleksandra Kwaśniewskiego i jemu podobnych, wepchnąłby nasz kraj na drogę Rumunii i mógł jeszcze bardziej zablokować jego rozwój. Manewr wymyślony i przeprowadzony przez Kaczyńskiego, działającego wówczas z nadania Lecha Wałęsy, a polegający na uruchomieniu tzw. stronnictw sojuszniczych, czyli ZSL-U i SD, których nikt w PRL łącznie z PZPR nie traktował poważnie, umożliwił tak istotne w pierwszym okresie odsunięcie komunistycznej partii od władzy. Również pomysł Kaczyńskiego na wybranie Lecha Wałęsy przez Zgromadzenie Narodowe tonowałby nieodpowiedzialność i despotyczne skłonności tego ostatniego.

W 1990 roku Lech Wałęsa wygrał wybory zgodnie ze strategią i pod hasłami zaproponowanymi przez Kaczyńskiego. Gdyby zrealizował choćby ich część, bylibyśmy dziś państwem w zdecydowanie lepszym stanie.

Afera Rywina i postępujące za nią skandale odsłoniły kulisy III RP. Nagle okazało się, że ogół zaczyna „mówić Kaczyńskim”. Rzeczywistość tak bardzo potwierdziła diagnozy lidera PiS, że nie sposób nie było mu przyznać racji. Jego recepty zaakceptowała Platforma i ośrodki opiniotwórcze, które dziś trudno by o to posądzić. W wyborach 2005 r. obrońcy III RP okazali się marginesem.

[srodtytul]Dwie idee państwa[/srodtytul]

Jarosław Kaczyński jest politykiem, czyli działaczem odnoszącym idee do politycznej praktyki. Wskazują na to przytoczone przykłady. Polityka, zwłaszcza demokratyczna, zakłada kompromisy. Jest przecież sztuką możliwego. Można jednak odnieść wrażenie, że lider PiS nie traci z oczu podstawowego celu swoich działań: budowy silnego państwa. Można przyjąć zresztą, że jest to podstawowa oś podziału na lewicę i prawicę, nie tylko w Polsce dziś, z zastrzeżeniem, że państwo takie musi być ufundowane na idei sprawiedliwości, a jego celem być dobro wspólne. Lewicowe projekty kwestionują zarówno fundamentalną zasadę sprawiedliwości, jak i istnienie dobra wspólnego, które przekracza istniejące zawsze partykularyzmy. Zgodnie z dominującą dziś w Europie lewicowo-liberalną orientacją państwo często wyposażane w rozległe kompetencje mediuje raczej pomiędzy w różny sposób definiowanymi mniejszościami, broni ich przed większością tak jak i jednostek, które otrzymując coraz dalej idące „prawa“ paradoksalnie coraz bardziej uzależnione zostają od państwa. Takie państwo nie jest silne, ale wścibskie, ingeruje w ludzką autonomię, a jednocześnie nie tyle nawet odmawia obrony tradycyjnej kultury jako dobra wspólnego i fundamentu wspólnoty, ale kieruje się przeciw niemu.

W minionych latach mieliśmy do czynienia z redukcją sfery idei politycznych i polityki do swoiście postrzeganego ekonomicznego determinizmu. Podział na lewicę i prawicę miał polegać wyłącznie na deklaracjach dotyczących wysokości podatków. Ten spór miał być jedynym wymiarem polityki w dobie „końca wieku ideologii”, która prowadzić miała do „postpolityczności”.

W tym ujęciu również ekonomia okazywała się uproszczona w stopniu karykaturalnym. Klasycy wolnego rynku doskonale zdawali sobie sprawę, że nie sposób oderwać gospodarki od kultury. Koncepcja kapitału społecznego, który buduje elementarne, niezbędne do rozwoju gospodarki zaufanie między ludźmi, steoretyzowana pod koniec XX wieku, to nic innego jak etyka społeczna, czyli zbiór zasad łączących daną zbiorowość. Nie istnieje wolny rynek bez sprawnie funkcjonującego systemu prawnego.

Rzeczywiście, nie sposób wyobrazić sobie prawicowca w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, czyli konserwatysty, który nie szanowałby własności prywatnej, ale tak samo trudno wyobrazić sobie konserwatystę, który ograniczałby swoje działania do walki o obniżenie podatków. Walka o oparcie państwa na idei sprawiedliwości przekłada się również na zdrowe funkcjonowanie rynku, a korupcja paraliżuje je.

Funkcjonujące w Polsce na początku lat 90., chociaż ciągle znajdujące swoich epigonów, wyobrażenie, że stopień prawicowości mierzony jest deklarowanym stosunkiem do podatków, ma charakter parodystyczny. Znamienne, że rządy PiS wraz ze swoimi populistycznymi koalicjantami przeprowadziły znaczące prorynkowe reformy. Zasadniczej redukcji uległy daniny społeczne. Odmrożone zostały progi podatkowe, wprowadzono system dwóch obniżonych stóp podatkowych, zmniejszono składkę rentową. Zdemonopolizowany został rynek telekomunikacyjny. Zresztą działania w kierunku demonopolizacji rozmaitych usług, w tym przede wszystkim prawnych, przekładają się na zwiększanie wolności gospodarczej. Pokazuje to raz jeszcze, że gospodarki nie sposób wyabstrahować ze społecznej rzeczywistości.

Oczywiście, można się zgodzić, że ekonomia nie była dla Jarosława Kaczyńskiego sprawą najważniejszą. Wzmocnione było to rezerwą, jaką wywołała u obu braci obserwacja polskiego chorego kapitalizmu, co się wiązało niekiedy z niebezpieczeństwem poszukiwania etatystycznych rozwiązań, ale, jak demonstrują to przytoczone przykłady, nie miało decydującego wpływu na praktykę rządzenia.

[srodtytul]W obronie bezstronności[/srodtytul]

Projekt IV Rzeczypospolitej poparła zdecydowana większość Polaków, którzy mieli już dość skorumpowanej III RP. Wywołał jednak kontratak całego jej establishmentu, który w ciągu kilkunastu lat zdążył już mocno okrzepnąć. Zagrożony w swoich żywotnych interesach stworzył nieformalny sojusz z PO w celu zdezawuowania swojego największego zagrożenia politycznego, czyli PiS, a zwłaszcza jego liderów, braci Kaczyńskich. Konsekwentna nagonka nielicząca się ani z faktami, ani ze standardami demokracji przyniosła efekty.

Nie zakończyły się one wraz z porażką wyborczą PiS, ale pozwalają PO jako antytezie PiS utrzymywać znaczną przewagę – a partii Kaczyńskich pomimo dwóch lat kiepskiego rządzenia jej rywali uniemożliwić przekroczenie dwudziestu paru procent poparcia. Zasadne w tej sytuacji jest pytanie o błędy PiS i jej lidera, gdyż Jarosław Kaczyński nie tylko nim pozostaje, ale ugruntował się na samowładnej pozycji.

Można więc wyliczać niedomogi okresu rządzenia, co czyni Dorn we wspomnianym już wywiadzie. Można uznać, że nieporozumieniem było podjęcie retorycznej ofensywy na wszystkich frontach, której nie mogły towarzyszyć równie radykalne działania. Można przyjąć, że wodzowskie skłonności Kaczyńskiego obciążają go politycznie, gdyż uniemożliwiają budowę szerokiej partii z wyrazistymi osobowościami politycznymi. Trudności z podmiotowym traktowaniem współpracowników prowadzą do selekcji negatywnej i budują dworskie postawy.

Tandem braci, który długi czas generował wartość dodatnią, staje się politycznym obciążeniem, albowiem każdy z nich gubi racjonalne podejście do rzeczywistości, gdy sprawa dotyczy drugiego. Można wysuwać jeszcze ileś zastrzeżeń wobec lidera PiS. Nie znaczy to, że wszystkie one są trafne, w każdym razie jednak wymagają rzeczowej analizy. Dorn wyciąga z tego wniosek, że cnota polityczna Jarosława Kaczyńskiego „wypaliła się”. Konstatacja taka wydaje się zbyt definitywna. Nawet jednak jeśli byłby prawdą, w niczym nie odbiera wymiaru i znaczenia Jarosława Kaczyńskiego dla najnowszej historii Polski.

Warto to podkreślić zwłaszcza w Polsce dziś, w czasie triumfującej manipulacji, w jazgocie nagonki, gdy wrogowie lidera PiS nie cofają się przed niczym, aby go oczernić, a obywatele osaczeni w krzywym zwierciadle mediów nie są w stanie rozeznać się w rzeczywistości. Kiedy wielu ludzi dobrej woli obawia się skrytykować rząd bez rytualnej krytyki jego poprzedników, aby nie zostać pomówionym o kaczyzm. Kiedy antypisowski szantaż święci triumfy. W takiej rzeczywistości tym bardziej należy zdobyć się na bezstronność.

Przewiduję zresztą, że składanie Kaczyńskiego do grobu jest przedwczesne.

[b][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/12/05/apologia-kaczynskiego/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

„Już na początku niepodległości wiedziałem, że jest w Polsce dwóch ludzi w wybitnym stopniu posiadających szczególną polityczną cnotę, virtu, czyli według Machiavellego odwagę, dzielność i umiejętność wykorzystywania dla ambitnych celów politycznych Fortuny (...) Byli to Adam Michnik i Jarosław Kaczyński”. To deklaruje Ludwik Dorn na wstępie niezwykle interesującego wywiadu rzeki, jaki przeprowadziły z nim Amelia Łukasiak i Agnieszka Rybak. Wywiad zrobiony został już po rozwodzie „trzeciego bliźniaka” nie tylko z Jarosławem Kaczyńskim, ale i PiS. Rozwód ten, jak to rozwód, obfitował w gorszące zachowania (ze strony Kaczyńskiego) i skończył się w sądzie. Dorn nie ma więc powodu, aby oszczędzać swojego byłego szefa i przyjaciela. A jednak docenia jego polityczną rolę.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą