Ponieważ, jak dowodzą inni bratni naukowcy, temperatura będzie wzrastać w dalszym ciągu, w przyszłości będzie również więcej konfliktów w Afryce. Dokładnie o 50 proc. więcej w ciągu najbliższych 20 lat, jak szczegółowo wyliczają badacze University of California z Berkeley. I teraz najlepsze: – Bardzo nas zaskoczył fakt, że nawet jeśli wstawiliśmy do zestawu kryteriów (osłabiających występowanie konfliktów) wzrost gospodarczy oraz poprawę rządów w danym kraju, to wpływ temperatury (na występowanie konfliktów) pozostaje bardzo istotny – powiedział kierujący badaniami dr Marshall Burke.
Szczerze mówiąc, też jestem zaskoczony. Do tej pory wydawało mi się, że głównymi przyczynami wojen w Afryce są walka o władzę, dostęp do surowców i pól uprawnych. Myślałem, że np. w Ghanie, Senegalu, Botswanie, a nawet rozrywanej przemocą RPA nie ma otwartych wojen, ponieważ tamtejsze władze państwowe choćby w minimalnym stopniu zapewniają ludziom bezpieczeństwo i warunki rozwoju.
Zakładałem stereotypowo, że nieszczęściem grabionego od ponad 100 lat Konga – najpierw przez białych kolonizatorów, potem przez czarnych prezydentów, dziś przez jednych i drugich na spółkę – nie jest zły klimat, tylko brak uczciwych rządów i woli wspólnoty międzynarodowej, by takie powołać. Wydawało mi się, że Hutu wymordowali w Rwandzie prawie milion Tutsich realizując ludobójczy plan przejęcia władzy, a nie w związku ze skróceniem pory deszczowej.
W swojej naiwności sądziłem, że w Afryce w zasadzie zawsze było ciepło, gdzieniegdzie nawet bardzo. Np. w Etiopii, która niedawno przeżywała skutki fatalnej suszy, do tego typu naturalnych klęsk dochodzi regularnie, średnio co dziesięć lat. Od suszy i głodu zaczął się upadek cesarza Hajle Selasje i jego następcy Mengistu Hajle Mariama. Dziś, gdy krajem rządzi dyktatura wspierana przez USA, zapewne nie dojdzie do jej upadku, chociaż powinno, bo to ona jest główną przyczyną niedoli Etiopczyków. Przecież, jak mówiła niedawno Penny Lawrence, dyrektorka organizacji pomocowej Oxfam: – Susza nie musi oznaczać głodu i nędzy. Wystarczą rowy irygacyjne, spichlerze na ziarno i zbiorniki na wodę deszczową. Dodać można do tego reformę rolną, która oddałaby ziemię w ręce chłopów (obecnie prawie cała należy do państwa) i zezwolenie na migrację biedoty wiejskiej do miast, gdzie mogłaby znaleźć lepsze warunki życia. Ale migracja jest zakazana, bo zwiększenie populacji miast to oczywiście zagrożenie dla władz.
Wysuwanie poważnej propozycji, że polityczne, ekonomiczne i społeczne czynniki wojen w Afryce ustępują wobec rzekomego spustoszenia wywoływanego przez globalne ocieplenie jest tezą niebywałą, a równocześnie – i to jest najgorsze – całkowicie oczekiwaną. Globalnym ociepleniem da się bowiem wytłumaczyć dziś praktycznie każdą ludzką niedolę, wystarczy tylko odpowiednio nastawić instrumenty pomiarowe. Globalne ocieplenie (ewentualnie zmiany klimatyczne, jeśli okazałoby się, że zamiast ocieplenia mamy przejściowe przymrozki) rujnują klimat, życie ludzi i zwierząt, powodują raka i złe samopoczucie. I jeszcze teraz wojny w Afryce. Aż dziw bierze, dlaczego zmiany klimatu nie powodują wojen w Europie i Stanach Zjednoczonych. Może bronią nas przed nimi rzesze dzielnych naukowców gotowych udowodnić każdą, najbardziej karkołomną tezę.