W listopadzie w Bukowinie mimo pięknej pogody było pustawo. Na Klinie stoiska z oscypkami, filcowymi kapciami i wełnianymi skarpetkami czekały na klientów. Knajpy pozamykane. Nie działała także Terma, otwarty w zeszłym roku ogromny zespół basenów z wodą ze źródeł termalnych.
Sezon zaczyna się razem ze śniegiem, a na Boże Narodzenie nie będzie tu ani jednego wolnego miejsca. Do niespełna trzytysięcznej wsi przyjeżdża kilkanaście tysięcy turystów. Zapełniają się pensjonaty, ulicą Kościuszki płynie sznur terenówek. Wcześniej, póki trwał sezon budowlany, jeździły betoniarki. Z drewna już mało kto tu buduje. Z pustaków, cegły i betonu jest taniej i szybciej.
– Na Skalnym Podhalu wylewa się beton – załamuje ręce Przemysław Lewandowski, menedżer restauracji Punkt Widokowy Szymkówka, z zawodu plastyk, projektant wnętrz, z Bukowiną związany od lat. –Zalewają nas siding, bauma i beton. Stare domy z drewna stoją 100 lat i są zdrowe. Ale dzisiaj góral płazówki nie chce. W szałasie to mieszkali dziadkowie, myśli, on chce murowany. Huragan na Słowacji tam był katastrofą ekologiczną, ale nam pomógł. Zwaliły się tysiące drzew, a wywóz drewna Słowacy zlecili Polakom. I masę drzewa zwieźli do Polski.
Siedzimy na tarasie Szymkówki. Po lewej stronie błyszczy zaśnieżony łańcuch Tatr, po prawej pasmo lasu. Pod nami hale z jeszcze zieloną trawą, po nich właśnie z hukiem pędzą młodzieńcy na quadach. Obok wyciąg, najdłuższy na Bukowinie, nieczynny. Gazdowie się nie dogadali.
Z rzeczy, które znikły z Bukowiny, można wymienić także rolnictwo i hodowlę. Wprawdzie małe stadka owieczek widać tu i ówdzie, ale inne zwierzęta już mało kto tu hoduje. Tylko sędzia NSA Jerzy Niecikowski na płocie swego pięknego starego domu na Buńdowym Wierchu wiesza jeszcze na płocie bańkę, do której od własnej krowy z wieczornego udoju przynosi mleko sąsiadka...