Dawne miejsce zamieszkania

Z Krzysztofem Wójcickim, autorem książki „Mój przyjaciel trup”, rozmawia Tomasz Zbigniew Zapert

Publikacja: 09.01.2010 14:00

Góralscy osadnicy na rozparcelo- wanej ziemi z dóbr Krokowa. 1936 rok

Góralscy osadnicy na rozparcelo- wanej ziemi z dóbr Krokowa. 1936 rok

Foto: NAC

[b]Rz: Kiedy poznał pan Albrechta grafa von Krockow?[/b]

Po opublikowaniu „Rozmów z Moskwą” i „Rozmów z księdzem Hilarym Jastakiem” zamierzałem dokończyć tę swoistą triadę kaszubską, poszukiwałem więc odpowiedniego rozmówcy. Graf Albrecht, spotkany jesienią 1994 roku, okazał się wręcz idealnym bohaterem. Rodowity Kaszub, który przeżył na Pomorzu obie wojny światowe, otarł się o wielką historię, no i dokonał w życiu czegoś niezwykłego. Powrócił do swojej rodzinnej Krokowej jako Niemiec, który kiedyś był obywatelem polskim. Nie nazywano go junkrem. Jego rodzina pochodziła z Frankonii, a protoplasta rodu przybył na Pomorze w połowie XIII wieku, kiedy trwało tu Księstwo Pomorskie, później opanowane przez Krzyżaków. Powrócił, bo miał czyste ręce i rozmawiając, patrzeć mógł prosto w oczy.

[b]Chciał spocząć w miejscu urodzenia i wyznaczył pana na depozytariusza ostatniej woli. Czy puenta powieści – rozsypanie prochów hrabiego nad rodową siedzibą z samolotu – odpowiada prawdzie?[/b]

Pragnął być pochowany w rodowych kryptach w podziemiach kościoła ufundowanego przez antenatów na początku XIV wieku albo – w razie trudności – na cmentarzu obok dziadków ze strony ojca tudzież brata Heinricha, którego ciało przywieziono do Krokowej z Litwy, gdzie zginął w 1944 r. Niestety, stało się inaczej. Jego grób znajduje się na cmentarzu nad Mozelą, niedaleko Trewiru, gdzie przeżył drugą część swego życia. Epilog powieści jest fikcją literacką, mam nadzieję, że czytelną w swym symbolicznym wymiarze.

[b]W zależności od okoliczności von Krockowowie opowiadali się po stronie polskiej lub niemieckiej, hołdując pragmatycznej regule: „zawsze z silnymi przeciw słabszym”.[/b]

Dewiza rodu brzmi: „In Deo spero” – w Bogu nadzieja. Historia niejednokrotnie dowiodła, że „być z kimś” nie oznacza od razu być „przeciw komuś”. Zawiłe i skomplikowane dzieje pomorskich (podobnie jak śląskich) rodzin przypominają ruch wahadła wielkiego zegara historii. Księstwo Pomorskie, Prusy Królewskie, Królestwo Pruskie, Cesarstwo Niemieckie wyznaczają jego rytm. Pierwsze przywileje ród otrzymał z kancelarii książąt pomorskich jako Krokowscy.

W XX-leciu międzywojennym cała rodzina przyjęła polskie obywatelstwo. Albrecht miał również dwa paszporty.

[b]Bardzo krytycznie oceniał politykę sanacji wobec Pomorza Gdańskiego. Zwłaszcza brak zaufania okazywany Kaszubom wyrażany m.in. przez oferowanie stanowisk w lokalnej administracji przybyszom z innych regionów tudzież rozdanie ziemi – po parcelacji majątków poniemieckich – góralom.[/b]

Wynikało to z nastrojów mieszkańców Pomorza o niemieckiej genealogii. Po roku 1918 nikt z nich w tę nową Polskę nie wierzył, sądząc, że „Polnische Wirtschaft” potrwa rok, może dwa. Ale nie wykluczało to codziennej współpracy Polaków, Kaszubów i Niemców w majątku o powierzchni 10 tysięcy hektarów. Po pierwszych parcelacjach, gdy na ziemi odebranej dawnym właścicielom pojawili się nowi, pracy nagle zabrakło. Zarówno Kaszubi, jak i przywiezieni na Pomorze górale (projekt ministra Juliusza Poniatowskiego) nie potrafili zagospodarować „wolności”, która stała się ich udziałem.

W II RP autochtoni na Pomorzu zajmowali najniższe stanowiska: sołtysa, wójta. Większość urzędników została przywieziona w teczkach. Taki stosunek władzy – nie tylko sanacyjnej – pokutował bodaj do tragicznego roku 1970. Dopiero następne dekady pozwoliły na „desanty” Pomorzan na Warszawę.

[b]We włościach grafa Albrechta ekranizowano „Wiatr od morza” Stefana Żeromskiego...[/b]

Powieść była odpowiedzią pisarza na stanowisko marszałka Piłsudskiego, który jeszcze przed traktatem wersalskim awanturę po dyskusji z Żeromskim na temat wizji Polski jako państwa morskiego zakończył stwierdzeniem: „Ja o taką tam sadzawkę bić się nie będę”.

Reżyser Kazimierz Czyński ze scenarzystą Wacławem Sieroszewskim wybrali zdarzenie, którego akcja rozgrywa się podczas pierwszej wojny właśnie na zamku w Krokowej. Dwaj bracia kochają tę samą kobietę. Obaj giną podczas wojny. Fenomenalny profetyzm (no, bo chyba nie przypadek) Żeromskiego sprawił, że identyczna historia zdarzyła się na tym samym zamku 20 lat później.

Motto mojej książki zaczerpnięte z „Wiatru od morza” dotyczy mądrego sąsiedztwa i umiejętnej współpracy Polaków i Niemców, przebaczenia, ale nie zapominania, wyciągania wniosków z historii, wiedząc, że ta nikogo jeszcze niczego nie nauczyła.

Film z 1930 roku osiągnął niebywały sukces. Przez dekady sądzono, że wszystkie jego kopie zaginęły podczas II wojny światowej, ale dziesięć lat temu jedną odnaleziono. Niestety, bez płyt z nagraniem dźwięku.

Mój bohater doskonale pamiętał pracę ekipy filmowej w Krokowej. Z emfazą wyrażał się o aparycji Marii Malickiej, wspominał, że to na jego sugestię charakteryzator umieścił szramę na lewym policzku Eugeniusza Bodo, (bo takie blizny „zdobiły” policzki korporantów na Uniwersytecie w Heidelbergu, a takiego odtwarzał aktor), śmiał się z żartów opowiadanych przez Adolfa Dymszę.

[b]Dlaczego bohater pana książki wstąpił do SA?[/b]

Deklarację, przyniesioną mu jesienią 1939 roku przez SA-manów. wypełnił pod przymusem. Pozostawiono mu wybór przynależności do formacji pieszej, rowerowej lub konnej. Zdecydował się na tę ostatnią z powodu miłości do rumaków. Tyle że konna formacja SA na Pomorzu nigdy nie powstała.

Odrębną sprawą jest w tym kontekście pragnienie ratowania rodowego gniazda, które zostałoby skonfiskowane – miał na nie chrapkę namiestnik Pomorza, wcześniej gauleiter Gdańska, Albert Foerster – fanatyczny hitlerowiec.

[b]Graf Albrecht na wojnie stracił trzech braci. Wszyscy polegli w mundurach Wehrmachtu, choć jeden był wcześniej żołnierzem Wojska Polskiego...[/b]

To było jego najboleśniejsze doświadczenie. Zwłaszcza że właśnie do niego, jako zarządcy majątku, przychodziły te tragiczne informacje, które on musiał przekazywać rodzicom. Najstarszy z braci – Reinhold wydaje się postacią najbardziej tragiczną. Ukończył podchorążówkę w Starogardzie Gdańskim, był podporucznikiem rezerwy 8. Pułku Strzelców Konnych Pomorskiej Brygady Kawalerii w Chełmnie, a po kampanii wrześniowej trafił do niewoli niemieckiej. Po czterech latach zwerbowano go do Wehrmachtu. Wyruszył na front wschodni w zastępstwie za jednego z polskich rządców majątku, który zostawić musiałby żonę i pięcioro dzieci.

[b]Konstruując misterną fabułę, wykorzystał pan archiwum rodu von Krockow odnalezione przez oficera polskiej marynarski wojennej ppor. Władysława Białka w stodole w Łętowcach, gdzie ukrył je ojciec Albrechta – Doering graf von Krockow, ratując przed krasnoarmiejcami. Swoją drogą, czemu nie uciekł przed „Azją”?[/b]

Doering graf von Krockow postanowił w marcu 1945 roku pozostać na zamku w Krokowej. Być może wierzył nie tyle w sprawiedliwość dziejową, co w sprawiedliwość w ogóle. Był człowiekiem świetnie wykształconym (prawo, ekonomia, filozofia, nauki humanistyczne), powszechnie szanowanym. Twierdził, że w życiu nikogo nie skrzywdził, więc i jemu nie może się stać nic złego. Hrabia był kilkakrotnie przesłuchiwany przez rosyjskiego majora. Badania zakończyły się wydaniem przepustki z poświadczeniem: NSDAP – nein. Według tego dokumentu mógł wracać „na dawne miejsce zamieszkania”, gdzie rodu nie było od 700 lat!

Postanowił przeczekać najtrudniejsze tygodnie przy pomocy miejscowej ludności, która organizowała mu kryjówki i pożywienie.

W pierwszych wyborach do rady gminy przeszedł (przy dwóch głosach wstrzymujących się) jako ekspert od spraw ekonomii. Hrabia von Krockow został radnym! Po dwóch miesiącach decyzja z Warszawy odebrała mu mandat. Nie było rady, trzeba było wracać „na dawne miejsce zamieszkania”.

[b]A kiedy i jak opuścił Krokową Albrecht?[/b]

Uciekał w marcu 1945 roku, wraz z żoną będącą w piątym miesiącu ciąży. Bryczką przejechali z Krokowej do Gdyni. Z portu odchodziła niemiecka korweta (dowodzona przez krewniaka), na której czekały na nich dwa miejsca. Sprzedali bryczkę i parę koni. Wsiedli. Nieprzewidziana niemiecka kontrola zatrzymała Albrechta. Żona postanowiła pozostać przy nim. Jak zginą, to razem. Wysiedli na brzeg. O odkupieniu bryczki nie było już mowy. Stali i patrzyli na odpływający okręt. Gdy tylko wypłynął na wody zatoki, został storpedowany przez sowiecką łódź podwodną. Zrozumieli, że ktoś nad nimi czuwa. Dojechali do Sopotu i zatrzymali się we własnej letniskowej willi. Po kilku dniach odlecieli z lotniska we Wrzeszczu na pokładzie junkersa 52 z wymontowanymi fotelami, by zwiększyć pakowność – samolot zabrał aż 60 pasażerów. Lecieli najpierw na północ, dla bezpieczeństwa 20 metrów nad wodą, a potem na zachód. Wylądowali w Meklemburgii.

[b]Do rodowej sadyby Albrecht wrócił po 40 latach i zastał ją zrujnowaną. Nie mógł pojąć ogromu dewastacji. Na przykład zastanawiał się, po co zniszczono pamiątki po szwedzkim potopie, zabytkowe armaty, „których lufy wycelowane były przecież w stronę Niemiec”?[/b]

Te lufy XVII-wiecznych armat znalezionych w okolicach Karwi to znaczący symbol. Konkretem jest odbudowany zamek w Krokowej, dziś siedziba Fundacji Europejskie Spotkania. Łatwiej jest bowiem odbudować ruiny niż zaufanie, łatwiej przesadzić nawet stare drzewa, niż pochować w ich cieniu człowieka, który je posadził.

[ramka][b]Krzysztof Wójcicki [/b]

1955 r. doktor nauk humanistycznych, pisarz, dramaturg, w latach 90. dyrektor teatru gdyńskiego. Debiutował w Teatrze Wybrzeże sztuką „Wolność dla Barabasza”. „Rozmowy z Moskwą”, „Rozmowy z księdzem Hilarym Jastakiem”, „Rozmowy z Albrechtem grafem von Krockow” składają się na triadę kaszubską. Bajki i baśnie gdyńskie, kościerskie, puckie i sopockie przywołują kaszubską mitologię. „Mój przyjaciel trup” wydany w 2009 roku przez oficynę słowo/obraz terytoria jest jego pierwszą powieścią. [/ramka]

[b]Rz: Kiedy poznał pan Albrechta grafa von Krockow?[/b]

Po opublikowaniu „Rozmów z Moskwą” i „Rozmów z księdzem Hilarym Jastakiem” zamierzałem dokończyć tę swoistą triadę kaszubską, poszukiwałem więc odpowiedniego rozmówcy. Graf Albrecht, spotkany jesienią 1994 roku, okazał się wręcz idealnym bohaterem. Rodowity Kaszub, który przeżył na Pomorzu obie wojny światowe, otarł się o wielką historię, no i dokonał w życiu czegoś niezwykłego. Powrócił do swojej rodzinnej Krokowej jako Niemiec, który kiedyś był obywatelem polskim. Nie nazywano go junkrem. Jego rodzina pochodziła z Frankonii, a protoplasta rodu przybył na Pomorze w połowie XIII wieku, kiedy trwało tu Księstwo Pomorskie, później opanowane przez Krzyżaków. Powrócił, bo miał czyste ręce i rozmawiając, patrzeć mógł prosto w oczy.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał