Uśmiech rekina ludojada

Donald Tusk umie słuchać ludzi, czarować ich, ale jest też zimny i bezwzględny. Pomaga mu to być najbardziej skutecznym polskim politykiem.

Aktualizacja: 06.02.2010 17:36 Publikacja: 06.02.2010 14:00

Uśmiech rekina ludojada

Foto: KFP, Wojciech Jakubowski WJ Wojciech Jakubowski

Dziesięć lat temu opowiadano, jak politycznie zmarginalizowany przesiadywał godzinami przed telewizorem w swoim gabinecie wicemarszałka Senatu, oglądając mecze i popijając wino. Wtedy narodziły się plotki o jego lenistwie. Dziś jest najbardziej sprawnym człowiekiem w polskiej polityce. Podejmuje ryzykowne decyzje, dokonuje radykalnych zwrotów akcji, buduje nowe strategie, przeprowadza zaskakujące roszady. Umie podjąć działania wbrew całemu swojemu politycznemu zapleczu. I jego akcje ciągle idą w górę. Dziś nikt już nie powtarza, że jest leniem.

Tusk ma dwie twarze. Jedna: sympatyczna, miła, ciepła, bardzo ludzka. Rozmówcom okazuje zainteresowanie, wzbudza przyjazne uczucia. Kiedy trzeba, umie przeprosić, wybuchnąć śmiechem. Zachowuje się często jak zwykły człowiek. Jest naturalny. Mówi dużo o zaufaniu i na zewnątrz zachowuje się tak, że ludzie mają wrażenie, iż on im ufa. I oni ufają jemu. Ciągle ma przyjaciół spoza polityki, z którymi regularnie się spotyka.

Drugie oblicze to bezwzględny gracz. Kiedy uzna, że warto, eliminuje konkurentów i tych, którzy szkodzą jego ugrupowaniu. Im dłużej był w polityce, tym coraz bardziej nabierał przekonania, że tak trzeba. Że liczy się tylko skuteczność. Pokazał, że w polityce można wszystko. Jak powiedział mi jeden z polityków Platformy, kiedy potrzebuje zaprzyjaźnić się ze śmiertelnym wrogiem, to bez problemu wchodzi z nim w serdeczną komitywę. A jak już go nie potrzebuje, to go zostawia. Tak samo postępuje z przyjaciółmi, których jest w stanie z dnia na dzień porzucić.

[srodtytul]Lojalność mnie nie interesuje[/srodtytul]

Jeszcze niedawno szef rządu mówił bez przerwy o miłości w polityce. Dziś twierdzi, że liczy się tylko zwycięstwo. „Lojalność nie jest pierwszą (cechą) polityka, a zresztą być może wcale nie jest najbardziej cechą pożądaną. Mnie to kryterium dzisiaj, jakby mniej interesuje” – z rozbrajającą szczerością przyznał tydzień temu w Radiu Zet.

Donald Tusk jest dziś politykiem potężnym. Wygrywa wszystkie sondaże. Jest hegemonem we własnej partii. Mało tego, znajduje się na najlepszej drodze do zdobycia pozycji hegemona polskiej polityki. Ma szansę na doprowadzenie do pierwszego w historii wolnej Polski drugiego zwycięstwa jednego ugrupowania w wyborach parlamentarnych, samorządowych, a niewykluczone, że i do obsadzenia swojego człowieka w Pałacu Prezydenckim. Jak mu to się udało?

Kiedy powstawała Platforma Obywatelska, był jednym z jej ojców, ale nie sprawiał wrażenia najsilniejszego. Były marszałek Sejmu Maciej Płażyński czy Andrzej Olechowski, który w wyborach prezydenckich prześcignął Mariana Krzaklewskiego i zdobył 17 procent głosów, wydawali się bardziej znaczącymi postaciami niż uchodzący ciągle za uganiającego się za piłką chłopca w spodenkach były lider KLD.

Ale Tusk od początku powstania Platformy mozolnie się piął. Przygotowywał się do zagrania o całą stawkę w ugrupowaniu. Jego przyjaciele, a jak się dość szybko okazało – konkurenci, nie byli na taki rozwój wypadków przygotowani. W przeciwieństwie do swoich partnerów miał już wtedy dość spore doświadczenie w walce partyjnej. Zaliczył już wzloty i upadki. Budował Kongres Liberalno-Demokratyczny, który niespodziewanie współtworzył rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego. Poznał gorycz utraty władzy w partii, upokorzenie porażki wyborczej i marginalizowania w Unii Wolności. Tam poznał dobrze mechanizm partyjnych rozgrywek.

[srodtytul]Wyszedł na mróz bez pieniędzy[/srodtytul]

Miał odwagę stawić czoła potężnemu wówczas Bronisławowi Geremkowi. Wtedy, pod koniec lat 90., taka decyzja mogła oznaczać banicję z salonów i przyczepienie metki oszołoma. Pojedynek o przywództwo w partii przegrał, a za próbę jej podjęcia poniósł surową karę. Wszyscy ludzie z nim związani zostali wycięci z szerokiego kierownictwa Unii Wolności.

Wtedy podjął pierwszą bardzo poważną i niezwykle ryzykowną decyzję o opuszczeniu partii i tworzeniu własnego ugrupowania. Ruszył na niepewny bój o stworzenie nowego ruchu politycznego. Jak mówił jeden z politologów, wyszedł na mróz bez pieniędzy, a mógł zostać w ciepłym domu.

– Platformę zaczął współtworzyć z małą, ale bardzo zaprawioną w bojach grupą wiernych mu osób. Stanowili kościec liberalnej Platformy. Ja wtedy tego nie doceniłem, nie doceniłem tych jego partyjnych doświadczeń – wspomina Maciej Płażyński. U boku Tuska stali Grzegorz Schetyna i Mirosław Drzewiecki, wspierał ich mocno Paweł Piskorski. Razem z nimi mościł sobie miejsce w powstającym, mającym działać według kompletnie nowych zasad ugrupowaniu.

Mała, ale sprawna ekipa Tuska krok po kroku zaczęła przejmować formację. Płażyński dość szybko poczuł, że jest marginalizowany, a Platforma zmierza nie w tym kierunku, o którym on marzył. – Mnie się wydawało, że przeciwwagą dla środowiska Donalda będzie Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe. A SKL się rozpadło. Rokita nie umiał pracować zespołowo, Komorowski grał na siebie, a Artur Balazs, który znał się na układach partyjnych, został wyeliminowany. Trochę na własne życzenie, bo stawiał ostre żądania, szantażował nas. Ale Tusk znakomicie to wykorzystał do pozbycia się go. Publicznie powiedział wtedy, że Balazs jest partyjnym wąglikiem, dla takich ludzi nie ma miejsca w Platformie – wspomina Płażyński.

[srodtytul]Wykaszanie[/srodtytul]

Balazs i Płażyński to pierwsi politycy, którzy spadli z Platformy. Trudno znaleźć w tym bezpośrednio rękę Tuska, ale dość powszechne jest przekonanie, że to on do tego doprowadził. Następny był Olechowski.

– Donald robił wiele, by Andrzej nie mógł normalnie funkcjonować jako szef Rady Programowej. A potem, przemawiając ustami Rokity i Saryusza-Wolskiego, wypychał go z partii – mówi Paweł Piskorski. I zrobił to skutecznie.

[wyimek]Tusk nie niszczy sam niewygodnych osób. W kluczowym momencie odwraca głowę, a wtedy ktoś podrzyna ci gardło – mówi jeden z polityków Platformy Obywatelskiej[/wyimek]

Płażyński: Jak się okazało posiadł wielką umiejętność rozgrywania ludzi i wykorzystywania ich wzajemnych animozji.

– Potem zmusił do wyjścia Zytę Gilowską. Była zbyt niezależna i to mu przeszkadzało. Kiedy znalazł się pretekst, postawił ją pod ścianą i doprowadził do sytuacji, w której sama postanowiła odejść z partii – opowiada Piskorski.

Gdy wokół Pawła Piskorskiego, z którym wspólnie budował siłę Platformy, zaczęła się robić zła atmosfera w związku z tzw. aferą mostową i zarzutami stworzenia układu warszawskiego, i jego wypychał poza partię. Najpierw do Brukseli jako eurodeputowanego. Potem, wiosną 2006 r., usunął go zupełnie z Platformy.

– Sugerowanie, że to było „wykaszanie” konkurentów, jest nieuczciwe – twierdzi Arkadiusz Rybicki, poseł Platformy i dobry znajomy Tuska od ponad 30 lat. – Taki zarzut można by stawiać, gdyby on ich eliminował dla osobistych celów, a partia by na tym traciła. Za czasów Płażyńskiego i Olechowskiego Platforma była słaba. Odeszli ludzie, którzy nie rozumieli polityki, nie wiedzieli, jak zdobyć i utrzymać poparcie społeczne. Po przejęciu władzy przez Tuska Platforma zaczęła rosnąć – przekonuje.

Od kiedy Tusk został przewodniczącym, a jednocześnie Rokita zaczął robić karierę w komisji śledczej, nowa partia zaczęła się piąć w sondażach. Wtedy między tymi dwoma politykami wybuchła dość krótka polityczna miłość. Byli sobą zafascynowani. Tusk wzmacniał swoją pozycje w partii, a Rokita robił karierę w komisji ds. Rywina. Spędzali godziny na dyskusjach o polityce i historii.

Ale im bardziej gwiazda Rokity błyszczała, tym bardziej między panami stosunki się ochładzały. Wyglądało na to, że Platforma zmierza do władzy i Rokita miał zająć się rządem, a Tusk szykować się do zwycięskiego wyścigu prezydenckiego. Krakowski polityk lansował koncepcję zbudowania autorskiego rządu i budował wokół siebie zaplecze ekspertów, na których Tusk nie miał żadnego wpływu. Rokita zaczął stawać się rzeczywistym konkurentem. A Tusk pilnował, by jego władza nie osłabła.

Obaj przeżyli szok, kiedy w wyborach parlamentarnych i prezydenckich wygrali ich „przyjaciele z PiS”. Rokita miał już rozmaite żale do Tuska i w jego kampanii prezydenckiej, zwłaszcza przed drugą turą, manifestacyjnie ukrył się w cieniu.

Po wyborach zaczęło być jasne, że Tuskowi i Rokicie nie jest razem po drodze. Politycy Platformy nieustannie plotkowali o wojnie, jaką toczy dwór Tuska z Janem Rokitą. A dwór – jak mówią w Platformie – dostał sugestie, by zmarginalizować Rokitę. A od kiedy z wewnętrznych badań zaczęło wynikać, że Platforma bez Rokity nie straci na poparciu – by go wyeliminować. Rokita czuł, że grunt usuwa mu się spod nóg, a chwila wykonania na nim wyroku się zbliża. Ale sam Tusk nie wykonał najmniejszego gestu, sugerował, że dalej mu zależy na dobrych relacjach z krakowskim politykiem. Tyle że na wspólne dyskusje przy winie Rokita dawno przestał być zapraszany.

– Donald nigdy takich spraw nie załatwia swoimi rękami. Do niszczenia konkurentów czy osób, których nie chce mieć w partii, wynajmuje innych. W kluczowym momencie sam odwraca głowę, a wtedy ktoś podrzyna ci gardło. Kiedy jest już po wszystkim, Donald wraca spojrzeniem na ciebie, pochyla się z troską i mówi: „oj, skaleczyłeś się...” – tłumaczy z ironią w głosie jeden z polityków PO.

Z Rokitą zwycięską wojnę stoczyli Schetyna i Nowak. Rokita dziś jest poza Platformą i poza polityką.

[srodtytul]Narodziny twardziela[/srodtytul]

Porażka w 2005 roku była kluczowym momentem w życiu Tuska. PiS pokonał Platformę, Kaczyński pokonał Tuska. To był szok dla wszystkich polityków PO, największy dla jej lidera.

Marek Migalski, politolog, polityk PiS: – Ta przegrana uczyniła z niego twardego polityka. Obronił się. Nie upadł, choć boleśnie to przeżył. Zmarginalizował wszystkich, którzy mu zagrażali.

Zmienił strategię działania. Uznał, że koalicja z PiS nie opłaca się. Kiedy partia Kaczyńskiego zaczęła szybko wywoływać kontrowersje, ogłosił nową strategię: niedawni przyjaciele są śmiertelnymi wrogami. Platforma ma robić wszystko odwrotnie niż PiS. Tusk do tej pory uchodził za miłego i dość łagodnego polityka. Teraz pokazał inną, agresywną twarz. Wypowiedział Kaczyńskim wojnę totalną i takie zachowanie zalecił wszystkim działaczom swojej partii. Z proreformatorskiej partii ekspertów Platforma niemal z dnia na dzień stała się agresywną antyrządowa opozycją. Strategia wymyślona przez Tuska okazała się skuteczna. Platforma szybko w sondażach zaczęła wyprzedzać PiS.

Kiedy przyszedł wielki kryzys koalicji PiS – LPR – Samoobrona, Tusk poczuł, że to jest właściwy moment do weryfikacji wyborczej. Podjął jedną z najbardziej ryzykownych decyzji w swoim życiu.

– Pokazał wtedy swoją intelektualną przenikliwość i polityczną intuicję – mówi Jarosław Gowin. – Sam go wtedy przekonywałem, żeby stworzył rząd ze wszystkimi przeciwko PiS. Wszyscy go do tego przekonywali. A on wbrew całej Platformie zdecydował, że decydujemy się na wybory – wspomina. – Przecież wtedy mogliśmy przegrać. Gdyby nie było debaty z Kaczyńskim, mogłoby nas nie być. Ale on wygrał i Platforma wygrała – dodaje.

Wygrała, bo Tusk z doradcami wyczuł, że do wyborców trzeba teraz mówić innym językiem, bo Polacy chcą obietnicy dobrobytu i spokoju.

A po wyborach pokazał jeszcze inną twarz: przywódcy partii miłości. Komentatorzy kpili, ale poparcie dla Platformy rosło. Rządy miały być ciche i bezkolizyjne. Uśmiechnięte i spokojne. Bez trudnych reform i ostrych słów. Bez wielkich wstrząsów, koalicyjnych wojen i wymian ministrów.

Ale kiedy atmosfera się zmieniała, Tusk z dnia na dzień zmieniał język. Z uśmiechniętego przyjaciela przemieniał się w twardziela chcącego kastrować pedofilów. A gdy wybuchła afera hazardowa – z dnia na dzień wyrzucił pół rządu.

Kiedy trzeba było, w jednej chwili pozbył się dworu, z którym spędził tysiące godzin na boisku i wypił morze czerwonego wina. Mirosław Drzewiecki od początku był jego bardzo bliskim współpracownikiem, odpowiadał za to, co najważniejsze w partii – finanse. Z ministerstwa i partii wypadł jak błyskawica. Koniec znajomości. Jeszcze bliższy mu człowiek – Grzegorz Schetyna – przeżył szok, kiedy dowiedział się, że z dnia na dzień przestaje być człowiekiem numer dwa w partii. Podobnie wychowanek Tuska, pierwszy pomocnik i zausznik – Sławomir Nowak – nagle znalazł się za burtą.

– Nikt nie może być pewny swojej pozycji i miejsca w partii. Nikt nie może czuć się bezpieczny – przyznaje Jarosław Gowin.

[srodtytul]Pamiętajcie o Sawickiej[/srodtytul]

Politycy przypominają słynne pierwsze posiedzenie klubu parlamentarnego po wyborach. Na sali entuzjazm i radość, a Donald Tusk mówi, że zanim zacznie oficjalne wystąpienie, chciałby im coś pokazać. Zgasił światło i puścił siedmiominutowy film CBA z Beatą Sawicką w roli głównej. Zrobiło się kwaśno. – Wiem, że to przykre, ale chcę, by każdy wiedział, jak wygląda koniec polityka, który wszedł na drogę korupcji – powiedział. – Korupcja w naszych szeregach to była rzecz, której najbardziej się obawiał. I dał nam jasny sygnał, że w tej sprawie nie będzie litości – mówi Arkadiusz Rybicki.

Maciej Płażyński uważa, że siłą Tuska jest to, iż umie koncentrować się na rzeczach naprawdę istotnych. – Jest bardzo elastyczny. Ma umiejętność pilnowania tego, co jest najważniejsze, a odpuszczana tego, co drugorzędne. Frakcje mu nie przeszkadzają, nawet rozumie, że są potrzebne. Ale układania list, pilnowania finansów nie odda nikomu, do kogo nie ma pełnego zaufania – mówi.

Politycy Platformy wiedzą, że jeśli uznaje, iż w interesie jego i partii jest to, by partia pokazała, że ma skrzydła, to będzie pozwalał je rozwijać Gowinowi czy Palikotowi. Ale w dniu, w którym uzna, że to się nie opłaca, wbije im nóż w plecy. A może i rozegra ich przeciwko sobie – mówią.

Eryk Mistewicz, konsultant polityczny: Sukces Donalda Tuska bierze się z lekkości prowadzenia polityki. On nie walczy na śmierć i życie. Nie wdaje się w boje. Świat lekkiej polityki tym się różni od dawnego świata tej twardej i ciężkiej polityki, że nie uczestniczy się w mordach. W bojach wewnątrzpartyjnych Tusk prowadzi politykę wyczekiwania. Czeka, aż konkurenci sami się wykrwawią.

[srodtytul]Słuch i autyzm[/srodtytul]

Arkadiusz Rybicki: Kiedyś nie wierzyłem w intuicję jako kategorię, którą można stosować w polityce. Dzisiaj wiem, że Tusk ma niezwykłą intuicję polityczną. Umie budować racjonalne plany polityczne i konsekwentnie je realizuje. To on pokazał, że skuteczna polityka – wbrew temu, co wszyscy uważali – nie polega na ogłaszaniu wielkich romantycznych manifestów, na rewolucji. Że ważne cele można realizować małymi, ale konsekwentnymi krokami.

Marek Migalski: Donald Tusk ma absolutny słuch społeczny na to, co dzieje się w Polsce. Jednocześnie ma autyzm emocjonalny – nie boi się zamordować siostry i braci, jeśli uzna to za stosowne. Nie ma wtedy wyrzutów sumienia. Uważa to za dobre dla siebie, dla ugrupowania, dla Polski.

Paweł Piskorski: Donald jest dziś całkowicie bezwzględny. I ma do tego wielkiego farta, co jest potrzebne w polityce. Ale ostatnie dwa lat wskazują, że nie ma żadnego planu wprowadzania wielkich zmian w Polsce. I co gorsza, czyni z tego cnotę.

Jarosław Gowin: Ma niezwykle rozwiniętą inteligencję emocjonalną. Umie ludzi pozyskać, spowodować, by go lubili. Umie podjąć ryzyko i dokonywać nagłych zmian strategii. Decyzja o niekandydowaniu na prezydenta pokazała jego format polityczny. Myślę, że pozostało w nim jeszcze coś z dawnego liberała. Ale rozpoczęcie reform po dwóch latach dość pasywnego rządzenia będzie psychologicznie bardzo trudne.

Maciej Płażyński: Donald nie zadowala się prestiżem, błyskotkami, pozorami. Wie, gdzie jest sedno władzy. Potrafi do niej dążyć bezwzględnie.

Polityk Platformy: Na jego sympatycznej twarzy pojawia się czasem uśmiech, na widok którego ciarki przechodzą po plecach. To uśmiech rekina ludojada, który poczuł zapach krwi.

Dziesięć lat temu opowiadano, jak politycznie zmarginalizowany przesiadywał godzinami przed telewizorem w swoim gabinecie wicemarszałka Senatu, oglądając mecze i popijając wino. Wtedy narodziły się plotki o jego lenistwie. Dziś jest najbardziej sprawnym człowiekiem w polskiej polityce. Podejmuje ryzykowne decyzje, dokonuje radykalnych zwrotów akcji, buduje nowe strategie, przeprowadza zaskakujące roszady. Umie podjąć działania wbrew całemu swojemu politycznemu zapleczu. I jego akcje ciągle idą w górę. Dziś nikt już nie powtarza, że jest leniem.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji