Tusk buduje IV RP

W praktyce politycznej kształtuje się nowy model państwa. Dawne zarzuty i oskarżenia wobec PiS mają wiele z samosprawdzającej się przepowiedni

Publikacja: 20.02.2010 14:00

Tusk buduje IV RP

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta Janusz Kapusta

Okres rządów PiS określa się w wielu mediach III RP złowieszczym mianem IV Rzeczypospolitej. Tak jakby rzeczywiście nastąpiła wtedy zasadnicza przemiana ustrojowa. Niektórzy politolodzy całkiem na serio opowiadali na międzynarodowych konferencjach, że IV RP to terror większości bez uwzględniania praw mniejszości, to zacieranie podziału władz, nadużywanie władzy i środków represji, jałowe spory i język nienawiści polaryzujący społeczeństwo, używanie służb specjalnych do celów politycznych, rządzenie przez konflikty, powszechna lustracja, czyli tzw. łamanie sumień.

Zdarzały się incydenty, którymi można było uprawdopodobnić te oskarżenia, ale ta wizja Polski nie ma i nie miała nic wspólnego z dążeniami, jakie przyświecały tym, którzy idee budowy IV RP formułowali. Wystarczy sięgnąć do odpowiednich tekstów i zapowiedzi politycznych, by się o tym przekonać. Tamta IV RP reform i nadziei na odnowę państwa nigdy nie powstała. I to nie tylko dlatego, że nie nastąpiła zmiana konstytucji, która pozwalałaby zmienić numerację Rzeczypospolitej, lecz dlatego, że zabrakło politycznej siły i inteligencji, a także poparcia społecznego, aby ją zrealizować. Ambitne plany utonęły w konfliktach i krzyku.

Natomiast teraz rzeczywiście kształtuje się w praktyce politycznej nowy model państwa. I łatwo zauważyć, że dawne zarzuty i oskarżenia mają wiele z samosprawdzającej się przepowiedni. Zapewne były podświadomymi, projektowanymi na przeciwników politycznych, pragnieniami oskarżycieli. Dzisiaj widać, ile racji mieli publicyści „Gazety Wyborczej” czy „Polityki”. Tyle że trochę za wcześnie.

Zauważmy, że gdyby pomysł daleko idącej zmiany konstytucji, rzucony mimochodem przez Donalda Tuska, nie okazał się kolejną sznapsideą, tak jak wprowadzenie euro w 2012 roku, i rzeczywiście został zrealizowany, moglibyśmy mówić o ukonstytuowaniu się nowej RP. Byłaby to IV RP Donalda Tuska oraz tych wszystkich sił politycznych i społecznych, które go popierają, skrojona według potrzeb politycznych obozu rządzącego. Jak wyglądałyby główne elementy nowego ładu politycznego?

[srodtytul]Oligarchia kanclerska[/srodtytul]

W polskich warunkach proponowany z początku wybór prezydenta przez zgromadzenie narodowe oznaczałby nie tyle powstanie „systemu kanclerskiego”, ile dalsze skupienie władzy w rękach partyjnej oligarchii, być może jednej tylko partii. Można by wtedy wybierać prezydenta RP mniej więcej tak, jak ostatnio wybrano „prezydenta” Unii. W mniej cywilizowanej rzeczywistości polskiej mogłoby to oznaczać, że dobijano by targu w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach – w Sheratonie, Szparce, Pędzącym Króliku lub nawet na cmentarzu, bez udziału nieobliczalnych i kapryśnych wyborców.

Po niechętnej reakcji społeczeństwa PO wycofała się z tego pomysłu. Teraz składa nowe propozycje.

Ale i bez formalnej zmiany konstytucji dokonuje się przedefiniowanie roli najważniejszych organów Rzeczypospolitej. Gdyby plany zostały zrealizowane, prezydent zostałby pozbawiony władzy, a jego funkcja ograniczona do reprezentacyjnej. Incydenty z ubiegłego roku zmierzające do zmarginalizowania prezydenta okazują się z dzisiejszej perspektywy wstępnymi testami tej koncepcji.

Niezależnie od tego, kto z Platformy zostałby prezydentem, byłby raczej rezydentem Pałacu Prezydenckiego niż prezydentem w dotychczasowym sensie. Prezydent zostałby niemal całkowicie podporządkowany partii i jej przywódcy. Nie budzi to zdziwienia środowisk przychylnych Platformie, mimo że jeszcze niedawno krzyczały zgodnym chórem, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego jest partyjna i pisowska.

[wyimek]Dzisiaj widać, ile racji mieli publicyści „Gazety Wyborczej” czy „Polityki”. Tyle że trochę za wcześnie[/wyimek]

Teraz się mówi, że prezydent-żyrandol miałby „pomagać rządowi, a nie przeszkadzać”. Żadne żartobliwe meldunki o wykonaniu misji nie byłyby więc potrzebne. Charakterystyczne dla upadku polskiej polityki jest to, że prawie nikt nie pyta, jaki program mają ewentualni kandydaci Platformy. Liczą się tylko: osobowość, profil, wizerunek, żony itd. Bo też nie powinni oni mieć żadnego innego programu niż premiera, który ostatecznie namaści kandydata.

Nikt już się nie martwi, czy tak podporządkowany premierowi prezydent byłby „prezydentem wszystkich Polaków”. Nikt nie wybucha śmiechem, gdy zwolennicy kandydatury Radosława Sikorskiego twierdzą, że lepiej niż Bronisław Komorowski nadaje się on na ten urząd, gdyż domeną prezydenta jest przede wszystkim polityka zagraniczna. Czekamy tylko na usłużnych konstytucjonalistów, by to potwierdzili na gruncie obecnie obowiązującej konstytucji.

Niestety rywalizacja między potencjalnymi kandydatami narusza jedność partii. Być może należy więc rozważyć możliwość powrotu do instytucji Rady Państwa, w której politycy Platformy mający zamiłowanie do złotej klatki mogliby się zmieniać na stanowisku przewodniczącego.

W platformerskiej IV RP realną władzę ma mieć premier. Ale także rola premiera jest inaczej definiowana niż dotychczas. Nie ma też nic wspólnego z rolą, jaką w systemie politycznym Republiki Federalnej Niemiec pełni kanclerz. Kanclerz jest szefem rządu kierującym jego pracami i ponoszącym odpowiedzialność za jego działania. W nowym porządku politycznym Polski byłby to w coraz większym stopniu prezydentopremier, którego zadaniem byłoby rzucanie pomysłów, wygłaszanie budujących przemówień, organizowanie społecznej wyobraźni, a także wyznaczanie kierunków strategicznych, realne mianowanie i odwoływanie ministrów, sterowanie nominalnym prezydentem. Dzisiaj przecież znaczną część realnych obowiązków premiera przejął minister Boni. Nowy nadminister regulujący deregulację przejąłby jego inne ważne kompetencje.

[srodtytul]Wariant meksykański[/srodtytul]

Premier ma być jednocześnie przywódcą partii, która w zasadzie jest szerokim frontem jedności narodowej. Wracamy do tak pożądanego w początkach III RP wariantu meksykańskiego. W Platformie mogą się przecież zmieścić nie tylko

Radosław Sikorski, Władysław Bartoszewski, Danuta Hübner, ale i Wojciech Olejniczak, w zasadzie także Włodzimierz Cimoszewicz, a może nawet Jerzy Szmajdziński.

Sympatyzują z nią i Lech Wałęsa, i generał Jaruzelski, Janina Paradowska i biskup Gocłowski, Daniel Passent i Tomasz Wołek. Nie jest to partia mająca stałą tożsamość ideową. W Polsce uchodzi za liberalną, w Unii za chrześcijańsko-demokratyczną. Nie jest też ani lewicowa, ani prawicowa. Jest taka, jak potrzeba – w zależności od okoliczności. Niewątpliwie jej kwintesencją stał się Janusz Palikot. Jest on tak charakterystyczny dla Polski PO jak Żyrinowski dla Rosji lat 90., Lepper dla III RP, a Nikodem Dyzma dla Polski międzywojennej. Ucieleśnia jej prawdziwe aspiracje kulturowe i modernizacyjne, jej wyobrażenie o dobrym smaku i intelektualizmie. Jest też symbolem organicznych związków tej partii z biznesem – nie mniej niż Mirosław Drzewiecki. Proponowana przez PO zmiana systemu finansowania partii umożliwiłaby legalną kapitalizację tych związków i zapełnienie kasy partyjnej bez uciążliwego pośrednictwa studentów i emerytów.

[srodtytul]Obywatel zbędny[/srodtytul]

Wyraźnie zmienia się rola Sejmu. W coraz większym stopniu przestaje być miejscem debaty politycznej. Nie przypadkiem najważniejsze decyzje ogłaszane są na giełdzie czy na konferencjach prasowych oraz na specjalnych akademiach. I słusznie, ponieważ w tym porządku instytucjonalnym giełda jest znacznie ważniejszą instytucją niż Sejm. Naruszanie regulaminu Sejmu stało się już normalną praktyką. Także podważanie jego autonomiczności nie budzi zastrzeżeń. Donald Tusk stwierdził na przykład, że komisja hazardowa została powołana tylko dzięki jego osobistej decyzji, co nie wywołało żadnych protestów ze strony zwolenników monteskiuszowskiego podziału władz.

Silna opozycja wydaje się zbyteczna, ba szkodliwa dla rozwoju Polski i demokracji. Jeden z polityków PO stwierdził otwarcie, że Platforma poradzi sobie bez opozycji. Największa partia opozycyjna przedstawiana jest opinii publicznej jako niewybieralna, niezdolna do rządzenia, a jej ewentualne ponowne dojście do władzy określane jest mianem recydywy. Zdemonizowany przeciwnik jest niezbędnie potrzebny, jak amerykańscy imperialiści czy reakcyjni kułacy w komunizmie, bo jego istnienie pozwala mobilizować zwolenników i zwierać szeregi. Inne partie praktycznie nie mają realnych szans na wygranie wyborów i na utworzenie rządu, więc mamy do czynienia z daleko idącym osłabieniem pluralizmu politycznego. Ale o to właśnie chodzi. Jak stwierdził kiedyś w przypływie szczerości jeden z komentatorów, PiS miałby szansę poprawić notowania tylko wtedy, gdyby się tak przekształciło i zreformowało, żeby w razie powrotu do władzy nikt (a szczególnie ów komentator) nie odczuł zmiany w stosunku do rządów Platformy.

Najważniejsze jest jednak to, że zmienia się także rola obywateli w tej nowej formule RP. Ostatnie ślady republikanizmu znikają. Donald Tusk stwierdził niedawno, że jest za takim modelem rządzenia, w którym obywatele oddają głos w wyborach, a potem nie mieszają się do rządzenia. Na pewno nie jest potrzebne społeczeństwo polityczne, aktywnie partycypujące w sprawowaniu władzy – żadna „samorządna Rzeczpospolita” czy też „deliberatywna demokracja”.

Potrzebni są wyborcy, którzy uczestniczą w głosowaniu, wybierając elity z bardzo ograniczonego zestawu i zostawiając politykom wolną rękę w zamian za odpowiednią dawkę trywialnej politycznej rozrywki. Widać tę preferencję w polityce informacyjnej. Rząd konsekwentnie nie informuje obywateli o sprawach państwa. Nie wiemy na przykład, ile osób zachorowało na grypę, kim był inwestor z Kataru i czy w ogóle istniał, jak wielka jest dziura budżetowa i co jest przyczyną jej powstania, w jaki sposób prowadzone są negocjacje z krajami ościennymi itd.

[srodtytul]Dawcy sondaży[/srodtytul]

Utrzymywanie poparcia politycznego możliwe jest tylko dzięki ciągłemu emocjonalnego pobudzaniu wyborców. Zamiast z republikańskim narodem mamy do czynienia z rozgorączkowanym tłumem. Aby zapewnić jego potrzeby, polityka stała się częścią show-biznesu. W żadnym kraju nie mówi się tyle o wizerunku i samoprezentacji. W żadnym innym kraju, łącznie z Włochami, politycy nie wygłupiają się bezustannie – tańcząc, śpiewając, pisząc blogi, przerzucając się dowcipami i obelgami, prąc „na szkło” i do tabloidów. Smutny przykład znanego doktora politologii, który od kiedy został politykiem, przedzierzgnął się w czołowego aktora w żenującym spektaklu, świadczy o tym, że nie jest to już przypadłość indywidualna, lecz cecha instytucjonalna polskiej polityki.

Pobudzenie emocji nie byłoby możliwe bez jasnego i ostrego podziału ról, spięć i starć niemających wiele wspólnego ze sporami ideowymi. Nie chodzi już o to, że „ktoś stoi tam, gdzie ZOMO”, ani w ogóle, gdzie stoi i za czym się opowiada, kogo broni, lecz tylko o to, jak stoi. Jeśli się poci, nie może liczyć na litość, jeżeli się upudruje, od razu zyskuje na wiarygodności, jeśli wybucha płaczem, że został uwiedziony przez agenta CBA, może liczyć na wsparcie.

W tym nowym polskim dyskursie dopuszczalne są najbardziej wulgarne obelgi i docinki dotycząc brzmienia nazwiska, wzrostu, wyglądu. Nie chodzi o poglądy osób lub o ich postawy polityczne, lecz o prezentacje i „performance”. Nienawiść nie przeszkadza jednak autorytetom szybującym w wyższych sferach ducha, gdyż jest skierowana przeciw siewcom nienawiści. Aby zapanowały miłość, rozum i modernizacja, trzeba zniszczyć wrogów miłości, rozumu i modernizacji.

Obok roli widzów wulgarnego i brutalnego spektaklu obywatele mają pełnić rolę dawcy sondaży. Ich nastroje są nieustannie badane. To do nich należy ostatnie słowo w ocenie występów bohaterów spektaklu. Mogą wskazać kciukiem w górę lub w dół. Tak było w aferze hazardowej. Dopiero gdy obaj główni bohaterowie nie przeszli pozytywnie próby konferencji prasowej, zostali odwołani ze stanowisk.

Marginalizowane są także takie instytucje jak rzecznik praw obywatelskich, którego listy i monity ignorowane są przez instytucje rządowe zobowiązane ustawowo do odpowiedzi. Nawet podstawowe prawa obywatelskie – wolność badań naukowych, prawo dziennikarzy do nieujawniania źródeł – nie są już dogmatem, lecz zostały podporządkowane słusznym celom politycznym.

Coraz częściej zdarzają się ataki polityków na historyków piszących nieprawomyślne książki, premier zabiera głos w sprawie pracy magisterskiej szargającej „świętość narodową”, dowiadujemy się o przypadkach podsłuchiwania dziennikarzy i adwokatów. Parę tygodni temu jeden z czołowych polityków Platformy, poseł na Sejm RP, w wywiadzie dla „Polska The Times” stwierdził, że obawia się, iż szykowana jest przeciw niemu prowokacja – jak można się domyślać, ze strony podległych premierowi służb albo kolegów partyjnych. Ta wstrząsająca wypowiedź nie została nawet zauważona przez komentatorów. Potraktowano ją jako coś najnormalniejszego w świecie, bo przecież po twarzach polityków tej partii modernizacji mają spływać krew i wydzieliny ich partyjnych kolegów. Tak hartuje się stal.

[srodtytul]Odkurzcie pamflety[/srodtytul]

I tak wygląda dziś polska polityka. Oczywiście jest to obraz wyostrzony i selektywny, ale przecież prawdziwy. Radzę więc odkurzyć pisane przed 2007 r. oskarżycielskie teksty, artykuły, referaty, wywiady do prasy krajowej i zagranicznej. Po drobnych korektach (na przykład po wyrzuceniu posądzeń o nacjonalizm, antyniemieckość oraz antyrosyjskość i dodaniu choćby paru zdań o korupcji) można je ponownie opublikować, wstawiając PO tam, gdzie padała nazwa PiS, Tusk, gdzie pisano o Kaczyńskim, oraz Palikot, gdzie była mowa o Lepperze.

Nowa wizja Polski czeka na swe zatwierdzenie w najbliższych wyborach. Oddanie pełni władzy Platformie pozwoli na jej ucieleśnienie. Nie można wykluczyć, że ta oferta zostanie odrzucona przez Polaków w jakimś nieoczekiwanym akcie obywatelskiej suwerenności i godności. Niestety nie można też wykluczyć, że Polska będzie musiała przejść przez tę chorobę do końca.

Okres rządów PiS określa się w wielu mediach III RP złowieszczym mianem IV Rzeczypospolitej. Tak jakby rzeczywiście nastąpiła wtedy zasadnicza przemiana ustrojowa. Niektórzy politolodzy całkiem na serio opowiadali na międzynarodowych konferencjach, że IV RP to terror większości bez uwzględniania praw mniejszości, to zacieranie podziału władz, nadużywanie władzy i środków represji, jałowe spory i język nienawiści polaryzujący społeczeństwo, używanie służb specjalnych do celów politycznych, rządzenie przez konflikty, powszechna lustracja, czyli tzw. łamanie sumień.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką