Reklama

Potworna logika samozagłady

Zabijam, więc jestem. Komunistów, faszystów, islamistów – wszystkich ich łączy zgoda na destrukcję

Publikacja: 18.06.2010 11:34

Potworna logika samozagłady

Foto: AFP

Red

Kiedy Barack Obama mówi o groźbie terroryzmu nuklearnego, odsłania zaledwie połowę problemu: techniczny potencjał produkcji narzędzi zniszczenia. Prezydent USA zapomina jednak o drugiej stronie medalu – mentalnej predyspozycji człowieka do destrukcji i autodestrukcji, do wysadzenia w powietrze dzielnicy lub nawet całego miasta bez mrugnięcia okiem.

„Jest tylko jeden, naprawdę poważny problem filozoficzny – to samobójstwo”, oznajmia na wstępie „Mitu Syzyfa” Albert Camus.

W dobie mnożących się terrorystycznych zamachów samobójczych problemem globalnym staje się irracjonalna logika prowadząca do uczynienia z siebie bomby – żywej torpedy, kamikadze.

Nie sądźmy, że zjawisko jest zupełnie nowe. Przypomnijmy postać Ewestilii Rogozinkowej, młodej 21-letniej kobiety, która z

13 funtami nitrogliceryny na brzuchu przedostała się do pilnie strzeżonej dzielnicy. Nie należała ani do Hamasu, ani do Tamilskich Tygrysów. Opisane zdarzenie miało miejsce w 1907 roku w Sankt Petersburgu, a Rogozinkowa była socjalistką – rewolucjonistką, jedną z tysięcy gotowych na najwyższą ofiarę w imię idei rewolucji. „Jeśli chcemy wykosić wszystko, nie możemy oszczędzać własnych nóg”, głosi nihilistyczny bohater powieści „Ojcowie i dzieci” Turgieniewa – Eugeniusz Wasiliewicz Bazarow.

Zadaję śmierć innym i zabijam siebie. Postawienie na jednej szali zabójstwa i samobójstwa jest charakterystyczne dla problemu radykalnej przemocy we współczesnym wydaniu. Mało istotny pozostaje powód zbrodni, czy zbrodniarz samobójca występuje w obronie tej lub innej religii, interesu zbiorowego bądź też dla prywatnej zemsty. Aksjomat bojownika pozostaje ten sam: jestem gotowy do złożenia ofiary z siebie, poświęcić zatem mogę także i bliźniego. W ten sposób terroryzm urasta do rangi mistyki, absolutnego zawładnięcia sobą, „ekstazy wiodącej do upadku”, stwierdza Czen, jeden z bohaterów „Doli człowieczej”, w której Malraux jak echo wraca do twórczości Dostojewskiego.

Reklama
Reklama

Zbyt często tłumaczymy sobie akty terroru jako efekt dewiacji zwykłych zachowań: nazizm niemiecki jako skutek erupcji uczuć nacjonalistycznych, marksistowsko-leninowskie upiory – wybuchem emocji braterskich w Rosji, zabójstwa w imię Boga – dogmatyzmem w świecie muzułmańskim.

Nic z tych rzeczy! Nie dajmy się zwieść ideologiom, którymi zabójcy tłumaczą swoje czyny. Od dwóch stuleci nieubłagana religia śmierci pociąga za sobą najróżniejsze męki ludzkie. „Viva la muerte!”, „Niech żyje śmierć!”. Ów okrzyk, który tak oburzał konserwatywnego filozofa Miguela de Unamuno y Jugo, był podnoszony przez hiszpańskich falangistów na uniwersytecie w Salamance w 1936 r.

To zawołanie w sposób dosłowny bądź zawoalowany przejęte zostało następnie przez esesmanów – funkcjonariuszy spod znaku trupiej czaszki, wszelkiej maści rewolucjonistów, brodatych moralizatorów i wyznawców poglądu: „wy kochacie życie, my kochamy śmierć, więc to my zwyciężymy”. Ponad granicami i ideologiami łączy ich wszystkich – wojowników z pięciu kontynentów, pozbawionych dzieciństwa nieletnich żołnierzy – nihilistyczny kult destrukcji dla destrukcji, bezwiedne, wzajemne naśladownictwo.

To zatem nie terroryzm jest na służbie ideałów i wartości, których stara się bronić; to one skażone są wirusem terroru i zmiażdżone machiną przemocy. Niesłychany brutalizm młodego Stalina nie jest wcale przypadkiem odosobnionym. Bardzo szybko bowiem szlachetne cele i zbrodnicze środki łączą się w osobliwy koktajl. Takie zjawisko syntezy zostało z wielką przenikliwością zdiagnozowane w „Tajnym agencie” przez Josepha Conrada. Jak zauważył pisarz, nie oszczędza się już nawet cywilów, którzy padają świadomym łupem; ideowi zaś bojownicy wtapiają się w świat przestępczy, donoszą tajnej policji albo… jedno i drugie równocześnie.

Nie wiadomo już więc, kto jest kim. Mechanizm opisany przez Conrada wielokrotnie sprawdzał się w praktyce. I tak zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Rosji w 1904 roku Wiaczesława von Plehve zostało zlecone przez Jewno Azefa, przywódcę rosyjskich eserowców, szefa terrorystycznej organizacji bojowej, a zarazem informatora carskiej ochrany.

Inny przykład – po przejęciu władzy zbrodnicza Czeka, prababka zarówno sowieckiej KGB, jak i dzisiejszej FSB, dokonywała rekrutacji wśród marginesu społecznego. „Święci uciekają ode mnie, pozostaję więc z hultajstwem” – przyznawał Feliks Dzierżyński, założyciel organizacji – ten sam, pod którego pomnikiem Władimir Putin składał kwiaty. Melanż światów, tego, który odwołuje się do zasad prawa powszechnego, oraz świata rządzącego się autonomicznymi regułami – funkcjonariuszy służb specjalnych i bojowników z browningiem lub kałasznikowem w ręku – nie jest wcale wyjątkiem historycznym. Komunistów, faszystów, islamistów – wszystkich ich łączy zgoda na destrukcję.

Reklama
Reklama

Terroryzm rodzi terroryzm. Dowodzi tego przykład zamachu w moskiewskim metrze, do którego przyznał się Doku Umarow, samozwańczy emir północnego Kaukazu. Kompletna degrengolada! Dziesięć lat temu potajemnie odwiedziłem udręczoną przez armię rosyjską Czeczenię. Spotkani przeze mnie dowódcy ruchu oporu starali się izolować nazbyt krewkich partyzantów i przybyłych z zewnątrz islamistów. Przemoc stosowana wobec cywilów, nieistotne czy Rosjan, czy autochtonów, była wówczas bezwzględnie (choć z różną skutecznością) tępiona.

Podobnie, gdy w 2004 roku oddział radykalnych bojowników o niepodległość Czeczenii opanował szkołę w Biesłanie wraz ze znajdującymi się tam dziećmi i nauczycielami, zbulwersowany prezydent Asłan Maschadow zaproponował osobisty udział w negocjacjach dla ocalenia zakładników. Armia rosyjska wolała jednak uwolnić szkołę miotaczami ognia.

Wkrótce potem Maschadow został zamordowany, a wszyscy świeccy dowódcy czeczeńskiego powstania zlikwidowani. Na placu boju pozostali wolontariusze śmierci, watażkowie i desperaci, niecofający się przed najbardziej nawet okrutnymi metodami. O rezultacie mówi okrutna statystyka: 200 tysięcy zabitych (na milion mieszkańców), w tym 40 tysięcy dzieci, zrównana z ziemią stolica – Grozny, żołnierze obnoszący się z naszyjnikami z uszu, wiązki strzępów ludzkich, upiorny bazar ze zwłokami i organami.

Władimir Władimirowicz Putin zmasakrował czeczeńską niepodległość, ale przegrał wojnę z terroryzmem. Zapędził Czeczenów niczym szczury do kanałów, zajmując się następnie ich kompleksową deratyzacją. Tymczasem Dmitrij Miedwiediew, daleki od wyciągnięcia wniosków, zaproponował w kwietniu 2010 r. zaostrzenie środków i „jeszcze więcej okrucieństwa”! Tym samym władcy Kremla i żołdactwo dają przykład nowej szkoły brutalizmu, pomijając zupełnie w swych rachubach, że barbaria jak bumerang wróci do matuszki Rosji.

Zabijam, więc jestem. W ciągu dwóch wieków nihilistyczne credo rozpowszechniło się na cały świat, inspirując pozbawionych zasad moralnych buntowników i usprawiedliwiając wszelkie podłości polityków, przyjmowanych mimo to na międzynarodowych salonach. Ryszardowi Wagnerowi, zainspirowanemu przez swojego przyjaciela Michaiła Bakunina, zawdzięczamy ostatnią scenę dramatu muzycznego „Zmierzch Bogów”; płonącą Walhallę można by przyjąć za proroctwo globalnego terroryzmu. Nuklearna przemoc, której obawia się Barack Obama, byłaby w nim ukoronowaniem współczesnego pragnienia światowej zagłady.

[i]—tłumaczenie: Maria i Kamil Łysik[/i]

Reklama
Reklama

[ramka]André Glucksmann jest francuskim filozofem i publicystą często zabierającym głos w sprawach polityki międzynarodowej. Ostatnio został laureatem Oświęcimskiej Nagrody Praw Człowieka im. Jana Pawła II[/ramka]

Plus Minus
„Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000”: Za sceną tamtych czasów
Plus Minus
„Eksplodujące kotki. Gra planszowa”: Wrednie i losowo
Plus Minus
„Jesteś tylko ty”: Miłość w czasach algorytmów
Plus Minus
„Harry Angel”: Kryminał w królestwie ciemności
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Sebastian Jagielski: Czego boją się twórcy
Reklama
Reklama