Mój Jan Józef

To nie myśmy wzięli do siebie Lipskiego, by nas legitymizował i rozszerzał front, lecz to on nas nauczył pewnego stylu myślenia – Jan Lityński polemizuje z Antonim Liberą

Publikacja: 09.07.2010 16:15

Przyjęcie z okazji 100. książki wydanej przez Niezależną Oficynę Wydawniczą NOWa w październiku 1980

Przyjęcie z okazji 100. książki wydanej przez Niezależną Oficynę Wydawniczą NOWa w październiku 1980 r. W środku Jan Józef Lipski i Jan Lityński / fot: tomasz abramowicz

Foto: KARTA

Red

[b]Moja pamięć na Twoją pamięć – list do Antoniego Libery[/b]

Drogi Antoni, z rosnącym smutkiem czytałem Twój tekst zamieszczony w „Plusie Minusie” (12.06). Ze smutkiem, bowiem miałem wrażenie, że tak odmienny mamy ogląd tamtych lat, jakbyśmy żyli w innych miejscach i w innym czasie. A przecież tamten czas był naszym wspólnym czasem, spotykaliśmy się często, dyskutowaliśmy, piliśmy wódkę, przyjaźniliśmy się. Nasze spotkania były dla mnie czymś ożywczym, dającym dystans do wszystkiego i wszystkich, łącznie z naszą opozycyjną działalnością. Oczywiście przyświecał nam duch Szpota, a często sam mistrz osobiście, który mnie uczył myślenia trzeźwego opartego na chłodnym umyśle, acz sam Szpot, o czym przekonywałem się w ważnych momentach, był zdolny do wzruszeń. Widziałem to jednak, gdy spotkaliśmy się w obozie internowanych czy też gdy odwiedzałem go podczas mojego ukrywania. Wcześniej razem skakaliśmy z radości w Grudniu '70, gdy przyszła wiadomość o odejściu Gnoma – Gomułki.

To ja poznałem ciebie z Januszem, co poczytuję sobie za wielką zasługę, Wasze bowiem spotkanie zaowocowało wieloma, niestety nie zawsze spisanymi, pomysłami i realizacjami oraz niezliczoną ilością rozmów. Nie muszę Ci mówić, jak się poczułem, gdy Szpot zadedykował mi („Litowi, żeby nie nudził się w ukryciu”) drugą część swojej epopei o Towarzyszu Szmaciaku.

Tak więc w trakcie czytania Twojego tekstu po smutku ogarnęła mnie nostalgia. Pojawiły się zjawy z tamtych czasów. Zamknąłem oczy, zasnąłem. „Śpi ciało, a tymczasem dusza w mroczną krainę snów wyrusza”.

I wtedy usłyszałem dzwonek. Dzwonił Redaktor. Tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedział: „Właśnie spotkaliśmy się całą jaczejką i postanowiliśmy, że musisz napisać coś o tekście Liberała”. „Ależ A. – broniłem się nieśmiało – nie chcę i nie umiem. Dlaczego ja?”. „To już postanowione – zabrzmiała twarda odpowiedź – wiesz dobrze, co grozi za sprzeciw przeciwko decyzji”. Niezbyt dokładnie wiedziałem, lecz nie chciałem się z tym zdradzić, więc po krótkim oddaniu hołdu Redaktorowi, co jest oczywiście obowiązkowe, wyraziłem warunkową zgodę. W duszy żywiłem nadzieję, że po prostu mojego tekstu nie zatwierdzi, co może spowoduje sankcje mniejsze niż w przypadku odmowy. Przebudziłem się. Przede mną leżała kartka papieru…

Bohaterem Twojego eseju jest Jan Józef Lipski, człowiek dla mnie niesłychanie ważny. To on uczył mnie i moich przyjaciół myślenia demokratycznego, wyzwalał od miazmatów rewolucyjnego marksizmu i spowodował, że kiedy w 1967 roku z więzienia wyszli Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, potrafiliśmy przeciwstawić się ich wizji. Hasła Marca '68 były więc w dużej mierze zasługą Jana Józefa. Szpot był Jana Józefa jednym z najbliższych przyjaciół. Uwielbiał, jak piszesz, z niego kpić. Lecz nie było to takie niewinne, jak opisujesz. O ile w cytowanych przez Ciebie fragmentach „Cichych i Gęgaczy” było to kpiarstwo życzliwe, całkowicie akceptowane przez Jan Józefa, o tyle później cierpiał on z powodu załamania się ich przyjaźni.

Nie rozumiałem tu Szpota, próbowałem osłabić ostrza jego kpin, raczej bezskutecznie. Szpot, jak słusznie zauważasz, walczył z sentymentalizmem Lipskiego, jednak czynił to w sposób dość okrutny w stosunku do człowieka, któremu wiele zawdzięczał. Wbrew pozorom jednak Jan Józef nie był człowiekiem nieporadnym i bezradnym. Pod maską nieśmiałości krył się umysł niezwykle cięty, trzeźwo oceniający rzeczywistość, co prawda z pewną skłonnością do sentymentalizmu.

Piszesz, że Szpot opisywał Lipskiego jako najuczciwszego człowieka z całego „gęgu”, co sugeruje, że pozostali byli niezbyt uczciwi. Nie słyszałem Szpota mówiącego te słowa, jednak pamiętam, że gdy broniłem kogoś przed jego ostrymi ocenami, mówiąc, że jest to uczciwy człowiek, wybuchnął: „Mam już dosyć tych wszystkich uczciwych. Ja chcę jasnej myśli, a nie rozmemłanej uczciwości”.

Wierz mi, Antoni, że to nie myśmy wzięli do siebie Lipskiego, by nas legitymizował i rozszerzał front, lecz to on nas nauczył pewnego stylu myślenia. Mam wrażenie, wkładając takie słowa w usta Szpota, dokonujesz konstrukcji literackiej, a nie opisu rzeczywistości. Jan Józef – twierdzisz – nie lubił rwetesu i chaosu korowskich „spędów”, uważając dawne środowiska opozycyjne za lepsze i szlachetniejsze. Nie wydaje mi się. Lipski na zebraniach KOR i ruchu korowskiego czuł się świetnie. Z niekłamaną radością obserwował pojawiających się tam młodych ludzi, perorował, zabierał głos, tłumaczył. KOR był dla Jana Józefa dziełem jego życia, całkowicie się z nim utożsamiał. Wystarczy poczytać jego książkę o KOR, która nieprzypadkowo zaczyna rozdział o etosie Komitetu, czy przypomnieć, że gdy nas aresztowano w stanie wojennym, wrócił natychmiast po ciężkiej operacji z Londynu, by wylądować w jednej z cel warszawskiego więzienia obok nas.

Prawdą jest natomiast, że Lipski miał bardzo sceptyczny stosunek do środowiska dawnych „pryszczatych” i długo trwało, zanim przekonał się do Wiktora Woroszylskiego. Stało się to dopiero po kilku numerach wydawanego poza cenzurą literackiego „Zapisu”.

Natomiast niegodny Twojego pióra wydaje mi się opis „płaczu jak bóbr” Jana Józefa i uwag Maleszki w towarzystwie „bodaj” Blumsztajna. Blumsztajna – a dlaczego nie „bodaj” Wildsteina czy kogokolwiek innego? To „bodaj” rzucone mimochodem usadawia Sewka Blumsztajna w okolicach TW „Maleszki”. Płaczący Lipski, ironiczny „Maleszka” to jakby postacie z innej rzeczywistości, nie tej, w której dane nam było przebywać.

Prawdą jest, że Lipski, mówiąc o powstaniu warszawskim, niemal zawsze przybierał ton patetyczny, wręcz łzawy. Podkreślał, że był przeciwnikiem niepotrzebnego rozlewu krwi, chociaż sam wbrew swemu głębokiemu przekonaniu wziął w powstaniu udział. I to była jego obsesja – by nie dać kolejnej daniny krwi. Nie chodziło o „jakiegoś Zygmusia czy Witusia”, lecz o całe zmarnowane pokolenie.

Z niedowierzaniem czytałem o Twoim spotkaniu z Lidią Ciołkoszową, która KOR-owskie środowisko miała określać jako KPP-owskie. Cóż, nie poznałem Pani Lidii, jak dobrze wiesz, nie mogłem wyjeżdżać za granicę. Rozmawiałem z nią tylko raz przez telefon. Ale pamiętam sytuację z nią związaną. W 1979 roku do redagujących „Robotnika” przyszli Jan Józef i Jacek Kuroń. Zaproponowali utworzenie PPS, powołując się właśnie na Lidię Ciołkosz, tłumacząc nam, że jest to jedna z ostatnich chwil, kiedy wskrzeszenie PPS będzie miało placet jej historycznych przywódców. Dość zgodnie, ku nieukrywanemu żalowi Lipskiego i Kuronia, odmówiliśmy z uzasadnieniem, że tworząc partię, utracimy wiarygodność w oczach robotniczych czytelników. Poza tym, przy całej sympatii dla niepodległościowego PPS nie uważaliśmy się już wówczas za socjalistów.

Rozmowa zaś, w której Lidia Ciołkoszowa, czy to Jacka Kuronia, czy nas, ludzi KOR, określa jako KPP-owców, wydaje mi się więc w wysokim stopniu nieprawdopodobna. Może nie do końca zrozumiałeś myśl pani Lidii, może autora „Madame” zawiodła pamięć. Cóż, Twoja pamięć na moją pamięć. Mam jednak wrażenie, że Twoja pamięć niszczy to, co było, a było zarówno dobre i szlachetne, choć oczywiście niepozbawione śmieszności, czego unikać uczył nas Janusz Szpotański. Bardzo nawet krytyczne spojrzenie na dzisiejsze środowisko „Gazety Wyborczej” nie uzasadnia orwellowskich figli z pamięcią.

Antoni, byłoby mi niezmiernie smutno, gdyby różnice między nami wpłynęły na pamięć o naszej, odważę się tak to określić, przyjaźni i wzajemnej, w co wierzę, sympatii. Przesyłam Ci mój tekst o Janie Józefie takim, jak Go zapamiętałem. Tekst ten w innej postaci opublikowałem niegdyś w „Przeglądzie”. Aha, jeszcze jedno. Janowi Józefowi byłoby na pewno przykro, gdyby wspomnienie o nim było zatytułowane „Kaczynos i jaczejka” (tytuł tekstu pochodził od redakcji - przyp. red.).[/ramka]

[srodtytul]Każdy rozmówca jest ważny[/srodtytul]

Było to latem roku 1963. Spotkałem go na Krakowskim Przedmieściu w okolicy uniwersytetu. Zapoznał mnie z nim Adam Michnik. Już wtedy, w wieku trzydziestu kilku lat, Lipski był legendą. Jeden z liderów świeżo rozwiązanego Klubu Krzywego Koła, publicysta rozwiązanego w 1957 r. zbuntowanego studenckiego tygodnika „Po prostu”, działacz Października '56. Wyobrażałem sobie, że zobaczę herosa z jasną natchnioną twarzą, tymczasem przywitałem się z niepozornie wyglądającym człowiekiem, który mówił wolno i beznamiętnie. Rozmawiał z nami, uczniami ostatnich klas liceum, jak równy z równymi. I taki był zawsze

– każdy rozmówca był dla niego kimś ważnym. Adam był wówczas liderem również rozwiązanego w tym roku uczniowskiego Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności.

Władysław Gomułka kolejnymi posunięciami likwidował resztki zdobyczy październikowych. Atmosfera gęstniała. Znikały nadzieje rewizjonistów na stworzenie demokratycznej wersji socjalizmu. W 1959 r. za kolportaż paryskiej „Kultury” skazano Hannę Szaryńską-Rewską, działaczkę Klubu Krzywego Koła, trzy lata później za przetłumaczenie książki Feliksa Grossa skazano na rok więzienia najbliższą współpracownicę Jana Józefa – Hannę Rudzińską.

Był klasycznym warszawskim inteligentem. Wokół niego gromadziła się czołówka polskiej inteligencji, którą symbolizowali Maria i Stanisław Ossowscy, Janina i Tadeusz Kotarbińscy, Antoni Słonimski, Paweł Jasienica.

W październiku 1963 roku został zatrzymany. Zorganizował wtedy protest przeciwko ograniczaniu wolności słowa nazwany potem Listem 34. Kilka umiarkowanych zdań jego autorstwa, podpisanych przez 34 czołowych przedstawicieli polskiej nauki i kultury, wstrząsnęło Polską. On sam był zbyt skromny, by podpisywać się obok ówczesnych wielkich nazwisk.

Reakcja władz była równie zdumiewająca, co histeryczna. Zorganizowano kilkusetosobowy kontrlist, prasa była pełna krzyków o próbie rozgrywania naszych polskich problemów przez wrogów, do czego pretekstem stało się odczytanie listu w Wolnej Europie. Jana Józefa wypuszczono po 48 godzinach. Próba zwolnienia go z pracy w Polskiej Akademii Nauk skończyła się niepowodzeniem. Opór środowiska naukowego był zbyt silny, a władza jeszcze nie była przygotowana na konfrontację z inteligencją.

[srodtytul]Skład paradoksów[/srodtytul]

Wiele lat później przechodziliśmy przez ulicę. Paliło się czerwone światło. Jan Józef stanął i zatrzymał mnie… „Jestem anarchistą". W odpowiedzi na moje zdumione spojrzenie stwierdził: „Jako anarchista uważam aparat przemocy za zbędny. Aby to pokazać, przestrzegam wszelkich przepisów porządkowych”. W epizodzie widać nie tylko poczucie humoru, dystans do siebie, lecz

i filozofię Jana Józefa, pełną paradoksów, przepojoną wiarą, że ludzie mogą być sobie życzliwi i pomocni, uważnego czytelnika pism Abramowskiego i Kropotkina. Odwołujący się do pozytywizmu agnostyk, którego cała rodzina działała w KIK, anarchosyndykalista, który rozumie potrzebę wolnej gospodarki, demokrata, pacyfista, a zarazem żołnierz AK i uczestnik powstania warszawskiego, patriota, głęboko przywiązany do narodowej tradycji i niezłomny tropiciel nacjonalizmów wszelkiego rodzaju.

Łagodny z natury potrafił być niesłychanie cięty, szczególnie dla głupoty i tromtadracji.

Napisana w latach 70. praca „Dwie Ojczyzny – dwa patriotyzmy. Uwagi o megalomanii narodowej” stała się podstawową lekturą korowskiej opozycji, wywołując zarazem wściekłe ataki i władzy, i nacjonalistów. Jan Józef pisał proroczo: „Musiał jednak przyjść moment – jeśli chcielibyśmy pozostać w kręgu chrześcijańskiej etyki i cywilizacji zachodnioeuropejskiej – by powiedzieć »Wybaczamy i prosimy o wybaczenie«. W sytuacji zniewolenia narodu powiedział to największy niezależny autorytet moralny, jaki nam pozostał: Kościół polski. To zdanie – mimo wszelkich resentymentów opartych na rzeczywistych krzywdach – musimy uznać za swoje. By je przyjąć, wystarczyłaby jego treść moralna. Ale obok treści moralnej jest w nim też narodowa i kulturalna: jako naród o poczuciu przynależności do zachodniego kręgu kultury śródziemnomorskiej marzymy o powrocie do naszej szerszej ojczyzny, do Europy. Stąd konieczność pojednania z Niemcami, którzy w tej Europie już są – i nadal będą”.

Myślenie nacjonalistyczne oceniał jako „objaw degeneracji etycznej, a zarazem zresztą głupotę polityczną”.

[srodtytul]Nie ma alibi dla bierności[/srodtytul]

Doświadczeniem powstania można tłumaczyć jego głębokie przywiązanie do warszawskiej tradycji. Każdego dnia skrzętnie przeglądał dział nekrologów „Życia Warszawy”, odczytując z nich życie ludzi, jakby pragnąc odnaleźć tę Warszawę, która przestała istnieć rozbita w powstaniu warszawskim. Lecz ta obsesja zmarnowanego pokolenia nie przeszkodziła mu być inspiratorem opozycyjnych działań i współzałożycielem KOR. W słynnym sporze o „ratowaniu substancji”, którym to ratowaniem wielu znamienitych ludzi uzasadniało swą bierność, stanął po stronie aktywności.

Legendarna była jego działalność na początku lat 50., kiedy był spiritus movens w grupie młodych ludzi, którzy podczas na poły konspiracyjnych spotkań odważali się wyśmiewać marksistów i system. Wolność przekonań i wyrażania własnych myśli była silniejsza niż strach przed wszechobecną bezpieką i partyjnymi aktywistami. „Wyraz twarzy masz nieszczery (...) pod tą maską, klasowego wroga ktoś wnet rozpozna i skopią ci nery” – tak Janusz Szpotański opisał ów czas. Jan Józef Lipski, Janusz Szpotański, Jan Olszewski, Bogdan Matuszewski, Stanisław Szczuka, Janusz Wilhelmi robili to, co robili, pokonując oczywisty strach.

W tym gronie powstanie, gdy reżim trochę popuści, Klub Pickwickowców, zalążek październikowego Klubu Krzywego Koła, ważnej instytucji intelektualnego fermentu. Losy tych ludzi mogą być przyczynkiem do opisu dziejów polskiej powojennej inteligencji. Wilhelmi wstąpił do PZPR i został piewcą moczarowskiego jej skrzydła, ministrem kultury, Bogdan Matuszewski to wybitny biolog, Olszewski i Szczuka stali się czołowymi obrońcami więźniów politycznych. Drogi przyjaciół rozeszły się w rozmaitych kierunkach. Dla Jana Józefa szczególnie bolesne było rozejście się w latach 80. z Janem Olszewskim. Olszewski, wspaniały obrońca więźniów politycznych, który zdawał się dzielić poglądy z Janem Józefem, odwołujący się do niepodległościowych tradycji PPS, w okresie „Solidarności” zrobił nagły zwrot w kierunku narodowo-katolickim. Dla Lipskiego był to cios. Kiedy publicznie na zebraniu mazowieckiej „Solidarności” usłyszał od Olszewskiego, że w KOR była grupa dążąca do współpracy z komunistami, odebrał to niesłychanie osobiście.

Janusz Szpotański, poeta, prześmiewca i wybitny szachista, w napisanej na początku lat 60. operze „Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta” (zwanej „Operą za trzy lata”, jako że autor za jej napisanie dostał trzy lata więzienia) opisał Lipskiego jako tytułowego prezydenta gęgaczy, czyli intelektualistów przeciwstawiających się władzy. Szpotański wyłapywał śmieszności tego środowiska, do którego sam należał. Jana Józefa darzył ogromnym szacunkiem, choć często go obrażał, czego Lipski nie znosił najlepiej. W innym utworze, poemacie „Bania w Paryżu”, opisywał Lipskiego jako naiwnego opozycjonistę, który jedzie do Paryża z wykładem o Marii Konopnickiej, co było aluzją do pracy habilitacyjnej Jana Józefa o Kasprowiczu. Dwóch ludzi o zupełnie odmiennych temperamentach uzupełniało się znakomicie. Rozmowy z nimi powodowały, że rządzący Polską towarzysze, łącznie z węszącą bezpieką i jej donosicielami, nabierali wymiaru mikro.

[srodtytul]Antidotum na Hegla[/srodtytul]

Aresztowanie w 1965 r. Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego za ich memorandum wskazujące na konieczność robotniczej rewolucji było dla Jana Józefa wyzwaniem. Z jednej strony odnosił się niesłychanie krytycznie do ich programu, z drugiej najwyższym nakazem była dla niego pomoc prześladowanym. Wspólnie z nami, młodymi wyznawcami idei aresztowanych, organizował dla nich pomoc. Przekonywał nas, że Jacek i Karol błądzą, proponując demokrację ograniczoną do rad robotniczych. Kiedy Jacek Kuroń, a następnie Karol Modzelewski opuścili w 1967 r. więzienie, dyskusje były niezwykle ostre. Jacek krzyczał, obrażał Jana Józefa, następnie przepraszał. Jacek i Karol byli obok Adama Michnika niewątpliwymi liderami naszego środowiska. Lecz zwycięstwo w grze o nasze demokratyczne myślenie stało się udziałem Jana Józefa. W pewnym momencie obaj przyznali mu rację. W Marcu '68 szliśmy do więzienia wolni od „heglowskiego ukąszenia”. Idee pomarcowego, przedkorowskiego ruchu opozycyjnego lat 70., w którym spotkali się marcowi „komandosi”, studenci protestujący przeciwko agresji na Czechosłowację, działacze Klubów Inteligencji Katolickiej i harcerze z Czarnej Jedynki, były niewątpliwie sukcesem Lipskiego i jego wizji świata.

Kiedy w 1970 r. po drastycznie wysokich wyrokach na działaczy podziemnego Ruchu organizowaliśmy protest, zwróciliśmy się przede wszystkim do Lipskiego. Program Ruchu był daleki od jego myślenia, szanse obalania systemu widział, podobnie jak Jacek Kuroń, w organizacji ruchu społecznego oporu, nie w działaniach konspiracyjnych. Jednak natychmiast przystąpił do zbierania pieniędzy dla rodzin aresztowanych i akcji w ich obronie.

W Komitecie Obrony Robotników był skarbnikiem. Skrupulatność Jana Józefa, jego przesadna wręcz dbałość o rozliczenie każdego grosza, połączone z konspiracyjnymi umiejętnościami, były gwarancją, że finanse KOR są całkowicie bezpieczne.

[srodtytul]Powrót do Radomia[/srodtytul]

W roku 1980 wstąpił do „Solidarności”, był delegatem na Zjazd. Po ogłoszeniu stanu wojennego stawił się w Ursusie, współorganizując strajk. Załamanie protestu zakończyło się dla niego więzieniem, z którego został wypuszczony na operację serca do Londynu. Gdy władze wytoczyły proces działaczom KOR, Lipski wrócił do kraju. Został natychmiast aresztowany. Dla mnie świadomość, że zdobył się na taki krok, była istotną pomocą w więziennym bytowaniu. Sama zresztą perspektywa, że będę miał proces z Janem Józefem, była niewątpliwie bardzo atrakcyjna.

W 1988 r. współzakładał PPS. Jednak nawet jeżeli nasze programowe drogi się rozeszły, nie zmieniło się poczucie, że jesteśmy w jednej drużynie, pozostajemy w tym samym nurcie ideowym.

W 1989 r. w obradach Okrągłego Stołu nie odgrywał wielkiej roli. Jego uczestnictwo było gwarancją, że nie popełniamy etycznego nadużycia. Nie chciał też startować w wyborach. Jednak gdy zaproponowano mu kandydowanie z Radomia, zgodził się. Powiedział mi, że to jakby ukoronowanie jego korowskiej działalności. Okres kampanii wyborczej przyniósł kolejne upokorzenia. Oto w „Solidarności” i w radomskiej diecezji znaleźli się ludzie, którzy go atakowali za bezbożność, masonerię, bycie członkiem KOR. Jedna z najbardziej obrzydliwych akcji, jaką znam. Kiedy zmarł 10 września 1991 r. jako senator Rzeczypospolitej, zostawił po sobie myśl jasną i szlachetność, którą obdarzał przyjaciół i cały świat.

[i]Jan Lityński, ur. 1946 r., uczestnik protestów studenckich 1968 r., działacz opozycji w latach 70., członek KSS KOR, działacz podziemnej „Solidarności”, w latach 90. poseł Unii Demokratycznej i Unii Wolności, obecnie w Partii Demokratycznej[/i]

[b]Moja pamięć na Twoją pamięć – list do Antoniego Libery[/b]

Drogi Antoni, z rosnącym smutkiem czytałem Twój tekst zamieszczony w „Plusie Minusie” (12.06). Ze smutkiem, bowiem miałem wrażenie, że tak odmienny mamy ogląd tamtych lat, jakbyśmy żyli w innych miejscach i w innym czasie. A przecież tamten czas był naszym wspólnym czasem, spotykaliśmy się często, dyskutowaliśmy, piliśmy wódkę, przyjaźniliśmy się. Nasze spotkania były dla mnie czymś ożywczym, dającym dystans do wszystkiego i wszystkich, łącznie z naszą opozycyjną działalnością. Oczywiście przyświecał nam duch Szpota, a często sam mistrz osobiście, który mnie uczył myślenia trzeźwego opartego na chłodnym umyśle, acz sam Szpot, o czym przekonywałem się w ważnych momentach, był zdolny do wzruszeń. Widziałem to jednak, gdy spotkaliśmy się w obozie internowanych czy też gdy odwiedzałem go podczas mojego ukrywania. Wcześniej razem skakaliśmy z radości w Grudniu '70, gdy przyszła wiadomość o odejściu Gnoma – Gomułki.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą