Za tą uniwersalną potrzebą stoi myślenie mityczne. To pragnienie Arkadii, gdzie ustają konflikty, a pies i kot jedzą z jednej miski. Polityka, która przestaje być polityką demokratyczną, zaczyna się posługiwać „moralnymi argumentami”, aby odwracać uwagę od rzeczywistych interesów. To język usypiania intelektu. Ten wysoce „moralny” język jest skutecznym narzędziem osiągania celów politycznych, sprzecznych z etycznymi zasadami, które są fundamentem porządku demokratycznego.
W programie Tomasza Lisa premier Donald Tusk pytany o katastrofę smoleńską, deklarując wolę polskiego rządu wyjaśnienia tej kwestii do końca, zauważył, że to dla niego jest także osobista tragedia, bo lecieli w tym samolocie jego przyjaciele. Po czym dodał, że bardzo cierpiał po śmierci ojca, gdy był nastolatkiem, a teraz niedawno zmarła mu matka. Przekaz był jasny: „mimo że jestem premierem, jestem takim samym człowiekiem jak ty, który mnie oglądasz”. Chodziło chyba, jeśli mnie nie myli intuicja, o podkreślanie osobistego wymiaru ludzkiego cierpienia, wrażliwości każdego człowieka. Premier uosabia w jakimś sensie „każdego”, gdyż jest premierem w demokracji, w której każdy „potencjalnie” może być szefem państwa. Dlaczego nagle do rozmowy wprowadził wątki bardzo osobiste? Chodziło o zmniejszenie publicznego wymiaru znaczenia katastrofy smoleńskiej, przez zaakcentowanie, że każdy człowiek przeżywa swoje katastrofy i dramaty. Cokolwiek mówi premier publicznie, mówi to jako premier, a nie jako wrażliwy człowiek. Chwyt polityczny realizowany jest językiem moralnym, ludzkim, czyniącym jednocześnie dla premiera człowiekiem wrażliwym, którego naturalne są cnoty moralne, takie jak dobro. Dobroć jest uniwersalna. Wszystkim wiadomo, co znaczy być dobrym człowiekiem. Premier nim jest. Uprawia politykę miłości. A miłość i polityka to związek, któremu każdy sąd natychmiast udzieliłby rozwodu z powodu niezgodności charakteru.
Nie tylko premier używa słów o dobru, cierpieniu, wrażliwości. Sławomir Nowak bronił Mirosława Drzewieckiego, mówiąc, że bardzo przeżywa on śmierć matki i że jest bardzo nieszczęśliwy z powodu swojej niefrasobliwości i nadmiernego zaufania do ludzi. Zbigniew Chlebowski spotykał się z przedsiębiorcą z branży hazardowej na cmentarzu przy grobie siostry. Wielokrotnie podkreślał swoją traumę, która właściwie się nie skończyła, dlatego tam często bywa. Koledzy minister Kopacz często podkreślają jej wrażliwość na cierpienie. W przywołanym programie Tomasza Lisa premier, reklamując przyszłego prezydenta, stwierdził, jakim objawieniem był dla niego obraz Bronisława Komorowskiego, gdy walczył o życie swojego syna. Jakim wspaniałym okazał się wtedy ojcem i dobrym człowiekiem. Czy może być lepsza rekomendacja na urząd prezydenta? Ta niewyrafinowana socjotechnika jest skuteczna, ponieważ ludzie niewyrobieni nie traktują jej jako socjotechniki. Język miłości i dobra staje się agresywną zasadą polityczną. Ważna jest skuteczność.
Takie chwyty socjotechniczne są możliwe tylko w świecie, który jest traktowany jako sentymentalny spektakl. Brak rozróżnienia sfer publicznej i prywatnej w świadomości ludzi jest znakiem końca porządku liberalnej demokracji. Dlaczego? Ponieważ publiczna ekspresja własnego dobra, wybuchy szlachetności potwierdzające „bycie przyzwoitym człowiekiem”, niszczy albo już zniszczyła język demokratycznej debaty. Sentymentalizm odwraca uwagę od rzeczywistych interesów osób dzierżących władzę i grup interesu.
Egoizm wyrażający się ostentacją w ujawnianiu własnych uczuć staje się czymś tak oczywistym, że cnota powściągliwości zaczyna uchodzić za wadę i w ten właśnie sposób polityka miłości zaczyna torować drogę despotyzmowi w myśl powiedzenia, że „wilki wśród baranów głoszą równość stanów”. Następuje odwrócenie porządku. Ten, który nie krzyczy, że jest przyzwoity, nie ukazuje swoich ludzkich cech, nie płaci składek na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, staje się podejrzany. Ten stan rzeczy ma wszelkie znamiona miękkiego totalitaryzmu. Musisz udowadniać, że nie jesteś wielbłądem.