Niełatwo było konkurować z prezydentem Rwandy Paulem Kagame w przededniu sierpniowych wyborów. W zasadzie było to niemożliwe, bo wszyscy jego konkurenci z wyjątkiem trzech koncesjonowanych przez rząd dostali zakaz startu. Innych krytyków władzy także ubywało wraz ze zbliżaniem się daty wyborów.
Ciało wiceprzewodniczącego opozycyjnej Partii Zielonych wyłowiono z rzeki w lipcu – bez głowy. Dwa miesiące wcześniej były sojusznik Kagamego generał armii rwandyjskiej, dziś przeciwnik prezydenta, został postrzelony przez nieznanych sprawców w Pretorii w RPA. Na szczęście przeżył.
Naczelny zdelegalizowanego przez rząd pisma „Umuvugizi” miał mniej szczęścia. Podjął dochodzenie w sprawie zamachu na generała, ale nieznani sprawcy zabili go przed jego domem w Kigali. Inny dziennikarz rwandyjski mieszkający w Ugandzie został porwany przez kolejnych nieznanych sprawców, o których wiadomo tylko, że mówili w języku kinyarwanda. Udało mu się uciec.
Ostatecznie Paul Kagame wygrał wybory 9 sierpnia, uzyskując 93 procent poparcia i mandat na kolejne siedem lat. Niektóre źródła twierdzą, że wybory zostały lekko sfałszowane – na niekorzyść prezydenta. Za wszelką cenę chciano uniknąć sytuacji, w której Kagame zdobyłby więcej głosów niż lider Korei Północnej, choć przecież – jak mówił w niedawnym wywiadzie dla niemieckiego „Spiegla” – „organizowanie opozycji w kraju nie należy do moich obowiązków”.
Te wszystkie zabójstwa i zamachy to przypadek – mówią przedstawiciele władz Rwandy. Nikt nie udowodnił związków zamachowców z rwandyjskimi służbami specjalnymi. Nie ma dowodów, a same przesłanki nie wystarczą potęgom Zachodu, by zadawać kłopotliwe pytania na temat istoty reżimu panującego obecnie w Rwandzie.
[srodtytul]Odrodzenie po rzezi[/srodtytul]