Minister Rostowski jako ekspert i polityk

Myślano, że Jacek Rostowski jako minister finansów będzie tylko ekspertem. A on stał się pierwszoplanową, wchodzącą ostro w polityczną walkę, postacią w rządzie Donalda Tuska

Aktualizacja: 12.09.2010 11:23 Publikacja: 11.09.2010 01:01

Jacek Rostowski jest jedną z niewielu osób, których Donald Tusk naprawdę słucha

Jacek Rostowski jest jedną z niewielu osób, których Donald Tusk naprawdę słucha

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Z manierami bywalca brytyjskich salonów umie brutalnie przeczołgać przeciwnika. Po politykach PiS jeździ jak po łysej kobyle. Publicznie mówi, że są groźni. Ale prywatnie niektórych z nich lubi. Kiedyś z trybuny sejmowej atakował śp. Aleksandrę Natalli-Świat, która nie pozostawała mu dłużna. Ścierali się bardzo ostro. Potem Rostowski podszedł do Joanny Kluzik-Rostowskiej i szepnął: „Joasia, pogratuluj Oli. Była naprawdę świetna!”.

Minister finansów Jacek (Jan Vincent) Rostowski, całe życie ekspert, doradca, kibic polityki, raczej stojący z boku, nagle trafił do jej środka. I kiedy większość spodziewała się ujrzeć spokojnego, zdystansowanego reformatora, ujrzała pełnego politycznego temperamentu fightera, który z werwą tłumaczy, że zmiany – owszem, są konieczne, ale trzeba dokonywać ich powoli. Bo ważny jest cel polityczny, który pozwoli za jakiś czas zrealizować reformy. Wolniej, ale bardziej konsekwentnie i skutecznie.

– Tracimy bardzo ważny czas – krytykuje go wielu kolegów ekonomistów.

– Nie jesteśmy dziś w żadnym dramatycznym momencie dziejowym – odpowiada Rostowski.

Szybko okazał się jedną z najsilniejszych osobowości rządu PO – PSL. Jest jedną z kilku osób, których Donald Tusk naprawdę słucha. Zaprasza go na spotkania w bardzo wąskim gronie, kiedy planuje działania rządu. Obaj bardzo się szanują i doceniają. Choć opozycja kilka razy składała wnioski o wotum nieufności wobec ministra finansów, jego pozycja w rządzie wydaje się niezagrożona. Przyszedł jako ekspert, a został pierwszoplanową, i to wojującą, postacią gabinetu.

[srodtytul]Wszystkie ręce na pokład[/srodtytul]

Kiedy trzeba – staje do walki w obronie rządu, partii, kandydata na prezydenta. Wywołuje to niechęć w PiS. Bo jest jednym z najostrzej krytykujących prezesa Prawa i Sprawiedliwości, a wcześniej – prezydenta. Śp. Lech Kaczyński lubił opowiadać, jak arogancko zachowywał się Rostowski w jego towarzystwie, gdy zaproszony do pałacu przychodził, wygłaszał apodyktycznym tonem swoje opinie i nie był zainteresowany żadną dyskusją. No i jeszcze nie przepuszczał kobiet w drzwiach, co jest brytyjskim obyczajem i czego Lech Kaczyński nie mógł ścierpieć. Obaj, choć na co dzień niezwykle kulturalni i uprzejmi ludzie, byli z innych bajek.

W prawyborach w Platformie wspierał Radosława Sikorskiego, którego zna od lat i z którym się przyjaźni. Ale kiedy rozpoczęła się kampania Bronisława Komorowskiego, uznał, że jego zadaniem jest wspieranie kandydata rządzącej partii. Krótko po rozpoczęciu walki wyborczej w sztabie Komorowskiego zapanował marazm. Był moment, kiedy w Platformie niemal wszyscy ze stoickim spokojem przyglądali się, jak sztab Komorowskiego jest w odwrocie i tonie. Wtedy Rostowski ruszył do boju. Mówił, że w takiej sytuacji potrzebne są wszystkie ręce na pokład. Zaczął wydzwaniać. Do Sławomira Nowaka, do Rafała Grupińskiego, do ministrów. Rzucał pomysłami, organizował konferencje prasowe, biegał po stacjach telewizyjnych i radiowych, w których przedstawiał swoje czarne wizje prezydentury Kaczyńskiego.

„Wybór Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta zagraża stabilności finansowej i gospodarczej Polski” – mówił w Sejmie. „Boję się zwycięstwa Kaczyńskiego” – przekonywał w RMF. Regularnie pojawiał się w TVN.

Jego znajomi opowiadają, że dziwi się, gdy ktoś się dziwi jego aktywności. – On powtarza wtedy: sorry, ale to jest wojna i trzeba używać wojennej retoryki. I uważa to za najzupełniej normalne – mówią. Bardzo lubi mówić o strategii, taktyce, odwrotach, ataku. Wcale nie chce zabijać jeńców i zdzierać z nich skalpów. Ale nie mógł też spokojnie patrzeć, jak „biją naszych”.

O partii Jarosława Kaczyńskiego i nim samym mówi w bardzo ostrych słowach.

– Czego pan tak bardzo się obawia w PiS? – pytam.

– To partia antysystemowa.

- To znaczy?

– Oni czasem działają przeciw interesowi państwa.

– Kiedy?

– Kiedy blokują konieczne reformy i bardzo ważne działania finansowe. Niektóre ich posunięcia były dla mnie koszmarnym szokiem. O pewnych szczegółach nie mogę mówić.

[srodtytul]Strzał w serce[/srodtytul]

Wiele osób jest zdziwionych tym, że minister finansów jest tak aktywny politycznie, że tak bardzo zajmuje się walką z opozycją.

– Lubi pan te starcia?

– Pewnie gdybym nie lubił, tobym w tym nie uczestniczył. Ale najważniejsza dla mnie jest praca w ministerstwie. Za to mi płacą i tym zajmuję się przede wszystkim. Ścieranie się z politykami, publiczne występy są uzupełnieniem, ale koniecznym. Minister finansów to nie szef banku centralnego, który powinien być apolityczny. To polityk i ma tez obowiązki polityczne – tłumaczy.

Łukasz Warzecha, publicysta „Faktu”, który wielokrotnie przeprowadzał wywiady z Rostowskim, twierdzi, że minister wie, że polityka potrzebuje teatru, i on odgrywa w nim swoją rolę. Warzecha twierdzi, że Rostowski nie jest typowym „antykaczystą”, takim jak np. Kazimierz Kutz czy Stefan Niesiołowski. Choć Rostowski nie ukrywa, że uwielbia Niesiołowskiego i się z nim przyjaźni.

– To superpostać – mówi o nim.

Po wybuchu afery hazardowej, która mogła pogrążyć Platformę Obywatelską, Rostowski wstąpił do partii. Dlaczego?

– Platforma była w bardzo trudnej sytuacji. To był gest solidarności. A poza tym nie chciałem udawać, że minister finansów nie jest politykiem. A skoro jest, to ma to swoje konsekwencje – tłumaczy.

Afera hazardowa była podobno dla niego sporym wstrząsem. Najwyraźniej nie chce o tym mówić. Unika odpowiedzi na pytania o stopień uwikłania Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego.

– O aferze hazardowej powiem tylko jedno zdanie: minister czy ważny polityk nie powinien w ogóle znać takich ludzi jak ci hazardowi biznesmeni.

Przykłada wielką wagę do wystąpień publicznych, zwłaszcza w Sejmie.

– Parlament powinien być bardzo ważnym miejscem uprawiania polityki, a nim nie jest. Powinien być areną, na której dzięki teatralnym wystąpieniom i pojedynkom trudne problemy stają się jaśniejsze dla obywateli. Dzięki publicznemu sporowi niektóre sprawy powinny stawać się bardziej zrozumiałe – mówi.

Do wystąpień długo się przygotowuje. Szuka i merytorycznych argumentów, i retorycznych chwytów, rozmaitych grepsów. Kiedy PiS złożył wniosek o to, by rząd obniżył akcyzę na benzynę, długo myślał, jak na to odpowiedzieć. Szukał efektownego strzału w serce przeciwnika. I znalazł. Wszedł na trybunę sejmową i oświadczył: „Na obniżce akcyzy zyskałyby głównie koncerny rosyjskie. Czy na pewno o to chodzi Prawu i Sprawiedliwości?”.

Kiedy indziej PiS złożył kolejny wniosek o informację o stanie finansów publicznych państwa. Minister znów długo myślał, jak efektownie i skutecznie uderzyć w przeciwników. Współpracownicy przynieśli mu bardzo detaliczną, 30-stronicową informację z masą liczb, by miał podstawę do przygotowania wystąpienia. A on postanowił po prostu przeczytać z trybuny sejmowej cały ten szczegółowy raport. Czytał półtorej godziny. Po tym wystąpieniu przedstawiciele PiS poprosili o przełożenie debaty, by mogli się szczegółowo zapoznać z wystąpieniem ministra.

– Zabił ich tym występem – mówi współpracownik ministra.

Czy bardzo się różni poglądami od ludzi PiS? W sprawach gospodarczych od części na pewno. Choć z wieloma spokojnie mógłby się dogadać. A w innych sprawach?

[srodtytul]Były zoologiczny antykomunista[/srodtytul]

Jest przeciwko in vitro, przeciw aborcji. Nie ma nic przeciw nauczaniu religii w szkołach. Ale krytykuje Kościół za silne zaangażowanie polityczne: – Nie widzi pan tego? Jest ogromne! Nie słyszał pan, co mówili księża podczas kampanii? To zaangażowanie było poważnym „grzechem” Kościoła.

Z głębokim przekonaniem powtarza, że polityka jest służbą publiczną.

– W polskiej polityce chodzi o to, by odbudować państwo po katastrofie komunizmu. I zbudować jego silną pozycję w Europie – mówi.

– Jest pan antykomunistą?

– Kiedy był komunizm, byłem, można by powiedzieć, nawet zoologicznym antykomunistą. Na szczęście już nie muszę nim być. Nie jestem dziś obsesyjnym antypostkomunistą.

Jego ojciec w Wielkiej Brytanii był osobistym sekretarzem Tomasza Arciszewskiego, premiera polskiego rządu na uchodźstwie. Jacek Rostowski został wychowany w duchu wielkiej miłości i szacunku dla II Rzeczypospolitej.

Zna wielu ludzi związanych z opozycją. Wielu, z którymi dziś zapewne zupełnie nie jest mu po drodze. Jednym z nich jest słynny działacz Wolnych Związków Zawodowych, dziś w radykalnej opozycji wobec obecnego rządu, Krzysztof Wyszkowski.

[wyimek]Współpracownicy ministra Jacka Rostowskiego mówią, że próbuje on nie popełnić błędów Leszka Balcerowicza, który poświęcił swoją partię, żeby reformować kraj[/wyimek]

– Poznałem Jacka przez środowisko Joasi Jaraczewskiej (dzisiaj Onyszkiewicz), która w 1977 przywiozła mi do Gdańska pierwszy powielacz – opowiada Wyszkowski. – To uroczy, przemiły, kulturalny, życzliwy człowiek, który bardzo nam pomagał w ciężkich czasach. Całym sobą popierał „Solidarność”. W jego mieszkaniu w centrum Londynu po 13 grudnia praktycznie działało biuro „Solidarności”.

Teraz są po dwóch stronach barykady, nie widują się. Ale na obchodach 25-lecia „Solidarności”, kiedy na sali siedział cały warszawski „salon”, niecierpiący takich osób jak Wyszkowski, Rostowski wstał, przeszedł pół sali i serdecznie przywitał się z Wyszkowskim.

– Pokazał prawdziwą szkołę angielskiej odwagi cywilnej i kultury osobistej – komentuje dziś Wyszkowski.

Rostowski do dziś mówi z szacunkiem np. o Leszku Moczulskim. Przyjaźni się z Joanną Kluzik-Rostkowską.

– Poznaliśmy się w 1989 roku, kiedy pojawił się z Krzysztofem Wyszkowskim – mówi posłanka PiS. – Od 2007 roku obserwuję go w Sejmie. On był trochę jak dziecko we mgle. Doświadczenie polityki brytyjskiej chce przekładać na grunt polski. Dla niego świat walki z trybuny sejmowej i świat kuluarów to dwie różne rzeczywistości. On nie rozumie, że u nas ludzie traktują politykę niezwykle emocjonalnie. Z trybuny mówi ostro, nasi ludzie niejednokrotnie czuli się obrażeni. Nawet Zytę Gilowską wyprowadzał z równowagi. A on nie zdawał sobie sprawy, że w kuluarach ludzie dalej są rozemocjonowani. On widzi tylko to, co jest na wierzchu, a nie czuje emocji pod spodem. Bo nie było go tu cały czas. Nie rozumie, że toczy się bratobójcza wojna ludzi z tego samego obozu – tłumaczy Kluzik-Rostkowska.

I opowiada o charakterystycznym zdarzeniu z Sejmu.

– Kiedyś jechał po nas ostro z trybuny sejmowej. Atakował tak, że zęby mu zgrzytały. Po czym poszedł do Hawełki (sejmowa restauracja – przyp. I.J.), ja tam siedziałam w otoczeniu posłów PiS, a on podchodzi i serdecznie mnie ściska. Zaległa cisza. Ja mu mówię: „Jacek, przesadziłeś”, a on kompletnie nie rozumiał, o co chodzi. Dla niego polityka to jedno, a prywatność to co innego.

[srodtytul]Ludzie jak Google[/srodtytul]

Osoby, które pracują lub pracowały z Rostowskim, mówią o nim jak najlepiej. Podkreślają, ze długo waży każdą decyzję. Elżbieta Suchocka-Roguska, osoba, która na wysokim stanowisku w resorcie poznała z bliska wielu ministrów, dziś już poza resortem, mówi:

– Jest bardzo wyważony, dużo bardziej od Zyty Gilowskiej. Ma analityczny umysł, sprawdza wiele danych, jest bardzo wymagający i trudny. Równie dociekliwy był chyba tylko Marek Borowski.

Inna osoba z ministerstwa: – Zanim podejmie jakąkolwiek decyzję, zbiera informacje, wypytuje ludzi o najdrobniejsze szczegóły. Traktuje ludzi jak Google. Wrzuca pytanie i wyciąga jak najwięcej odpowiedzi. Nie przepada za pracą w stresie, za podejmowaniem decyzji w pośpiechu, pod presją. Ale bardzo lubi sprawdzać, czy opinie powielane przez większość mają związek z rzeczywistością. Lubi obalać obiegowe opinie. Uwielbia pokazywać, jak bardzo zadłużone są inne kraje i jak na ich tle wygląda Polska. Potrafi zmienić zdanie, gdy ktoś go przekona.

Zwykle jednak broni swoich racji. Jest w nieustannym sporze z Michałem Bonim, który – jak mówią osoby z otoczenia Rostowskiego – popiera projekty, na które trzeba wydawać wielkie pieniądze.

Kiedyś wspólnie z Donaldem Tuskiem maglowali ministra obrony Bogdana Klicha, który bronił się przed pozbyciem się hoteli wojskowych. Tłumaczył, że dobrze, by resort miał nad nimi pieczę. Wojskowi mogą zawsze w nich nocować i mają zniżki. Jakie zniżki? Klich nie wiedział. Rostowski nie chciał go przyciskać, ale Tusk kazał Klichowi sprawdzić, jak duże są te zniżki. Minister wrócił i powiedział, że 5 procent. – I co dalej, chce pan bronić tych hoteli? – padło pytanie.

Zwykle rozmawia bardzo spokojnie. Podczas mojej długiej rozmowy z ministrem w jego gabinecie odpowiada na pytania powoli, zastanawia się nad każdym słowem. Aż do momentu, kiedy przytaczam zarzuty o pasywność rządu, stratę czasu i marnowanie szans. Jacek Rostowski zaczyna wtedy mówić z pasją. Rozpala się w nim ogień wychowanego w brytyjskich szkołach polemisty:

– Polityka to poważna rzecz. I ja ją bardzo poważnie traktuję. Trzeba robić te rzeczy, które są możliwe! – mówi z błyskiem w oku. Przekonuje, że można robić tylko to, co da się przeprowadzić przez parlament.

– Do niedawna mieliśmy pewność, że każdą poważną reformę strukturalną zablokuje prezydent Lech Kaczyński – powtarza jak mantrę główny „przekaz” Platformy. Ale wydaje się do tego przekonany. – Nie można zaprzątać ludziom głów nawet dobrymi pomysłami, których i tak nie jesteśmy w stanie zrealizować. Nie można się ustawiać na z góry przegranych pozycjach – uzasadnia politykę rządu. Przez jednych określanych jako kunktatorska i PR-owska, przez niego jako racjonalna i konsekwentna.

[srodtytul]Niczym piarowiec, niczym Lepper[/srodtytul]

Opozycja zwykle ocenia go tak, jak były poseł PSL Zbigniew Kuźmiuk w swoim blogu: „Znacznie lepiej byłoby i dla ministra, i dla finansów publicznych, gdyby wyjął z szuflad te dawno już zapowiadane projekty ustaw mające uzdrawiać finanse publiczne, których do tej pory nie składał tylko z tego powodu, że miał je wetować prezydent Lech Kaczyński. Istnieje jednak poważna obawa, że tych projektów zwyczajnie nie ma, bo minister Rostowski bardziej do tej pory zajmował się polityką, kampanią wyborczą, atakowaniem opozycji niż merytoryczną pracą w swym resorcie”.

Z ministerstwa odszedł jego dobry znajomy z Londynu profesor Stanisław Gomułka zawiedziony brakiem reform. Niejedyny to ekonomista, który narzeka na pasywność rządu.

– Nie rozumiem, co się stało z Jackiem – mówi Krzysztof Rybiński, brylujący w mediach profesor ekonomii. – Znamy się od wielu lat, przegadaliśmy wiele godzin. Kiedyś razem pracowaliśmy nad propozycjami reform. Zawsze był intelektualnie zaangażowany w reformowanie gospodarki. Kiedy trafił do Ministerstwa Finansów, w to miejsce, które daje takie wielkie możliwości działania, pomyślałem, że wreszcie plany przekuje w działania. Ale się bardzo zawiodłem. Ekonomista Jan Vincent Rostowski zamienił się w polityka Jana Vincenta Rostowskiego. Polityka, który nie reformuje, który uprawia PR, a z NBP umie walczyć w stylu Andrzeja Leppera. Nie rozumiem, jak ktoś tak inteligentny, tak błyskotliwy nagle zaczął myśleć wyłącznie w kategoriach najbliższych wyborów. Od ministra finansów powinniśmy wymagać więcej. Rostowski uprawia dziś politykę, która dla kraju jest zła – mówi. Podobne opinie, może nie tak radykalnie sformułowane, powtarza wielu ekspertów.

Ale Rostowski jest przekonany, że dziś tak trzeba działać. Jak mówią jego współpracownicy, próbuje nie popełnić błędów Balcerowicza, który poświęcił swoją partię, żeby reformować kraj. A on chce wyciągnąć z tego lekcję i szuka kompromisu między ekonomią i polityką. Boi się, żeby nie pójść za daleko.

Rostowski podkreśla jednak, że bardzo ceni Balcerowicza.

– Na początku lat 90. przyjeżdżali ekonomiści ze świata i tłumaczyli, że reformy trzeba przeprowadzać powoli i konsekwentnie. Wtedy nie mieli racji. Wtedy potrzebna była rewolucja, bo byliśmy w sytuacji wyjątkowej. Ale dzisiaj już tak nie jest! Teraz żyjemy w normalnym kraju w normalnych czasach i potrzebne nam są stopniowe, ale konsekwentne reformy. My teraz przeprowadzamy projekt realny. Musimy stopniowo, ale raz na zawsze, poprawić sytuację w służbie zdrowia, systemie emerytalno-rentowym, edukacji i szkolnictwie wyższym. Żeby to zrobić, musimy działać tak, by utrzymać władzę i rozwiązać te problemy ostatecznie, a nie na chwilę, by w następnej kadencji ktoś to odwrócił. Dlatego uważam, że Platforma powinna rządzić kolejne cztery lata.

Co by chciał uzyskać, gdyby nie było żadnych oporów politycznych?

– Podatek liniowy i demograficznie skuteczną ulgę prorodzinną, która byłaby realną zachętą do tego, by ludzie mieli więcej dzieci.

[srodtytul]Są tylko niemoralne porażki[/srodtytul]

W obecnej sytuacji marzeń raczej nie zrealizuje. Choć jego pozycja w rządzie i otoczeniu premiera jest bardzo mocna i stabilna. Co ciekawe– nie ma żadnego zaplecza politycznego i nikt nie słyszał o tym, by się starał zbudować sobie jakąś silną pozycję w partii. Nie wstawia swoich ludzi na ważne stanowiska.

– Ma autonomiczną pozycję. Nie jest typowym graczem na polskiej scenie, nie jest typowym graczem w Platformie. Został wynajęty do gry z tą drużyną i z nią gra. Ale w przeciwieństwie do wielu polityków – on nic nie musi. Ma dokąd odejść – mówi Łukasz Warzecha.

Co zaskakuje – to, że przy tak autonomicznej pozycji Jan Vincent Rostowski, znany niegdyś miłośnik reform, teraz jest tak ostrożny, jak mówią jedni, albo pasywny – jak chcą inni. On sam powtarza, że uczestniczy w projekcie obliczonym na dwie – trzy kadencje, który ma realizować zmiany powoli, ale konsekwentnie. Nie zamierza rzucać się na wielkie, piękne sprawy, które mogą być przegrane. Powtarza, że jest realistą. I że nie ma żadnego sensu bić się o z góry przegrane sprawy.

– Wie pan, nie ma czegoś takiego jak moralne zwycięstwa. Są tylko niemoralne porażki – mówi.

Z manierami bywalca brytyjskich salonów umie brutalnie przeczołgać przeciwnika. Po politykach PiS jeździ jak po łysej kobyle. Publicznie mówi, że są groźni. Ale prywatnie niektórych z nich lubi. Kiedyś z trybuny sejmowej atakował śp. Aleksandrę Natalli-Świat, która nie pozostawała mu dłużna. Ścierali się bardzo ostro. Potem Rostowski podszedł do Joanny Kluzik-Rostowskiej i szepnął: „Joasia, pogratuluj Oli. Była naprawdę świetna!”.

Minister finansów Jacek (Jan Vincent) Rostowski, całe życie ekspert, doradca, kibic polityki, raczej stojący z boku, nagle trafił do jej środka. I kiedy większość spodziewała się ujrzeć spokojnego, zdystansowanego reformatora, ujrzała pełnego politycznego temperamentu fightera, który z werwą tłumaczy, że zmiany – owszem, są konieczne, ale trzeba dokonywać ich powoli. Bo ważny jest cel polityczny, który pozwoli za jakiś czas zrealizować reformy. Wolniej, ale bardziej konsekwentnie i skutecznie.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał