W 1980 roku oburzona potraktowaniem Ivo Pogorelicia, którego jej koledzy jurorzy nie dopuścili do finału, trzasnęła drzwiami i odmówiła dalszej współpracy. W tym roku, gdy tylko przyszedł czas ogłoszenia pierwszego werdyktu, uświadomiła, że nie będzie z nią łatwo.
Zmieniony regulamin wymaga, by członkowie gremium oceniającego nie tylko przyznali każdemu pianiście liczbę punktów, ale także określili jednoznacznie, czy widzą sens jego dalszego udziału w rywalizacji. Musiało upłynąć dużo czasu, nim Martha Argerich sporządziła wreszcie listę tych, których chciałaby posłuchać w drugim etapie. Werdykt ogłoszono z trzygodzinnym opóźnieniem.
Taka jest właśnie Martha Argerich. W życiu, tak jak przy fortepianie, kieruje się instynktem. Kiedy zaś musi dokonać wyboru, wpada w popłoch, w przypadku dwóch możliwości zaczyna szukać trzeciej.
„Niech pani nie będzie niewolnicą własnego niezdecydowania” – powiedział jej kiedyś sławny dyrygent Sergiu Celibidache, gdy nie mogli się porozumieć podczas pierwszej próby. Historię tę przytaczam za wydaną właśnie biografią Marthy Argerich napisaną przez francuskiego dziennikarza Oliviera Bellamy’ego. Wiele w niej błędów merytorycznych, a za niechlujne potraktowanie wątków związanych z konkursami chopinowskimi szef Wydawnictwa Literackiego powinien publicznie się pokajać w Filharmonii Narodowej, gdzie obecnie trwają przesłuchania. Niemniej portret Argerich w tej książce jest pasjonujący.
Jej wyjątkowość polega m.in. na tym, że we współczesnym świecie, kiedy to tysiące artystów gotowych jest do największych poświęceń, ale i kompromisów, byle tylko osiągnąć sukces, ona nie dba o własną karierę. Kilka razy wręcz gotowa była ją całkowicie zniszczyć.
W 1957 roku, mając 16 lat, wygrała dwa ważne i trudne konkursy pianistyczne – w Bolzano i Genewie – i świat zasypał ją propozycjami występów. Pięć lat później większość impresariów miała jej dosyć, Martha odwoływała ważne koncerty, żyła z dnia na dzień, a w ogóle marzyła, by zostać sekretarką. Do życia wystarczała jej zaliczka wypłacana przez Deutsche Grammophon na poczet przyszłych płyt. Kontrakt przewidywał nagranie trzech, po pierwszej Martha straciła jednak zapał.