Rafał Ziemkiewicz o perspektywach walki z zadłużeniem państw

Skoro sensem życia jest wygoda, nie ma powodu myśleć o przyszłych pokoleniach. Tym bardziej że w większości nie będą to własne dzieci, ale imigranci, którym nie ma powodu zostawiać oszczędności ani nie zostawiać długów

Publikacja: 30.10.2010 01:01

Rafał Ziemkiewicz o perspektywach walki z zadłużeniem państw

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Książka Jacques’a Attalego „Zachód 10 lat przed totalnym bankructwem?”, wydana niedawno także w Polsce, jest raczej wydarzeniem niż książką. Ostrzeżmy potencjalnych czytelników: kto zna autora z innych jego dzieł, choćby z „Żydzi, świat, pieniądze”, nie obroni się przed rozczarowaniem.

Rzecz jest wyraźnie, autor zresztą tego nie ukrywa, napisana w pośpiechu. Były doradca prezydenta Mitterranda i przedstawiciel Francji na szczytach G7, współzałożyciel i pierwszy prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, prominentny ekspert ważnych międzynarodowych gremiów i organizacji postanowił po kryzysie greckim zrobić coś, co wstrząśnie opinią publiczną i zwróci jej uwagę na problem dławiącego Zachód zadłużenia. Co otworzy dyskusję, jak uniknąć możliwej, a, prawdę mówiąc, coraz bardziej pewnej katastrofy.

Skorzystajmy z tego zaproszenia, traktując głos Attalego jako wypowiedź wygłoszoną – do czego wszak w swojej karierze przywykł – w imieniu istotnej części europejskiej elity. Nie jest przy tym konieczne zbyt szczegółowe streszczanie czy recenzowanie książki, z założenia stworzonej jako wehikuł do szerokiego spopularyzowania kilku głównych tez. Dość stwierdzić, że wypełniające znaczną część jej objętości streszczenie historii długu publicznego oraz objaśnienia, czym jest i jakie skutki ekonomiczne powoduje zadłużenie państwa, zainteresowany czytelnik może znaleźć lepiej opracowane w wielu innych miejscach. Wszystko, co najważniejsze, zawiera się w tytule i mocnym wstępie szkicującym powagę sytuacji.

[srodtytul]Gdzie jest las[/srodtytul]

Wszystko toczy się źle” – pisze Attali i rzeczywiście, liczby, którymi sypie jak z rękawa, robią wrażenie. Owszem, zdarzały się w dziejach państwa i imperia zadłużone bardziej, niż zadłużyły się i nadal zadłużają USA i kraje Unii Europejskiej, ale nigdy jeszcze do tak ogromnego zadłużenia nie dochodziło podczas pokoju i zawsze się ono źle kończyło. Przykłady historyczne jednak mylą i nie wolno pod ich wpływem ulegać beztroskiemu chciejstwu, do czego, jak twierdzi Attali, wciąż skłonne są rządzące i intelektualne elity Zachodu. Ewentualne bankructwo dzisiejszego państwa, struktury nieporównywalnie bardziej rozwiniętej i silniej organizującej życie obywateli niż owe imperia z historycznych przykładów, miałoby skutki nieporównywalnie groźniejsze. To właśnie, co przez wiele lat dawało – i niektórym nadal daje – poczucie bezpieczeństwa: powiązanie światowych systemów finansowych, jest największym czynnikiem ryzyka. Można było dzięki niemu bardzo przesunąć granicę bezpieczeństwa, co zresztą już wykorzystano, ale ceną za to jest groza rozlania się ewentualnej katastrofy na cały świat i potężnego załamania cywilizacyjnego.

Wszystko to mieści się w tej kategorii prawd, które przyjmuje się z powagą, kiwając głową z pełnym grozy „rzeczywiście, poważna sprawa”, by po chwili o wszystkim zapomnieć. Autor wyraźnie obawia się takiej właśnie reakcji; dlatego kreśląc z dużym znawstwem możliwe warianty wielkiej katastrofy, stara się ze wszech sił przekonać, że czas najwyższy podjąć niezbędne działania. Problem polega na tym, że nie wiadomo, do kogo właściwie adresuje to żądanie, co pozwala każdemu rozgrzeszyć się, że nie do niego. Wyborca pomyśli: no tak, oni muszą coś zrobić, a polityk czy menedżer: no tak, oni nam nie pozwalają nic zrobić.

Attali bowiem, dostrzegając mechanizmy popełnionych błędów i proponując konkretne środki zaradcze, nie tyle nawet nie dostrzega, ile nie szuka przyczyn, dla których „wszystko toczy się źle”. A skoro nie pyta, dlaczego sprawy poszły źle, nie może też się zastanowić, czy proponowane przez niego lekarstwa mają szansę chorobę wyleczyć. Jak w starym powiedzeniu tak szczegółowo zajmuje się poszczególnymi drzewami, że zupełnie nie dostrzega lasu. Dlaczego system, który w oczywisty sposób zawiódł, powodując latami podejmowanie złych, nieodpowiedzialnych decyzji, miałby teraz zacząć działać prawidłowo? Dlaczego na miejscu elit krótkowzrocznych, beztroskich, które wykreował i wyposażył w moc demolowania światowej gospodarki, miałby teraz postawić ludzi ulepionych z zupełnie innej gliny, przywódców świadomych, że dźwigają odpowiedzialność za świat, i zdolnych myśleć nie w kategoriach kadencji, ale całych dziesięcioleci?

Technokraci odpowiedzialni za bieżące decyzje nie muszą się czuć zagrożeni. Krach bankowy odpalony załamaniem amerykańskiego rynku kredytów hipotecznych nie był przecież katastrofą dla szeroko pojmowanej finansjery. Bankrutowały banki, a nie bankierzy; tracili klienci, a nie menedżerowie. Owszem, ściągnęło to na nich niechęć opinii publicznej, ale dobry wizerunek publiczny nie jest im do szczęścia niezbędny. Znacznie bardziej ucierpiała od tych emocji klasa polityczna.

Aby sprostać niezadowoleniu wyborców, politycy czuli się zobowiązani podejmować decyzje, zdaniem nie tylko Attalego, ale większości ekspertów, nieracjonalne. Gasili ogień oliwą: dla uratowania poczucia bezpieczeństwa inwestorów, przerażonych, że nabywane papiery mogą się okazać bezwartościowe, żyrowali je kosztem zaciągnięcia nowych długów. Nie inaczej poradziła sobie Europa z kryzysem greckim – by uratować wiarygodność papierów dłużnych tego kraju, zagwarantowała je de facto kolejnym ogromnym kredytem. Dlaczego następne nadciągające fale kryzysu mają spowodować zmianę dotychczasowych przyzwyczajeń?

Attali z pozoru udziela rady wyważonej, budzącej zaufanie. Namawia do stopniowego przesuwania ciężaru długu na wydatki inwestycyjne. Ciąć konsumpcję, nie szczędzić na rozwój – tak da się skrócić do jednego zdania jego wywody o „dobrym” i „złym” długu publicznym. Bardzo słuszna rada. Równie słuszna jak doradzanie alkoholikowi, żeby zamiast alkoholu pił raczej pełne witamin soki owocowe.

Ale gigantyczne przejadanie najpierw zasobów, a potem coraz większych pożyczek, które w ciągu kilkudziesięciu lat doprowadziło Zachód do obecnej sytuacji, jest skutkiem działania pewnych mechanizmów. Łatwo mówić o nieodpowiedzialności społeczeństw, które wymuszają na politykach coraz większe wydatki na konsumpcję, coraz to nowe i dalej idące świadczenia, zasiłki, gwarancje. Ale wyborcy zachowują się przecież racjonalnie. Skoro państwo demokratyczne stało się swego rodzaju targowiskiem, na którym poszczególne grupy społeczne starają się wyrwać jak najwięcej dla siebie, to tak właśnie musi działać. I tak będzie musiało działać, dopóki mechanizm jego działania się nie zmieni. A dlaczego w państwie tym naporu chętnych do pobierania świadczeń nie równoważy siła wspólnej odpowiedzialności za całość? Dlaczego nie umie ono wyważyć oczekiwań poszczególnych grup obywateli i strategicznych interesów całej wspólnoty?

To jest właśnie kluczowe pytanie, którego technokrata nie zauważa. Odpowiedź jest zaś prosta. Dlatego, że demokracja liberalna stała się demokracją bez demosu. Nie ma demosu, bo nie ma klasy średniej, czyli dominującej warstwy ludzi wolnych, równych sobie i jednako kierujących się w wyborach dobrem wspólnym. Nie ma dla niej miejsca w państwie klienckim, pomyślanym jako system dialogu społecznego i wyważania oczekiwań rozmaitych grup. W praktyce bowiem takie państwo stało się kasynem, w którym wszyscy grają przeciwko bankierowi – kaście rządzącej. I nie dają jej ani legitymacji do działania w interesie wspólnym, ani nawet możliwości takiego działania.

[srodtytul]Natura upomni się o swoje[/srodtytul]

W imię czego zresztą ma być określany ten interes wspólny? Tu można by wskazać drugi ważny trop dociekań, który Attalego zupełnie nie interesuje. A przecież głosy wskazujące, że kryzys obecny, kryzys systemowy, jest w istocie kryzysem przede wszystkim moralnym, dały się już słyszeć i coraz trudniej je zlekceważyć. Demokracja, która programowo, wręcz histerycznie, odcina się od transcendencji, nie daje odpowiedzi, dlaczego miałby się ktoś wyrzec opłacanego przez innych lunchu. Skoro nie ma ani Boga, ani historycznej misji, sama tolerancja to za mało, by się starać. Skoro człowiekowi należy się pełne szczęście już, teraz, a sensem życia jest wygoda, nie ma powodu myśleć o przyszłych pokoleniach. Tym bardziej że w większości nie będą to własne dzieci, ale imigranci, którym nie ma powodu zostawiać oszczędności ani nie zostawiać długów.

Attali, jak się zdaje, wierzy, że poczucie odpowiedzialności skłoni rządzących technokratów do skierowania zasobów na rozwój, a rzesze obywateli do przyzwolenia. I to jest wątpliwa wizja. Jeśli nawet – jak określić, gdzie ten rozwój się dokona? Potrafił to w dziejach dobrze zrobić tylko rynek, dziś zepchnięty na drugi plan. Japonia inwestowała wszak w przemysł ciężki, nie w elektronikę. Nikt nie przewidział sukcesu komputera osobistego, Internetu, sieci komórkowych. Gdyby zachodnie gospodarki nie rozwijały się wtedy żywiołowo, ale pod kierunkiem planistów, ugrzęzłyby w tej samej gigantomanii, która zgubiła „realny socjalizm”. Tym bardziej że technokraci, podejmując decyzje, podatni są na wpływy lobbies, ten sam targ, który skłania obywateli do wyrywania świadczeń, skłania również koncerny do kierowania w swoją stronę strumieni publicznych pieniędzy na inwestycje. W praktyce, idę o zakład (nierozstrzygalny, niestety), nawet pełna i natychmiastowa zgoda całego świata na zastosowanie recepty Attalego skończyłaby się nieuchronnie utopieniem posiadanych jeszcze zasobów w przedsięwzięciach równie chybionych jak niegdysiejsze „wielkie budowy socjalizmu”.

Wynika z tej książki, jeśli się nad nią poważniej zastanowić, że ład, który Attali chce ocalić przywróceniem mu racjonalności, jest właśnie przez prawa racjonalności skazany na upadek. Zachód powtarza drogę utopii sowieckiej; z opóźnieniem, bo też realizował wizję raju na ziemi z mniejszą determinacją. Natura musi się w końcu upomnieć o swoje i strach przed tą chwilą jest całkowicie uzasadniony. Gdzie szukać sposobu na złagodzenie momentu nieuchronnego powrotu do dawnych zasad, pogodzenia się z rynkiem, który za zachowania dobre nagradza, a za złe karze? To wielki temat do rozmyślań. Może rzeczywiście niepotrzebnych, skoro nikt ich dotąd nawet nie tknął? Jacques Attali również.

[i]Jacques Attali, Zachód - 10 lat przed totalnym bankructwem?, Studio Emka 2010[/i]

Książka Jacques’a Attalego „Zachód 10 lat przed totalnym bankructwem?”, wydana niedawno także w Polsce, jest raczej wydarzeniem niż książką. Ostrzeżmy potencjalnych czytelników: kto zna autora z innych jego dzieł, choćby z „Żydzi, świat, pieniądze”, nie obroni się przed rozczarowaniem.

Rzecz jest wyraźnie, autor zresztą tego nie ukrywa, napisana w pośpiechu. Były doradca prezydenta Mitterranda i przedstawiciel Francji na szczytach G7, współzałożyciel i pierwszy prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, prominentny ekspert ważnych międzynarodowych gremiów i organizacji postanowił po kryzysie greckim zrobić coś, co wstrząśnie opinią publiczną i zwróci jej uwagę na problem dławiącego Zachód zadłużenia. Co otworzy dyskusję, jak uniknąć możliwej, a, prawdę mówiąc, coraz bardziej pewnej katastrofy.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą