Polemika Bronisława Wildsteina z Andrzejem Horubałą

Publikacja: 06.11.2010 00:01

[srodtytul]Bronisław Wildstein[/srodtytul]

Przy okazji wydania „Dzienników” Sławomira Mrożka Andrzej Horubała postanowił rozprawić się z Mrożkiem całym, a więc zdobyć chwałę tego, który „kundelka” o „duszy niewolnika” tylko aspirującego do „pierwszej ligi pisarzy”, „niższego ducha” dysponującego wyłącznie „smykałką do dowcipów”, a więc jedynie „zręcznego prześmiewcę” zapędzi tam, gdzie jego miejsce. Dlatego uznałem, że należy odpowiedzieć, mimo że nie przeczytałem jeszcze całego tomu „Dziennika”. Znam jednak twórczość Mrożka, a przede wszystkim budzi we mnie sprzeciw metoda stosowana przez Horubałę.

Mogę nawet założyć, że Mrożek zrobił błąd, publikując bez redakcji swoje autentyczne dzienniki z lat 60. Natomiast wyszydzanie go poprzez wyrywanie użytecznych do tego kąsków jego zapisków jest dalece niewłaściwe. Europejska tradycja dzienników, czyli wyznań, która zaczyna się od „Wyznań” św. Augustyna, zakłada, że jedną z ich wartości jest szczerość. Nie, broń Panie Boże, nie chcę zrównywać autora „Tanga” z autorem „Państwa Bożego”, natomiast tą metodą można zdezawuować tego ostatniego również.

Nikt nie każe tej tradycji lubić, zwłaszcza jej współczesnej odmiany, którą datować można od „Wyznań” J.J. Rousseau; dopuszczalne jest dostrzegać w niej niepokojący rys ekshibicjonizmu, nie wolno jednak ujawnianych przy tej okazji przez autorów ludzkich ułomności wykorzystywać do preparowania z nich ich zdeformowanych portretów.

Oto przykład metody Horubały. Mrożek podpisuje list przeciw interwencji Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. W „Dzienniku” opisuje targające nim wątpliwości i obawy, a także, zgódźmy się, niespecjalnie heroiczne nadzieje na ułożenie modus vivendi z komunistyczną władzą. Problem w tym, że takie są ludzkie charaktery i Mrożek winien być oceniany za to, że na kompromis ów nie poszedł, a nie za to, iż pojawiały się w nim takie pokusy. Czy gdyby opisywał siebie jako postać spiżową, Horubała by się nim zachwycił? Zasługą Mrożka i formy dziennika jest sportretowanie istotnego rysu psychiki twórców tamtego okresu, a więc pokazanie czasu marnego. Horubała jednak eksponuje ową małość, aby obciążyć nią autora „Dziennika”. I takich przykładów w jego pamflecie jest mnóstwo: rozterki świadczyć mają przeciw Mrożkowi, który odważył się do nich przyznać, tak jak i wszelkie ludzkie słabości, z którymi się zmaga, a zmagania opisuje.

Sprawą poważniejszą jest redukcja Mrożka do wymiaru „zręcznego prześmiewcy”. Po pierwsze: poczucie humoru nie może być zarzutem. Wiele dzieł ważnych i poważnych jest również dowcipnych i śmiesznych. Jeśli Horubała pisze, że redukcja humoru z dramatów Mrożka jest nieporozumieniem, to wypada się z nim zgodzić, tylko że żadnym sposobem przeciw autorowi to nie świadczy.

Nie miejsce tu na analizę twórczości Mrożka. Wystarczy jednak przyjrzeć się „Tangu”, by zobaczyć, jak bardzo niewłaściwe są epitety Horubały. Napisany w 1964 roku dramat jest zarówno unikalną wówczas rozprawą ze stanem cywilizacji europejskiej, która swoje kontrkulturowe paroksyzmy ma dopiero przeżyć, jak i bardziej generalną diagnozą kultury, w której „postęp” stał się fetyszem. W tym sensie „Tango” koresponduje ze „Ślubem” Witolda Gombrowicza traktującym o świecie, w którym załamały się stare wiary, a ludzie w ich miejsce rozpaczliwie usiłują skonstruować „międzyludzki Kościół”. Mrożek pokazuje stan po fiasku tego przedsięwzięcia.

W odpowiedzi na pamflet nie ma sensu rozpisywać się o wadze Mrożka, któremu zdarzały się także rzeczy słabsze. Skądinąd można zrozumieć pasję Horubały, kiedy czyta rytualną licytację zachwytów salonu obstalowaną na każdą okazję koronowanej wielkości. Tylko że Mrożek nie jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy, sam go wielokrotnie wyśmiewał, a od salonów trzymał się z daleka.

Czy Mrożek stał się pretekstem przy okazji krucjaty przeciw salonowi – nie wiem. Czytając Horubałę, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wdeptując w ziemię kanoniczną wielkość, stara się on wywyższyć jej poniżeniem. Im więcej bezkompromisowych potępień, tym bardziej rosnąć ma wielkość demaskatora.

Wątpliwa to metoda.

[srodtytul]Andrzej Horubała[/srodtytul]

Mnie też tak czasami się zdarza – zaprotestować, nie przeczytawszy na nowo. W imię wierności dawnym czytelniczym emocjom, dawnym wzruszeniom wziąć w obronę artystę, z którym przeżywało się uniesienia, którego cytowało się w myślach, który porządkował świat. Opowiadać o ponadczasowości jego dzieła, zachwalać jakość artystyczną, zachęcać innych do lektury.

Zdaję sobie sprawę, że Bronisław Wildstein ma mało czasu: musi komentować sytuację globalną, lokalną, być pisarzem, krytykiem i felietonistą, ale po co zabiera głos na temat książki, której – jak sam przyznaje z rozbrajającą szczerością – nie zna? Wiem, że szczerość się liczy, ale przecież powinny być jakieś granice dezynwoltury.

Nikt od Wildsteina nie oczekuje, że będzie wypowiadał się na każdy temat. Tak mi się w każdym razie wydaje.

Wildstein nie przeczytał w całości „Dziennika”. Zapewne także innych dzieł Mrożka ostatnio nie miał w ręku i daje odpór, odwołując się do dawnych wspomnień lekturowych czy przeżyć teatralnych.

Mam tę wyższość nad Wildsteinem, że przeczytałem. Zarówno „Dziennik”, jak i zachwyty krytyków nad nim odprawiane, a także tomy korespondencji Mrożka, które ostatnimi laty ujrzały światło dzienne. Wreszcie, tak się akurat szczęśliwie złożyło, że mogłem, latając transatlantyckimi liniami, otworzyć sobie dzieła Mrożka i czytać. „Tango” i „Emigrantów”. „Vatzlava” i „Pieszo”. „Ambasadora” i „Alfę”. „Portret” i „Miłość na Krymie”. Mogłem, korzystając z bezsenności powodowanej jet lagiem, czytać i oceniać literaturę minionych lat, konfrontując dawne doświadczenia z obecnymi. Bo czyż nie nadszedł czas, by na nowo przeczytać lektury z młodości? Czy wydanie „Dziennika” nie jest dobrą po temu okazją? Lata 60. to niezwykły czas w karierze Mrożka: osiągnąwszy sukces, postanawia zerwać z groteską i stać się twórcą serio. Na próżno przestrzega go przed tym jego przyjaciel i promotor Adam Tarn, na próżno wątpliwości zgłaszają bliscy. Dzięki „Dziennikowi” możemy miesiąc po miesiącu obserwować, jak Mrożek, źle rozpoznawszy swój talent, zmierza na mieliznę. I obserwacja ta to nie żadne „preparowanie zdeformowanego portretu”, tylko lektura zapisków, do której zaprosił nas sam Mrożek. Wildstein „Dziennika” nie przeczytał. Ale chyba także mój tekst najwyraźniej zaliczył po łebkach. Oto bowiem passus o Mrożka rozważaniach na temat relacji z partią opatruję uwagą, że stanowi ciekawe źródło do badań relacji polskich twórców i władzy.

Z kolei „Tango” przeciwstawiam późniejszym dziełom, uważając za szczytowe osiągnięcie Mrożka. Zaserwowana więc przez Wildsteina interpretacja tego dramatu utrzymana w duchu szkolnego wypracowania nie jest żadnym argumentem przeciw moim tezom, lecz tylko je wzmacnia. Zgadzamy się: humor Mrożka jest miejscami wyśmienity i nikt z tego zarzutu mu nie czyni.

Okazuje się więc, że poza tym, że Wildstein nie przeczytał, a ja przeczytałem, niewiele nas różni.

Aha, jedna wątpliwość: na koniec mój polemista pisze, że wdeptując w ziemię kanoniczną wielkość, staram się wywyższyć jej poniżeniem. Jak Wildsteinowi udało się odkryć moje niecne intencje, skoro zapewne nie czytał i mojego dziennika – naprawdę nie wiem.

[srodtytul]Bronisław Wildstein[/srodtytul]

Przy okazji wydania „Dzienników” Sławomira Mrożka Andrzej Horubała postanowił rozprawić się z Mrożkiem całym, a więc zdobyć chwałę tego, który „kundelka” o „duszy niewolnika” tylko aspirującego do „pierwszej ligi pisarzy”, „niższego ducha” dysponującego wyłącznie „smykałką do dowcipów”, a więc jedynie „zręcznego prześmiewcę” zapędzi tam, gdzie jego miejsce. Dlatego uznałem, że należy odpowiedzieć, mimo że nie przeczytałem jeszcze całego tomu „Dziennika”. Znam jednak twórczość Mrożka, a przede wszystkim budzi we mnie sprzeciw metoda stosowana przez Horubałę.

Mogę nawet założyć, że Mrożek zrobił błąd, publikując bez redakcji swoje autentyczne dzienniki z lat 60. Natomiast wyszydzanie go poprzez wyrywanie użytecznych do tego kąsków jego zapisków jest dalece niewłaściwe. Europejska tradycja dzienników, czyli wyznań, która zaczyna się od „Wyznań” św. Augustyna, zakłada, że jedną z ich wartości jest szczerość. Nie, broń Panie Boże, nie chcę zrównywać autora „Tanga” z autorem „Państwa Bożego”, natomiast tą metodą można zdezawuować tego ostatniego również.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne