Miły, kontaktowy człowiek, tylko nie pozwalał się odzywać bez pytania – mówią o Zumthorze w kieleckim urzędzie miejskim. A jego pytania też bardzo odbiegały od tych, które zazwyczaj zadają architekci.
Droga ze Szwajcarii do Kielc była długa i męcząca. Zumthor opowiadał potem, że znużył go nasz równinny, jesienny krajobraz. Dotkliwie odczuł natłok reklam przy szosie, a potem w samym mieście. Za to Gór Świętokrzyskich, w których na koniec tej wyprawy się znalazł, mocno przypłaszczonych lodowcami, nawet nie zauważył.
Wcześniej trzeba było jeszcze wyjechać z Haldenstein, odległego miasteczka w Alpach, w kantonie Gryzonia, w którym Zumthor, laureat nagrody Pritzkera, najbardziej prestiżowego wyróżnienia w architekturze, mieszka i które rzadko opuszcza. Długie zszarzałe deski modrzewiowe pokrywają widoczną od ulicy starszą część pracowni; na pierwszy rzut oka trudno odróżnić ją od wiejskiej stodoły. Nowsza, piętrowa część dobudowana niedawno z betonu też nie rzuca się w oczy, ściśle przylega do ziemi. Na metalowej sztabie obok guziczka dzwonka przerdzewiałe litery: Atelier Zumthor. Strony internetowej nie ma. Architekt prawie nie udziela wywiadów, nie realizuje komercyjnych przedsięwzięć.
– Powszechnie się sądzi, że człowiek odsuwa się od aglomeracji, jeśli za nią nie nadąża. Tymczasem tu jest odwrotnie, Zumthor ma tak wysublimowany własny świat, że nie czuje potrzeby wyjeżdżać z Haldenstein. Podąża własną drogą i we własnym rytmie. To mistyk architektury – mówi Grzegorz Artman, kielecki artysta, dzięki któremu Zumthor na trzy dni porzucił Alpy dla słabo wypiętrzonych Gór Świętokrzyskich.
[srodtytul]Bez garniturów[/srodtytul]
To jest jakiś cud. Po 400 latach fundujemy sobie nowy zabytek klasy zerowej – nie kryje podniecenia Artur Hajdarowicz, dyrektor Biura Planowania Przestrzennego w Urzędzie Miasta. – W dodatku historia romantyczna. Artman wybrał się w góry do Zumthora z namiotem, spał na campingu, rano ubrał się w garnitur i wyruszył.