Kieleckie plany Zumthora

Zachwycił go urząd wojewódzki z lat 70., rozdrażniły reklamy. Wybitny architekt Peter Zumthor między jedną a drugą filiżanką espresso rozmyślał, jak przebudować synagogę w Kielcach

Publikacja: 15.01.2011 00:01

Peter Zumthor

Peter Zumthor

Foto: AP

Miły, kontaktowy człowiek, tylko nie pozwalał się odzywać bez pytania – mówią o Zumthorze w kieleckim urzędzie miejskim. A jego pytania też bardzo odbiegały od tych, które zazwyczaj zadają architekci.

Droga ze Szwajcarii do Kielc była długa i męcząca. Zumthor opowiadał potem, że znużył go nasz równinny, jesienny krajobraz. Dotkliwie odczuł natłok reklam przy szosie, a potem w samym mieście. Za to Gór Świętokrzyskich, w których na koniec tej wyprawy się znalazł, mocno przypłaszczonych lodowcami, nawet nie zauważył.

Wcześniej trzeba było jeszcze wyjechać z Haldenstein, odległego miasteczka w Alpach, w kantonie Gryzonia, w którym Zumthor, laureat nagrody Pritzkera, najbardziej prestiżowego wyróżnienia w architekturze, mieszka i które rzadko opuszcza. Długie zszarzałe deski modrzewiowe pokrywają widoczną od ulicy starszą część pracowni; na pierwszy rzut oka trudno odróżnić ją od wiejskiej stodoły. Nowsza, piętrowa część dobudowana niedawno z betonu też nie rzuca się w oczy, ściśle przylega do ziemi. Na metalowej sztabie obok guziczka dzwonka przerdzewiałe litery: Atelier Zumthor. Strony internetowej nie ma. Architekt prawie nie udziela wywiadów, nie realizuje komercyjnych przedsięwzięć.

– Powszechnie się sądzi, że człowiek odsuwa się od aglomeracji, jeśli za nią nie nadąża. Tymczasem tu jest odwrotnie, Zumthor ma tak wysublimowany własny świat, że nie czuje potrzeby wyjeżdżać z Haldenstein. Podąża własną drogą i we własnym rytmie. To mistyk architektury – mówi Grzegorz Artman, kielecki artysta, dzięki któremu Zumthor na trzy dni porzucił Alpy dla słabo wypiętrzonych Gór Świętokrzyskich.

[srodtytul]Bez garniturów[/srodtytul]

To jest jakiś cud. Po 400 latach fundujemy sobie nowy zabytek klasy zerowej – nie kryje podniecenia Artur Hajdarowicz, dyrektor Biura Planowania Przestrzennego w Urzędzie Miasta. – W dodatku historia romantyczna. Artman wybrał się w góry do Zumthora z namiotem, spał na campingu, rano ubrał się w garnitur i wyruszył.

– Wysłałem list, w którym przedstawiłem swój pomysł stworzenia w kieleckiej synagodze Centrum Spotkań, gdzie przenikałyby się teatr, literatura i muzyka. I dostałem zaproszenie do Haldenstein. Zumthora zainteresowała trudna historia miasta i samego budynku. Ale żadnego garnituru nie było – precyzuje Artman.

Szwajcarski architekt rzadko przyjmuje zlecenia, więc słowo cud nie jest tu nadużyciem. Jego zleceniodawcy też odbiegają od standardowej wizji „inwestora”. – Musi być przekonany do pomysłu i do osób, z którymi będzie go realizował – tłumaczy Hajdarowicz.

Kaplicę brata Klausa zamówił u jednego z najwybitniejszych współczesnych architektów rolnik z Wachendorf pod Kolonią. Zumthor przygotował projekt, a rolnik wraz z sąsiadami własnoręcznie go zrealizowali. Chcieli uczcić pamięć szwajcarskiego pustelnika św. Nicholasa von der Flüe.

Prosta, betonowa bryła stoi samotnie w polu. Do wnętrza uformowanego na kształt wigwamu z okrągłym otworem u góry prowadzi trójkątne wejście. Światło spływa na dół i przenika przez małe dziurki, pokazując gęste, grząskie faktury – wklęsły negatyw pni drzewa na ścianach i chropowatą, ulaną z ołowiu podłogę. Ich zderzenie daje efekt tym bardziej niezwykły, że uzyskany prostą, choć przemyślaną metodą.

Przez 24 dni rolnicy wylewali beton na stos 112 żerdzi ustawionych w drewnianej skrzyni, ubijali go, jak ubija się ziemię w doniczce, by ściśle przylegała do pnia i korzeni. Następnie przez trzy tygodnie we wnętrzu wigwamu płonęło ognisko – drewniane żerdzie wypalano, aż można je było całkowicie usunąć i pozostała tylko betonowa powłoka o nierównej powierzchni.

„Mówi się o tej architekturze, że jest cicha, jednak po mistrzowsku zaznacza swoją obecność, angażując wszystkie zmysły – pisało jury nagrody Pritzkera, którą Zumthor otrzymał rok temu. – Te budynki dowodzą, że skromność podejścia i wyrazisty efekt nie muszą się wzajemnie wykluczać, że siła i pokora mogą iść w parze”.

– Nie wiem, jak on to robi. Każda z jego realizacji jest inna, wykonana z innych materiałów, według innej koncepcji przestrzennej, niepowtarzalna, a jednak rozpoznawalna – mówi Maciej Miłobędzki z JEMS, architekt i znany miłośnik prac Zumthora. – Dziś architekci dążą do szybkich, prostych i efektownych rozwiązań. Zumthor przeciwnie. Widzimy u niego duży ładunek emocji, lecz nie są to emocje wyrażane za pomocą ekspresyjnych form. To jest slow-architecture.

Zumthor sam przyznaje, że pracuje powoli, ogromny nacisk kładąc na dobór materiałów, precyzję wykonania i detal. Jako syn stolarza terminował w zawodzie cieśli. – Swoje meble obrabiałem tak, że wyglądały schludnie ze wszystkich stron, z przodu i z tyłu wykonywałem je z taką samą starannością i z tego samego materiału. Nie zważałem na zwyczaj stolarzy, wykańczających tył mebli z mniejszą dbałością, ponieważ i tak nikt go nie widzi – pisze w swoim manifeście „Myślenie architekturą”. – Wytwarzanie precyzyjnych form i idealnie dopasowanych złączeń wprawiało mnie w stan koncentracji.

Siłę oddziaływania tych złączeń można sprawdzić w Vals, niewielkim mieście w jednej z alpejskich dolin, gdzie na spadzistym wzgórzu znajduje się najsłynniejszy z budynków architekta. Kompleks łaźni termalnych z płyt kwarcowych – lokalnego materiału – pociętych w cienkie, idealnie dopasowane paski o różnych fakturach i odcieniach.

Punktem wyjścia projektu były góry, kamień, woda. „Nie ma żadnych idei, prócz tych ukrytych w rzeczach” – czytamy u Zumthora. „W czasach, w których brak jest nadającego sens pierwiastka boskiego, a rzeczywistości grozi rozmycie w strumieniu przepływających obrazów i znaków”, trzeba architektury, co „wychodzi od rzeczy i do nich powraca”, szuka ich „cywilizacyjnie niewinnej” istoty.

[srodtytul]Amputowana synagoga[/srodtytul]

Siedzieliśmy w kawiarni, cały czas rysował na serwetkach i zadawał pytania – opowiada Hajdarowicz. – Nie o powierzchnię czy budżet. Trzeba mu było opowiedzieć, jak będzie wyglądał dzień w przyszłym Centrum Spotkań. Minuta po minucie. Portier otwiera drzwi. I co dalej? Gdzie idzie, z kim rozmawia? Pytał o mnóstwo szczegółów, na przykład czy aktorzy będą sobie mogli zaparzyć kawę w garderobie.

Budynek oglądał kilkakrotnie. Polecił wyłączyć urządzenia klimatyzacyjne, by sprawdzić natężenie hałasu, dokładnie opukał ściany i strop, robił zdjęcia (pomyśleć, że niektórzy głośni architekci potrafią przygotować projekt, nie udając się na ani jedną wizję lokalną).

Z bożnicy zbudowanej w 1903 roku w stylu mauretańskim i neoromańskim, ze spadzistym dachem, wysokim szczytem, podłużnymi oknami zamkniętymi półkoliście i bogatymi zdobieniami zwłaszcza we wnętrzu, nie pozostało wiele. Wnętrza całkowicie zniszczono; Niemcy urządzili tu areszt dla Żydów i przechowywali mienie zrabowane z kieleckiego getta. Pod koniec wojny spłonęła więźba dachowa, lecz choć budynek nie był bardzo zniszczony, po odbudowie w latach 50. przybrał zupełnie nową formę, która stylistycznie umiejscawia go gdzieś między neoklasycyzmem a socrealizmem. Dziś zapełniają go wysokie regały z aktami archiwum, które jeszcze nie zdążyło się przeprowadzić.

Na zewnątrz z pierwowzoru zachowały się tylko ślepe arkady zdobiące dach, już płaski, a nie spadzisty, cegłę otynkowano. Gdyby jednak skuć tynk, jak tłumaczy mi Hajdarowicz, można by dogrzebać się do okrągłych okien i dawnego porządku architektonicznego. Budynek nową ma tylko skórę.

Czy Zumthor to wykorzysta, nie wiadomo. Architekt niewiele zdradził podczas konferencji prasowej, szczególnie że był to ten dziwny rodzaj konferencji, na której to dziennikarzom zadaje się pytania.

– Budynek nosi znamiona czasów sowieckich, sztuczności, sztywności. Nie chwyta za serce – mówił architekt. – Wygląda jak odrzucony, amputowany. Brak mu dziedzińca, brak ogrodu, brak domów w pobliżu. Tylko hałas i ruch samochodowy. Myślę o nim jak o wyspie otoczonej hałasem.

By hałas ten zniwelować, Zumthor chce stworzyć wąski, podłużny ogród zamknięty za wysokim murem, podobny do średniowiecznych, przydomowych horti conclusi. – Ale na razie nie wiem, jak się tam dostać – tłumaczył. – Trudno jest w tym miejscu przekroczyć ulicę. Nie chcę budować podziemnego przejścia ani kładki. Ani używać helikoptera – zakończył z powściągliwym uśmiechem. Nieliczni zgromadzeni dziennikarze, których poprosił o radę, wskazując palcem jak nauczyciel na lekcji, też nie pomogli.

Rano, następnego dnia po konferencji Zumthor przyszedł na śniadanie w świetnym humorze, bardzo zadowolony, bo jak stwierdził, problem w nocy rozwiązał. A potem już szybko chciał wracać do swojego wodospadu.

W mieście zobaczył niewiele i co innego niż wszyscy. O barokowym Pałacu Biskupów, jedynym kieleckim zabytku klasy zerowej, mówi: tak, to doskonała architektura, ale my porywamy się na coś więcej, coś ponadczasowego. Zwrócił uwagę na dzielnicę mieszkaniową z lat 50. i pochwalił modernistyczny „corbusierowski” gmach urzędu wojewódzkiego z 1971 roku. Efektowny hiperboloidalny daszek nad wejściem do niego przypomina architekturę latających dywanów Meksykanina Feliksa Candeli. To budynek, który większość Polaków uznałaby za popeerelowską skamielinę, gdyby go w ogóle zauważyła. „Dbajcie o to” – zalecił miejskim urzędnikom Zumthor na odchodne. ?

[i]

Książka „Myślenie architekturą” ukazała się nakładem wydawnictwa Karakter, Kraków 2010, tłum. Artur Kożuch[/i]

Miły, kontaktowy człowiek, tylko nie pozwalał się odzywać bez pytania – mówią o Zumthorze w kieleckim urzędzie miejskim. A jego pytania też bardzo odbiegały od tych, które zazwyczaj zadają architekci.

Droga ze Szwajcarii do Kielc była długa i męcząca. Zumthor opowiadał potem, że znużył go nasz równinny, jesienny krajobraz. Dotkliwie odczuł natłok reklam przy szosie, a potem w samym mieście. Za to Gór Świętokrzyskich, w których na koniec tej wyprawy się znalazł, mocno przypłaszczonych lodowcami, nawet nie zauważył.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał