Wydany przez „Znak" zbiór artykułów Jerzego Turowicza nosi zresztą tytuł „Bilet do raju". Autor – jak wynika z lektury –już w młodości był przekonany, że istotą katolicyzmu jest walka ze złem. Angażował się nie tylko w życie gazety. Był prezesem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak, sprawozdawcą Soboru Watykańskiego II i entuzjastą zmian w Kościele, jakie ten wprowadził. To narażało go na krytykę zaprzyjaźnionego z nim prymasa Wyszyńskiego – zwolennika tradycyjnej religijności.
W 1989 roku redaktor Turowicz zaangażował się też w politykę. Został członkiem Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, a gdy rozpoczęła się „wojna na górze" – Ruchu Obywatelskiego Akcji Demokratycznej (ROAD). Zaangażowanie polityczne „Tygodnika" – w parlamencie zasiedli wówczas redaktorzy Krzysztof Kozłowski i Józefa Hennelowa, a publikujący w gazecie Tadeusz Mazowiecki został premierem – część środowiska i czytelników uznała za upartyjnienie pisma. Krzysztof Kozłowski został w dodatku w rządzie Mazowieckiego szefem MSW, był też przewodniczącym komisji weryfikującej funkcjonariuszy SB.
Członkowie tamtej redakcji z wyborów gazety i jej zaangażowania w budowę wolnej Polski są dumni. – To spotkanym tam ludziom zawdzięczam edukację zawodową i obywatelską – mówi red. Adam Szostkiewicz z „Polityki", który z „Tygodnikiem" był związany kilkanaście lat. – Za Turowicza było nie do pomyślenia, by w „Tygodniku" znaleźli się ludzie o poglądach prawicowych, choć umiarkowaną prawicę drukował. Półżartem powiedział kiedyś, że jak KPN dojdzie w wolnej Polsce do władzy, to on emigruje – dodaje. Dzisiejszej gazety, jego zdaniem bardziej konserwatywnej, nie uważa już za „swoją".
Za jednoznaczne poparcie Mazowieckiego „Tygodnik" zapłacił wysoką cenę. Zaczął w latach 90. rozczarowywać „Solidarność" i część Kościoła. Metropolita krakowski kardynał Franciszek Macharski odwołał wtedy nawet asystenta kościelnego gazety księdza Andrzeja Bardeckiego.
Na 50-lecie „Tygodnika" papież wystosował do Jerzego Turowicza list z pewnym wyrzutem. „Odzyskanie wolności – pisał w 1995 roku Jan Paweł II – zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na papieża. (...) Oddziaływanie tych wpływów odczuło się także w „Tygodniku Powszechnym". W tym trudnym momencie Kościół w „Tygodniku" nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać (...)".
Te słowa musiały zaboleć nie tylko Jerzego Turowicza, ale i przyjaciela Jana Pawła II redaktora Marka Skwarnickiego, który przez lata korespondował z papieżem. Ten 81-letni dziś poeta, członek Papieskiej Rady ds. Świeckich w Watykanie, redagował papieski poemat „Tryptyk rzymski". Z książki Romana Graczyka wynika jednak, iż wrażliwy recenzent wierszy Jana Pawła II to tajny współpracownik SB „Seneka". Choć wiele lat opierał się zakusom bezpieki, w 1976 roku im uległ – twierdzi autor.
„Nie podpisywałem umowy o współpracy z SB. Była zgoda wyłącznie na sprawy paszportowe lub im towarzyszące. Dwukrotnie naciskano na mnie, bym szpiegował w Watykanie, ale stanowczo odmówiłem" – napisał w oświadczeniu Skwarnicki. Rozmowy, jaką przeprowadził z nim Graczyk, nie autoryzował.
Rozmawiać o kontaktach z SB nie chce też 87-letni Stefan Wilkanowicz, były redaktor „Tygodnika", działacz katolicki, członek Papieskiej Rady ds. Świeckich, naczelny miesięcznika „Znak", wiceprzewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Współpracy z SB zaprzecza.
Wilkanowicz, nazywany przez znajomych „świeckim biskupem", dla katolicyzmu, Kościoła i relacji polsko-żydowskich zrobił wiele. W latach 90. przyczynił się m.in. do rozwiązania konfliktu wokół klasztoru Karmelitanek w Oświęcimiu, a potem – sporu o krzyże na tzw. żwirowisku w pobliżu obozu. W 2005 roku został pierwszym laureatem Oświęcimskiej Nagrody Praw Człowieka, a wręczył mu ją sam Benedykt XVI.
Niełatwo uwierzyć, że człowiek z takim życiorysem był zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik „Trybun".
Jeszcze trudniej przyjąć do wiadomości, że zwerbować udało się guru Graczyka, uwielbianego niegdyś przez młodszą część zespołu „Tygodnika" Mieczysława Pszona. Zmarły w 1995 roku były żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej, w 1942 roku scalonej z AK, delegat na woj. krakowskie rządu RP na uchodźstwie, został nawet skazany w PRL za rzekome szpiegostwo na śmierć. Przed wojną był endekiem, ale w latach okupacji uratował dwie Żydówki, a i jemu ocalił życie Żyd, który rozpoznał w nim syna swego profesora. Po wojnie został architektem zbliżenia polsko-niemieckiego – w rządzie Mazowieckiego był nawet pełnomocnikiem do kontaktów z kanclerzem Kohlem.
– Nie uwierzę, że ktoś z wyrokiem śmierci w PRL był współpracownikiem bezpieki – twierdzi Krzysztof Kozłowski.
Czy zatem środowisko „Tygodnika" ma się z czego rozliczać, skoro w PRL było dla władz solą w oku i zachowywało się – w przeciwieństwie do wielu innych gazet – przyzwoicie?
– Samo takie stawianie pytania zakłada, że rozliczać się trzeba – mówi Adam Szostkiewicz. – Słowo „rozliczenie" kojarzy mi się z atakami komunistów na opozycyjne środowiska, które władze PRL próbowały „rozliczać". Nie przyjmuję takiego myślenia. To wypaczanie historii „Tygodnika", w którym własnym przykładem uczono, co to znaczy być redaktorem i obywatelem. To środowisko nie ma się czego wstydzić. Co nie znaczy, że nie wolno pisać biografii pisma.
Jak uważa redaktor „Tygodnika" Wojciech Pięciak, przy okazji publikacji książki Romana Graczyka o przeszłości dyskutować warto. Choćby po to, by „w zmieniających się realiach zadawać sobie pytanie, ile kontynuacji, ile zmiany". I zapowiada debatę z udziałem historyków na łamach gazety.
– Roman Graczyk pokazuje, jak „Tygodnik" się przez lata zmieniał, i próbuje tłumaczyć, skąd brały się koncesje na rzecz systemu komunistycznego – twierdzi dr Filip Musiał z krakowskiego IPN, autor wielu publikacji o inwigilacji środowisk katolickich. – Książka prowokuje do postawienia szerszego pytania, ważnego dla wielu środowisk opozycyjnych – jaki był skutek tzw. legalizmu państwowego w czasach PRL. Czy ta postawa nie otwierała ludzi na kontakty z bezpieką?
Zdaniem księdza Krzysztofa Mądela praca Romana Graczyka to dla „Tygodnika Powszechnego" szansa, by stał się pierwszym środowiskiem po diecezji krakowskiej (o inwigilacji jej duchownych pisał ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski), które powie o swej przeszłości więcej niż inni. Jeśli powie prawdę, pomoże i Polsce, i Kościołowi.
– Kiedy „Tygodnik" zawiesił współpracę z ks. Malińskim, odmawiającym rozmowy o swych kontaktach z SB, kibicowałem gazecie. Ale dziś część dawnej redakcji zachowuje się trochę tak, jakby reżim trwał. Nie trzeba już mrugać porozumiewawczo do czytelników, bo proste sprawy można powiedzieć otwartym tekstem. Ale „Tygodnik" świetnie pisze o kulturze, gdyby go zabrakło, wzniecę rewolucję, by wrócił – obiecuje Mądel.
Cytat z wystąpienia Krzysztofa Kozłowskiego w 1975 r. i opinia Józefy Hennelowej za Andrzejem Brzezieckim: „Nowe rzeczy. „Tygodnik Powszechny" i nie tylko wobec roku 1976 i 1977"