„Tygodnik Powszechny” ze skazą

Legenda „Tygodnika Powszechnego” jako nieskazitelnego bastionu oporu wobec komuny niezupełnie odpowiada rzeczywistości

Publikacja: 26.02.2011 00:02

„Tygodnik Powszechny” ze skazą

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

– Nie daruję! – tak zareagował Krzysztof Kozłowski na fragmenty książki Romana Graczyka, która opowiada o kontaktach redaktorów „Tygodnika Powszechnego" z SB. „Cena przetrwania" uderza w nieskazitelny monument, jakim jest dla wielu środowisko skupione wokół redakcji przy ul. Wiślnej 12 w Krakowie. Stwarza także okazję do debaty o tym, jak wysoka była cena kompromisu z komunistyczną władzą.

A legenda „Tygodnika" ma się doskonale. Na tyle, że Piotr Mucharski, który od marca będzie nowym redaktorem naczelnym gazety, nie pali się do zajęcia gabinetu po Jerzym Turowiczu i ustępującym z funkcji księdzu Adamie Bonieckim. – Przeprowadzka onieśmiela, bo tu czuje się obecność największych postaci tego środowiska – mówi.

W 1988 roku dzięki Romanowi Graczykowi dostał posadę korektora w „Tygodniku". Gdy przyszedł do redakcji, „trzęsły mu się portki". – Zgodziłbym się na etat pucybuta – byle w „Tygodniku Powszechnym" – wyznał w rozmowie z księdzem Bonieckim opublikowanej przez własną gazetę.

Rodziców Piotra Mucharskiego odwiedził zresztą wówczas esbek, by ostrzec ich, że syn przekreślił szanse na karierę, skoro pracuje z wrogami socjalizmu.

– Mam poczucie długu wobec ludzi „Tygodnika". Tu się urodziłem jako dziennikarz – zapewnia Mucharski. – Moje sukcesy i uznanie – Wiktor czy Nagroda im. Fikusa – wzięły się z „Tygodnika". Dzięki niemu otwierały się przede mną drzwi.

Przez lata otwierały się one także przed Romanem Graczykiem, który pracował w „Tygodniku" od 1983 roku i spędził w nim osiem lat. Jego redakcyjni koledzy, w tym ksiądz Boniecki, sami zachęcali zatrudnionego dziś w IPN publicystę do zainteresowania się materiałami o inwigilacji „Tygodnika".

Autor „Ceny przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego" obawiał się tego, co w archiwum znajdzie. Miał rację. Część jego znajomych nie może mu wybaczyć, że pisze o współpracy zasłużonych dla kraju redaktorów z bezpieką.

Czy debatować o tym warto? Jak mówi ks. Robert Nęcek, rzecznik krakowskiej kurii: – Skoro książka powstała na prośbę przedstawicieli „Tygodnika", to jak się powiedziało „a", warto powiedzieć i „b". Wówczas zamknie się usta spekulującym.

– Niejeden raz zajmowaliśmy się trudnymi sprawami z przeszłości – wspomnę choćby artykuły o Andrzeju Micewskim (działacz PAX i KIK, który współpracował z SB – e.ł), spory z prymasem czy z papieżem. Nie uważamy przeszłości za tabu – zapewnia ksiądz Boniecki. – Zwracam jednak uwagę, że książka Graczyka podaje skąpy materiał dowodowy, co sam autor przyznaje, i na tym materiale buduje hipotezy.

A czytelnicy gazety pamiętają głównie jej zasługi. – W czasach komuny wszyscy czytali „Tygodnik" między wierszami. Był kultowy. Każdy mógł tam znaleźć więcej, niż było napisane – wspomina jezuita Krzysztof Mądel.

– Lekturę „Tygodnika" zaczynałem od „Obrazu tygodnia" redagowanego przez Krzysztofa Kozłowskiego. To było rewelacyjne. Oczywiście ze względu na cenzurę podawane informacje były ułomne, ale były. A jak Kisielewski awanturował się na łamach! – mówił Zbigniew Romaszewski.

– Kiedy w 1964 r. znalazłem się w redakcji, miałem poczucie, że jestem w oazie wolności – wspominał ksiądz Adam Boniecki. Oczywiście zakładało się, że telefony są podsłuchiwane. Kiedy źle znosiłem jawną inwigilację, ks. Andrzej Bardecki, asystent kościelny „Tygodnika", powtarzał: „Żyj normalnie". W rozmowach często zwracaliśmy się więc do sufitu: „Panie pułkowniku, to były tylko żarty". Rozmawialiśmy, nie ukrywając poglądów. Wiedzieliśmy, że sytuacja jest nienormalna, ale nic nie wskazywało, że może być inna.

Ludzie „Tygodnika", katolicy zaangażowani w życie społeczne, wierzyli, że trzeba próbować zmieniać system komunistyczny. Wyrazem tego był zwłaszcza „neopozytywizm" redaktora gazety i posła koła „Znak" Stanisława Stommy. Zgodnie z tym poglądem po dojściu Gomułki do władzy komunizm się demokratyzował, więc warto w nim uczestniczyć, by mieć na PRL jakiś wpływ.

Tamto zaangażowanie z dzisiejszej perspektywy wygląda nieco inaczej. Ale byłego zastępcę naczelnego gazety, Krzysztofa Kozłowskiego, szczególnie dotknęły w książce Graczyka informacje o współpracy z SB Mieczysława Pszona, jednego z najbliższych współpracowników redaktora Turowicza. Pszon był jedną z osób delegowanych przez zespół do kontaktów z tą służbą. Miało to chronić resztę redakcji przed bezpieką.

– Papierów nie ma. Graczyk ma tylko kwity z knajpy – orzekł w rozmowie z TOK FM redaktor Kozłowski. Bo do kawiarni zapraszali oficerowie SB prominentne postacie katolickiego środowiska i płacili za „konsumpcję" podczas rozmów.

Autor książki pisze jednak nie tylko o kontaktach z SB i nie wyłącznie na podstawie jej dokumentów. Opowiada o „udziale w komunistycznej liturgii" założonej w 1945 r. przez metropolitę krakowskiego Adama Sapiehę gazety, w której publikowali Karol Wojtyła, Czesław Miłosz, ksiądz Józef Tischner czy Zbigniew Herbert, a dziś regularnie czytuje ją kardynał Stanisław Dziwisz. „Tygodnik" odmówił  jednak w 1953 roku druku nekrologu Stalina, za co na trzy lata „przekazano" go PAX-owi, a w okresie solidarnościowego „karnawału" gazeta wspierała niezależny związek i przez lata wojowała z cenzurą.

Po wprowadzeniu stanu wojennego „Tygodnik" zamknięto na kilka miesięcy, ale zaraz potem przygarnął na łamy negatywnie zweryfikowanych przez komunistów i wyrzuconych z pracy dziennikarzy.

Jednak z drobiazgowo udokumentowanej „Ceny przetrwania" wynika, że obraz nieskazitelnego bastionu oporu wobec komuny niezupełnie odpowiada rzeczywistości. Bo zwłaszcza w latach 60. czy 70. środowisko „Tygodnika" wiele razy wspierało politykę Gomułki i Gierka. Pokazuje to lektura publikacji gazety, a nie donosy z teczek SB.

Dziś trudno akceptować choćby udział redaktorów gazety w posiedzeniach Frontu Jedności Narodu – atrapie forum współpracy katolików z komunistami. W 1966 roku Jerzy Turowicz bronił wprawdzie na spotkaniu FJN orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich, ale cztery lata później z okazji 25. rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami cieszył się, że powróciliśmy „na ziemie (...), na których wielowiekowe panowanie niemieckie nie zdołało zatrzeć śladów polskiej obecności".

Stefan Kisielewski napisał w swych „Dziennikach" 21 lutego 1970 r. o tym przemówieniu: „Okropnie mnie drażni ten endecki język, wznowiony przez komunistów".

Niemniej i ten niepokorny autor gazety, w 1968 r. ukarany przez władze zakazem druku, w 1956 roku pisał w „Tygodniku": „Zważywszy nasze położenie geograficzne (...), ogólną sytuację polityczno-strategiczną Europy i świata, stwierdzić trzeba, że każda próba ze strony Polski oderwania się od Rosji, od bloku wschodniego i od idei oraz haseł socjalizmu powodowałaby groźbę zbrojnej interwencji rosyjskiej u nas (...). Wobec tego należy – wbrew uzasadnionym zresztą oporom psychicznym naszego społeczeństwa – szerzyć jak najusilniej ideę szczerego i świadomego sojuszu ze Związkiem Radzieckim".

Działacze ruchu „Znak" i redaktorzy „Tygodnika" akceptowali też odznaczenia od komunistycznych władz. Wśród wyróżnionych na 25-lecie Polski Ludowej byli Stanisław Stomma i Jerzy Turowicz. Pięć lat później dołączyli do nich ksiądz Andrzej Bardecki, Stefan Wilkanowicz i Marek Skwarnicki.

W dodatku związani z pismem członkowie koła poselskiego „Znak" przez samą swą obecność w Sejmie firmowali politykę władz. Nawet jeśli w roku 1961 wstrzymali się od głosu podczas przyjmowania ustawy likwidującej szkolną katechizację. I mimo, że w 1968 r. członek koła, przyjaciel prymasa Wyszyńskiego Jerzy Zawieyski zaprotestował przeciwko represjom wobec studentów i ustąpił z Rady Państwa. Ujął się też za pobitym przez „nieznanych sprawców" Kisielewskim.

W 1976 r. poseł i redaktor „Tygodnika" Stanisław Stomma jako jedyny parlamentarzysta nie poparł zmian w konstytucji uznających PZPR za przewodnią siłę społeczeństwa i dekretujących sojusz PRL z ZSRR. Wstrzymał się od głosu, ale „Tygodnikowi" cenzura nie pozwoliła napisać, kto zdobył się na gest, który oznaczał koniec kariery politycznej.

Jerzy Turowicz w książce „Trzy ćwiartki wieku" przyznał, że wiele razy musiał tłumaczyć, czemu Stomma nie zagłosował przeciw zmianom w konstytucji.

– Ocena głosowania Stommy zmienia się z upływem czasu. Dziś odczytuje się je jako zatrzymanie się w pół kroku, jakieś kluczenie. Ale wtedy, zwłaszcza na tle kolegów z koła, którzy karnie podnieśli ręce „za", odebrano postawę Stacha jako sprzeciw – twierdziła w 2006 r. Józefa Hennelowa. – Koniec poselskiej działalności Stommy był niczym uderzenie w dzwon. Jego czysty dźwięk jakby nas przebudził.

Samo środowisko „Tygodnika" oceniało w latach 70. polityczne zaangażowanie katolików krytycznie. Krzysztof Kozłowski przy okazji 30-lecia pisma w 1975 r. mówił: „Ściśle politycznie jesteśmy prawie niepotrzebni ani jako pomagierzy, ani jako dawni pośrednicy (w stosunku do Kościoła, w stosunku do Zachodu), ani jako przeciwnicy, na których koncentruje się w razie potrzeby ogień. Skończyły się możliwości manewru politycznego, rośnie ilość zakazów i barier (...)".

Cenzura nadal nie pozwalała jednak relacjonować tego, co się dzieje w kraju, np. robotniczych protestów w Radomiu. – Najtrudniejsza była bezsilność. Przecież nawet pół słowa napisać o tym nie mogliśmy – mówił po latach Kozłowski.

Nie było mowy o wzmiance o KOR. Czytelnikowi archiwalnych numerów gazety niełatwo więc znaleźć w niej odbicie tego, co naprawdę myślał zespół pisma. „Prawda wspomnień" różni się od „prawdy cytatów".

Trudno jednak szczególnie winić za to redaktorów, skoro cena odważnego protestu była w PRL wysoka. Podpis Jerzego Turowicza pod „Listem 34" z 1964 r. (intelektualiści napisali go do premiera Cyrankiewicza, domagając się złagodzenia cenzury i większych przydziałów papieru – e.ł.) kosztował pismo obcięcie nakładu o 10 tysięcy egzemplarzy.

Gdy KOR zaproponował księdzu Bonieckiemu członkostwo w komitecie, choć kapłan dostał zgodę prowincjała swego zakonu, red. Turowicz mu tego zabronił. – Nie wszyscy mogą robić wszystko – miał powiedzieć.

„Tygodnik" nie poparł też powstania w 1977 r. Studenckiego Komitetu Solidarności, choć jego młodzi członkowie wręcz przesiadywali w redakcji na Wiślnej. Działacz SKS Bogusław Sonik nie dostał też pracy w gazecie. Redakcja uznała, że zatrudnienie opozycjonisty naraziłoby pismo na szykany.

Obawy nie były bezpodstawne, bo w grudniu 1977 r. ks. Bardecki został pobity przez „nieznanych sprawców", a redaktorzy „Tygodnika" byli pod stałą „opieką" SB. Dziś wiemy, że udało się jej znaleźć w tym środowisku współpracowników.

Z zasług gazety jej redaktorzy zawsze byli jednak dumni. – Gdy święty Piotr zapyta Pana o bilet do Królestwa Niebieskiego, co pan powie? – zapytał Jerzego Turowicza w 1997 roku dziennikarz KAI. – Bezpośrednio mój bilet to „Tygodnik Powszechny" – odparł 85-letni wówczas redaktor, który gazetą kierował od jej narodzin w 1945 roku aż do swej śmierci w 1999 roku.

Wydany przez „Znak" zbiór artykułów Jerzego Turowicza nosi zresztą tytuł „Bilet do raju". Autor – jak wynika z lektury –już w młodości był przekonany, że istotą katolicyzmu jest walka ze złem. Angażował się nie tylko w życie gazety. Był prezesem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak, sprawozdawcą Soboru Watykańskiego II i entuzjastą zmian w Kościele, jakie ten wprowadził. To narażało go na krytykę zaprzyjaźnionego z nim prymasa Wyszyńskiego – zwolennika tradycyjnej religijności.

W 1989 roku redaktor Turowicz zaangażował się też w politykę. Został członkiem Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, a gdy rozpoczęła się „wojna na górze" – Ruchu Obywatelskiego Akcji Demokratycznej (ROAD). Zaangażowanie polityczne „Tygodnika" – w parlamencie zasiedli wówczas redaktorzy Krzysztof Kozłowski i Józefa Hennelowa, a publikujący w gazecie Tadeusz Mazowiecki został premierem – część środowiska i czytelników uznała za upartyjnienie pisma. Krzysztof Kozłowski został w dodatku w rządzie Mazowieckiego szefem MSW, był też przewodniczącym komisji weryfikującej funkcjonariuszy SB.

Członkowie tamtej redakcji z wyborów gazety i jej zaangażowania w budowę wolnej Polski są dumni. – To spotkanym tam ludziom zawdzięczam edukację zawodową i obywatelską – mówi red. Adam Szostkiewicz z „Polityki", który z „Tygodnikiem" był związany kilkanaście lat. – Za Turowicza było nie do pomyślenia, by w „Tygodniku" znaleźli się ludzie o poglądach prawicowych, choć umiarkowaną prawicę drukował. Półżartem powiedział kiedyś, że jak KPN dojdzie w wolnej Polsce do władzy, to on emigruje – dodaje. Dzisiejszej gazety, jego zdaniem bardziej konserwatywnej, nie uważa już za „swoją".

Za jednoznaczne poparcie Mazowieckiego „Tygodnik" zapłacił wysoką cenę. Zaczął w latach 90. rozczarowywać „Solidarność" i część Kościoła. Metropolita krakowski kardynał Franciszek Macharski odwołał wtedy nawet asystenta kościelnego gazety księdza Andrzeja Bardeckiego.

Na 50-lecie „Tygodnika" papież wystosował do Jerzego Turowicza list z pewnym wyrzutem. „Odzyskanie wolności – pisał w 1995 roku Jan Paweł II – zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na papieża. (...) Oddziaływanie tych wpływów odczuło się także w „Tygodniku Powszechnym". W tym trudnym momencie Kościół w „Tygodniku" nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać (...)".

Te słowa musiały zaboleć nie tylko Jerzego Turowicza, ale i przyjaciela Jana Pawła II redaktora Marka Skwarnickiego, który przez lata korespondował z papieżem. Ten 81-letni dziś poeta, członek Papieskiej Rady ds. Świeckich w Watykanie, redagował papieski poemat „Tryptyk rzymski". Z książki Romana Graczyka wynika jednak, iż wrażliwy recenzent wierszy Jana Pawła II to tajny współpracownik SB „Seneka". Choć wiele lat opierał się zakusom bezpieki, w 1976 roku im uległ – twierdzi autor.

„Nie podpisywałem umowy o współpracy z SB. Była zgoda wyłącznie na sprawy paszportowe lub im towarzyszące. Dwukrotnie naciskano na mnie, bym szpiegował w Watykanie, ale stanowczo odmówiłem" – napisał w oświadczeniu Skwarnicki. Rozmowy, jaką przeprowadził z nim Graczyk, nie autoryzował.

Rozmawiać o kontaktach z SB nie chce też 87-letni Stefan Wilkanowicz, były redaktor „Tygodnika", działacz katolicki, członek Papieskiej Rady ds. Świeckich, naczelny miesięcznika „Znak", wiceprzewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Współpracy z SB zaprzecza.

Wilkanowicz, nazywany przez znajomych „świeckim biskupem", dla katolicyzmu, Kościoła i relacji polsko-żydowskich zrobił wiele. W latach 90. przyczynił się m.in. do rozwiązania konfliktu wokół klasztoru Karmelitanek w Oświęcimiu, a potem – sporu o krzyże na tzw. żwirowisku w pobliżu obozu. W 2005 roku został pierwszym laureatem Oświęcimskiej Nagrody Praw Człowieka, a wręczył mu ją sam Benedykt XVI.

Niełatwo uwierzyć, że człowiek z takim życiorysem był zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik „Trybun".

Jeszcze trudniej przyjąć do wiadomości, że zwerbować udało się guru Graczyka, uwielbianego niegdyś przez młodszą część zespołu „Tygodnika" Mieczysława Pszona. Zmarły w 1995 roku były żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej, w 1942 roku scalonej z AK, delegat na woj. krakowskie rządu RP na uchodźstwie, został nawet skazany w PRL za rzekome szpiegostwo na śmierć. Przed wojną był endekiem, ale w latach okupacji uratował dwie Żydówki, a i jemu ocalił życie Żyd, który rozpoznał w nim syna swego profesora. Po wojnie został architektem zbliżenia polsko-niemieckiego – w rządzie Mazowieckiego był nawet pełnomocnikiem do kontaktów z kanclerzem Kohlem.

– Nie uwierzę, że ktoś z wyrokiem śmierci w PRL był współpracownikiem bezpieki – twierdzi Krzysztof Kozłowski.

Czy zatem środowisko „Tygodnika" ma się z czego rozliczać, skoro w PRL było dla władz solą w oku i zachowywało się – w przeciwieństwie do wielu innych gazet – przyzwoicie?

– Samo takie stawianie pytania zakłada, że rozliczać się trzeba – mówi Adam Szostkiewicz. – Słowo „rozliczenie" kojarzy mi się z atakami komunistów na opozycyjne środowiska, które władze PRL próbowały „rozliczać". Nie przyjmuję takiego myślenia. To wypaczanie historii „Tygodnika", w którym własnym przykładem uczono, co to znaczy być redaktorem i obywatelem. To środowisko nie ma się czego wstydzić. Co nie znaczy, że nie wolno pisać biografii pisma.

Jak uważa redaktor „Tygodnika" Wojciech Pięciak, przy okazji publikacji książki Romana Graczyka o przeszłości dyskutować warto. Choćby po to, by „w zmieniających się realiach zadawać sobie pytanie, ile kontynuacji, ile zmiany". I zapowiada debatę z udziałem historyków na łamach gazety.

– Roman Graczyk pokazuje, jak „Tygodnik" się przez lata zmieniał, i próbuje tłumaczyć, skąd brały się koncesje na rzecz systemu komunistycznego – twierdzi dr Filip Musiał z krakowskiego IPN, autor wielu publikacji o inwigilacji środowisk katolickich. – Książka prowokuje do postawienia szerszego pytania, ważnego dla wielu środowisk opozycyjnych – jaki był skutek tzw. legalizmu państwowego w czasach PRL. Czy ta postawa nie otwierała ludzi na kontakty z bezpieką?

Zdaniem księdza Krzysztofa Mądela praca Romana Graczyka to dla „Tygodnika Powszechnego" szansa, by stał się pierwszym środowiskiem po diecezji krakowskiej (o inwigilacji jej duchownych pisał ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski), które powie o swej przeszłości więcej niż inni. Jeśli powie prawdę, pomoże i Polsce, i Kościołowi.

– Kiedy „Tygodnik" zawiesił współpracę z ks. Malińskim, odmawiającym rozmowy o swych kontaktach z SB, kibicowałem gazecie. Ale dziś część dawnej redakcji zachowuje się trochę tak, jakby reżim trwał. Nie trzeba już mrugać porozumiewawczo do czytelników, bo proste sprawy można powiedzieć otwartym tekstem. Ale „Tygodnik" świetnie pisze o kulturze, gdyby go zabrakło, wzniecę rewolucję, by wrócił – obiecuje Mądel.

Cytat z wystąpienia Krzysztofa Kozłowskiego w 1975 r. i opinia Józefy Hennelowej za Andrzejem Brzezieckim: „Nowe rzeczy. „Tygodnik Powszechny" i nie tylko wobec roku 1976 i 1977"

– Nie daruję! – tak zareagował Krzysztof Kozłowski na fragmenty książki Romana Graczyka, która opowiada o kontaktach redaktorów „Tygodnika Powszechnego" z SB. „Cena przetrwania" uderza w nieskazitelny monument, jakim jest dla wielu środowisko skupione wokół redakcji przy ul. Wiślnej 12 w Krakowie. Stwarza także okazję do debaty o tym, jak wysoka była cena kompromisu z komunistyczną władzą.

A legenda „Tygodnika" ma się doskonale. Na tyle, że Piotr Mucharski, który od marca będzie nowym redaktorem naczelnym gazety, nie pali się do zajęcia gabinetu po Jerzym Turowiczu i ustępującym z funkcji księdzu Adamie Bonieckim. – Przeprowadzka onieśmiela, bo tu czuje się obecność największych postaci tego środowiska – mówi.

W 1988 roku dzięki Romanowi Graczykowi dostał posadę korektora w „Tygodniku". Gdy przyszedł do redakcji, „trzęsły mu się portki". – Zgodziłbym się na etat pucybuta – byle w „Tygodniku Powszechnym" – wyznał w rozmowie z księdzem Bonieckim opublikowanej przez własną gazetę.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą