Zbigniew Hołdys a wielka polityka

Z zespołem Perfect, „Autobiografią” i „Chcemy być sobą” przeszedł do historii polskiego rocka. Dziś utyskuje na zepsucie obyczajów i wymyśla politykom od ch…jów. Zbigniew Hołdys

Publikacja: 09.04.2011 01:01

Zbigniew Hołdys a wielka polityka

Foto: Fotorzepa, Michał Warda Mic Michał Warda

Na poczcie głosowej nagrał wiadomość: „Szanowni państwo, podjąłem decyzję o niekomentowaniu polityki i spraw społecznych w mediach. W pozostałych proszę o przesłanie SMS. Jeśli nie odebrałem, to znaczy, że nie mogłem". Zanim zniknął – jego znajomi twierdzą, że chwilowo, akurat taki ma obecnie nastrój – wziął udział w dwóch głośnych medialnie wydarzeniach: w programie Marcina Mellera zjadł „drugie śniadanie mistrzów" z premierem Donaldem Tuskiem i udzielił wywiadu w branżowym miesięczniku „Press".  W tym ostatnim Pudelka nazwał obsranym portalem, a Jarosława Kaczyńskiego „ch...jem". „Bo akurat to jest dla mnie chuj. Człowiek, który tak strasznie podzielił naród, wprowadził do polityki element nienawiści, szczucia Polaków na Polaków, tak, to jest chuj. Pewnie znalazłoby się jakieś mocne słowo z kolekcji tych eleganckich, ale wolę powiedzieć moim emocjonalnym językiem" – mówił.

Dotychczas Hołdys kreował się na obrońcę kultury wysokiej. Utyskiwał na powszechne zepsucie obyczajów. Rok temu mówił w „Polityce": „Otóż mam dojmujące wrażenie, że świat stoi w przededniu anarchii kompletnej. Coraz wyraźniej tryumfują chamstwo i agresja. Wobec tego wszystkiego próbuję w medialnej debacie być obrońcą elementarnego ładu, ale nie poprzez emocjonalnie wyrażane oceny, ale przez racjonalne argumenty". Cóż, próba się nie powiodła.

Sprowokowała natomiast pytanie: czy artyście w sferze publicznej wolno więcej? Tomasz Lipiński, muzyk rockowy, współzałożyciel Brygady Kryzys i lider Tiltu – ten, który wyśpiewał „Nie wierzę politykom" – również uczestnik śniadania z premierem, nie chce komentować słów Hołdysa. Przyznaje jednak, że sam by się w ten sposób nie wypowiedział: – Staram się być wyważony i ostrożny w tego typu publicznych wypowiedziach, bo znam wartość słowa. Wiem, że raz wypuszczone w przestrzeń żyje własnym życiem. Jeśli oceniam coś ostrzej, to tylko w prywatnym gronie.

Lipiński dodaje jeszcze, że to kwestia osobowości: – Hołdys chodzi w bardzo ozdobnych butach i bardzo ozdobnych kapeluszach, a ja nie.

Autobiografia

Rzeczywiście, Zbigniew Hołdys potrafi zwracać na siebie uwagę. W licznych biogramach nikt nawet nie próbuje go określić jednym słowem. Jest więc muzykiem, gitarzystą, kompozytorem, wokalistą, autorem, pianistą, flecistą, byłym redaktorem i właścicielem sklepu z gitarami, byłym felietonistą i obecnym współwłaścicielem klubu Chwila. Nigdy nie skończył szkoły średniej, ale z dumą podkreślał, że jedyna szkoła, jaką ma, to szkoła życia. „Bez matury, bez kompleksów" – zachwycała się prasa.

Dorastał na warszawskim Muranowie. Przyznawał się, że był chuliganem, hipisem, czasem głodował, walczył z uzależnieniem od alkoholu. Pracował jako laborant w Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego i technik statystycznych w Głównym Urzędzie Statystycznym. Jest muzycznym samoukiem. Zaczynał w 1967 r. w zespole Kwiaty Warszawy. Potem związał się z warszawskim klubem Medyk, współpracował między innymi z Ewą Demarczyk, Marylą Rodowicz, Anną Jantar, Wojciechem Waglewskim i Basią Trzetrzelewską.

Założył własny zespół Dzikie Dziecko, a w roku 1977 dołączył do Perfect Super Show and Disco Band, który jako Perfect, już z Hołdysem jako liderem, na początku lat 80. zdobył niezwykłą popularność. Pojawiają się skomponowane przez Hołdysa przeboje, bez których dziś nie można sobie wyobrazić polskiego rocka: „Nie płacz Ewka". „Chcemy być sobą". „Niewiele ci mogę dać". „Autobiografia". Hołdys jest idolem. Perfect staje się głosem pokolenia, czego muzycy nawet nie próbują ukrywać. „Kogo skarcić za Hołdysa? Kto za utwór zaś niniejszy zespół nasz uczyni mniejszym?" –  śpiewają na koncertach.

Prasa pisze o dzikim dziecku polskiego rocka: „stworzył filozofię współczesnego pokolenia rockowego – trochę kontestacyjnego, trochę buntowniczego, chętnie rozliczającego się z przeszłością, niechętnie dającego coś z siebie". Na szczycie popularności w 1983 r. Hołdys podejmuje zaskakującą decyzję o rozwiązaniu zespołu. Rozstanie jest burzliwe. Walczący o dorobek artyści nie przebierają w słowach. Po latach Hołdys mówił, że przyczyną było zawodowe wypalenie. „W którymś momencie osiągnąłem w zasadzie wszystko, co w tej branży można w Polsce osiągnąć. Zagranie kolejnego koncertu, na który przyjdzie o trzy tysiące więcej ludzi niż na poprzedni, nie interesuje mnie. Sprzedanie o ileś tysięcy więcej płyt również" – wyjaśniał. W 1987 r. Perfect zagrał jeszcze trzy ostatnie koncerty i Hołdys powiedział: nigdy więcej.

„Zbyszek, do cholery ciężkiej, to Ty miałeś u swych stóp polską młodzież. Ty miałeś MOC. Gdy stawałeś na scenie z gitarą, mogłeś poprowadzić polskie małolaty w każdą stronę. I chyba ta moc Ci zaszkodziła. Bo stałeś się zgryźliwy, weredyczny i po prostu małostkowy. Zwyczajnie upierdliwy" – podsumował rozczarowany krytyk muzyczny „Sztandaru Młodych".

Kołysanka dla Tytusa

Liderem Perfectu został Grzegorz Markowski. Zespół sobie poradził, a Hołdys zamilkł. Okres po 1987 r. to dla artysty ucieczka w prywatność. Po latach otwarcie przyznawał się do problemu z alkoholem.  Picie rzucił dla syna Tytusa. „Od kiedy pojawiła się żona, Dawid (syn żony z poprzedniego związku – przyp. red.) i Tytus, powstał nowy świat, który ma zupełnie inną hierarchię wartości. Show-biznes jest przy nim maciupeńki, jest niewiele wart" – opowiadał. Dla rodziny zrywa kontrakty w Stanach Zjednoczonych. Argumentuje, że nie może wyjechać na długo.  „Ja nigdy nie miałem domu i dziś, kiedy już go mam, zrobię wszystko, by go nie stracić" – tłumaczy. To dla syna w 1999 r. zorganizował w Sali Kongresowej koncert, po którym prasa obwieściła triumfalny powrót Hołdysa. A ten chciał po prostu, by Tytus mógł go obejrzeć na scenie.

Czuwał nad jego rozwojem. I co rzadkie – przyznawał bez obłudy, że ma zamiar pomagać karierze syna. Przekonywał: „Uważam, że to wielki błąd rodziców: – A niech sobie sam załatwi, niech się sam nauczy. Tytus, jak każdy młody człowiek, ma na wejściu zagwarantowane tysiące przeciwników, bo tak wygląda życie. Więc i mnie ma mieć jeszcze jako przeciwnika? Kiedy Blikle w czwartym pokoleniu dziedziczy, dynastie prawników, lekarzy przekazują schedę – w porządku. Jak artysta pomaga dziecku, mówią: – Wozi się na plecach ojca. Nic z tych rzeczy. Tytus realizuje swoje życie sam, ja jestem w pobliżu, by mu użyczyć wiedzy". Dziś wspólnie prowadzą w Warszawie klub Chwila.

Hołdys realizował się na różne sposoby. Współpracował z nieżyjącym już szefem Monaru Markiem Kotańskim, a potem prowadził koncerty poświęcone jego pamięci. Angażował się w akcje charytatywne, jest założycielem fundacji „Dzieci ulicy". W sklepie z gitarami przy ulicy Wspólnej w Warszawie, który prowadził przez 15 lat, działał mocno niestandardowo – początkujący muzycy mogli wpadać tam i sobie pograć. „Przypominali mi mnie samego, kiedy w młodości wpatrywałem się w wystawiane w drogich sklepach instrumenty".

Próbuje pomagać ludziom, których talent dostrzega. Pisze o zespole Lao Che, zanim ten zdobywa popularność. Skupia wokół siebie młodych, dla których jest chodzącą historią rocka. – Jest fantastycznym gawędziarzem. Lubi opowiadać – robi to długo i barwnie. W odróżnieniu od innych, lubię go słuchać – mówi Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc, felietonista „Wprost".

Artystycznie pozostaje jednak w jakiś sposób niespełniony. Opowiada, że ma materiały na kilka płyt. Ostatnia, jaką wydał – „Hołdys.com" ( 2000 r.) – spotkała się z dobrym przyjęciem recenzentów, ale nie zdobyła większej popularności.

Co jakiś czas powtarza, że jest gotów do powrotu na scenę. I wtedy pojawiają się „obiektywne" przeszkody. Odwołanie ubiegłorocznego majowego koncertu wytłumaczył tym, że nie może stać na scenie z uśmiechem i zmagać się ze Smoleńskiem, z bolącym kręgosłupem, z wyborami, z powodzią, z Popiełuszką. „Umysł artysty musi być czysty, umysły słuchaczy nie mogą być zmącone przypadkowymi emocjami społecznymi. Plakaty nie mogą być zaklejane, informacje nie mogą być zrzucane na sam koniec serwisów, bo byle pierdnięcie posła nabierze większego znaczenia medialnego". Koncert odbył się ostatecznie w  grudniu.

Osoba z branży, która chce pozostać anonimowa: – Od wielu lat nie nagrał żadnego przeboju na miarę tych z lat 80. Znany jest więc z tego, że „uświetnia". Pojawia się na benefisach, zasiada w jury Festiwalu Filmowego w Gdyni, czasem zorganizuje koncert, na który zaprosi znajomych. Ale ciągle tkwi w nim potrzeba, by ludzie się nim interesowali. Aktywność w życiu publicznym rekompensuje mu więc brak sukcesów zawodowych. Jest w stanie ze śmiertelną powagą komentować wszystko. Chce być jak Jacek Żakowski czy Daniel Passent. Nie przeczę, jest oczytany. Brakuje mu jednak spojrzenia z zewnątrz.

Guru

W 1991 r. przyznawał, że ulubionym autorem i „mistrzem duchowym" – cokolwiek to mogło znaczyć – jest dla niego Raymond Chandler. Dziewięć lat później mówił już o sobie: „Widzę pewne podobieństwo z Johnem Lennonem. On nie był politykiem, tylko głosił myśli, które mogły wyprostować ludzi. I do dziś jest za nie ceniony. Może to świat jest źle skonstruowany, a Lennon prawidłowo?" – pytał retorycznie. Osoba z branży:

– Co powiedzieć o człowieku, który sam siebie nazywa Guru? A Zbyszek tak właśnie się nazywa i tak traktuje. Nieprzypadkowo jego adres internetowy zaczyna się od tego słowa. Program, który prowadził w MTV Classic, nazwał „Hołdys Guru limited", a ten w TVP 2 – „Hołdys Guru".  Niestety, jego problem polega na tym, że nie ma do siebie za grosz dystansu. Sam Hołdys wyjaśniał, że Guru nazwała go kiedyś Martyna Jakubowicz i od tamtej pory bawi się tym słowem.

Zawsze tkwiła w nim potrzeba komentowania zdarzeń. Stan wojenny, koncert w Jeleniej Górze. Hołdys wychodzi na scenę, prosi młodzież, by usiadła. Publiczność jest lekko zdezorientowana. Część ludzi sadowi się na ziemi, część nadal stoi. – Nie chcecie usiąść? – pyta Hołdys. – Trudno. My będziemy grali dla tych, którzy siedzą. Wtedy już wszyscy rozumieją, rozlegają się oklaski. Przed wyborami 4 czerwca 1989 r. został szefem warszawskiej kampanii wyborczej „Solidarności", wspiera „drużynę Wałęsy". Po latach przyzna, że to za namową Jana Lityńskiego – postaci wówczas dla niego legendarnej, znanej z książek. Hołdys zazdrości wtedy Jackowi Kleyffowi i Januszowi Weissowi z Salonu Niezależnych zażyłości z opozycją. A jednak szybko nabiera podejrzeń. Dziennikarzowi „Trybuny" tłumaczył: „Nie uwierzy pan, ale naszła mnie wtedy taka humanistyczna myśl, czy aby nie przyłożę ręki do kolejnej formy degrengolady. Więc do końca pracowałem, choć zrezygnowałem z szefostwa i proroczo 4 czerwca nie zagłosowałem wcale".

Od tego czasu w wywiadach politykę komentował okazjonalnie. Najpełniej i twórczo o życiu publicznym wypowiedział się w utworze „Molier". „Molier to był Żyd/Rejtan to był chyba Czech/Gierek to był skin/ Adolf Hitler to był gej/Lenin nie był zły/Che Guevara mocno żył". Autor wyjaśniał, że jego tekst to podsłuchane na ulicy zdania. „Zastanowiło mnie, z jaką łatwością własnymi czynami zaprzeczamy naszym poglądom, jak wszystko z wszystkim mieszamy".

Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi Tytus Hołdys zorganizował akcję „Żądamy debaty" – chodziło o to, by dyskutowali ze sobą wszyscy zarejestrowani kandydaci, a nie tylko dwóch, którym sondaże dawały największe szanse. Z tym młodzieńczym pomysłem syna Zbigniew Hołdys pojawił się w programie Tomasza Lisa. Nieco zdumionemu prowadzącemu wyjaśnił, że dyskusja o Komorowskim i Kaczyńskim jest dla niego dyskusją o Rudolfie Valentino, bo jego syn się urodził po „Solidarności". I przedstawił pomysł, żeby nakłonić niezdecydowanych do zerknięcia w przeddzień wyborów w sondaże i zagłosowania na trzeciego kandydata. Gdy prowadzący zasugerował, że może nim być Andrzej Lepper, Hołdys odpowiedział: - Niech będzie. Skoro naród ma taką wolę! Wyrażającej dezaprobatę publiczności poradził zaś: – Panowie, zanim zaczniecie buczeć, to włączcie procesory na trochę większe obroty.

Ale wkoło jest wesoło

Kilka miesięcy temu zadebiutował jako felietonista we „Wprost". Choć chyba trafniejszym określeniem byłoby polityczny komentator. W cyklu nawiązującym do przeboju „Ale wkoło jest wesoło" pisał poważnie. Oczekiwał od polskich władz interwencji w Egipcie. Sprzeciwiał się dekretowaniu szacunku do polskiej flagi, ale bronił też Jana Pospieszalskiego: „Mówi zdania, których nigdy bym nie powiedział, snuje hipotezy, które mnie przerażają swoją obsesyjnością, atakuje ludzi, których ja szanuję. I wwierca się w moje życie inwektywami, które bolą, bo obdarza nimi moich przyjaciół albo w najlepszym wypadku ludzi myślących podobnie do mnie. Ale Janek Pospieszalski jest, istnieje, nie jest fatamorganą, zrzutem z Marsa. Po prostu jest jednym z nas, Polaków. Janów Pospieszalskich jest wielu".

Odszedł, gdy redakcja nie zgodziła się wydrukować felietonu o „piramidzie zwierząt", w którym nawiązał do słynnej pracy Katarzyny Kozyry. Poustawiał w niej Niesiołowskiego jako koguta, w roli kota widział Antoniego Macierewicza, Donalda Tuska przyrównał zaś do dżdżownicy, która pełza chytrze na grzbiecie koguta, by nie dać się dziobnąć. – Nie chodziło o poglądy, tylko o to, że jego teksty stylistycznie i merytorycznie pozostawiały wiele do życzenia, a on nie godził się na zmiany – tłumaczy osoba związana z redakcją. Hołdys z redakcją się pożegnał – twierdząc, że nie umie myśleć inaczej niż myśli, ale za „Wprost" będzie trzymał kciuki.

Aktywność medialną tłumaczy tym, że kiedy wchodzi do studiów telewizyjnych, stacjom wzrasta oglądalność. Interesuje się sportem, nowymi technologiami, muzyką, zachowaniami społecznymi. I choć może nie zna się na mechanizmach uprawiania polityki, to ma własne zdanie. „Kiedy już decyduję się na rozmowę na jakiś temat, wiedza dziennikarzy jest zazwyczaj dużo mniejsza od mojej" – wyznaje skromnie Jarosławowi Murawskiemu w najnowszym numerze „Press".

Na dowód tego podaje fakty, o których dziennikarze nie wiedzą. „Jeśli ja tam czytam na pierwszej stronie: »Polsce grozi ruina«, to jestem przerażony, a okazuje się, że to nie jest prawda, tylko tak powiedziała posłanka Senyszyn.

A wie to, bo wyciągnęła od posłanki Sobeckiej wydruk z »Naszego Dziennika« i tam ktoś tak napisał". Skądinąd, gdyby związana z Radiem Maryja posłanka Sobecka inspirowała antyklerykalną Joannę Senyszyn, byłby to jednak news.

Hołdys nie wyraża się dobrze o dziennikarzach. Nie ma dobrego zdania także o branży muzycznej. Zawsze lubił rzucać cierpkie uwagi pod adresem polskiego show-biznesu. Skarżył się, że menedżerka jednego z zespołów nie wie, ilu gitarzystów liczy grupa. A przedstawiciel Stowarzyszenia Producentów Audio-Video nie chciał uwierzyć, że nazwę i logo zespołu można zarejestrować w urzędzie patentowym. „Ta branża jest pełna dyletantów" – kwitował.

Im bardziej jednak Hołdys dystansuje się od branży, tym wyraźniej widać, że jest częścią środowiska. Program „Tomasz Lis na żywo". Zaproszeni goście mają podyskutować, czy startujące właśnie nowe konkursy wokalne spełniają swoją rolę. W studiu po jednej stronie zasiadają Justyna Steczkowska, Michał Wiśniewski, Wojciech Jagielski. Po drugiej Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc – tym  razem również w kapeluszu – i Zbigniew Hołdys, jak zwykle nieco zdystansowany, przybiera pozycję eksperta. Felieton przed dyskusją pokazujący kolejne klęski Polski na Eurowizji prowokuje rozbawionego Skibę do szczerej wypowiedzi: – Artyści są kreowani przez Radio Zet! Wojciechowi Jagielskiemu, dyrektorowi muzycznemu Zetki, uśmiech zastyga na ustach. Dyskusja wymyka się spod kontroli. Hołdys wtrąca o tym, że programy typu „Idol" są po to, by kreować... – Jurorów! – kończy rezolutnie Skiba. – Ja będę mówił pierwsze pół zdania, a ty będziesz kończył – odcina się Hołdys. Jednak już widać, że Skiba ukradł ten show. Hołdys sam bowiem zasiadał jako juror w mającym wyławiać talenty programie „Hit Generator". I musi się widzom tłumaczyć.

Teraz, mimo że sam aktywnie zamieszcza wpisy na twitterze, narzeka, że nie znajduje tam ani jednego wartościowego konta, to znów, że nie śledzi innych wpisów, bo znane nazwiska przygniotły go smutkiem i brakiem polotu. „Amerykańskie twity bywają bardzo inspirujące. Polskich takich nie spotykam właściwie wcale. Nie za mocni intelektualnie są polscy twiterzy" – pisze. Jednak znajduje czas, żeby się z nimi spotkać w klubie Chwila. Na tę okazję wybiera mroczny, pognieciony, fioletowy borsalino. Czyżby – jak bohater „Autobiografii" – śnił ciągle wielki sen, w którym tysięczny tłum spija mu słowa z ust?

Na poczcie głosowej nagrał wiadomość: „Szanowni państwo, podjąłem decyzję o niekomentowaniu polityki i spraw społecznych w mediach. W pozostałych proszę o przesłanie SMS. Jeśli nie odebrałem, to znaczy, że nie mogłem". Zanim zniknął – jego znajomi twierdzą, że chwilowo, akurat taki ma obecnie nastrój – wziął udział w dwóch głośnych medialnie wydarzeniach: w programie Marcina Mellera zjadł „drugie śniadanie mistrzów" z premierem Donaldem Tuskiem i udzielił wywiadu w branżowym miesięczniku „Press".  W tym ostatnim Pudelka nazwał obsranym portalem, a Jarosława Kaczyńskiego „ch...jem". „Bo akurat to jest dla mnie chuj. Człowiek, który tak strasznie podzielił naród, wprowadził do polityki element nienawiści, szczucia Polaków na Polaków, tak, to jest chuj. Pewnie znalazłoby się jakieś mocne słowo z kolekcji tych eleganckich, ale wolę powiedzieć moim emocjonalnym językiem" – mówił.

Dotychczas Hołdys kreował się na obrońcę kultury wysokiej. Utyskiwał na powszechne zepsucie obyczajów. Rok temu mówił w „Polityce": „Otóż mam dojmujące wrażenie, że świat stoi w przededniu anarchii kompletnej. Coraz wyraźniej tryumfują chamstwo i agresja. Wobec tego wszystkiego próbuję w medialnej debacie być obrońcą elementarnego ładu, ale nie poprzez emocjonalnie wyrażane oceny, ale przez racjonalne argumenty". Cóż, próba się nie powiodła.

Sprowokowała natomiast pytanie: czy artyście w sferze publicznej wolno więcej? Tomasz Lipiński, muzyk rockowy, współzałożyciel Brygady Kryzys i lider Tiltu – ten, który wyśpiewał „Nie wierzę politykom" – również uczestnik śniadania z premierem, nie chce komentować słów Hołdysa. Przyznaje jednak, że sam by się w ten sposób nie wypowiedział: – Staram się być wyważony i ostrożny w tego typu publicznych wypowiedziach, bo znam wartość słowa. Wiem, że raz wypuszczone w przestrzeń żyje własnym życiem. Jeśli oceniam coś ostrzej, to tylko w prywatnym gronie.

Lipiński dodaje jeszcze, że to kwestia osobowości: – Hołdys chodzi w bardzo ozdobnych butach i bardzo ozdobnych kapeluszach, a ja nie.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska