Na poczcie głosowej nagrał wiadomość: „Szanowni państwo, podjąłem decyzję o niekomentowaniu polityki i spraw społecznych w mediach. W pozostałych proszę o przesłanie SMS. Jeśli nie odebrałem, to znaczy, że nie mogłem". Zanim zniknął – jego znajomi twierdzą, że chwilowo, akurat taki ma obecnie nastrój – wziął udział w dwóch głośnych medialnie wydarzeniach: w programie Marcina Mellera zjadł „drugie śniadanie mistrzów" z premierem Donaldem Tuskiem i udzielił wywiadu w branżowym miesięczniku „Press". W tym ostatnim Pudelka nazwał obsranym portalem, a Jarosława Kaczyńskiego „ch...jem". „Bo akurat to jest dla mnie chuj. Człowiek, który tak strasznie podzielił naród, wprowadził do polityki element nienawiści, szczucia Polaków na Polaków, tak, to jest chuj. Pewnie znalazłoby się jakieś mocne słowo z kolekcji tych eleganckich, ale wolę powiedzieć moim emocjonalnym językiem" – mówił.
Dotychczas Hołdys kreował się na obrońcę kultury wysokiej. Utyskiwał na powszechne zepsucie obyczajów. Rok temu mówił w „Polityce": „Otóż mam dojmujące wrażenie, że świat stoi w przededniu anarchii kompletnej. Coraz wyraźniej tryumfują chamstwo i agresja. Wobec tego wszystkiego próbuję w medialnej debacie być obrońcą elementarnego ładu, ale nie poprzez emocjonalnie wyrażane oceny, ale przez racjonalne argumenty". Cóż, próba się nie powiodła.
Sprowokowała natomiast pytanie: czy artyście w sferze publicznej wolno więcej? Tomasz Lipiński, muzyk rockowy, współzałożyciel Brygady Kryzys i lider Tiltu – ten, który wyśpiewał „Nie wierzę politykom" – również uczestnik śniadania z premierem, nie chce komentować słów Hołdysa. Przyznaje jednak, że sam by się w ten sposób nie wypowiedział: – Staram się być wyważony i ostrożny w tego typu publicznych wypowiedziach, bo znam wartość słowa. Wiem, że raz wypuszczone w przestrzeń żyje własnym życiem. Jeśli oceniam coś ostrzej, to tylko w prywatnym gronie.
Lipiński dodaje jeszcze, że to kwestia osobowości: – Hołdys chodzi w bardzo ozdobnych butach i bardzo ozdobnych kapeluszach, a ja nie.
Autobiografia
Rzeczywiście, Zbigniew Hołdys potrafi zwracać na siebie uwagę. W licznych biogramach nikt nawet nie próbuje go określić jednym słowem. Jest więc muzykiem, gitarzystą, kompozytorem, wokalistą, autorem, pianistą, flecistą, byłym redaktorem i właścicielem sklepu z gitarami, byłym felietonistą i obecnym współwłaścicielem klubu Chwila. Nigdy nie skończył szkoły średniej, ale z dumą podkreślał, że jedyna szkoła, jaką ma, to szkoła życia. „Bez matury, bez kompleksów" – zachwycała się prasa.
Dorastał na warszawskim Muranowie. Przyznawał się, że był chuliganem, hipisem, czasem głodował, walczył z uzależnieniem od alkoholu. Pracował jako laborant w Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego i technik statystycznych w Głównym Urzędzie Statystycznym. Jest muzycznym samoukiem. Zaczynał w 1967 r. w zespole Kwiaty Warszawy. Potem związał się z warszawskim klubem Medyk, współpracował między innymi z Ewą Demarczyk, Marylą Rodowicz, Anną Jantar, Wojciechem Waglewskim i Basią Trzetrzelewską.
Założył własny zespół Dzikie Dziecko, a w roku 1977 dołączył do Perfect Super Show and Disco Band, który jako Perfect, już z Hołdysem jako liderem, na początku lat 80. zdobył niezwykłą popularność. Pojawiają się skomponowane przez Hołdysa przeboje, bez których dziś nie można sobie wyobrazić polskiego rocka: „Nie płacz Ewka". „Chcemy być sobą". „Niewiele ci mogę dać". „Autobiografia". Hołdys jest idolem. Perfect staje się głosem pokolenia, czego muzycy nawet nie próbują ukrywać. „Kogo skarcić za Hołdysa? Kto za utwór zaś niniejszy zespół nasz uczyni mniejszym?" – śpiewają na koncertach.
Prasa pisze o dzikim dziecku polskiego rocka: „stworzył filozofię współczesnego pokolenia rockowego – trochę kontestacyjnego, trochę buntowniczego, chętnie rozliczającego się z przeszłością, niechętnie dającego coś z siebie". Na szczycie popularności w 1983 r. Hołdys podejmuje zaskakującą decyzję o rozwiązaniu zespołu. Rozstanie jest burzliwe. Walczący o dorobek artyści nie przebierają w słowach. Po latach Hołdys mówił, że przyczyną było zawodowe wypalenie. „W którymś momencie osiągnąłem w zasadzie wszystko, co w tej branży można w Polsce osiągnąć. Zagranie kolejnego koncertu, na który przyjdzie o trzy tysiące więcej ludzi niż na poprzedni, nie interesuje mnie. Sprzedanie o ileś tysięcy więcej płyt również" – wyjaśniał. W 1987 r. Perfect zagrał jeszcze trzy ostatnie koncerty i Hołdys powiedział: nigdy więcej.