Lech Kaczyński przywiązywał ogromną wagę do poprawy stosunków polsko-żydowskich i rozwoju polsko-izraelskich. Podchodził do tego z wielką starannością i empatią. Wychował się w domu, do którego przychodzili zaprzyjaźnieni z rodzicami uratowani z Zagłady i ci, którzy ich ratowali. To były przybrane ciocie, a jedna z nich, asymilowana Żydówka polska, była jego matką chrzestną. W młodości był przekonany, że Żydzi to Polacy, tylko trochę inni.
Z antysemityzmem zetknął się osobiście po raz pierwszy na studiach na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego podczas wydarzeń marcowych. Uważał je za haniebne i odkąd Fundacja Shalom ufundowała tablicę pamiątkową na Dworcu Gdańskim w Warszawie, przyjeżdżał tam z kwiatami 8 marca jako prezydent Warszawy. Stamtąd na emigrację wyjechali m.in. Lońka Fogelman i Krysia Kacperska, z którymi uczyliśmy się w jednej grupie na wydziale prawa, i nasza profesor socjologii Maria Hirszowicz. Powtarzał, że zmuszenie ich do emigracji i pozbawienie obywatelstwa polskiego było bezprawne. Dlatego starał się po latach, aby procedury potwierdzania obywatelstwa przez wojewodów były proste i szybkie.
Nie miał i nie szukał usprawiedliwienia dla antysemityzmu, zarówno tego z przeszłości, jak i współczesnego. Jego niechęć do endecji, jak mówił, brała się między innymi z tego, że endecja w II RP postawiła na antysemityzm jako element konsolidacji narodowej. Powtarzał, że „antysemityzm, który zatruł umysły niemałej części ludzi, to nieszczęście dla Polski". Myślał podobnie jak Czesław Miłosz, który pytany przez Adama Michnika, skąd się bierze antysemityzm, stwierdził, że „każda odpowiedź na to pytanie byłaby usprawiedliwieniem".
Dwa muzea
Z Lechem Kaczyńskim połączyło mnie... Jedwabne. Był wtedy ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w rządzie Jerzego Buzka, odpowiedzialnym m.in. za ekshumację ofiar pogromu z 1941 r., ja pracowałam w Muzeum Historii Żydów Polskich. Zadzwonił, aby spytać, czy wiem, jaki stosunek do ekshumacji mają religijni Żydzi. Był urzędnikiem państwowym, ale zarazem wierzącym katolikiem i wiedział, jak skomplikowane i delikatne jest zetknięcie świeckich reguł z religijnymi, a niezrozumienie tych zasad prowadzi do urazy.
Przyjechał do ówczesnej siedziby muzeum przy ulicy Jelinka na Żoliborzu, gdzie spędził kilka godzin, pytając o reguły judaistyczne w przypadku naruszenia pochowanych kości. Spotkał się też z ówczesnym rabinem Warszawy i Łodzi Michaelem Schudrichem, z którym od tamtej chwili utrzymywał kontakty aż do śmierci. Ekshumacja w Jedwabnem odbyła się w obecności Schudricha, z poszanowaniem przepisów prawnych i zasad religijnych. (Później, kiedy już pracowałam w Kancelarii Prezydenta, co roku 10 lipca, w rocznicę zbrodni, jechałam do Jedwabnego złożyć od prezydenta Kaczyńskiego wieniec pod pomnikiem postawionym na miejscu stodoły, gdzie spalono żywcem żydowskich sąsiadów). Od tamtego momentu nasza znajomość ze studiów została odnowiona. Prezydent zafascynował się projektem budowy w Warszawie Muzeum Historii Żydów Polskich. Obiecał, że będzie ten projekt popierał, ponieważ uważał, iż „nie ma pełnej historii Polski bez historii polskich Żydów". Ale z góry zastrzegł, że najpierw musi powstać w Warszawie Muzeum Powstania Warszawskiego. Obietnicy dotrzymał. Jako prezydent Warszawy wraz z ówczesnym ministrem kultury Waldemarem Dąbrowskim i pomysłodawcą muzeum Stowarzyszeniem Żydowski Instytut Historyczny przekształcił projekt muzeum w instytucję kultury z partnerstwem prywatno-prawnym. Wedle tej struktury miasto Warszawa i Ministerstwo Kultury zobowiązały się do sfinansowania i zbudowania siedziby muzeum, a Stowarzyszenie ŻIH do sfinansowania i stworzenia wystawy stałej o 1000-letniej obecności Żydów na ziemiach polskich.
To był przełom. Muzeum otrzymało wtedy polityczne wsparcie ponad podziałami oraz gwarancję finansową na budowę budynku. W czerwcu 2007 roku podczas wmurowania aktu erekcyjnego Muzeum Historii Żydów Polskich prezydent przekonywał, że „historia Żydów polskich wymaga przypomnienia zarówno ich olbrzymiego wkładu w kulturę polską, jak i historię kultury żydowskiej". A w liście na otwarcie kolejnego Festiwalu Kultury Żydowskiej na krakowskim Kazimierzu pisał: „Potrzebujemy wszyscy – i Żydzi, i Polacy – kultywowania łączących nas więzi, które nie należą tylko do przestrzeni historycznej, ale są cząstką nas samych. Nie chcemy tej cząstki zagubić, lecz pragniemy ją ocalić i pielęgnować".
Każdy się modli po swojemu
Z okazji 90. rocznicy odzyskania niepodległości w 2008 r. trasę po Polsce układał według kulturowego dziedzictwa: historyczne i współczesne instytucje świeckie oraz religijne – kościoły katolickie, cerkiew prawosławna w Warszawie, świątynia ewangelicka w Bielsku-Białej oraz warszawska synagoga Nożyków. To był pierwszy przypadek w historii, gdy prezydent RP brał udział w żydowskim święcie w synagodze. Zapalał tam świece chanukowe. Czułam w tym ducha i przykład Jana Pawła II, który 12 lat wcześniej odwiedził rzymską świątynię żydowską. Była to najdłuższa, trwająca 2 tysiące lat, podróż biskupa Rzymu, ale i najkrótsza, gdyż Watykan od synagogi dzielą zaledwie 2 kilometry. Z Pałacu Prezydenckiego przy Krakowskim Przedmieściu jedzie się 7 minut samochodem do synagogi przy ulicy Twardej. Ta podróż trwała kilkaset lat.