Już sama geneza tej drugiej książki, streszczona przez autora we wstępie, wiele wyjaśnia. Amerykański badacz pierwotnie napisać chciał pracę o tzw. armii rozejmowej, czyli francuskich siłach zbrojnych w kraju i koloniach w latach 1940 – 1944. W tym celu pojechał do Francji badać tamtejsze archiwa. I na wszelkie prośby o dopuszczenie do nich otrzymywał stanowczą odmowę. Pouczono go, że na temat armii rozejmowej powstało już wyczerpujące opracowanie historyka francuskiego i skierowano do niego. Ów zaś okazał się nawet człowiekiem bardzo chętnym do współpracy, ale od razu wyjaśnił, że i on zawartości archiwów nie zna, bo też go do nich nie wpuszczono; swą pracę oparł na jedynym nieutajnionym przez państwo francuskie źródle, na protokołach procesów kolaborantów. A w tych protokołach, rzecz logiczna, podsądni tłumaczyli, że wszystko, co robili, robili, bo im tak kazali Niemcy, sędziowie zaś przyjmowali to za dobrą monetę, no bo przecież za to właśnie, za wysługiwanie się Niemcom, kolaborantów sądzono.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – nie mając dostępu do archiwów francuskich, Paxton zabrał się do niemieckich. I zaraz na dzień dobry dokonał w nich odkrycia, które samo w sobie mówi wszystko o francuskim wysiłku zbrojnym w II wojnie światowej. Otóż całe siły okupacyjne, które w latach wojny zmuszeni byli Niemcy utrzymywać we Francji, liczyły sobie 60 batalionów tzw. Landesschutzu, czyli w szczycie 40 tysięcy żołnierzy, których średnia wieku wynosiła – uwaga, proszę się czegoś złapać – 48 lat.
Oczywiście, na terenie Francji lokowano też jednostki bojowe, szczególnie podczas przygotowań do inwazji na Anglię w 1940 i do odparcia spodziewanej inwazji w 1944 r. Ale jednostki te praktycznie nigdy nie miały postawionych żadnych zadań poza celem głównym; garstka, jak na taki obszar, emerytów i rencistów z sił okupacyjnych spokojnie wystarczała do zapewnienia na ich tyłach całkowitego spokoju i porządku. Wizja francuskiego ruchu oporu z serialu „Allo Allo!" wydaje się więc znacznie bliższa prawdy niż ta z „poważnych" filmów i prac historycznych.
Obraz wojennej Francji, nakreślony przez Paxtona, to obraz nie tyle ofiary, ile przymuszonego okolicznościami sojusznika Niemców. Można rzec, iż wojenna klęska – która też była raczej klęską morale niż wojska, francuska armia w chwili kapitulacji miała wciąż jeszcze większe zasoby niż wyczerpany blitzem Wehrmacht, a za plecami mnóstwo terenu i zasoby kolonii – zaowocowała po prostu zmianą władz na życzliwe Hitlerowi i Mussoliniemu. A ściślej, na niechętne jakiejkolwiek wojnie i gotowe na wszystko, aby tylko ocalić Francję przed dalszymi kłopotami. I w tej postawie aż do ostatniej chwili, do wkroczenia aliantów z marionetkowym de Gaulle'em, były one popierane przez miażdżącą większość obywateli. Państwo francuskie samo pilnowało, by Niemcy nie mieli na jego terenie powodów do niezadowolenia, samo wyłapywało Żydów (co było dużo trudniejsze niż w Europie Środkowej, bo byli oni zasymilowani i rozproszeni po całym społeczeństwie) i odstawiało ich do Auschwitz.
Zestawmy te dwa obrazy: okupowanej przez Sowietów i Niemców Polski, a z przeciwnej strony spokojnej Francji Vichy z historyczną świadomością dzisiejszego Zachodu. I jak w banku możemy zapomnieć o spokojnym śnie.