Dzisiaj wojenny dziennik Bobkowskiego należy do kanonu polskiej diarystyki i dość powszechnie uznawany jest za najwybitniejszą książkę w jego dorobku. Ale znakomite są też jego dzienniki pisane w powojennej Francji i Gwatemali, świetne są eseje, chociażby te dotyczące tak bliskiego mu Conrada albo postaw pisarzy wobec komunizmu. Arcynowelami nazwano opowiadania Bobkowskiego, a warto pamiętać, że pod koniec życia próbował on też swoich sił jako dramaturg („Czarny piasek"). Gdyby żył, zapewne dokończyłby powieść „Zmierzch"...
Z dzisiejszej perspektywy najbardziej fascynujący jest Bobkowski-epistolograf. czekać osobnego tomu". Wydane do tej pory zbiory korespondencji Bobkowskiego, m.in. z matką czy Giedroyciem pokazują go jako epistolografa równego Stempowskiemu, a może nawet i Krasińskiemu. Jest w tych listach świetnym stylistą, uważnym i pełnym pasji obserwatorem rzeczywistości, pisarzem jednocześnie subtelnym i brutalnym, a wreszcie umysłem prawdziwie niezależnym i odważnym. Z tych listów, jak i całego dzieła Bobkowskiego wyłania się fascynujący autoportret człowieka pełnego, albo też, jak ładnie napisał o nim Terlecki, człowieka bez światłocienia, bez pęknięć i szczelin.
3.
O Bobkowskim napisano już wiele znakomitych, ważnych tekstów. Opisywano go jako Kosmopolaka, chuligana wolności, polskiego Szwejka, zawiedzionego kochanka Francji, uciekiniera z Polski i polskości, „ułana", antyeuropejskiego Europejczyka, człowieka przygody, skrajnego indywidualistę, anarchistę, wroga ideologii, kolektywizmów, nacjonalizmów, antykomunistę i obrońcę „człowieka z krwi i kości"... Byli i tacy jak Miłosz, którzy widzieli w nim skrywającego się pod pozorami liberała prawicowego Lechitę, a nawet kryptofaszystę. Sam Bobkowski odpłacał się zresztą w prywatnej korespondencji Miłoszowi pięknym za nadobne, nazywając go amebą albo „klinicznym okazem, do czego prowadzi cocktail katolicko-marksistowski". O swoich przekonaniach politycznych pisał jasno, acz żartobliwie: „liberalny reakcjonista o realistycznym zabarwieniu antyintelektualnym z silnymi akcentami antykomunizmu i zoologicznej nienawiści do Rosji, wszczepionej mu przez ojca od dziecka". Jego ulubionym cytatem były słowa Flauberta, iż „są trzy ewolucje ludzkości: poganizm, chrześcijaństwo, chamstwo".
Ale Bobkowski umierający, walczący do końca z chorobą i cierpieniem, to także człowiek głęboko religijny, katolik trwający przy swej wierze mocno, a przy tym z charakterystycznym dlań poczuciem humoru. Widocznym choćby wtedy, gdy tuż przed operacją, w czerwcu roku 1959, notuje: „Rano wstałem wcześnie, o siódmej i bez śniadania pojechałem do kościoła do »Maryknoll« do spowiedzi i do komunii. Jak się należy do tego »Dżokej klubu«, to trzeba zachowywać reguły". Ostatni zapis z dziennika Bobkowskiego kończy się jednak serio: „Czy człowiek, dla którego śmierć jest jak zamknięcie papierośnicy, trzask i nic więcej, który boi się jej tylko tak jak zwierzę prowadzone na rzeź, czy ten człowiek może pisać wiersze? Czy w ogóle jest człowiekiem?".
Na religijny fundament pisarstwa autora „Szkiców piórkiem" zwracał uwagę już Jerzy Giedroyc, który mówił o nim jak o człowieku głęboko wierzącym. Potem głębokie uwagi na ten temat napisali między innymi Andrzej Horubała i Maciej Nowak. Religijne credo Bobkowskiego najlepiej chyba zawiera zdanie ze „Szkiców piórkiem": „Żyć i modlić się". W wojennym dzienniku pisał: „Coraz częściej modlę się nad szklanką piwa lub kieliszkiem rumu, bo są to momenty, w których naprawdę czuję, że jeszcze żyję. I dziękczynię".
Gdy w 1948 roku pojechał do Lourdes, zauważył w reportażu opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym", że „Boga potrzebuje się przecież tak samo jak tlenu, a duch nie tylko jest rozumem, lecz także uczuciem". W lutym 1960 r. w liście do Turowicza, przyznając się, iż od dwóch lat żyje w cieniu śmierci, wyjaśniał: „Wiele przeszedłem przez ten czas i zrobiło to ze mnie jakby innego człowieka. Ale wydaje mi się, że do pewnego stopnia wygrałem tę walkę. Moralnie. Nie powiem Ci, że przestałem się bać śmierci, bo to jest idiotyzm. Ale udało mi się ją »przyjąć« [...] Nie, nie można przeczyć śmierci, można ją tylko po chrześcijańsku (używam najszerszego terminu) przezwyciężyć. Śmierć powinno się brać zupełnie na serio przede wszystkim jako koniec życia w tym sensie, w jakim my to życie pojmujemy, to znaczy naprawdę i bez głupich dowcipów jako koniec świata i koniec w s z y s t k i e g o w naszym ludzkim rozumieniu. Poza tym pozostaje tylko ufność i wiara w nadprzyrodzone miłosierdzie Boskie, które można załatwić tylko wiarą i ufnością, bo tego tu naszym umysłom nie można zrozumieć. To kwintesencja mojej filozofii i mojego spokoju".