Ziemkiewicz o manii naśladowczej i wstydzie przed polskością

Czemu to o tym pisać nie chcecie, panowie? " – zwraca się do „kilku wielkich literatów" młoda dama w warszawskim salonie u Mickiewicza i od 200 lat pozostaje to dla polskiej literatury pytanie najważniejsze

Publikacja: 02.07.2011 01:01

Odpowiedź bywa ubierana w różne słowa, zależnie od językowej konwencji epoki. Dzisiejszym językiem panowie wielcy literaci odpowiedzieliby: nie chcemy pisać o „tym", bo to (i tutaj pogardliwe skrzywienie ust, jakby się tym słowem pluło) p u b l i c y s t y k a.

Ano tak. „To" (nie warto przypominać, o jakie konkretnie treści upominała się u „wielkich literatów" wspomniana dama; jedni wiedzą bez sięgania do „Dziadów", drudzy i tak tam nie sięgną) ma być z polskiej literatury, wyrokiem salonu warszawskiego, wyegzorcyzmowane, jako publicystyka. Co ma w niej zatem pozostać?

Cały problem w tym bowiem właśnie, że wszystko, co w naszej literaturze najlepsze, to owa pogardzana na salonach „publicystyka". Od „Pieśni o spustoszeniu Podola" poprzez „Wesele" po „Potęgę smaku". Na czele z polskim romantyzmem. Który, chcemy, czy nie, pozostaje jedynym oryginalnym polskim wkładem w europejską kulturę.

Dla salonu III RP, którego literatura karmi się pogardą dla tubylców, „starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków", to dziedzictwo pozostaje dziś równie niestrawne, jak było 200 lat temu. I może dobrze, że salon artykułuje to już zupełnie otwarcie, bez, jak jeszcze niedawno, redukowania do swojej karłowatości Gombrowicza. Bo Gombrowicz, ten prawdziwy, a nie przefiltrowany przez gazetę warszawskiego salonu, szydził z tych, którzy nie potrafią zrozumieć i wyjaśnić, dlaczego „Słowacki wielkim poetą był", i objaśniał, dlaczego Sienkiewicz, mimo wszelkich znamion drugorzędności, jednak pierwszorzędny. Ale nie szydził ze Słowackiego czy Sienkiewicza, bo z nich był, nimi istniał. A w dzisiejszym salonie „wymalowane papugi – na plafonie jak długi – z dzioba w dziób wołają", że Słowacki nudziarz, Mickiewicz „czkawka chrystusowa", i w ogóle, wszyscy ci wieszcze, zaścianek, wiocha, dno, a Sienkiewicz drugorzędny i basta. I – „huź, huzia, bierz ich, ugryź, Gombrowiczu Geniuszu, ugryź ich, bo jak nie, my ciebie ugryziemy!".

Teraz na miejsce Gombrowicza znalazł sobie salon, pozostając w języku „Trans-Atlantyka", współczesnego „geniusza g... rza": literata, który wprawdzie nic specjalnego nie napisał, ale mieszka w Hamburgu, dostąpił więc najwyższego zaszczytu, o który prosił ongi Kutuzow carycę. Jako taki obdarzony dostał literat zlecenie na wieszczów, aby ich, przy debiucie prestiżowej publikacji owej gazety, pewnie w zamierzeniu mającej ustawiać hierarchie tubylczego piśmiennictwa (bo już przecież nie „literatury polskiej") dokonać dzieła „spalenia lektur szkolnych". Wykonanie okazało się na miarę gazety i jej wybrańca – zamiast lektury spalić, na co okazał się zdecydowanie za chudy w uszach, najęty przez „Wyborczą" pan Rudnicki potrafił je jedynie obes... No, już nie Gombrowiczem, ale delikatniej powiedzmy – opaskudzić. Że wszystko to głupie i zaściankowe, te Słowackie i Mickiewicze, wszystko truchło i nuda – a dlaczego?

Otóż dlatego objawia nam salon ustami pana Rudnickiego, że – nie dadzą się przełożyć na obce języki!

Jak się tak zastanowić, to nic trafniejszego, na miarę salonu oczywiście, nie mógł napisać. Tak, oto jest kwintesencja problemu, dlaczego o „tym" panowie pisać nie chcą i chcieć nie będą". Bo to tutejsze, bo to obcym dworom, które jedyne „sądzą o smaku, piękności i sławie" – wisi. Zamiast rodzimych nudziarzy, agituje g... y herostratesik z „Wyborczej" (jednak bez Gombrowicza się nie da) każmy dzieciom czytać Salingera i Carvera. Wtedy, jeśli ich za młodu nie będzie zatruwać „dawnych przodków jeniuszu świetność", będą miały szansę się wyedukować na... Na co właściwie?

Tu się, niestety, cały dyskurs wykłada. Bo na cóż Europie, która ma własną literaturę, jakaś pidżin-europejska literatura naśladowców wyzutych z tożsamości? Co jej powiedzą, czym zaciekawią? Jakież „to" czyniące literaturę przedstawią? Zręczność w małpowaniu Salingera czy Carvera?

Odpowiedź bywa ubierana w różne słowa, zależnie od językowej konwencji epoki. Dzisiejszym językiem panowie wielcy literaci odpowiedzieliby: nie chcemy pisać o „tym", bo to (i tutaj pogardliwe skrzywienie ust, jakby się tym słowem pluło) p u b l i c y s t y k a.

Ano tak. „To" (nie warto przypominać, o jakie konkretnie treści upominała się u „wielkich literatów" wspomniana dama; jedni wiedzą bez sięgania do „Dziadów", drudzy i tak tam nie sięgną) ma być z polskiej literatury, wyrokiem salonu warszawskiego, wyegzorcyzmowane, jako publicystyka. Co ma w niej zatem pozostać?

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą