Antoine Cierplikowski – twórca nowoczesnej stylizacji gwiazd

Przed stu laty narodzili się styliści, specjaliści od „nadawania twarzy". Jako pierwsi tworzyli iluzję piękna na potrzeby gwiazd. Dziś każdy ma własne estetyczne alter ego

Aktualizacja: 23.07.2011 12:19 Publikacja: 23.07.2011 01:01

Powrót „chłopczycy”: fryzura Nataszy Urbańskiej a la Antoine – stylizacja Jaga Hupało (fot. Katarzyn

Powrót „chłopczycy”: fryzura Nataszy Urbańskiej a la Antoine – stylizacja Jaga Hupało (fot. Katarzyna Poryzała)

Foto: Archiwum

Wczesne lato 2011 roku, Warszawa. Przed jedną z modnych kawiarni scena, która aż się prosi, by ją uwiecznić. Na porozstawianych niedbale fotelach i krzesłach, wśród niedopitych kaw i francuskich rogalików rozsiedli się piękni i młodzi. Rozsiedli, to zresztą złe słowo – upozowali się, jakby czekali, aż ktoś zrobi zdjęcie albo krzyknie: „kamera stop, dziękuję!". Znajdują się tuż przy ulicy, na wystawie – spędzają czas obojętni wobec publiczności, ale pewni, że się na nich patrzy. Są żywym obrazem, świadomi swego estetycznego istnienia – tworzą, razem i osobno, wizytówkę współczesności. Jakby ich jedynym zadaniem było wspaniale się prezentować, być miłym dla oka.

Świetnie to umieją – atrakcyjnie wyglądać, jednocześnie ukrywając, jak wiele wysiłku wkładają w swój wizerunek. Aktualna definicja piękna wymaga, by było ono bezpretensjonalne i niepozorne, by ujawniało się przy okazji, a nie jako efekt celowych starań. Atrakcyjność A.D. 2011 oznacza, że się jest ślicznym od niechcenia. Buty z pozdzieraną podeszwą, spodnie przetarte, a jednak dopasowane, T-shirt wyciągnięty i sprany, ale tak szczęśliwie, że zachował się na nim nadruk z nazwą grupy artystycznej znanej tylko wtajemniczonym. Kolorowa chustka pod szyją pomięta od ciągłego zawiązywania, koniecznie jeszcze okulary rodem sprzed pół wieku, no i włosy. Włosy są, w gruncie rzeczy, najistotniejsze.

Stanowią o sukcesie – albo klęsce – autostylizacji. Teraz mężczyznom potrzebne są przystrzyżone boki, by reszta włosów tworzyła efektowną, zaczesaną do tyłu plątaninę. Żywą, trochę niesforną, dopełniającą portretu człowieka dynamicznego i nieprzejmującego się zbytnio niczym. U kobiet dwie możliwości: puszczone wolno długie włosy albo przeciwnie – przystrzyżone krótko, wysoko podgolone, czyli chłopczyce. Młode kobiety wyzwolone z ról kokietek, uwolnione od modelowania fryzury przed wyjściem na świat, który należy już do nich. Nie są mu nic winne, przeciwnie – spieszą się, by z niego czerpać, potrzebne im komfort i swoboda ruchów. Niewiele z nich wie, że ten wybuch wolności już kiedyś nastąpił, że krótkie włosy, noszone dziś bez ceregieli, są odtworzeniem bulwersujących pomysłów sprzed 100 lat. Dzisiejsze chłopczyce swój image zawdzięczają zdesperowanej francuskiej aktorce i synowi polskiego szewca, który w Paryżu obwołał się dyktatorem kobiecych głów.

Loki w miodzie

Kiedy w 1976 r. w Sieradzu zmarł Antoni Cierplikowski, „Le Figaro" żegnał „artystę, który na równi z Coco Chanel stworzył kobietę nowoczesną". Ona wyzwoliła ją z ciężkich sukien i krępujących halek, a on ściął jej włosy na krótko. Chłopczyca to ich wspólne paryskie dziecko. Chanel zadbała, by jej dorobek i marka przetrwały, Antoine – najważniejszy XX-wieczny stylista fryzur – trwa raczej w pamięci fachowców. Jednak wystarczy zerknąć na tłumek przed warszawską kawiarnią, by zobaczyć, że wciąż jest dyktatorem.

Każda kobieta, która odwiedza salon fryzjerski, gdzie jej włosy są myte, farbowane, suszone, strzyżone i stylizowane, jest dłużniczką Antoine'a. Pierwszy tego typu zakład otworzył właśnie on, przed 100 laty w Paryżu, przy Rue Cambon 5. Czasy były takie, że włosy częściej się pudrowało, niż myło, a zamiast strzyc – upinało na czubku głowy. Antoine z trudem lansował pielęgnacyjne hasło „umyj włosy raz w tygodniu". Salon z suszarkami i umywalkami, szamponem, koloryzacją i lakierem do włosów był sensacją. Przesiadujące w nim damy, poddawane wielogodzinnym zabiegom, mogły się dla rozrywki rozglądać po ścianach, na których wisiały obrazy Picassa i Modiglianiego. Antoine socjalizował się z autorami dzieł podczas przyjęć w swym paryskim domu ze szkła. Jako fryzjer największych aktorek – powierzały mu się m.in. Greta Garbo, Isadora Duncan, Marlena Dietrich, Betty Davis i Josephine Baker– szybko sam stał się gwiazdorem i podejmował dziennikarzy.

Ale wcześniej była fabryczna Łódź, ponura suterena i pięć franków w kieszeni. – Ależ Antosiu, twoje miejsce jest w Paryżu! – miał usłyszeć nastolatek terminujący u wuja w Łodzi w pierwszych latach XX stulecia. Żona zamożnego fabrykanta zjawiła się na uczesanie, ale właściciel zakładu był pijany i chłopak ratował sytuację najlepiej, jak umiał. Umiał sporo, bo wybujałą fantazję trenował wcześniej na głowie młodszej siostry w rodzinnym domu w Sieradzu. Układał jej loki, a gdy nie chciały się trzymać, smarował je miodem. Tak się narodził lakier do włosów, a w każdym razie piękna legenda, jedna z wielu, które składają się na znakomicie wystylizowany wizerunek słynnego stylisty. Ojciec Antosia był szewcem i wymarzył sobie dla syna karierę medyczną, ale matka, dostrzegłszy talent chłopca, wysłała go na praktyki do miejscowego cyrulika. Gdy się podszkolił, pojechał do wuja. Zanim dotknął brzytwy i grzebienia, pracował miotłą. Łódzkie matrony szybko poznały się na zdolnościach chłopca, ale on już wtedy marzył o Paryżu.

Kiedy wysiadł z pociągu na tamtejszym dworcu, cały jego majątek sprowadzał się do futrzanej czapki, grzebienia, pięciu franków oraz adresu pewnego fryzjera. Ten przyjął go do pracy i szybko wysłał na południe kraju, by tam – w perukarni – uczył się fachu. Cierplikowski – wtedy już zwany „rosyjskim chłopcem Antoine'em  (Polski nie było wówczas na mapie, a chłopak posługiwał się rosyjskim paszportem) – pracował po kilkanaście godzin dziennie i prawie nie opuszczał ciemnej sutereny pod zakładem fryzjerskim. Ale często odwiedzały go aktorki rewiowe. To one, chwaląc się wymyślnymi fryzurami, wydobyły go z podziemia. Antoine zaczął czesać damy z towarzystwa, jednej – która nie miała obowiązkowego w czasie balu nakrycia głowy – ułożył kapelusz z włosów.

W 1909 r. Eva Lavalliere, aktorka ceniona, ale dobiegająca już czterdziestki i broniąca się przed zapomnieniem, otrzymała życiową szansę. Mogła znów zagrać główną rolę w spektaklu, ale miała się wcielić w podlotka, 18-latkę. Antoine radykalnie ją odmłodził, ścinając włosy na krótko i prezentując francuskim salonom chłopczycę. Lavalliere odniosła sukces, a on zyskał etykietkę wizjonera. Tyle trzeba było, by podbić Paryż.

Nowatorski zakład przy Rue Cambon był nieduży, w wąskim korytarzu tłoczyły się zamożne klientki, przeglądając czasopisma. Mistrz Antoine podejmował je we fraku, czasem błękitnym lub liliowym, choć te kolory rezerwował zwykle na uroczyste okazje i sesje zdjęciowe. Serwował kobietom nie tylko kurację upiększającą, ale seans, podczas którego był ich powiernikiem, ojcem, psychologiem i przyjacielem. Podkreślał, że kobietom potrzebna jest przede wszystkim rozmowa, a fryzura ma odzwierciedlać stan ich ducha. Jean Cocteau mówił o nim: „poeta". Sam Cierplikowski opowiadał, że traktuje kobiety jak dzieła sztuki – interesuje go nie tylko fryzura, ale cała sylwetka, szuka związku między charakterem a wyglądem. Wszystko to w czasach, gdy o uczuciach i wyrażaniu siebie mało kto wspomina. Zygmunt Freud z trudem forsuje teorie o podświadomości i popędach, a projektant Paul Poiret – nazywany Picassem krawiectwa – rewolucjonizuje damskie stroje, szyjąc egzotyczne pantalony i odsłaniając paniom łydki. Antoine przygląda się kobiecym pragnieniom i nie tylko strzyże, projektuje też suknie i akcesoria. W wolnych chwilach rzeźbił, zresztą zasady rzeźbiarstwa stosował we fryzjerstwie – korzystając ze specjalnych, zasychających past, tworzył z włosów trwałe konstrukcje, które wraz z sukniami grały we francuskich rewiach i superprodukcjach Metro Goldwyn Meyer.

Europa szybko pokochała chłopczycę, na krótko strzygły się wszystkie kobiety, które chciały być częścią szalonej epoki swingu.

Trudniej było o sukces za oceanem, zresztą Cierplikowskiemu nie spieszyło się do Ameryki. Miał w Paryżu żonę – byłą pedikiurzystkę, która prowadziła fabrykę farb i kosmetyków do włosów wymyślonych przez Antoine'a – i równie słynnych jak on przyjaciół: malarzy, poetów, aktorów, projektantów, rzeźbiarzy (w tym Xawerego Dunikowskiego, którego pracami zdobił salony i mieszkania, a nawet wykupiony zawczasu grobowiec na paryskim cmentarzu). W suterenie nabawił się klaustrofobii, więc zbudował sobie w Paryżu – zaledwie trzy lata po premierze „Przedwiośnia" – szklany dom. Mieszkanie i wyposażenie było specjalnie projektowane, meble wysuwały się ze ścian. W sypialni – łóżko w kształcie trumny, także ze szkła. Cieplikowski, ubrany w smoking i nienagannie uczesany, pozował w nim kilkakrotnie do zdjęć. Z rozmysłem budował i własny wizerunek: natchnionego ekscentryka, który swym życiem potwierdza, że jest pełnokrwistym artystą, a nie hochsztaplerem. Jego autorytet sięgał królewskich dworów, Antoine dwukrotnie odpowiadał za oprawę brytyjskich koronacji – najpierw, gdy na tronie zasiadał Jerzy VI, później, gdy w 1952 r. królową zostawała panująca do dziś Elżbieta II. Trzeba było wówczas uczesać 400 głów.

Miał, choć krótko, potężną fortunę – jeszcze w czasie II wojny światowej działało na świecie ponad 100 salonów sygnowanych jego nazwiskiem. Antoine był właścicielem kilku domów, samochodów, samolotów. Gdy w latach 20. odwiedził rodzinny Sieradz, krążył nad miasteczkiem w awionetce i zrzucał białe lilie. Nocował jednak w stolicy, do jego apartamentu w Hotelu Europejskim przychodziły znakomitości i dziennikarze, każda wizyta Cierplikowskiego w Polsce była wydarzeniem. Wojnę spędził w Stanach, które także poddały się jego fryzjerskiej woli. Pierwsza odważyła się Eleonora

Roosevelt. Gdy pozwoliła, by Antoine ściął jej włosy na krótko, miliony Amerykanek zrobiły to samo. O paryskiego mistrza upomniało się Hollywood. Do końca 1945 r. współpracował ze studiami MGM, projektował uczesania do wielkich filmowych przedsięwzięć, obrazów historycznych i wojennych, produkowanych już w technikolorze.

Po wojnie wrócił do Paryża i wciąż intensywnie pracował, stylizując m.in. gwiazdy francuskiego kina, takie jak Brigitte Bardot, ale większość majątku przejęła żona, a „król fryzjerów, fryzjer królów" coraz mniej bywał i coraz rzadziej wydawał przyjęcia. Zmieniały się mody, a rozkwitająca po wojnie kultura masowa skuteczniej tworzyła i niszczyła wizerunki gwiazd.

Dyktatura twarzy

Gwiazdy Antoine'a są wieczne – zatrzymane w fotograficznych kadrach, udoskonalone i upozowane, stały się ikonami otoczonymi aurą świętości, tyle że przewrotnej, bo świeckiej, popowej. O aktorkach, którym „dał twarz" (jak uczesanej przez niego Josephine Baker, pierwszej czarnej kobiecie zdobiącej okładkę „Vogue'a" w 1926 r.), mówiono, że były boginiami. Odległymi istotami, których piękna nie sposób doścignąć. Powojenne mass media, w szczególności kino i telewizja, nakręciły koniunkturę na atrakcyjny wizerunek, umożliwiły jego powielanie i błyskawiczne rozprzestrzenianie. Ale jeszcze w latach 60. gwiazdy i publiczność oddzielała przepaść, ikony piękna były odrealnione, służyły do uwielbiania i podziwiania, choć coraz skuteczniej je naśladowano.

Tragiczne rozszczepienie realnego życia i publicznego wizerunku Marilyn Monroe było alarmującą zapowiedzią epoki rozdwojenia i uprzedmiotowienia – człowiek popularny tracił prawo do bycia sobą, stawał się zakładnikiem własnej „twarzy". Andy Warhol przepowiedział ten koszmar nam wszystkim, każdemu gwarantując 15 minut sławy, a po nich – zapomnienie, unicestwienie, nieustanne powielanie szampańskiego kwadransa. Dziś ta przepowiednia stała się rzeczywistością. Po drodze była jeszcze epoka telewizyjnych idoli: Jacksona, który cywilną śmiercią przypłacił to, że nie był w stanie utrzymać wizerunku muzycznego geniusza i wiecznego młodzieńca. Zmienił się w monstrum, korygując swą urodę, a gdy po latach próbował wrócić do grona „żywych ikon", o ironio, zatrzymało się jego serce.

Madonna poradziła sobie w tym maratonie lepiej, bo przyjęła inną metodę: zamiast walczyć o zachowanie jednego wizerunku, często go zmieniała: była chłopczycą, Marilyn, Evitą, sadomasochistą, hippiską, młodniejącą z każdym dniem joginką. Ale talia kart się skończyła: od trzech lat jest tylko blondynką po pięćdziesiątce i pierwszych operacjach plastycznych.

W młodszej generacji bóstw podobną walkę z własnym image'em toczyły Britney Spears i Amy Winehouse.

Spears po załamaniu psychicznym straciła życie prywatne: męża i dzieci. Żeby zakomunikować światu rozpacz, weszła do salonu fryzjerskiego i sama zgoliła się na łyso. Antoine pewnie rozpaczałby nad zbrukaniem kobiecego piękna, Warhol być może mruknąłby: „A nie mówiłem?". Spears skapitulowała kilka miesięcy później, gdy pozwoliła sobie przyprawić blond pasemka i wystąpiła w teledysku, jakby nic się nie zdarzyło. Wizerunek okazał się ważniejszy i trwalszy niż dokonująca się pod jego maską tragedia. Życie podporządkowało się „twarzy".

Odwrotnie dzieje się z Amy Winehouse, której fryzura – tzw. ul, zapożyczona z lat 60. bezładna plątanina włosów wyrastająca pionowo z głowy – stała się symbolem psychicznego rozchwiania i charyzmy. Na zdjęciach zamroczonej Winehouse, robionych przez paparazzi podczas jej nocnych balang w Londynie, były już czymś innym: obrazem niewybaczalnego upadku. Być może wokalistka zwalczy nałogi, może kiedyś słynny „Rehab" stanie się hymnem jej odwykowego zwycięstwa, ale mało prawdopodobne, by dało się odbudować wizerunek balansującej na krawędzi, a nie zrujnowanej kobiety.

Trzymanie fasonu to dziś wymóg decydujący o istnieniu. Zawsze był podstawą akceptacji społecznej, ale jego znaczenie jest coraz większe. Wszystko, co robimy, pokazujemy innym: wysyłając zdjęcia, wieszając je w sieci, zamieszczając filmy w serwisach internetowych. Jesteśmy obecni w wielu miejscach jednocześnie, eksportując swoje twarze na nośnikach, a tych jest coraz więcej. Lady Gaga powtarza swym fanom warholowską obietnicę: „Każdy jest supergwiazdą". Dlatego zawsze należy być gotowym na spojrzenia publiczności, nawet siedząc ze znajomymi w kawiarni.

Nigdy wcześniej nie byliśmy tak pochłonięci tym, co po nas widać. Im bardziej zajmujemy się sobą, tym mniej poświęcamy się życiu. Siedzimy przy toaletce przed lustrem, nakładając róż na policzki i modelując włosy. Świat jest za drzwiami, ale nie musimy już do niego wychodzić – wystarczy, że zrobimy sobie zdjęcie i wyślemy w cyfrową przestrzeń.

W finałowej scenie „Niebezpiecznych związków" Stephena Frearsa Glenn Close jako bezduszna królowa powierzchowności i cynicznych intryg także siada przed lustrem. Zaczyna ścierać przesłaniającą jej twarz pudrową maskę. Wyłaniają się prawdziwe kolory – rozpalone cierpieniem policzki, wykrzywione czerwone usta.

Podobnej demaskacji dokonał w ostatnich latach życia Antoine. Wrócił do Sieradza, kupił mały dom z ogrodem, krążył wśród krzewów w dresie, z łopatą. Zniknęli przyjaciele z Paryża, cały blichtr i styl wywindowany do rangi sztuki. Został stary człowiek, który lubił skromne potrawy, swojego psa i rozmowy z zaprzyjaźnionym księdzem. Wspaniały grobowiec na paryskim cmentarzu pozostał pusty. Cierplikowski został pochowany w Sieradzu. W ten weekend po raz trzeci odbywa się tam Open Hair, festiwal fryzur. Przyjedzie Jaga Hupało, spadkobierczyni sztuki Antoine'a, by współczesnym gwiazdom nadać wieczny wizerunek.

Wczesne lato 2011 roku, Warszawa. Przed jedną z modnych kawiarni scena, która aż się prosi, by ją uwiecznić. Na porozstawianych niedbale fotelach i krzesłach, wśród niedopitych kaw i francuskich rogalików rozsiedli się piękni i młodzi. Rozsiedli, to zresztą złe słowo – upozowali się, jakby czekali, aż ktoś zrobi zdjęcie albo krzyknie: „kamera stop, dziękuję!". Znajdują się tuż przy ulicy, na wystawie – spędzają czas obojętni wobec publiczności, ale pewni, że się na nich patrzy. Są żywym obrazem, świadomi swego estetycznego istnienia – tworzą, razem i osobno, wizytówkę współczesności. Jakby ich jedynym zadaniem było wspaniale się prezentować, być miłym dla oka.

Świetnie to umieją – atrakcyjnie wyglądać, jednocześnie ukrywając, jak wiele wysiłku wkładają w swój wizerunek. Aktualna definicja piękna wymaga, by było ono bezpretensjonalne i niepozorne, by ujawniało się przy okazji, a nie jako efekt celowych starań. Atrakcyjność A.D. 2011 oznacza, że się jest ślicznym od niechcenia. Buty z pozdzieraną podeszwą, spodnie przetarte, a jednak dopasowane, T-shirt wyciągnięty i sprany, ale tak szczęśliwie, że zachował się na nim nadruk z nazwą grupy artystycznej znanej tylko wtajemniczonym. Kolorowa chustka pod szyją pomięta od ciągłego zawiązywania, koniecznie jeszcze okulary rodem sprzed pół wieku, no i włosy. Włosy są, w gruncie rzeczy, najistotniejsze.

Stanowią o sukcesie – albo klęsce – autostylizacji. Teraz mężczyznom potrzebne są przystrzyżone boki, by reszta włosów tworzyła efektowną, zaczesaną do tyłu plątaninę. Żywą, trochę niesforną, dopełniającą portretu człowieka dynamicznego i nieprzejmującego się zbytnio niczym. U kobiet dwie możliwości: puszczone wolno długie włosy albo przeciwnie – przystrzyżone krótko, wysoko podgolone, czyli chłopczyce. Młode kobiety wyzwolone z ról kokietek, uwolnione od modelowania fryzury przed wyjściem na świat, który należy już do nich. Nie są mu nic winne, przeciwnie – spieszą się, by z niego czerpać, potrzebne im komfort i swoboda ruchów. Niewiele z nich wie, że ten wybuch wolności już kiedyś nastąpił, że krótkie włosy, noszone dziś bez ceregieli, są odtworzeniem bulwersujących pomysłów sprzed 100 lat. Dzisiejsze chłopczyce swój image zawdzięczają zdesperowanej francuskiej aktorce i synowi polskiego szewca, który w Paryżu obwołał się dyktatorem kobiecych głów.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą