Rok 1939. Litwini zajmują Wilno

Rządy Litwinów w Wilnie w latach 1939 – 1940 były nie tylko złe. Były bezdennie głupie. Szykanowanie Polaków, gdy nad obydwoma narodami wisiało śmiertelne niebezpieczeństwo ze Wschodu, było szaleństwem

Publikacja: 29.10.2011 01:01

Litewski żołnierz na tle panoramy Wilna. Jesień 1939 r.

Litewski żołnierz na tle panoramy Wilna. Jesień 1939 r.

Foto: Archiwum

Choć w latach międzywojennych relacje Warszawy z Kownem układały się fatalnie, we wrześniu 1939 roku Litwa nie wystąpiła przeciwko Polsce. Pomimo zachęt i nacisków Berlina jej wojska nie wkroczyły na Wileńszczyznę. Polscy uchodźcy, którym udało się uciec na Litwę, byli zaś przyjmowani z niezwykłą życzliwością.

Stanisław Cat-Mackiewicz, szef konserwatywnego „Słowa", późniejszy premier rządu polskiego na emigracji, pisał o tym w ten sposób: „Gdyśmy rozbici, pobici opuszczali w tym koszmarnym wrześniu 1939 r. Wilno i przyjechali na Litwę, Litwini przyjęli nas nie tylko gościnnie, przyjęli nas całym sercem. Delikatnie, troskliwie, uprzejmie. Rozumiejąc nasz wstyd i upokorzenie, taktownie. Kobiety litewskie wynosiły mleko na drogi, którymi się cofali żołnierze polscy. To tak jak u sąsiada, z którym się jest w niezgodzie, dom się spali i małe dzieci pogorzelca we własny dom się przyjmie".

Sprawiło to, że sowiecka decyzja o oddaniu Wilna Republice Litewskiej przez sporą część mieszkańców miasta została odebrana co najmniej życzliwie. Nastawienie to pogłębiła jeszcze wydana przez władze w Kownie 27 października 1939 roku odezwa do wilnian.

„Przychodzimy bracia nie ciemiężyć, lecz kochać, nie burzyć, lecz budować" – napisano w dokumencie. – „Przychodzimy, niosąc porządek i pracę. Przynosimy prawo i sprawiedliwość. Litwa jest ojczyzną nas wszystkich i my wszyscy jej synowie i córki mamy równe prawa i jednaką jej miłość i szacunek. Nie ma na Litwie zwyczaju prześladować za wiarę i mowę bądź przekonania poszczególnych ludzi".

W świetle wydarzeń, które miały nastąpić w następnych tygodniach, odezwa ta wydaje się wręcz humorystyczna, na razie jednak wielu wilnian przyjmowało ją za dobrą monetę. – Wkroczenie Litwinów wywołało uczucie ulgi. Wcześniej, przez kilka tygodni, miasto znajdowało się bowiem pod okupacją sowiecką – opowiada Emil Karewicz, znany polski aktor, który w 1939 roku mieszkał na wileńskim placu Łukiskim. – Czas krótkiej okupacji bolszewickiej to był prawdziwy koszmar. W naszym mieście zapanowały strach i nędza.

Po pierwsze, mnożyły się aresztowania. NKWD podczas 40 dni panowania w Wilnie zatrzymało kilkuset przedstawicieli polskiej inteligencji. Do ich domów w środku nocy przyjeżdżały czarne limuzyny, a następnie znikali oni bez śladu. Po drugie, władze bolszewickie wykorzystały ten czas na doszczętne ograbienie miasta. Przede wszystkim z produktów żywnościowych, ale również z urządzeń przemysłowych. Na wschód na oczach bezradnych mieszkańców wyjeżdżały długie kolumny sowieckich ciężarówek wyładowanych cennymi dobrami.

– Nie mieliśmy co włożyć do garnka. Sowieci wszystko rozkradli, przed pustymi sklepami ustawiały się gigantyczne kolejki. Po wejściu Litwinów do miasta wróciła żywność. Nagle wszystkiego było w bród – mówi Karewicz. W Wilnie otwarte zostały punkty znanych litewskich państwowych przedsiębiorstw: mlecznego Pienocentras, mięsnego Maistas i zbożowego Lietukis.

Dobre złego początki

Emil Karewicz 28 listopadawraz z kolegami oglądał przemarsz litewskich oddziałów ulicami Wilna. Przyzwoicie umundurowani, w długich zielonych płaszczach i stalowych niemieckich hełmach Litwini sprawiali lepsze wrażenie niż odziani w łachmany i noszący karabiny na sznurkach czerwonoarmiści.

„Bogiem a prawdą, należałaby się temu wojsku pewna nuta serdeczności – wspominał Bronisław Krzyżanowski „Bałtruk", słynny oficer wileńskiego AK. – Słowo wyzwoliciele byłoby może tu nadmierne, bo wojsko to zapewne nie niosło miastu naszemu wolności. Raczej byli to wybawcy z ciężkich tarapatów, przywracający zrozumiały dla nas ustrój społeczny i ekonomiczny".

Trójkolorowy litewski sztandar załopotał na Zamku Gedymina, a znany przedstawiciel grupy tzw. krajowców Bolesław Szyszkowski u stóp zamku przemawiał do żołnierzy wkraczającej armii: – Spotykamy was tutaj bracia Litwini, wierząc mocno, że jakąkolwiek przyszłość zgotuje los naszym narodom, współżycie Litwinów z Polakami wskrzesi starą ich przyjaźń i szacunek wzajemny.

Reprezentujący tę samą opcję polityczną znany dziennikarz, przyszły wybitny prozaik Józef Mackiewicz, już 14 października zamieścił zaś w litewskim dzienniku „Lietuvos Żinios" słynny tekst „My, wilnianie". „Tak radośnie i jednolicie przez wszystkich mieszkańców, niezależnie od tego, czy byliby to Polacy czy Litwni, nie było witane żadne inne wojsko, jak dzisiaj będzie witane w Wilnie wojsko Litwy" – pisał.

Przyłączenie Wilna do Litwy otworzyło przed jego mieszkańcami olbrzymie możliwości. Po 40 dniach życia pod sowiecką okupacją wrócili do cywilizowanej Europy. Mogli znów wysyłać listy na Zachód i podróżować za granicę koleją, statkami, a nawet samolotami. Powstał Komitet Polski, który reprezentował ludność miasta wobec rządu w Kownie, a w hotelu Monopol rezydował oficjalny wysłannik rządu polskiego na emigracji Adam Żółtowski. Wydawano polskie gazety, przywrócono polskie radio. W geście dobrej woli Litwini wystawili warty honorowe przy grobie matki Piłsudskiego i jego serca.

– Litwa to był jednak normalny kraj. Choć formalnie Wilno znalazło się pod okupacją, to nie można tego porównywać do koszmaru okupacji sowieckiej czy niemieckiej – mówi Józefa Hennelowa, dziennikarka „Tygodnika Powszechnego", która w 1939 roku mieszkała w Wilnie na rogu Zamkowej i zaułka Bernardyńskiego. – Swobodnie mogły działać kościoły i szkoły, m. in. moja prowadzona przez benedyktynki. Wejście Litwinów do miasta było jak wydostanie się z ciemności na światło dzienne.

Szyldy, nazwiska i kałakutasy

Sielanka nie trwała jednak długo. Od początku w Kownie bowiem ścierały się dwie koncepcje polityki wobec zajętego miasta. Liberałowie postulowali osiągnięcie porozumienia i zgodnego współżycia z jego mieszkańcami. Nacjonaliści opowiadali się zaś za zdecydowaną lituanizacją polskiego miasta. Niestety, mniej więcej w połowie listopada 1939 roku, zwyciężyła ta druga koncepcja.

– Podobnie jak to ma miejsce obecnie, nacjonaliści litewscy za główne pole bitwy z Polakami wybrali sprawę języka. Nagle litewski stał się językiem urzędowym i wszyscy musieliśmy się go uczyć. A jest to język o wyjątkowo trudnej gramatyce, zupełnie nieprzypominający języków słowiańskich – opowiada Józefa Hennelowa.

Najbardziej dotkliwa dla wilnian była lituanizacja nazw ulic, placów i przede wszystkim sklepowych szyldów. „Wilno, które posiadało zaledwie dwa i pół procent Litwinów, miało być przerobione na miasto czysto litewskie" – pisał Józef Mackiewicz. – „Fryzjer przemienił się w ciągu nocy na „kirpykla", szkoła na „mokykla", ulica na „gatve" i tak dalej. Orientacja w mieście uległa kompletnemu zahamowaniu".

Litwini w chorobliwej manii znęcania się nad polskością nie mogli pominąć tej »szalonej okazji«, gdy mieli polskość przed sobą bezbronną, słabą po rozgromie – pisał Józef Mackiewicz

Prowadziło to zresztą do komicznych sytuacji. Ponieważ niemal nikt w Wilnie nie znał litewskiego, nowe afisze i szyldy często zawierały niegramatyczne dziwolągi, słowa będące jakąś groteskową mieszanką polskiego i litewskiego. Sprawiało to, że nastroje wobec Litwinów natychmiast uległy zmianie i o zgodnym współżyciu obu narodów nie było już co marzyć.

„Główna ulica w Wilnie" – pisał Mackiewicz – „zupełnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności nosiła nazwę Mickiewicza, czyli wspólnego Litwinom i Polakom poety. Trzeba więc było okazać się kompletnym matołem politycznym albo kierować wyłącznie złą wolą, aby zamiast to wyzyskać zmienić nazwę na Gedymina, budząc w ten sposób sztuczne podrażnienie wobec imienia Gedymina, któremu w zasadzie nikt w Wilnie nie mógł być przeciwny".

Podobnie jak obecnie, Polacy zostali zmuszeni do zlitewszczenia swoich nazwisk w oficjalnych dokumentach. Urzędnicy litewscy nie tylko zastępowali końcówkę -wicz końcówką-vičius, ale często przekształcali całe nazwiska, zmieniając tworzące je polskie słowa na słowa litewskie. W ten sposób – jak pisał Bronisław Krzyżanowski – Wróblewski stawał się Żvirblisem, a Zajączkowski Kiškisem.

„Aczkolwiek każdy z funkcjonariuszy zna język polski w mowie i w piśmie" – pisał jeden z mieszkańców Wilna – „stosowana jest z reguły komedia jakoby jego nieznajomości i zmuszania Polaków do używania mowy litewskiej. Sędzia rozstrzygający prosty kmiecy spór o gruszę na miedzy zwracał się ostentacyjnie do polskiego tłumacza, co przypominało pantomimowe ceremonie na dworze perskim".

Nad przestrzeganiem nowych przepisów mieli czuwać policjanci, którzy przybyli z Kowna w liczbie około tysiąca i szybko stali się symbolem litewskiego panowania nad miastem. – Byli ubrani w sposób niezwykle strojny, niemal operetkowy. W staroświeckie granatowo-czerwone mundury. Ze względu na to przezwaliśmy ich kałakutasami, czyli po litewsku indykami – opowiada Emil Karewicz. – Byli to ludzie, którzy udawali, że nie mówią po polsku. Chamscy i brutalni. Najczęściej używanym przez nich argumentem była gumowa pała.

Krew w kościołach

Litewskie władze zlikwidowały Uniwersytet Stefana Batorego, zaczęły masowo zwalniać Polaków z administracji i kolei, zdelegalizowały niemal wszystkie polskie organizacje społeczne. A policja polityczna Sauguma przystąpiła do zwalczania tworzących się organizacji podziemnych. Zadanie to ułatwiał fakt, że były to na ogół inicjatywy niepoważne i amatorskie tworzone przez patriotycznie nastawione grupki uczniów.

Litwini nie stosowali jednak wobec nich taryfy ulgowej. Mnożyły się aresztowania i pobicia. Zdemolowano gmach polskiej operetki, wybijano szyby w redakcjach polskich gazet, na porządku dziennym było znieważanie polskich symboli. Choćby orzełków noszonych na czapkach przez gimnazjalistów. Adresowane po polsku paczki i listy były zwracane do nadawców, a telefonistki nie chciały łączyć, jeżeli mówiący nie zwracał się do nich po litewsku.

Do najbardziej drastycznych scen dochodziło jednak w kościołach. – Odbywało się to tak. Podczas nabożeństwa do świątyni wchodziła grupa młodych litewskich nacjonalistów, która bardzo głośno śpiewała swoje, skądinąd piękne, patriotyczne i religijne pieśni. W ten sposób zagłuszali pieśni śpiewane przez nas. Na przykład „Boże coś Polskę" – opowiada Józefa Hennelowa.

Gdy kończyła się msza, po wyjściu ze świątyni dochodziło do brutalnych bójek, w których na ogół napastnikami byli młodzi Litwini. Używając kijów i kastetów, starali się wybić polskość z głowy wiernym. Gdy na miejsce docierali policjanci, zamiast rozdzielić walczące strony, włączali się do bijatyki, wymachując gumowymi pałkami. Nie trzeba chyba dodawać, kto nimi obrywał.

Do tego doszła wręcz szalona ustawa paszportowa wprowadzona wkrótce przez nowe władze. Zgodnie z nią wszyscy, którzy urodzili się w Wilnie czy przybyli tam w międzywojniu, zostali uznani za obcokrajowców. Status ten nadano także wszystkim, którzy pochodzili z terenów położonych poza ówczesnymi granicami Litwy wyznaczonymi przez Sowiety. W efekcie z około 200 tysięcy mieszkańców miasta 150 tysięcy uznano za obcokrajowców.

„Tu już nie endecy, ale pierwsza mleczarka z Jaszun czy Podbrodzia, urodzona w Oszmianie albo Lidzie, zaciskała pięści. Był krótki okres, gdy obcokrajowcom nie wolno nawet było jeździć pociągami" – pisał rozczarowany i rozgoryczony Józef Mackiewicz. – „Litwini w chorobliwej manii znęcania się nad polskością nie mogli pominąć tej szalonej okazji, gdy mieli polskość przed sobą bezbronną, słabą po rozgromie. Dlatego rozumiem pewnego Polaka, który wzruszając ramionami, powiedział: – Litwin to nie narodowość, to choroba".

Pisarz na własnej skórze przekonał się zresztą, czym jest litewski nacjonalizm. Na początku rządów litewskich w Wilnie otrzymał koncesję na wydawanie dziennika, który nazwał „Gazetą Codzienną". Ale chociaż jako zwolennik idei krajowej opowiadał się za współpracą polsko-litewską w duchu wielonarodowego Wielkiego Księstwa Litewskiego, cały czas borykał się z cenzurą i innymi szykanami ze strony władz.

Z jego gazety zdejmowano teksty, wyrzucano całe ich fragmenty, a co gorsza, nakazywano publikowanie artykułów obowiązkowych („privalymas") napisanych przez cenzorów. Bez zaznaczenia, że nie pochodzą od redakcji. Za wszelkie próby ominięcia nakazów cenzury Mackiewicz karany był grzywnami, a wreszcie pozbawiono go prawa do wydawania jakichkolwiek pism na terenie Republiki Litewskiej.

Chamy i pany

Agresywna litewska polityka wywoływała reakcję polskiego społeczeństwa, które na nacjonalizm reagowało nacjonalizmem. Przybyłym z Kowna urzędnikom i instytucjom państwa litewskiego wilnianie zaczęli okazywać wręcz demonstracyjną pogardę i wyższość. Dochodziło nawet do tego, że – na złość władzom – święty herb Pogoni, symbol minionej chwały i potęgi Rzeczypospolitej, wilnianie nazywali... kobyłą.

W powszechnym użyciu w odniesieniu do litewskich urzędników i policjantów było słowo „cham", które wywoływało u nich wyjątkową irytację. Przypominało bowiem o panujących niegdyś w północnej części Wielkiego Księstwa Litewskiego stosunkach, w których panowie mówili po polsku, a włościanie po litewsku. W mieście krążyły liczne antylitewskie dowcipy, które miały obnażać sezonowość litewskiej państwowości i jej panowania nad Wilnem.

– Czy wiesz kto dziś jakich języków się uczy?

– Nie wiem.

– Optymiści uczą się angielskiego, pesymiści niemieckiego, a idioci – litewskiego.

Albo taki wierszyk:

Raz po zwycięskiej bitwie,

Musu Wilnius przypadł Litwie,

A że kobyłka zbyt skakała,

Musu Wilnius postradała.

„Spoglądając z pewnego dystansu na całość rządów Litwy Smetonowskiej w Wilnie w latach 1939 i 1940, nie widzę w nich grozy, a raczej oceniam je pobłażliwie, niezależnie od tego, ile te sprawy wnosiły złej krwi, a nawet nienawiści – pisał Bronisław Krzyżanowski. – Państwu litewskiemu jego upragniona stolica wpadła w ręce mocą zupełnie niekontrolowanej przez ten reżim gry sił. Okazała się miastem, w którym język litewski był mniej znany niż francuski. Zatem już sytuacja wyjściowa była po trosze humorystyczna".

I dalej: „Komizm ten wzmagał się. Reżim stawał na głowie, by miasto zamieszkałe w olbrzymiej większości przez Polaków, przemalować tak, by mogło uchodzić za stolicę, a nie za kolonię Litwy. Z oczyma przymkniętymi na otaczającą rzeczywistość, goniąc resztkami niepodległości, Litwa prezentowała Wilnu widowisko wybujałego nacjonalizmu, drobiazgowego aż do śmieszności".

Przytoczone wyżej słowa Bronisława Krzyżanowskiego reprezentują typową dla wileńskiej inteligencji pobłażliwą i lekceważącą ocenę litewskiego panowania. Oczywiście, jeżeli zestawić wymierzone w Polaków represje litewskie z represjami niemieckimi i sowieckimi lub dokonanym przez ukraińskich nacjonalistów ludobójstwem na Wołyniu, poczynania Kowna wydają się nieszkodliwe czy wręcz śmieszne. Problem jednak polega na tym, że miały one – i mają do dziś – olbrzymi wpływ na relacje między Litwinami i Polakami. Jest to wpływ bardzo negatywny.

– Te osiem miesięcy, które spędziliśmy pod panowaniem litewskim, pokazały, jak głęboko w tym narodzie zakorzenione są antypolskie fobie i urazy. Jak silny jest litewski nacjonalizm, którego ostrze wymierzone jest w Polskę. Biorąc pod uwagę długą historię naszego zgodnego współżycia, historię Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jest to wyjątkowo przykre – mówi Józefa Hennelowa.

Złoty róg

Trudno również nie zapominać o kontekście historycznym, w jakim miały miejsce litewskie nacjonalistyczne wybryki. Choć formalnie Litwa była niepodległa, w całym kraju rozrzucone były sowieckie bazy wojskowe, a Związek Sowiecki niemal otwarcie szykował się do całkowitego wchłonięcia i sowietyzacji Litwy. Zostało to zrealizowane już w czerwcu 1940 roku.

Antypolska polityka Kowna wydaje się szczególnie groteskowa właśnie w obliczu faktu, że Litwa szybko podzieliła los Polski i po obu narodach – Polakach z Wilna i Litwinach z Kowna – przejechał się bezwzględny sowiecki walec. Ciekawe, czy w wagonach bydlęcych, które natychmiast po rozpoczęciu kolejnej sowieckiej okupacji pojechały na Syberię, litewscy więźniowie rzucali się jeszcze z pięściami na polskich współtowarzyszy niedoli.

Zdaniem Józefa Mackiewicza Litwa podczas swoich rządów w Wilnie zaprzepaściła historyczną szansę. Były one bowiem okazją nie tylko do pojednania, ale i zawiązania współpracy wymierzonej w Związek Sowiecki. „Jeżeli do jakiegokolwiek chama pasowały słowa Wyspiańskiego o złotym rogu, to chyba najbardziej do chama litewskiego, który w 1939 roku wkraczał do Wilna" – pisał Mackiewicz.

I dalej: „Oto nad Wilnem, nad lotniskiem Porubanku błyszczy czerwona gwiazda bazy sowieckiej. Rząd sowiecki trzyma losy kraju i mieszkańców w swoim ręku... straszliwy cień czerwonego terroru pada na życie, mienie i sumienie chrześcijańskiej ludności... tymczasem ludność ta nie ma nic lepszego do roboty, jak tłuc się wzajemnie po własnych świątyniach, tłuc do krwi!!! I przyznać muszę, że winę za obłędną nienawiść i najgłupsze rozłamy w obliczu wspólnego wroga, w lwiej części przypisać należy stronie litewskiej".

Według Mackiewicza polityka litewska była więc nawet nie tyle zła, ile bezdennie głupia. Szykany wobec Polaków sprawiały, że często z sympatią zaczynali oni patrzeć na stacjonujących w pobliskich bazach Sowietów. W Wilnie w 1940 roku krążyły liczne opowieści o tym, jak sowieccy oficerowie bronili Polaków, osadzając – na ogół bijąc po twarzach – litewskich policjantów. Wszystkie były naturalnie zmyślone, ale przyczyniały się do popularyzacji Moskwy.

Litewskie panowanie w Wilnie skończyło się tragicznie, bo razem z litewską państwowością. W czerwcu 1940 roku cała Litwa została zajęta przez Armię Czerwoną i wkrótce razem z „odzyskanym" Wilnem włączona do Sowietów. Wówczas ci sami litewscy nacjonaliści, którzy tak znęcali się nad powaloną Polską i polskością, w obronie swojej konającej ojczyzny nie ruszyli palcem. Kraj został oddany bez jednego wystrzału.

Co gorsza – jak relacjonowali świadkowie – przyłączeniu Litwy do Związku Sowieckiego towarzyszyły wręcz żenujące, obrzydliwe gesty, w których Litwini demonstrowali podporządkowanie się i poddanie czerwonemu okupantowi. Dlaczego litewski nacjonalizm, tak hardy wobec bezbronnych Polaków, okazał się niczym wobec potężnego Związku Sowieckiego – rozstrzygnąć to powinni historycy, a może psychologowie społeczni.

Wydaje się jednak, że historia krótkiego, fatalnego panowania Litwinów nad Wilnem w latach 1939 – 1940 – nazywana często zapomnianą okupacją – jest kluczem do zrozumienia tego, co dzieje się obecnie w Republice Litewskiej i problemów, z jakimi borykają się dziś Polacy w Wilnie i na Wileńszczyźnie.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą