Lubię żartować, nie ranić

Publikacja: 31.12.2011 00:01

Lubię żartować, nie ranić

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Co to jest suk­ces?



Hm, bo ja wiem? Za­grać u Waj­dy, do­stać Osca­ra al­bo No­bla...



To kiep­sko, bo No­bla i Osca­ra pan nie ma.



Z Waj­dą też mam na pień­ku, bo kie­dyś na­ma­lo­wa­łem go z go­łym fiut­kiem...



No, jak­że mo­głem za­po­mnieć, pań­ski sta­ry nu­mer.



Oka­za­ło się, że pa­ni Kry­sia Za­chwa­to­wicz, żo­na Waj­dy, nie ma po­czu­cia hu­mo­ru.



Oszpe­cił pan mi­strza?



Nie, skąd­że! Miał na gło­wie Osca­ra i trzy­mał w mu­sku­lar­nych ra­mio­nach dwie ko­bie­ty: Be­atę Tysz­kie­wicz i Kry­sty­nę Za­chwa­to­wicz, no i ze spodni wy­su­ną­łem mu człon­ka. Mo­że gdy­by miał erek­cję...



Nie, bła­gam. Ja chcę ten wy­wiad opu­bli­ko­wać!



(śmiech) No do­brze, pan mnie za­wsze po­wstrzy­mu­je, a ja je­stem bar­dzo spo­koj­ny i przy­zwo­ity. W każ­dym ra­zie wszy­scy się ob­ra­zi­li, kie­dy mu­zeum w Słup­sku, któ­re ku­pi­ło ten por­tret, zro­bi­ło z nim ka­len­darz. A to był grzecz­ny ob­raz, któ­ry moż­na so­bie po­wie­sić w sa­lo­nie.



Z tria­dy: Waj­da, Oscar, No­bel, ni­cze­go pan nie ma, a jed­nak suk­ces pan osią­gnął.

Bo na­ma­lo­wa­łem du­żo ob­ra­zów i dłu­go ży­ję. Choć przy­da­ło­by się jesz­cze ze 30 lat, jak Edward Munch.

On miał le­d­wie 81 lat, jak umarł.

Tak? Hm, ale za to miał faj­ne imię.

I od­niósł suk­ces. Pan też, i to wy­mier­ny.

Od­nio­słem suk­ces, bo mnie chęt­nie ku­pu­ją, do­brze się trzy­mam, mo­że pi­ję tro­chę za du­żo wi­na, ale dbam o sie­bie.

Uwiel­bia pan wku­rzać ko­le­gów opi­nia­mi, że do­bry ma­larz mu­si być bo­ga­ty.

Oczy­wi­ście, że im bo­gat­szy, tym lep­szy! Mi­chał Anioł cho­dził w jed­nych san­da­łach, ale był bar­dzo bo­ga­ty. Za­wsze mó­wię, że mo­im wzo­rem jest ro­syj­ski ma­larz Il­ja Gła­zu­now, któ­ry ma­lo­wał wszyst­kich se­kre­ta­rzy par­tii od Sta­li­na przez Chrusz­czo­wa i Breż­nie­wa, a te­raz się za­ła­pał i ma­lu­je Pu­ti­na czy Mie­dwie­die­wa.

W do­dat­ku jest ro­syj­skim hur­ra­pa­trio­tą.

I jest bar­dzo bo­ga­ty, bo jest świet­ny. Ja nie­ste­ty nie je­stem aż tak świet­ny.

Gdy­by to by­ło ta­kie pro­ste, naj­lep­szy­mi pol­ski­mi ma­la­rza­mi by­li­by sur­re­ali­ści: Yer­ka, Sę­tow­ski...

No tak, o ich pra­ce bi­ją się dość spe­cy­ficz­ni ko­lek­cjo­ne­rzy, tyl­ko co z te­go, sko­ro te ob­ra­zy są nic niewar­te? Ale dzię­ki nim Sę­tow­ski ma w Czę­sto­cho­wie ca­ły dwór, z ku­cha­rzem i sprzą­ta­czem, se­kre­tar­ką i bo­ga­to urzą­dzo­nym wnę­trzem.

Pan jest za to je­dy­nym zna­nym mi czło­wie­kiem, do do­mu któ­re­go wcho­dzi się przez ga­raż.

Na­praw­dę?

Tak. Dzię­ki te­mu każ­dy wie, że pan nie kła­mie, mó­wiąc o sa­mo­cho­dzie za 400 ty­się­cy.

Każ­dy męż­czy­zna w mo­im wie­ku ma­rzy o ta­kim. Mia­łem już róż­ne au­ta, jeź­dzi­łem mer­ce­de­sem SL z pod­no­szo­nym da­chem, po­rsza­kiem, a te­raz mam mer­ce­de­sa AMG S 63. Pięk­na rzecz: wa­ży ze dwie to­ny, sie­dem bie­gów, 570 ko­ni, wy­pa­sio­ne wy­po­sa­że­nie... Chcę ku­pić z na­rze­czo­ną ja­kąś ma­łą to­yo­tę dla niej, ale jak tyl­ko pod­je­cha­li­śmy pod sa­lon, to za­raz wy­bie­gli pod­eks­cy­to­wa­ni fa­ce­ci z ser­wi­su i za­czę­li mnie wy­py­ty­wać, czym przy­je­cha­łem.

Tyl­ko po co to pa­nu?

Że­by sta­ło w ga­ra­żu. Mam od pół­to­ra ro­ku i chy­ba ze dwa ra­zy ta­kie zo­ba­czy­łem.

Kłu­je pan w oczy pie­niędz­mi.

Nie lu­bię tych du­si­gro­szy, ciu­ła­czy, któ­rzy po­tem ła­pią ja­kieś świń­stwo, umie­ra­ją, nim zdą­ż­ą się na­cie­szyć tym, co ma­ją. Trze­ba żyć, czer­pać peł­ny­mi gar­ścia­mi!

I z fa­so­nem pod­jeż­dżać pod Za­chę­tę?

A jak! Raz by­ła tam ja­kaś wy­sta­wa o War­sza­wie i mnie nie za­pro­szo­no, więc wzią­łem mój ob­raz pla­cu Zam­ko­we­go na dach po­rsche'a i za­par­ko­wa­łem pod sa­mym wej­ściem do Za­chę­ty, by po­ka­zać, czy­ich prac za­bra­kło.

Jest pan ce­le­bry­tą?

Ubie­ram się w skle­pie dla ce­le­bry­tów.

Wiem, wiem. Mo­ja żo­na do dziś pa­mię­ta, jak zdej­mo­wał pan bu­ty, by po­ka­zać jej, że to Pra­da.

I to naj­lep­sza, bo z kul­to­we­go skle­pu z Me­dio­la­nu! Jak po­wie­dział ja­kiś sza­le­niec mo­do­wy, każ­dy męż­czy­zna po­wi­nien mieć t­-shirt za ty­siąc zło­tych.

Pan się oczy­wi­ście z tym zga­dza.

Za ty­siąc?! Chy­ba eu­ro al­bo fun­tów.

To nie­sa­mo­wi­te, jak pan wkrę­ca lu­dzi.

Za­dzwo­ni­li do mnie kie­dyś z „Dzien­ni­ka", py­ta­jąc o eko­lo­gię, więc odpo­wie­dzia­łem, że od daw­na mam ta­kie­go su­per­no­wo­cze­sne­go mer­ce­de­sa na prąd i na coś tam jesz­cze, i że to bar­dzo wy­god­ne, bo so­bie jeż­dżę nim po mie­ście, za­wsze mo­gę wpaść do „Za­chę­ty", pod­łą­czyć się do kon­tak­tu i pod­ła­do­wać au­to. To po­szło w ga­ze­cie i na­stęp­ne­go dnia afe­ra: wy­dzwa­nia­ły ga­ze­ty, te­le­wi­zje chcia­ły mnie po­ka­zać w tym sa­mo­cho­dzie, sen­sa­cja dnia. A w do­dat­ku za­dzwo­ni­li do mnie z sa­lo­nu Mer­ce­de­sa, do­py­tu­jąc, co to za mo­del i gdzie go ku­pi­łem.

Nie oszczę­dził pan na­wet bra­ta i sio­stry...

Mó­wi­łem, że brat jest ma­fio­so w Ka­na­dzie, ma tam sieć piz­ze­rii i ho­du­je kar­ło­wa­te ży­ra­fy.

To by­ło nie­złe, ko­bie­ty pa­nu uwie­rzy­ły, je­stem świad­kiem. Ale by­ła też in­na hi­sto­ria.

To po­wiem praw­dę: mój brat był go­łę­bia­rzem, miał mnó­stwo pta­ków. I jak mat­ka chcia­ła zro­bić ro­sół, to wo­ła­ła: „Edziu, skocz no tam, do go­łęb­ni­ka", więc przy­no­si­łem ze czte­ry naj­tłust­sze, a jak miał wró­cić oj­ciec na obiad, to i z sześć go­łę­bi. Szyb­ciut­ko ukrę­ca­łem im łby, tak pio­ru­nem, mat­ka po­le­wa­ła wrząt­kiem, sku­ba­ła, i go­to­we. Śmier­dzia­ło w ca­łej kuch­ni, ale za to był pysz­ny ro­sół. Brat ni­cze­go się nie do­my­ślał i był bar­dzo szczę­śli­wy.

A sio­stra?

Jest bar­dzo uta­len­to­wa­ną haf­ciar­ką, ca­ły czas ha­ftu­je pa­pie­ża i sprze­da­je na ba­za­rze. Świet­nie z te­go ży­je, na­praw­dę!

Pan by za­wsty­dził ba­ro­na Münchhau­se­na i Lej­ba Fo­gel­ma­na ra­zem wzię­tych. A tak se­rio, nie za­zdro­ści pan cza­sem ko­le­gom po­wa­ża­nia wśród kry­ty­ki?

Ja­kim ko­le­gom? Takim jak Zbi­gniew Li­be­ra, któ­ry się skar­ży, że nie ma z cze­go żyć, a bez sty­pen­diów nie da ra­dy? To niech się zrzu­cą ci wszy­scy kry­ty­cy i ko­lek­cjo­ne­rzy, któ­rzy go tak ce­nią, i da­dzą mu 10 al­bo 20 ty­się­cy mie­sięcz­nie, niech pra­cu­je dwa la­ta, zo­ba­czy­my efek­ty.

Ale to oni lą­du­ją na pierw­szych miej­scach ran­kin­gów naj­lep­szych ar­ty­stów.

Gdy­bym tam tra­fił, był­by to awans do gro­na tru­po­szy ar­ty­stycz­nych. Ja mam na­dzie­ję, że cią­gle nie­po­ko­ję kry­ty­kę i wzbu­dzam opór u tych wszyst­kich ar­ty­stycz­nych wy­kształ­ciu­chów oraz gniew in­sty­tu­cji. To mnie na­pę­dza, to mnie ła­du­je! Gdy­by mnie ko­cha­li, nie wie­dział­bym, co ro­bić.

Jó­ze­fa Gie­row­skie­go do­ce­niają i kry­ty­ka, i od­bior­cy.

Wło­dzi­mie­rza Za­krzew­skie­go, te­go co to ma­lo­wał Le­ni­ny, też wszy­scy do­ce­nia­li. Te­raz pew­nie do­ce­nia­ją je­go sy­na Wło­dzi­mie­rza Ja­na Za­krzew­skie­go – imię do­stał po Le­ni­nie...

Jest ktoś, ko­go pan nie ob­ra­żał?

Lu­dzie się ob­ra­ża­ją, na­wet je­śli ich nie ob­ra­żam.

Nie ro­zu­miem.

Bo­li ich mój suk­ces. Mło­dzi ar­ty­ści, któ­rych spo­ty­kam, są za­chwy­ce­ni, że mnie po­zna­li, ale moi ró­wie­śni­cy bar­dzo się dy­stan­su­ją. Za­zdrosz­czą mi.

Grup­pa nie mu­si.

Wła­śnie oni za­własz­cza­ją sztu­kę lat 80. w Pol­sce i pró­bu­ją mnie stam­tąd usu­nąć. Ale to ja prze­trwam, a z nich tyl­ko kil­ka fa­jer­wer­ków. Kie­dyś już pa­nu mó­wi­łem, że to bar­dzo za­gu­bie­ni, nie­szczę­śni ar­ty­ści. Sob­czak i Woź­niak uda­ją mą­dra­li, Grzyb jest in­fan­tyl­ny, a Paw­lak ro­bi za kon­cep­tu­ali­stę, tyl­ko sam nie wie, o co mu cho­dzi, i trze­ba py­tać Paw­ła Kwie­ka, co zna­czy to, co na­ma­lo­wał. Ta­ki jest ten pol­ski kon­cep­tu­alizm od sied­miu bo­le­ści.

Pan nie ce­ni na­wet naj­bar­dziej zna­ne­go z Grup­py Ja­ro­sła­wa Mo­dze­lew­skie­go.

On nie po­tra­fi ma­lo­wać far­bą olej­ną, tyl­ko tą swo­ją tem­pe­rą! Zresz­tą te­raz oprócz mnie już ma­ło kto po­tra­fi po­słu­gi­wać się ole­jem.

Sko­ro nie po­tra­fią, to pan im za­ma­lo­wu­je ob­ra­zy, jak Do­bkow­skie­mu...

Ja­nek Do­bkow­ski to cho­dzą­ce nie­szczę­ście. Ma świet­ne dzie­ci, ale jak miał­bym ta­ką żo­nę, tobym się po­wie­sił już daw­no. A..., już prze­pa­dłem, ale trud­no, chrza­nię to.

Jak to jest z tym za­ma­lo­wy­wa­niem ob­ra­zów?

No, ze dwa, trzy to i pa­nu za­ma­lo­wa­łem, nie? Ale za­chla­pa­łem też Ko­rol­kie­wi­cza, Fa­ła­ta, ry­sun­ki Ku­li­sie­wi­cza, na któ­rych był Bie­rut czy Ró­ża Luk­sem­burg. Ca­łą ta­ką wy­sta­wę mo­gę mieć.

Naj­słyn­niej­szy był­by za­ma­lo­wa­ny Andrzej Wró­blew­ski.

Kie­dyś wy­mie­ni­łem się z ta­kim an­ty­kwa­riu­szem na ob­raz Wró­blew­skie­go i prze­ma­lo­wa­łem mu przo­dow­ni­cę pra­cy na Han­kę Sa­wic­ką! Nie­ste­ty, od­ku­pił to Star­mach i od­gra­żał się, że zdej­mie efek­ty mo­jej pra­cy.

I pan się dzi­wi, że wszy­scy się po­obra­ża­li...

Bo mnie po­win­ni w rę­kę na po­wi­ta­nie ca­ło­wać, a nie się ob­ra­żać! Są zresz­tą ta­cy, któ­rzy mnie ca­łu­ją.

Ży­cie ar­ty­sty to po­noć wi­no, ko­bie­ty i śpiew.

Ze śpie­wem u mnie naj­sła­biej, ale mu­zy­ką się in­te­re­su­ję. Od 50 lat cho­dzę do Fil­har­mo­nii Na­ro­do­wej i fak­tycz­nie, po­zna­łem tam dwie faj­ne skrzy­pacz­ki. Te­raz mie­li pięk­ną wio­lon­cze­list­kę, ale gdzieś znik­nę­ła. Szko­da, że w fil­har­mo­nii nie mu­szą no­sić mi­ni­spód­ni­czek, nie­ste­ty...

Zo­staw­my tę fil­har­mo­nię.

Wi­no? Wła­ści­wie od 50 lat pi­ję ca­ły czas – co­dzien­nie bu­tel­kę czer­wo­ne­go wi­na. Kie­dyś by­łem bar­dzo głu­pi i roz­ryw­ko­wy, ale mu­szę się oszczę­dzać.

Trud­no w to uwie­rzyć.

Mu­szę mieć si­ły na ta­niec. Mo­ja na­rze­czo­na bar­dzo lu­bi tań­czyć, więc mnie po­ry­wa na tań­ce.

Tak na­praw­dę strasz­ny z pa­na ko­bie­ciarz.

Ze mnie?

Pa­mię­tam pań­ski ob­raz „Ko­bie­ty mo­je­go ży­cia". Tam tłum na płót­nie był!

E, bo ja je­stem pomp­karz... (śmiech) No wie pan, tre­nu­ję pomp­ki. Kie­dyś mia­łem ko­chan­kę, któ­ra mia­ła ta­ką wa­dę ana­to­micz­ną...

A jed­nak mu­si pan szo­ko­wać...

Czym? W tej chwi­li mam na­rze­czo­ną, 30 lat młod­szą, z pa­pu­gą, a ra­czej pa­pu­giem, z któ­rym się za­przy­jaź­ni­łem. W do­dat­ku na­rze­czo­na jest po­waż­ną pa­nią dok­tor, zna­ko­mi­cie wy­kształ­co­ną na ame­ry­kań­skim uni­wer­sy­te­cie. To nie ża­den wy­ci­ruch z ASP czy Aka­de­mii Mu­zycz­nej!

Ob­ra­ża pan ca­łe rocz­ni­ki stu­den­tek aka­de­mii, któ­re tu spo­ty­ka­łem.

W ta­kim ra­zie wy­co­fu­ję to zda­nie, ale chcia­łem tyl­ko po­wie­dzieć, że do d... jest pol­ski sys­tem kształ­ce­nia ar­ty­stycz­ne­go. Ci po­żal się Bo­że pro­fe­so­ro­wie aka­de­mii sa­mi przy­zna­ją, że przyj­mu­ją głów­nie dziew­czy­ny ład­ne. A czy one coś po­tra­fią, to ich nie in­te­re­su­je.

Sam pan mó­wił, że po­szedł na rzeź­bę szu­kać dziew­czyn i zna­lazł żo­nę.

Rzeź­biar­ki są znacz­nie lep­sze od ma­la­rek! Są bar­dzo spraw­ne ma­nu­al­nie, co ma zna­cze­nie. Nie bo­ją się młot­ka, ob­cę­gów, dru­tów, wspa­nia­łe!

Po­zo­stań­my przy sztu­ce, nie przy skan­da­li­zo­wa­niu.

Tyl­ko że ta­kich rzeź­bia­rek już nie ma. Na tej słyn­nej Ko­wal­ni u Grze­go­rza Ko­wal­skie­go na ASP wy­ku­wa się wy­łącz­nie fil­mow­ców two­rzą­cych te swo­je wi­de­okli­py al­bo jak Ka­ta­rzy­na Ko­zy­ra sta­ją­cych się obiek­tem swo­jej sztu­ki.

Pan jest co naj­mniej kry­tycz­ny wo­bec tak zwa­nej sztu­ki kry­tycz­nej.

Te wszyst­kie mar­ne wi­de­okli­py to sztu­ka kry­tycz­na?!

One są czę­sto bar­dzo za­an­ga­żo­wa­ne.

Fak­tycz­nie, wie pan, nie za­uwa­ży­łem wcze­śniej. Sztu­ką kry­tycz­ną jest to, co zro­bił Li­be­ra, któ­ry wy­ko­rzy­stał przed ka­me­rą swo­ją bab­cię?!

Zbi­gniew Li­be­ra po­ka­zał, jak zmie­niał pam­per­sy znie­do­łęż­nia­łej bab­ci i mó­wił, że chce po­ka­zać swą mi­łość do niej...

Świet­nie, ale niech bę­dzie kon­se­kwent­ny! Sko­ro to nie by­ło wy­ko­rzy­sta­nie star­szej pa­ni do te­go, by szo­ko­wać i zro­bić wra­że­nie, to niech się za­trud­ni przez rok w ho­spi­cjum i opie­ku­je się umie­ra­ją­cy­mi. Ja mu wte­dy sam dam sty­pen­dium, a na­wet ku­pię dla Mu­zeum Sztu­ki Współ­cze­snej ten je­go „Obóz kon­cen­tra­cyj­ny" z kloc­ków le­go za 50 tys. eu­ro i niech nie na­rze­ka! Al­bo Żmi­jew­ski...

W je­go „Ber­ku" nadzy lu­dzie gra­ją w ber­ka w ko­mo­rze ga­zo­wej.

To są nad­uży­cia! Mnie mo­gło się naj­wy­żej spodo­bać, jak ka­zał ma­sze­ro­wać na­go kom­pa­nii re­pre­zen­ta­cyj­nej Woj­ska Pol­skie­go, bo to moż­na by­ło od­czy­tać ja­ko po­le­mi­kę z pol­ską tra­dy­cją mi­li­tar­ną czy z gen. Ja­ru­zel­skim.

Pan ja­ko kry­tyk pro­wo­ka­to­rów...

Ja sza­nu­ję czło­wie­ka! Mo­gę z nie­go za­żar­to­wać, ale nie lu­bię go ra­nić. Nie bę­dę ro­bił ta­kich fil­mów jak Żmi­jew­ski czy ak­cji jak Że­brow­ska, któ­ra wsa­dzi­ła so­bie do po­chwy, a po­tem „uro­dzi­ła" lal­kę Bar­bie. Ale to, co ro­bi Żmi­jew­ski, to ja­kiś prze­mysł Ho­lo­kau­stu, świa­do­me wy­ko­rzy­sty­wa­nie za­gła­dy Ży­dów w sztu­ce. Ni­gdy te­go nie zro­bię. Moż­na po­świę­cić te­mu swo­je dzie­ła, bo to nie­sa­mo­wi­ty te­mat, ale ro­bie­nie z te­go głu­pot i jed­no­cze­sne za­ra­bia­nie na tym jest strasz­ne i ty­le.

Dla­cze­go lu­dzie ku­pu­ją wła­śnie pa­na?

Bo je­stem naj­lep­szym ma­la­rzem w Pol­sce.

To oczy­wi­ste, ale to nie wy­ja­śnia fe­no­me­nu.

Ja łą­czę sztu­kę wy­so­ką ze sztu­ką za­baw­ną, ko­mer­cyj­ną. 40 lat te­mu mó­wi­li mi, że za­ist­nie­ję tyl­ko dzię­ki „Po­dró­ży au­to­sto­pem"...

Czy­li serii pań­skich naj­bar­dziej zna­nych ob­ra­zów z pej­za­ża­mi miast.

A te­raz do łask wra­ca­ją „Spor­tow­cy". Wte­dy wszy­scy kry­ty­ko­wa­li, że ma­lu­ję brzyd­kich ro­bo­li, a te­raz sły­szę, że to naj­lep­sze z te­go, co zro­bi­łem.

Te „pol­loc­ki" też się sprze­da­ją, praw­da?

Bo abs­trak­cja do­brze wy­glą­da w każ­dym wnę­trzu, nad każ­dym łóż­kiem, pa­su­je do każ­dej ka­na­py. Trze­ba tyl­ko do­brać ob­raz do na­rzu­ty i za­ła­twio­ne.

Ma­la­rze nie­na­wi­dzą ta­kich roz­mów i ta­kich klien­tów.

Bo to są sła­bi ma­la­rze, ma­ją ja­kieś za­co­fa­ne my­śle­nie, że są wy­brań­ca­mi bo­gów! Ma­larz to rze­mieśl­nik. Mnie nie in­te­re­su­je je­go po­słan­nic­two, idea, któ­ra mu przy­świe­ca, tyl­ko czy do­brze wy­ko­nał swo­ją ro­bo­tę, czy­li na­ma­lo­wał do­bry ob­raz.

Wie­lu weź­mie pań­ską pro­wo­ka­cję se­rio.

To jest se­rio.

Nie, bo to by odzie­ra­ło sztu­kę z cze­goś na­tchnio­ne­go, z ta­len­tu. Ob­raz to coś wię­cej niż efekt kil­ku ru­chów wy­ćwi­czo­nej rę­ki.

Rze­mio­sło jest pod­sta­wą, punk­tem wyj­ścia do ma­lar­skiej roz­mo­wy, do te­ma­tu.

„Dwur­nik ty­le ma­lu­je, bo tyl­ko for­sa mu w gło­wie".

Zu­peł­nie się ta­ki­mi opi­nia­mi nie przej­mu­ję. Ja po pro­stu mam ta­ką ener­gię w so­bie, ta­ką po­trze­bę ma­lo­wa­nia, a jed­no­cze­śnie lek­kość i ła­twość ge­stu, że mu­szę ma­lo­wać. To kwe­stia oso­bo­wo­ści.

A nie pa­zer­no­ści?

Mu­szę ma­lo­wać, bo ni­cze­go in­ne­go nie po­tra­fię, a w do­dat­ku na nic in­ne­go nie mam ocho­ty. Na­wet ksią­żek mi się nie chce czy­tać, bo się po­wta­rza­ją.

Jak pań­skie ob­ra­zy.

One mo­gą być po­dob­ne tyl­ko w swej ma­sie, bo każ­dy ma swój nie­po­wta­rzal­ny gest ma­lar­ski, tak sa­mo jak pra­ce Edwar­da Hop­pe­ra, też zresz­tą ład­ne imię, któ­re ma­ją ten sam na­strój.

1800 „Au­to­sto­pów" to nie ciut za du­żo? Każ­da mie­ści­na w Pol­sce zo­sta­ła już ob­ma­lo­wa­na.

Ci, któ­rzy tak my­ślą, pew­nie uwa­ża­ją też, że więk­szą war­tość ma ob­raz Ver­me­era niż Pi­cas­sa, bo Ver­me­er na­ma­lo­wał ich chy­ba 80, a Pi­cas­so pew­nie 800 al­bo i 8 ty­się­cy. A po­za tym u mnie ilość prze­cho­dzi w ja­kość!

Kto pa­na ku­pu­je? In­ni ce­le­bry­ci?

Głów­nie in­te­li­gen­ci: pro­fe­so­ro­wie uni­wer­sy­tec­cy, le­ka­rze, ar­chi­tek­ci...

Nie biz­nes?

W żad­nym wy­pad­ku. Je­śli już, to ku­pu­ją mnie biz­nes­me­ni mło­de­go po­ko­le­nia, cza­sem ja­kieś agen­cje, ale nie to­wa­rzy­skie, tyl­ko re­kla­mo­we.

Tak też zro­zu­mia­łem.

Hm, cho­ciaż agen­cje to­wa­rzy­skie też po­win­ny. W koń­cu przed Eu­ro 2012 jest ich wy­syp...

Nie na­da­je się pan: fa­ce­ci z ge­ni­ta­lia­mi na wierz­chu nie wy­glą­da­ją za­chę­ca­ją­co, a i pa­nie to zde­cy­do­wa­nie nie ten typ co w agen­cjach.

Na­praw­dę? Naj­wi­docz­niej mo­je ob­ra­zy ero­tycz­ne nie za­wi­sną w agen­cjach to­wa­rzy­skich.

Wi­szą w mu­ze­ach.

Dla mnie suk­ce­sem by­ła­by du­ża wy­sta­wa w po­wsta­ją­cym w War­sza­wie Mu­zeum Sztu­ki No­wo­cze­snej.

Bez kpin.

Kie­dy ja rze­czy­wi­ście z nich kpię i bo­ki zry­wam. Po­wie­dzia­łem kie­dyś, że pol­ską sztu­ką współ­cze­sną rzą­dzą ma­fio­si spod zna­ku Fun­da­cji Ga­le­rii Fok­sal. A tak se­rio, to suk­ce­sem dla mnie by­ła­by na przy­kład du­ża wy­sta­wa, na przy­kład w Schau­la­ge­rze w Ba­zy­lei, ale wbrew te­mu, co sły­szy­my, pol­scy ar­ty­ści nie pod­bi­ja­ją Eu­ro­py.

Po­tra­fił­by pan na­ma­lo­wać jesz­cze coś se­rio?

Ma­lu­ję wła­śnie wiel­ką pra­cę se­rio – „60 pol­skich ko­biet ma­stur­bu­ją­cych się na przy­stan­ku au­to­bu­so­wym". Ma być po­ka­za­na wio­sną, na otwar­ciu mo­jej wy­sta­wy w Kiel­cach. Za­dzwo­nił do mnie wła­ści­ciel ga­le­rii i mó­wi: „Pa­nie Dwur­nik, niech pan zro­bi ja­kiś skan­dal". Ale ja­ki to skan­dal?! Co ja je­stem: bon vi­vant w ko­szul­ce za ty­siąc zło­tych w jed­nym mo­ka­sy­nie i dru­gim tramp­ku, że­bym wy­wo­ły­wał skan­da­le? Zresz­tą skan­da­lu nie bę­dzie, bo tam i tak nikt nie przyj­dzie.

Mo­że pan mieć ra­cję.

Naj­gor­sza jest ta obo­jęt­ność tłu­mu, obo­jęt­ność od­bior­cy. On jest od­por­ny na skan­da­le.

To mo­że trze­ba by­ło te ko­bie­ty pod­pi­sać z imie­nia i na­zwi­ska?

Wy­obra­ża pan so­bie: Ko­pacz, Su­choc­ka i Grodz­ka ma­stur­bu­ją­ce się na przy­stan­ku au­to­bu­so­wym?

Za­kli­nam pa­na...

Mam na­dzie­ję, że cią­gle wzbu­dzam opór u tych wszyst­kich ar­ty­stycz­nych wy­kształ­ciu­chów To mnie na­pę­dza!

Do­brze, do­brze, ale prze­cież każ­da ko­bie­ta się ma­stur­bu­je, a już na pew­no po­win­na się ma­stur­bo­wać dwa ra­zy dzien­nie. A jej part­ner po­wi­nien to do­ce­nić.

Nie wiem, czy zwró­cił pan uwa­gę na py­ta­nie, ja­kie za­da­łem: czy po­tra­fił­by pan jesz­cze na­ma­lo­wać coś se­rio? Z na­ci­skiem na se­rio.

To nie by­ło se­rio? O pro­szę, tu jest pięk­ny ob­raz „Ust­ka" – bar­dzo ro­man­tycz­ny, cał­kiem se­rio.

Ja­sne, tyl­ko na pu­stym na­brze­żu psy sie­dzą w krę­gu, a w środ­ku je­den ko­pu­lu­je z dru­gim... Se­rio i ro­man­tycz­nie.

E tam, te psy do­ma­lo­wa­łem póź­niej, bo się wku­rzy­łem. Ale prze­cież jest bar­dzo se­rio: za­to­ka, mo­rze, śnieg, dwa ża­glow­ce na re­dzie, pięk­ny ho­tel na na­brze­żu, w któ­rym lu­dzie się pier....

Gdy­bym był bur­mi­strzem Ust­ki, ku­pił­bym to, tyl­ko ka­zał za­ma­lo­wać te kun­dle.

Zna­jo­mym kun­dle się po­do­ba­ją.

Two­rzył pan kie­dyś se­rio. Pa­mię­ta pan jesz­cze „Dro­gę na wschód"? 20 lat te­mu ma­lo­wał pan Ka­tyń, Sy­bir, Wor­ku­tę...

Bo to by­ła wstrzą­sa­ją­ca hi­sto­ria. So­wie­ci al­bo mor­do­wa­li, al­bo bra­li lu­dzi z ich pięk­nych miesz­czań­skich do­mów w Wil­nie czy Lwo­wie, pa­ko­wa­li do by­dlę­cych wa­go­nów, wieź­li ty­go­dnia­mi, wresz­cie wy­rzu­ca­li wy­cień­czo­nych na śnieg i mó­wi­li: „Tu bę­dzie­cie żyć". Ile w tym nie­sa­mo­wi­tych emo­cji, ile ży­cia! Mu­sia­łem to na­ma­lo­wać w bar­dzo pro­sty, su­ro­wy spo­sób, bo tam, w pej­za­żu po­lar­nym, nic nie ma, jest tyl­ko ślad, pla­ma.

Al­bo prze­ra­ża­ją­cy, nie­mal zu­peł­nie za­po­mnia­ny cykl „Od grud­nia do czerw­ca"...

Tak, na­ma­lo­wa­łem wte­dy za­po­mnia­ne ofia­ry sta­nu wo­jen­ne­go za­bi­te przez „nie­zna­nych spraw­ców".

Nie ma dziś ni­cze­go god­ne­go pań­skie­go pędz­la? Tyl­ko kpi­na i ko­pu­lu­ją­ce psy w Ust­ce?

No, do­brze, to pa­nu po­wiem, bo pan jest mło­dy chło­pak, mło­dy jak ch... Pan te­go jesz­cze nie wie, ale przy­krą spra­wą jest to, że kie­dy wcho­dzi pan w con­ra­dow­ską smu­gę cie­nia, to wszyst­ko w ży­ciu się po­wta­rza. Za­czy­na się po raz dru­gi, trze­ci prze­ży­wać to sa­mo, te sa­me ge­sty i sło­wa, ko­bie­ty da­ją ci to sa­mo. Wszyst­kie prze­ży­cia oka­zu­ją się ta­kie sa­me jak 20, 30 lat wcze­śniej. I czło­wiek za­czy­na się za­sta­na­wiać: „Po ch... żyć?". Po co trzy­mać się eg­zy­sten­cji zę­ba­mi jak pa­pu­ga klat­ki, sko­ro ju­tro prze­ży­jesz to sa­mo?!

Nie ma ni­ko­go śmiesz­niej­sze­go niż sta­rzec ze swo­ją agre­sją do ży­cia za­wra­ca­ją­cy gło­wę wszyst­kim. Po co to wszyst­ko prze­ży­wać, po co do­pro­wa­dzać się do zgorzk­nie­nia i pre­ten­sji do świa­ta. Dla­te­go po­eci mu­szą umie­rać mło­do, a ma­la­rze mu­szą wie­dzieć, kie­dy umrzeć, by być pięk­ni.

Chciał­by pan prze­nieść te emo­cje na płót­no?

Nie mam do te­go dy­stan­su, tak jak nie mam dy­stan­su do te­go wszyst­kie­go, co się dzie­je wo­kół: do ata­ku na World Tra­de Cen­ter, wo­jen w Ira­ku czy Afga­ni­sta­nie, do tra­ge­dii w Smo­leń­sku. To wszyst­ko jest ko­men­to­wa­ne na ży­wo, pu­bli­cy­stycz­nie, ja nie po­tra­fił­bym spoj­rzeć na to z dy­stan­su.

 

Robert Mazurek jest dziennikarzem, publicystą i felietonistą „Rzeczpospolitej" oraz tygodnika „Uważam Rze". Publikował m.in. w dziennikach „Życie", „Dziennik" oraz tygodniku „Wprost". Współtwórca kwartalnika „Fronda".

Co to jest suk­ces?

Hm, bo ja wiem? Za­grać u Waj­dy, do­stać Osca­ra al­bo No­bla...

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy