Pierwszy występ, jaki zapamiętała Kora, odbył się w domu dziecka prowadzonym przez zakonnice, gdzie spędziła pięć lat. W jasełkach zagrała Czarną Kredkę, która niosła Jezusowi gwoździe do ukrzyżowania. Tamten czas kojarzył się jej z przemocą zakonnic i przymusowym rozdzieleniem z siostrą.
Rodzina wokalistki (1951–2018) pochodziła z Kresów. Mama urodziła się w Stanisławowie, mieszkała we Lwowie. Tata był komendantem policji w Buczaczu, cudem uciekł NKWD. Rodzice poznali się w Krakowie, ojciec nie dawał sobie rady, popadł w alkoholizm. Po latach Kora ujawniła, że padła ofiarą molestowania przez księdza.
W krakowski świat hipisów wprowadzał ją chłopak o ksywce Pies, czyli Ryszard Terlecki, dziś wicemarszałek Sejmu z ramienia PiS. Ze swoją komuną mieszkała w 1975 r. w jaskiniach pierwszych chrześcijan w Grecji. Wspominała mi, że wychowała się na mitach greckich opisanych przez Parandowskiego – stąd jej pseudonim artystyczny. Grecka Kora, a w Rzymie Persefona, przedstawiana była jako groźna, zasiadająca u boku męża Hadesa władczyni podziemi z pochodnią lub makiem w ręku. I potrafiła zmiażdżyć choćby spojrzeniem.
– Odwaga często bierze się z poczucia tymczasowości – mówiła mi. – Ale żyłam też w wolnym mieście Krakowie, w świecie zdarzeń kulturalnych performera Jerzego Beresia, widziałam wszystkie spektakle Tadeusza Kantora, bywałam w Piwnicy pod Baranami, gdzie zaprzyjaźniłam się z Krystyną Zachwatowicz.
Podkreślała, że dojrzewała artystycznie na spektaklach Starego Teatru i Krystiana Lupy. Nie bez powodu pierwszy przebój Maanamu zatytułowany był „Hamlet". Późniejsze „Boskie Buenos" było cytatem z powieści Eduardo Kieffera „Żeby cię lepiej zjeść". Na rok przed Noblem dla Wisławy Szymborskiej zaśpiewała jej wiersz „Nic dwa razy".