Wejście smoka

Przewodniczący „Solidarności" Piotr Duda rośnie w siłę. Czy szef związku zawodowego może stać się politycznym liderem wszystkich polskich wykluczonych?

Publikacja: 09.06.2012 01:01

Piotr Duda podczas demonstracji przed Pałacem Prezydenckim. 24 maja 2012

Piotr Duda podczas demonstracji przed Pałacem Prezydenckim. 24 maja 2012

Foto: Reporter, Andrzej Stawiński Andrzej Stawiński

Tamtą czwartkową noc i piątkowy poranek działacze „Solidarności" pamiętają jak najbardziej ekscytującą rozgrywkę pokera. Przyjechali do Warszawy, by wyłonić nowe władze związku. Po klęsce wyborczej AWS Marian Krzaklewski bronił stanowiska. Atakowali działacze żądający zmian. Dotychczasowy przewodniczący na początku miał czterech rywali. Jednak chociaż z każdym głosowaniem konkurentów ubywało, nie był w stanie zebrać głosów potrzebnych do reelekcji.

W końcu Krzaklewski sięga po tratwę ratunkową: wycofa się z wyborów, jeśli do gry wejdzie 40-letni Piotr Duda, od trzech miesięcy szef Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. Koledzy Dudę zachęcają: „Masz zwycięstwo w kieszeni". „Taka szansa już się nie powtórzy". On jednak odmawia, zasłaniając się brakiem przygotowania i doświadczenia. – Nie jestem kolekcjonerem wizytówek – mówi.

– U mnie zdobył duży szacunek wtedy – przyznaje Kazimierz Grajcarek, z racji swych wpływów zwany „generałem" związku. Pokazał, że nie jest łasy na sukcesy. Zrezygnować z przywództwa „Solidarności" w tak młodym wieku to jest coś.

Komandos z PRL

Już wtedy dało się zauważyć, że Piotr Duda planuje karierę na lata. W pamiętnych wyborach 2002 r. szefem związku został Janusz Śniadek. A Duda, wbrew przepowiedniom kolegów, odebrał mu tę funkcję w 2010 r. Został przewodniczącym na swoich warunkach. Jest niewątpliwie największym objawieniem w polskiej polityce ostatnich lat. Szansą dla „Solidarności", którą może odmłodzić, ocenia jeden z działaczy.

Jego charyzmę jedni porównują z  Lechem Wałęsą, inni z Andrzejem Lepperem. Ten sam słuch społeczny, ta sama umiejętność porywania tłumów. Działanie na emocje słuchaczy. Weźmy choćby ostatnią pikietę pod Pałacem Prezydenckim. Kilka tysięcy osób, ścisk, szum. Duda bierze do ręki mikrofon. I robi się cisza. Mówi o tym, by nie skazywać Polaków na pracę do śmierci, nie robić z nich leni. Przemawia 35 minut. Niby nic niezwykłego. A przerywają mu tylko oklaski. Skończył i na ulicę powraca gwar. Nikt, kto mówił po nim, nie porwał już słuchaczy.

Ważny element budowy wizerunku stanowi perfekcyjnie dobrany strój przewodniczącego. Kraciasta ciemna robotnicza koszula pod sportową marynarką, gdy idzie złożyć do Sejmu podpisy pod wnioskiem o referendum. T-shirt z napisami, kiedy manifestuje pod Sejmem ze związkowcami. Nienagannie skrojony elegancki garnitur na spotkanie z prezydentem. W telewizji przewodniczący prezentuje się jako partner głowy państwa, a nie watażka, który jeszcze kilka dni temu okupował Sejm.

Charakterystyczne, że na żadnej wersji stroju przewodniczącego nie ma miejsca na znaczek „Solidarności". Duda jak ognia unika eksponowania wypisanej solidarycą nazwy związku. Zamiast tego przyszpilona do klapy „gapa", znaczek spadochroniarzy. Jak na lidera historycznego związku to nietypowa manifestacja. Najwyraźniej  w badaniach wyszło, że logo „Solidarności" wywołuje takie konotacje, z którymi Dudzie nie po drodze. On chce być postrzegany jako komandos, mówi jeden z działaczy.

W 2010 r. Piotr Duda przejął związek pod hasłami zmian. Odpolitycznienia, bo za Janusza Śniadka „Solidarności" zarzucano nadmierne uzależnienie od PiS. Otwarcia się na nowych członków. Aktywizacji struktur. Skupieniu na teraźniejszości. „Jesteśmy wspaniałą organizacją, mamy wyjątkową historię. Ale nie możemy żyć głównie czasami, które minęły." – przekonywał wtedy.

Do pierwszej „Solidarności" wstąpił jako 19-letni chłopak. Po pacyfikacji kopalni Wujek rozdawał załodze czarne wstążeczki na znak żałoby. Przy tej czynności zastał go zakładowy komisarz wojskowy, dlatego już na wiosnę 1982 r. Piotr Duda dostał powołanie do wojska. Znalazł się w elitarnej 6. Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej. – Byłem wysportowany, ambitny.  Pojechałem na kurs spadochronowy. Potem służyłem także jako saper. Nie bałem się – opowiada. Ze swoją jednostką pojechał w ramach kontyngentu ONZ do Syrii.

Tym, którzy na forach internetowych sugerują, że taki wyjazd w stanie wojennym rodzi podejrzenia, odpowiada: Przecież nie byłem zawodowym żołnierzem. To był normalny nabór. Jako szef związku jestem prześwietlony i przez IPN, i przez Instytut Gaucka.

Nie był działaczem opozycji. Zapytany o „Solidarność" odpowiada, że dla niego to przede wszystkim wrażliwość na ludzką krzywdę i biedę. Syn salowej ze szpitala psychiatrycznego w Toszku i ślusarza z zakładów naprawczych taboru kolejowego podkreśla, że zna wszystkie odcienie ludzkiej biedy. – Mama pracowała na trzy zmiany, tata wstawał o trzeciej w nocy, żeby dojechać do Gliwic. Opiekowałem się młodszą siostrą. Mieszkaliśmy w pokoiku z kuchnią, woda była na korytarzu. Żyliśmy z miesiąca na miesiąc, a niekiedy z dnia na dzień – opowiada.

Diskdżokej z Gliwic

W wakacje dorabiał. To jako konwojent, to pracownik rozlewni, to w magazynie przerzucał skrzynki. W gminnym ośrodku kultury w Toszku prowadził dyskoteki. – Z magnetofonu, bo nie było wtedy płyt, grałem w soboty od 18 do 22.  – wspomina. Można było parę złotych zarobić. Na koszulę czy spodnie. Chciał się usamodzielnić, stanąć na nogi.

W wieku 21 lat ma już na utrzymaniu rodzinę – żonę Grażynę i dwójkę dzieci. Żona to historia romantyczna. Będąc w Syrii, zobaczył na okładce „Panoramy Śląskiej" śliczną dziewczynę. Postanowił, że się z nią ożeni. Udało się, co utwierdziło go w przekonaniu, że wszystko jest możliwe. W Hucie im. 1 Maja na tokarce wyrabia zestawy dla kolei. Pracuje na akord w soboty i niedziele.

Zawodowym związkowcem został w roku 1992, w wieku 30 lat, gdy w Hucie Gliwice wygrał wybory na szefa „Solidarności". Już wtedy zakład miał poważne problemy, Duda zaś dał się poznać jako sprawny organizator protestów. Ówczesny lider śląskiej „Solidarności" Marek Kempski wspominał, że zaskoczył działaczy skutecznością. Dostał się do programu interwencyjnego Elżbiety Jaworowicz i tam bronił swojego zakładu. Obrotny działacz szybko trafił do pracy w centrali regionu. Kiedy huta upadła w 2000 r., Duda już od kilku lat pełnił funkcję skarbnika regionu.

W 2002 r. został szefem śląsko-dąbrowskiej „Solidarności", najsilniejszej w związku. Z Katowic uczynił swą twierdzę. W centrum przy ul. Floriana wybudował nową siedzibę, w niej salę konferencyjną wyposażoną w zdalnie sterowane kamery i kabiny do tłumaczeń symultanicznych. Jeden z najnowocześniejszych obiektów w województwie.

Kajus Augustyniak, były rzecznik Mariana Krzaklewskiego, Dudę zapamiętał z czasów organizowanego na Śląsku zjazdu „Solidarności". – Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Mimo to on nie usiadł ani na sekundę. Ciągle sprawdzał, czy jest tak, jak być powinno. To był najlepszy zjazd. Wszyscy, łącznie z Marianem Krzaklewskim, byli pełni podziwu – mówi Augustyniak. Jego zdaniem Dudę wyróżnia nieprawdopodobna pracowitość.

Teresa Wójcik, dziennikarka „Gazety Polskiej" i znajoma Dudy, zauważa, że potrafi skłonić ludzi do współpracy. Obserwowała go podczas jednej z manifestacji, gdy tworzyło się czoło pochodu. Piotr Duda z każdym z kolegów zamienił kilka zdań. Nie prawił komplementów, a jednak każdego z nich dowartościował.

Wybór na szefa „Solidarności" w październiku 2010 r. otworzył nowy rozdział. Postanowił pracować jeszcze więcej. Podróżuje po Polsce, odwiedzając kolejne organizacje i budując osobiste wpływy. Wybory w związku wygrał minimalnie, organizacja jest podzielona. Prawie połowa z członków to zwolennicy opcji silniejszej współpracy z PiS.

Szef „Solidarności" deklaruje: Mam szczęście do ludzi. Nie byłbym w tym miejscu, gdyby nie moi współpracownicy.

Od lat opiera się na sprawdzonym gronie, które dziś znalazło się w prezydium Komisji Krajowej. Henryk Nakonieczny, prawa ręka szefa „Solidarności", stoi zawsze obok lub za plecami przewodniczącego. Przez 15 lat przewodził sekcji górnictwa kamiennego, najsilniejszej w związku. Obecnie odpowiada za dział ekonomiczno-prawny, ale pełni też rolę nieformalną: analityka, który świetnie potrafi zdefiniować sytuację. Oprócz niego najważniejsi są pierwszy zastępca Bogdan Biś, który przez blisko 20 lat pracował  w kopalni, a także Tadeusz Majchrowicz z Podkarpacia, drugi zastępca. Zaczynali jako zwyczajni robotnicy. Potem zaś pięli się  po szczeblach związkowej kariery. – To ich połączyło – zauważa jeden z członków „Solidarności". Silna drużyna lojalnie gra na lidera. Wiedzą, że to Duda ma największy potencjał. Zwłaszcza medialny.

– Dziennikarze to nie nasz wróg, lecz sojusznik – przekonywał Duda tuż po swoim wyborze na przewodniczącego. I do tej pory media odpłacają mu sympatią. Jest częstym gościem w TVN 24. Dziennikarz „Gazety Wyborczej" ogłasza: „Zostałem fanem Piotra Dudy". Broni go Monika Olejnik.

Rozmowa z Dudą pokazuje, że jego wypowiedzi są nie tylko barwne, lecz i starannie przemyślane. Zapytany o protesty podczas Euro 2012 odpowiada: Na pewno nie będziemy utrudniać życia społeczeństwu. I tak jest nękane przez rządzących, a stoi po naszej stronie. Więc opasanie stadionu narodowego i niewypuszczanie kibiców nie wchodzi w grę.

Duda zna wiele osób, o których znajomość nie byłby pewnie podejrzewany. Kamil Durczok pracował jako dziennikarz śląskiego radia, którego właścicielem była „Solidarność". Jerzy Buzek to sąsiad z gliwickiego osiedla, na którym Duda dostał pierwsze mieszkanie. Marian Krzaklewski był protektorem, a teraz przeciera ścieżki w Brukseli, w ubiegłym roku Duda wszedł do komitetu sterującego Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych. Ale szef „Solidarności" mógł się także pochwalić bardzo dobrymi kontaktami z prezydentem Lechem Kaczyńskim, w którego kancelarii był nawet urzędnik traktowany jako „twarde łącze" z Dudą.

Szeryf z telewizji

Jednocześnie dbał o dobre stosunki z politykami Platformy Obywatelskiej i z Lechem Wałęsą. Na ubiegłoroczne obchody rocznicy Sierpnia zaprosił tylko władze konstytucyjne: czyli prezydenta, marszałków i premiera. A także Lecha Wałęsę. To oburzyło część związkowców sympatyzujących z Jarosławem Kaczyńskim. Szefa PiS zaprosiła więc stoczniowa „Solidarność". Jej wiceszef Karol Guzikiewicz mówił wtedy: – Piotr Duda zaangażował się politycznie, ale po niewłaściwej stronie.

Ale era polityki miłości już się skończyła. Wiatr w żagle „Solidarności" powiał, gdy rząd ogłosił reformę emerytalną. Wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat nie mogło się podobać obywatelom. Związek, wyczuwając nastroje, przystąpił do ataku. Najpierw było zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum – udało się zebrać około miliona. Potem manifestacje. W połowie stycznia przewodniczący „Solidarności" wystąpił na pierwszej w historii wspólnej konferencji z szefem OPZZ Janem Guzem. Zapowiedział, że przez najbliższe miesiące sprawy emerytur będą łączyć SLD i „Solidarność". Chociaż wielu działaczom „Solidarności" ten gest się nie podobał, społeczeństwo doceniło pragmatyzm związkowego lidera. Polityka to gra interesów, nie etyki czy historycznych zaszłości – komentował politolog Wawrzyniec Konarski.

Dudę w oczach opinii publicznej wzmacniały także gesty władzy. Donald Tusk przerwał nawet posiedzenie Rady Ministrów, by spotkać się z szefem związku. Część związkowców utyskiwała na ten „cyrk na kółkach". Ludzie jechali całą noc pod Sejm i umęczeni bronili przegranej sprawy do wieczora. A potem z powrotem do Przemyśla czy Szczecina. Żeby po tej zadymie Duda mógł się pojawić w TVN i grać rolę szeryfa. Choć przegrał, mówił wtedy jeden z rozgoryczonych związkowców.

Pętak spod Sejmu

Jednak w badaniach CBOS coś drgnęło. „Solidarność" pozytywnie ocenia już 38 proc. Polaków. Od początku roku związkowi przybyło 16 proc. zwolenników. To najlepszy wynik od lipca 2010 r. Po tym zaś, jak premier nazwał Dudę pętakiem, a Wałęsa chciał go spałować, wokół szefa związku solidarnie skupili się wszyscy działacze „S".

Ataki zamknęły usta tym, którzy narzekali, że lider gra na siebie. Jeszcze w kwietniu niezadowoleni pisali: „Niedopuszczalne jest, aby członkowie Komisji Krajowej dowiadywali się o tym, co robi »Solidarność« z telewizji". Wniosek nie trafił nawet pod obrady. Nic nie funkcjonuje tak dobrze, żeby nie mogło lepiej. Ale jesteśmy niekiedy oddaleni od siebie o setki kilometrów, a decyzje trzeba podejmować szybko. Pamiętam, że przewodniczący jest tylko organem wykonawczym. Duda przeciął dyskusję.

Dziś nawet Karol Guzikiewicz, ten sam, który wytykał zbyt bliskie kontakty z PO, z zapałem broni przewodniczącego: Obrażono Piotra publicznie. Krzaklewski i Śniadek mieli dużo łatwiej. Teraz wojna ze związkami jest totalna.

Zbieranie podpisów pod referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego jeden z internautów skomentował: – „Solidarność" jest dziś smokiem, któremu stępiono pazury. Ale już akcja blokowania Sejmu pokazała, że smoka nie można jednak lekceważyć.

Trzymanie rządu na muszce, ale unikanie strzelaniny, wydaje się dziś najlepszą politycznie strategią. Nie bez przyczyny Piotr Duda jest już wymieniany jako potencjalny kandydat do zgarnięcia partii Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie przypadkiem też, jak zwracają uwagę związkowi działacze, Kaczyński i Duda nigdy na rozmowie w cztery oczy się nie spotkali.

– Ukradnie pan PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu? – pytam Dudę. – Absolutnie nie. Chcę, żeby w Polsce było więcej partii o wrażliwości społecznej. Nie udawanej, tylko autentycznej. Jak słyszę posłów, którzy się obudzili, że ich prawa zostały zdeptane, bo zostali zaaresztowani w Sejmie, to mówię, żeby z taką gorliwością wstawiali się za tymi wszystkimi ludźmi, którzy na nich głosowali. Polska nie jest już podzielona na A i B, czyli tych, którym się w miarę dobrze żyje, i drugą grupę, która chciałaby tak żyć. Wyrosła jeszcze Polska C, w której ludzie nie wiedzą, jak się żyje w Polsce A – mówi Duda.

Pytany o plany na następne kilka lat, unika odpowiedzi: – Nie myślę tak daleko. Oczywiście, trzeba mieć perspektywy. Ale byli tacy, co dużo myśleli i już ich nie ma. Kocham to, co robię. Pomagam ludziom. Co może być piękniejszego?

Tamtą czwartkową noc i piątkowy poranek działacze „Solidarności" pamiętają jak najbardziej ekscytującą rozgrywkę pokera. Przyjechali do Warszawy, by wyłonić nowe władze związku. Po klęsce wyborczej AWS Marian Krzaklewski bronił stanowiska. Atakowali działacze żądający zmian. Dotychczasowy przewodniczący na początku miał czterech rywali. Jednak chociaż z każdym głosowaniem konkurentów ubywało, nie był w stanie zebrać głosów potrzebnych do reelekcji.

W końcu Krzaklewski sięga po tratwę ratunkową: wycofa się z wyborów, jeśli do gry wejdzie 40-letni Piotr Duda, od trzech miesięcy szef Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. Koledzy Dudę zachęcają: „Masz zwycięstwo w kieszeni". „Taka szansa już się nie powtórzy". On jednak odmawia, zasłaniając się brakiem przygotowania i doświadczenia. – Nie jestem kolekcjonerem wizytówek – mówi.

– U mnie zdobył duży szacunek wtedy – przyznaje Kazimierz Grajcarek, z racji swych wpływów zwany „generałem" związku. Pokazał, że nie jest łasy na sukcesy. Zrezygnować z przywództwa „Solidarności" w tak młodym wieku to jest coś.

Komandos z PRL

Już wtedy dało się zauważyć, że Piotr Duda planuje karierę na lata. W pamiętnych wyborach 2002 r. szefem związku został Janusz Śniadek. A Duda, wbrew przepowiedniom kolegów, odebrał mu tę funkcję w 2010 r. Został przewodniczącym na swoich warunkach. Jest niewątpliwie największym objawieniem w polskiej polityce ostatnich lat. Szansą dla „Solidarności", którą może odmłodzić, ocenia jeden z działaczy.

Jego charyzmę jedni porównują z  Lechem Wałęsą, inni z Andrzejem Lepperem. Ten sam słuch społeczny, ta sama umiejętność porywania tłumów. Działanie na emocje słuchaczy. Weźmy choćby ostatnią pikietę pod Pałacem Prezydenckim. Kilka tysięcy osób, ścisk, szum. Duda bierze do ręki mikrofon. I robi się cisza. Mówi o tym, by nie skazywać Polaków na pracę do śmierci, nie robić z nich leni. Przemawia 35 minut. Niby nic niezwykłego. A przerywają mu tylko oklaski. Skończył i na ulicę powraca gwar. Nikt, kto mówił po nim, nie porwał już słuchaczy.

Ważny element budowy wizerunku stanowi perfekcyjnie dobrany strój przewodniczącego. Kraciasta ciemna robotnicza koszula pod sportową marynarką, gdy idzie złożyć do Sejmu podpisy pod wnioskiem o referendum. T-shirt z napisami, kiedy manifestuje pod Sejmem ze związkowcami. Nienagannie skrojony elegancki garnitur na spotkanie z prezydentem. W telewizji przewodniczący prezentuje się jako partner głowy państwa, a nie watażka, który jeszcze kilka dni temu okupował Sejm.

Charakterystyczne, że na żadnej wersji stroju przewodniczącego nie ma miejsca na znaczek „Solidarności". Duda jak ognia unika eksponowania wypisanej solidarycą nazwy związku. Zamiast tego przyszpilona do klapy „gapa", znaczek spadochroniarzy. Jak na lidera historycznego związku to nietypowa manifestacja. Najwyraźniej  w badaniach wyszło, że logo „Solidarności" wywołuje takie konotacje, z którymi Dudzie nie po drodze. On chce być postrzegany jako komandos, mówi jeden z działaczy.

W 2010 r. Piotr Duda przejął związek pod hasłami zmian. Odpolitycznienia, bo za Janusza Śniadka „Solidarności" zarzucano nadmierne uzależnienie od PiS. Otwarcia się na nowych członków. Aktywizacji struktur. Skupieniu na teraźniejszości. „Jesteśmy wspaniałą organizacją, mamy wyjątkową historię. Ale nie możemy żyć głównie czasami, które minęły." – przekonywał wtedy.

Do pierwszej „Solidarności" wstąpił jako 19-letni chłopak. Po pacyfikacji kopalni Wujek rozdawał załodze czarne wstążeczki na znak żałoby. Przy tej czynności zastał go zakładowy komisarz wojskowy, dlatego już na wiosnę 1982 r. Piotr Duda dostał powołanie do wojska. Znalazł się w elitarnej 6. Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej. – Byłem wysportowany, ambitny.  Pojechałem na kurs spadochronowy. Potem służyłem także jako saper. Nie bałem się – opowiada. Ze swoją jednostką pojechał w ramach kontyngentu ONZ do Syrii.

Tym, którzy na forach internetowych sugerują, że taki wyjazd w stanie wojennym rodzi podejrzenia, odpowiada: Przecież nie byłem zawodowym żołnierzem. To był normalny nabór. Jako szef związku jestem prześwietlony i przez IPN, i przez Instytut Gaucka.

Nie był działaczem opozycji. Zapytany o „Solidarność" odpowiada, że dla niego to przede wszystkim wrażliwość na ludzką krzywdę i biedę. Syn salowej ze szpitala psychiatrycznego w Toszku i ślusarza z zakładów naprawczych taboru kolejowego podkreśla, że zna wszystkie odcienie ludzkiej biedy. – Mama pracowała na trzy zmiany, tata wstawał o trzeciej w nocy, żeby dojechać do Gliwic. Opiekowałem się młodszą siostrą. Mieszkaliśmy w pokoiku z kuchnią, woda była na korytarzu. Żyliśmy z miesiąca na miesiąc, a niekiedy z dnia na dzień – opowiada.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą