Zasadnicza teza artykułu Piotra Zychowicza „Dwa antysemityzmy" („Plus Minus" z 9 – 10.06.2012) (...) brzmi: „Dla narodowych socjalistów Żydzi byli podludźmi i pasożytami, których należy eksterminować. Dla polskich antysemitów Żydzi byli na ogół konkurentami na rynku, którym wybijano czasami szyby w oknach wystawowych. Różnica to dość spora". W dalszym ciągu Zychowicz dodaje tu jeszcze „żenujące antysemickie hece na wyższych uczelniach". Nazbyt bagatelizujące to określenie w stosunku do regularnych napaści przy użyciu kastetów, lasek zaopatrzonych w żyletki, a nawet noży, napaści, które na przykład we Lwowie doprowadziły w latach 30. do kilku wypadków śmiertelnych.
Ale nie o to chodzi. Obraz zarysowany przez Zychowicza jest i zacieśniony, i złagodzony. Ówczesny polski antysemityzm „na ogół" nie ograniczał się do wymienionych przez niego zachowań. W wielkich miastach bito Żydów na ulicach, w mniejszych dochodziło do pogromów, wszędzie pikietowano i demolowano żydowskie sklepy i stragany, władze uczelniane wprowadzały getto ławkowe, numerus clausus, a niekiedy i numerus nullus, stowarzyszenia zawodowe i akademickie uchwalały paragrafy aryjskie. W wystąpieniach politycznych i publicystyce nacjonalistycznej prawicy, a po części i obozu rządowego, postulowano przymusową emigrację ludności żydow- skiej (czasem z konfiskatą jej mienia), zamknięcie Żydom dostępu do wolnych zawodów, nauczycielstwa i służ- by państwowej, pozbawienie ich praw obywatelskich, całkowitą eliminację – społeczną, kulturalną, towarzyską – z życia polskiego.
Zychowicz odrzuca określenie „pogrom" w stosunku do zajść w Przytyku. Nie wiem, jak nazwałby analogiczne wydarzenia w innych miastach – w Grodnie, Mińsku Mazowieckim, Brześciu Litewskim, Częstochowie itd. Niepodejrzany chyba o antypolonizm Józef Mackiewicz po pogromie w Brześciu był wstrząśnięty „przeraźliwą siłą zdziczenia, jakąś nienawiścią przerastającą nieomal fizyczne możliwości człowieka" („Jak to było naprawdę w Brześciu", „Słowo" 1937, nr 134).
Sądzi Zychowicz, że antysemityzmowi polskiemu obcy był rasizm. A jakże wobec tego nazwać ówczesne wywody wybijającego się teologa ks. Wincentego Granata? Pisał on, że w charakterze współczesnego Żyda miesza się „chytrość niewolnika z butą władcy, mistyka pieniądza i doczesności z religijną wiarą w światowe mesjańskie posłannic- two (...). Wstrętny jest dla nas psychiczny typ współczesnego Żyda z powodu jego właściwości nie tyle fizycznych, ile moralnych" („Narodowość Chrystusa i getto ławkowe", „Przegląd Powszechny" 1938, nr 2).
Za Stanisławem Piaseckim można to nazwać rasizmem psychologicznym, a nie biologicznym; z punktu widzenia atakowanych różnica ta była bez znaczenia. Ale Zofia Kossak, która zresztą miała sporo obiekcji religijnych wobec antysemityzmu, pisała otwarcie: „Są nam tak strasznie obcy, obcy i niemili, bo są innej rasy, drażnią nas i rażą wszystkie ich cechy. Wschodnia zapalczywość, kłótliwość, specyficzny rodzaj umysłu, oprawa oczu, kształt uszu, zmrużenie powiek, linia warg, wszystko" („Nie istnieją sytuacje bez wyjścia", „Kultura" 1936, nr 26).